czwartek, 22 czerwca 2017

Jarosław udzielny



Po wyjściu Beaty Szydło z gabinetu na Nowogrodzkiej poirytowany prezes pyta: Czyim ona jest premierem, moim czy Ziobry?

Wojciech Cieśla, Michał Krzymowski, Paweł Reszka

Lipcowy kongres Prawa i Sprawiedliwości będzie doniosłym wydarzeniem w życiu partii. Prezes wy­głosi przemówienie, na­kreśli strategię, a delegaci przyjmą napisany przez niego program.
   Takiego święta nie może nic zepsuć. Na przykład: gdyby któryś z mówców dostał dłuższe oklaski niż prezes, by­łaby katastrofa. Dlatego we wstępnym planie kongresu oprócz przemowy Ja­rosława Kaczyńskiego są jeszcze tyl­ko dwa wystąpienia: koalicjantów Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina. Pierwszy to nawrócony zdrajca, a drugi był w Platformie - można więc być spokojnym, że żaden nic dostanie gromkich owacji. Co innego - Beata Szydło.
   I właśnie dlatego jej wystąpienia w planie kongresu nie przewidzia­no. - Jeśli media to rozdmuchają, jej przemówienie może się jeszcze poja­wić, żeby nie dawać nikomu pożywki, ale na dziś tak to wygląda. Rolą Beaty będzie oklaskiwanie prezesa - mówi polityk PiS.

PREZES I BELZEBUBY
Prezes najbezpieczniej czuje się w partyjnej siedzibie. Poza biurem żartuje czasem - „atakują belzebu­by”, ale na Nowogrodzkiej jest spokój. W świecie Kaczyńskiego najważniej­sze są komfort i stabilizacja, wszyst­ko odbywa się według sprawdzonego schematu. Każdego ranka przyjeżdża do siedziby, zdejmuje płaszcz, dosta­je herbatę i zaczyna urzędowanie. Kto ten porządek spróbuje zakłócić, tylko go zdenerwuje.
   - Mieliśmy kiedyś takiego europosła Mieczysława Janowskiego. Chłop był kiepsko zorientowany w partyj­nych realiach - opowiada poseł PiS.
- W 2009 r. Jarosław wyciął go z li­sty, więc Mietek przyjechał aż z Pod­karpacia, żeby zawalczyć o miejsce. Chciał być cwany, więc ustawił się o 8 rano na parkingu. Nikt mu nie po­wiedział, że prezes o tej porze jesz­cze przewraca się z boku na bok. O 10.30 auto z prezesem wresz­cie wjechało. - Panie prezesie, mogę na dwa słowa? - zagaił Mietek.
- Nie. I drzwi się zatrzasnęły.
   Polityk PiS: - Jarosław nie lubi być za­skakiwany. Gdy jedzie w teren i jakiś sze­regowy poseł chce z nim porozmawiać, to powinien najpierw zadzwonić do pani Basi i to zasygnalizować. Wtedy prezes podczas wizyty może zamienić z nim parę zdań. W przeciwnym razie przy ła­paniu za rękaw może ofukać.

PREZES CZYTA LISTY
Polityk PiS: - Jarosław jest jak przedwojenny profesor, który miał ga­binet w domu. Zakładał garnitur, buty i siedział w pracy osiem godzin. Tak samo Kaczyński: skoro dostaje wypłatę za bycie posłem i prezesem, to przycho­dzi do biura. Siedzi i pracuje.
   - Czyli co robi?
   - Zachowuje się jak urzędnik. Przyj­muje interesantów albo czyta korespon­dencję. Jest w Polsce ostatnią instancją. Kiedyś pisało się do KC PZPR, dziś pisze się „I)o Pana Prezesa”. Piszą wszyscy - od członka PiS w terenie do szeregowego obywatela. A Kaczyński czyta to wszystko i dekretuje: „Przekazać ministrowi i zażą­dać natychmiastowej odpowiedzi”.
   Urzędnik jednego z ministerstw: - Ta­kich interwencji od prezesa mamy kil­kadziesiąt. W różnych, przeważnie drobnych sprawach.
   Dzięki czytaniu korespondencji i dokumentów wpływających na No­wogrodzką Kaczyński nabywa wiedzy o otaczającym go świecie. Gdy kilka lat temu stwierdził, że za rządów Platfor­my ubyło Polaków wypoczywających
nad Bałtykiem, Jacek Kurski, wówczas europoseł, wyjaśnił, że prezes po raz ostatni był na plaży w 1966 r., ale ma do­stęp do dobrych statystyk. Były polityk PiS: - Przed laty Jarosław dowiedział się o sprawie Olewnika z listu. Inni poli­tycy jeszcze o niczym nie wiedzieli, a on już znał tę historię.
   Same listy to za mało. Prezes lubi spra­wy niedostępne dla innych, okryte ta­jemnicą. Tak przed laty budował sobie pozycję Zbigniew Ziobro. Pierwszy PiS-owski minister sprawiedliwości przy­woził na Nowogrodzką akta sprawy mafii paliwowej. Gdy sprawa wyszła na jaw, wybuchła afera. Ziobro dostał zarzuty. Prokurator przesłuchiwał też Kaczyńskiego, a jego przeciwnicy polityczni grozili mu Trybunałem Stanu za niefor­malne wpływanie na tok śledztw.
   Tym razem Kaczyński i Ziobro się zabezpieczyli. Zgodnie z artykułem 12 nowego prawa o prokuraturze śled­czy mogą przedstawić dowolnej oso­bie „informacje dotyczące konkretnych spraw, jeżeli informacje takie mogą być istotne dla bezpieczeństwa państwa i jego prawidłowego funkcjonowania”. Ludzie z otoczenia ministra przyznają, że przepis został przygotowany z myślą o pośle z Żoliborza. Dzięki niemu Ka­czyński może dostawać dziś informacje ze śledztw całkiem legalnie. Z danych, jakie przekazała nam Prokuratura Kra­jowa nadzorowana przez Ziobrę, wyni­ka, że w ciągu roku prezes PiS otrzymał informacje o 13 toczących się postępo­waniach. Wszystko to świeże sprawy, w większości wszczęte już za rządów Prawa i Sprawiedliwości.
   Czym interesował się Jarosław Ka­czyński? Zajmowało go m.in. śledztwo w sprawie Marcina Dubienieckiego, by­łego męża jego bratanicy Marty Kaczyńskiej. Prosił o informacje z postępowań dotyczących reprywatyzacji w Warszawie (również takich, o których niesły­szała opinia publiczna) i w Małopolsce. Pytał też o niegospodarność na Uniwer­sytecie Medycznym we Wrocławiu czy rzekome niedopełnienie obowiązków przez prezydenta Przemyśla.
   Zbigniew Ziobro nie jest widywany na Nowogrodzkiej. Ale jego prawa ręka z Prokuratury Krajowej, Bogdan Święczkowski (przez podwładnych nazywany Godzillą), przyjeżdża do prezesa służbo­wym samochodem. Czy to on przywozi akta prezesowi? Nie wiadomo. Prokura­tura Krajowa nie odpowiedziała na na­sze pytanie w tej kwestii.

PREZES KOLEKCJONUJE DONOSY
Innym źródłem wiedzy prezesa o świecie są donosy. Czasami granica między listem a donosem jest cienka.
   - Osoba z klubu parlamentarnego PiS: - Stworzył się już swoisty rytuał. Chęt­nych do spotkania z prezesem jest wie­lu, a prezes nie może przyjąć każdego.
I to jest doskonały pretekst, żeby zosta­wić coś na piśmie. Wystarczy włożyć do koperty i powiedzieć w sekretariacie: „To dla pana prezesa”. Dotrze. Prezes prawie na pewno przeczyta. Lubi to.
   Polityk PiS: - Już nawet forma jest ustalona. Imię i nazwisko osoby, o którą chodzi. Funkcja i cel napisania donosu. Prezes czasami używa tych pisemek. Roz­mawia z kimś, patrzy w oczy. Następnie jakby od niechcenia sięga do wewnętrz­nej kieszeni marynarki i wyciąga kartecz­kę złożoną na cztery. - O! Co tutaj o panu napisali?! - mówi i obserwuje reakcję.
   Tematem na donos może być wszyst­ko. Związki z PO, znajomość z przeciw­nikami politycznymi, przesłuchiwanie w jakiejś sprawie w charakterze świad­ka, a także obyczajówka: zdrady małżeń­skie, rozwody, przemoc w rodzinie...
   Najlepsze zdanie, jakie można wypo­wiedzieć podczas rozmowy z Jarosławem Kaczyńskim, brzmi: „A słyszał pan, co mówią o...”. Prezes przepada bowiem za ploteczkami. Niektórzy budowali so­bie pozycję na tym, że zawsze byli gotowi do dostarczania mu nowych informacji. Widzieli, że na to zawsze znajdzie czas.
   Były polityk PiS: - Wystarczy coś nie­zobowiązującego: „X podobno nie lubi zwierząt”; „Y i Z w Brukseli lubią wpaść do burdelu”; „Widziałem go na kawie z tym redaktorem, a potem ukazał się tekst...”.
Znajomy Kaczyńskiego: - Plotki mu­szą być specyficznie skonstruowa­ne. Trzeba pamiętać, że Jarosław widzi świat w barwach czarno-białych. Albo jesteś z nim albo przeciw niemu. Kry­tyka, nawet najbardziej delikatna, może zostać uznana za atak: „Oni nas ataku­ją”; „Zostaliśmy zaatakowani”; „Ciągłe ataki”. Warto więc zwracać uwagę na kierunki możliwych ataków z zewnątrz. W sprawach partyjnych należy być ostrożniejszym.
   - Dlaczego?
   - Tu nie należy nic robić na siłę. Bo wtedy on zacznie podejrzewać ciebie. Najlepiej coś wrzucić bardzo delikatnie, prezes jest bowiem wyczulony na każdy sygnał.
   - Czyli jak?
    - „Do niego na kongresie ustawiła się taka duża kolejka. Dlaczego?”; „Ona cią­gle się z nim spotyka. Może coś knują?”. Żaden sygnał nie przechodzi ot, tak. Lu­dzie, którzy dobrze znają prezesa, korzy­stają na tym.
   Przez nieumiejętną obsługę preze­sa sznur na własną szyję ukręciła Bea­ta Szydło. Stało się to w czasie konfliktu Mateusza Morawieckiego ze Zbignie­wem Ziobrą o obsadę szefa PZU. W mar­cu wicepremier, korzystając z wyjazdu Kaczyńskiego do Londynu, przeprowa­dził w spółce rewolucję. Doprowadził do usunięcia prezesa firmy Michała Kru­pińskiego związanego z Ziobrą.
   Polityk PiS: - Beata przybiegła do pre­zesa ze łzami w oczach i mówi, że odwo­łanie człowieka Ziobry trzeba odkręcić. Jeśli nie, to ona poda się do dymisji.
   - Ale dlaczego? - pyta prezes.
   - Zbyszek mnie naciska. Nie jestem w stanie mu odmówić.
   No, i prezes dał jej wolną rękę. Morawiecki stracił formalny wpływ na PZU, ale problem został. - Czyim ona jest premierem, moim czy Zbyszka? - pytał Kaczyński.
   O odkręcenie zmian w PZU zabiega­ła Beata Szydło, ale starał się też sam Ziobro.
   Opowiada nam jeden z polityków PiS: - Krupiński wyleciał ze spółki, prokura­tura odmówiła wszczęcia postępowania dotyczącego znieważenia Kaczyńskiego pod Wawelem. Chwilę później doszło do kolejnego przesilenia, górę znów wzię­ła frakcja Ziobry i szefem spółki został człowiek Ziobry, Paweł Surówka. I śledz­two zostało jednak wszczęte.
   Sprawdzamy daty: po odmowie wszczęcia śledztwa PZU był pod nadzo­rem Morawieckiego tylko trzy dni. A gdy prezesem został Surówka, wystarczył je­den dzień i postępowanie wznowiono.

PREZES PODZIWIA APARTAMENT
Najlepsze są jednak plotki oby­czajowi:. Te prezes chłonie jak gąbka. Lubi słuchać, kto ma romans, kto wy­chował się w patologicznej rodzinie, kto ma wśród bliskich kryminalistę, a kto zgromadził podejrzanie duży majątek. Sam też lubi wygłaszać sądy - najczęś­ciej krytyczne. Zdarza się, że wykorzy­stuje plotki do skłócania ludzi ze swego otoczenia: - Ja w to nie wierzę, ale we­dług jednego z naszych partyjnych ko­legów (tu pada nazwisko) finansowanie pańskiej kampanii budzi poważne wątpliwości.
   Czasem wystarczy drobiazg, by zasiać niepokój w sercu prezesa. Jednego z pra­wicowych dziennikarzy związanych ze SKOK-ami prezes wraz z kierowcą od­wozili służbową skodą do domu. Potem komentował wśród znajomych: - No, pięknie mieszka. Chyba nie jest taki ideowy, jak się maluje.
   Oceny polityczne mieszają się z wątka­mi osobistymi. Nawet tusza czy nieprzy­jemny zapach nie uchodzą uwagi prezesa i często wracają w jego opowieściach. Po­mówieni muszą walczyć o swoje, zabie­gać o kontakt, próbować się wybielić. Polityk PiS: - Mamy takiego posła Szy­mona Giżyńskiego. Wielki chłop, ze dwa metry, wszędzie chodzi z lekko porwaną torbą podróżną, w której nie wiadomo co nosi. Strasznie boi się prezesa. W 2009 r. został zawieszony w prawach członka, bo koleżanka doniosła na niego Jarko­wi w jakiejś sprawie. Szymon snuł się po Nowogrodzkiej z tą torbą, cały trząsł się ze strachu.

PREZES I LUDZIE
Jarosław Kaczyński ma dwa oblicza. W prywatnych kontaktach potrafi być czarujący. Mówi jego znajoma: - Rytm jego życia wyznaczają miesięcznice i wy­jazdy na Wawel. Stan niekończącej się żałoby. Śmierć brata zmieniła go, utwar­dziła. Jednak nie jest tak samotny, jak wszyscy myślą. Od tragedii smoleńskiej wziął odpowiedzialność za Martę Ka­czyńską i jej dwie córki. Lubi przeby­wać z dziećmi. Jest idealnym wujkiem, dowcipnym, tolerancyjnym. To zupełnie inny Jarosław.
   Kaczyński lubi też chodzić na kolacje do znajomych, być podejmowany w do­mach, lubi, jak mu się ugotuje coś do­brego. Bywa u Ryszarda Czarneckiego i Ryszarda Legutki w Krakowie. Poja­wia się u pierwszej żony Czesława Bie­leckiego, ojej domu mówi, że to „ostatni warszawski salon”. Wpada też do mece­nasa Wiesława Johanna na Bemowo na strogonowa.
   Ale na Nowogrodzkiej prezes się zmienia. Potrafi być bezwzględny, wy­mierzać precyzyjne ciosy, tak, żeby bo­lało. Były współpracownik: - Jarosław w jakimś sensie jest wyprany z emo­cji. W przeciwieństwie do Leszka, który w nerwach potrafił wybuchnąć, nazwać człowieka łajdakiem, świnią, zagrozić, że więcej nie odbierze od niego telefo­nu. Jarosław jest znacznie spokojniej­szy. Siedzi za biurkiem. Dobiera słowa bardzo bolesne.
   - Na przykład?
   - „Pan, zdaje się, nie ogarnia tego problemu intelektualnie i to jest dla mnie bardzo przykra wiadomość. Albo zrobił pan to specjalnie, celowo”.
   - Robi to przy innych?
   - Bardzo często. Lubi poniżać. Może na przykład ni stąd, ni zowąd zapytać: „Ile ty głosów dostałeś w wyborach? Bo rozmawialiśmy niedawno o tobie - byłeś ostatni czy przedostatni?”.
   Jednak Kaczyński nigdy nie zachowu­je się źle wobec kobiet; jest wobec nich szarmancki. Polityk PiS: - Wyniósł to z domu. Lubi też ludzi bez zaplecza, bo są mu oddani. Czuje się z nimi bezpiecz­ny. Szczególną atencją obdarza profeso­rów. Może przez pamięć brata. Problem w tym, że naukowcy rzadko znają się na polityce.

PREZES I JEGO DWÓR
Były doradca PiS: - Kto wie, jak roz­mawiać z Kaczyńskim, może naprawdę wiele. On z jednej strony jest niesłycha­nie podejrzliwy, z drugiej naiwny jak dziecko. Czasami można mu wcisnąć dowolną głupotę. W 2009 r. wizyto­wał Ostrołękę. Podczas spotkania jeden z mieszkańców powiedział, że Słowacja od czasów przyjęcia euro przeżywa cięż­ki kryzys. Dowód? Człowiek leciał nie­dawno na urlop i z samolotu zauważył, że Polska jest w nocy rozświetlona, a Sło­wacja wygląda jak czarna dziura.
   Opowieść trafiła prezesowi do przeko­nania, bo dwa dni później podczas kon­ferencji prasowej na Nowogrodzkiej powiedział: - Niektórzy odwołują się do Słowacji. To proszę, można się przyjrzeć, jak się leci samolotem. Z powietrza wi­dać, ile tam się świateł pali w porówna­niu z Polską.
   Temat wieku, schedy i następstwa to w PiS tabu. Oficjalnie szef partii jest zdrowy, pełen sił witalnych i będzie rzą­dzić zawsze. Nieoficjalnie? Wiadomo, że coraz częściej niedomaga.
   Czas się dla niego nie zatrzymał. Dlatego na zapleczu trwa nieformal­ny konkurs na następcę, ustawianie się w blokach startowych i wyścig do ucha prezesa, kombinowanie, jak zwrócić na siebie uwagę.
   Polityk PiS: - Niektórzy chcą się po­pisać za wszelką cenę. Ktoś np. naga­dał prezesowi, że kilka rządów może nic poprzeć Donalda Tuska na stanowisko szefa KE. Prezes uwierzył, wezwał Waszczykowskiego i kazał mu działać. Potem nikt nie był w stanie mu powiedzieć, że trzeba włączyć hamulce, bo za chwilę wpieprzymy się w bagno.
   Jrosław Kaczyński obiecał już kilku młodszym politykom, że będą jego na­stępcami. Usłyszeli to Joachim Brudziń­ski i Mateusz Morawiecki. Polityk PiS: - Brudziński wie o Morawieckim, Mo­rawiecki o Brudzińskim. A gdzie Macie­rewicz, ambitny Ziobro albo najbardziej lojalny ze wszystkich Błaszczak? Każ­dy by chciał, ale się nie przyznaje. A Kaczyński to uwielbia - rzuca piłeczkę i obserwuje. Co się stanie? Kto na kogo się rzuci?
   Gdy wkoło trwa polityczna burza, pre­zes lubi posiedzieć sobie w gabinecie i spokojnie przeglądać gazetkę. Albo pogadać z jakimś dawnym znajomym o sta­rych czasach w PC.
   A za drzwiami szaleją emocje, toczy się walka frakcji, bo otoczenie Kaczyń­skiego to typowy dwór, który stara się przypodobać władcy - choć nie zawsze rozumie jego kaprysy.
   Polityk PiS: - Taki na przykład Krzysztof Jurgiel ogólnie cieszy się zaufaniem prezesa. Jarosław bywał u niego na Pod­lasiu na kolacjach, chwalił talent kuli­narny jego żony. Ale kilka tygodni temu coś się zacięło. Nie może się dostać na spotkanie. I nie wie, dlaczego. Pewnie ktoś doniósł, że za dużo PSL-owców powpuszczał do agencji rolnych.
   Znajomy prezesa: - Następcy! Oni my­ślą, że Jarosław odda im berło, a Jarosław lubi zapytać: „Pamiętacie, kto zbudował Europę?”. Przecież nie trzydziestolatkowie, ale sędziwi mężowie stanu Schu­mann i Adenauer. To ważna anegdota.
Mówi o tym, że prezes się nigdzie nie wybiera, nie zamierza oddawać ani kawałeczka władzy.

PREZES I JEGO PISARZE
Jarosław Kaczyński jest wielbicie­lem książek. Czyta szybko i z wielką pasją. Jeden z gości przyniósł mu kiedyś dzienniki Alberta Speera. To cegła na ponad 500 stron. Prezes wziął ją wie­czorem, a następnego dnia już dyskuto­wał o całej książce, sypał szczegółami. Kiedyś ze smutkiem wyznał jednemu ze współpracowników: - A wiesz, że ja na przykład nie pójdę do księgarni, żeby ku­pić sobie książkę?
   - Dlaczego nie?
   - Jeszcze ktoś na mnie nakrzyczy!
   Prezes niechętnie wychodzi z Nowo­grodzkiej. Lubi tylko długie podróże samochodem ze swoim kierowcą. Wspo­mina je czasami po latach. Minister jego rządu: - Pamiętam, jak czasem opowia­dał: „A kiedyś to jechaliśmy ze 300 ki­lometrów. A tam w lichej salce paliła się jedna żarówka i czekały na nas dwie osoby”.
   Podczas podróży autem obserwuje Polskę przez szybę.
   Były doradca: - Może ją komentować. Oceniać. Jest szczęśliwy, bo Polska zza szyby nie zrobi mu przykrości. Nie za­atakuje go. Nie rozczaruje. Jest dokład­nie taka, jak ją sobie wyobraża.
   Z książek prezes najbardziej lubi hi­storyczne. Podczas spotkań z przyjaciół­mi sypie anegdotami z biografii Józefa Stalina i Mao Tse-tunga. Ma ulubioną historię, którą przywołuje zawsze, gdy ktoś straci miarę w narzekaniu na dzia­łaczy PiS. - Wie pan, co w podobnej sytu­acji usłyszał Aleksiej Surkow? - zagaja. I opowiada, jak do Stalina przyszedł kie­dyś na skargę poeta Surkow, działacz Związku Pisarzy ZSRR: - Literaci to straszna swołocz. Ten pederasta, tamten pijak, inny złodziej.
   A Stalin na to: - Na dzień dzisiejszy nie mogę wam zapewnić innych pisarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz