My, ciemny naród
Nasze
tak bardzo zwaśnione plemiona powinny znaleźć ukojenie w tym, co je łączy.
Jedyny suweren w Polsce, przez swych zwolenników nazywany naczelnikiem albo
liderem państwa, a przeze mnie - właścicielem Polski - przedstawicieli obu plemion
uważa za kretynów.
Czy to możliwe, skoro członkowie plemion mają tak różne wyobrażenie o
tym, co dobre i złe, co wartościowe, a co bezwartościowe, co patriotyczne, a
co antypatriotyczne? Oczywiście, że możliwe. Właściciel Polski jednych uważa
za kretynów, bo go nie popierają. Innych uważa za kretynów, mimo że go
popierają, a może właśnie dlatego.
Żaden przywódca żadnego demokratycznego państwa nie poczęstował części
społeczeństwa takim stekiem obelg - gorszy sort, potomkowie Gestapo, wyposażeni
w gen zdrady. W ostatnim wywiadzie dla prawicowego tygodnika z groteskowym,
biorąc pod uwagę jego zawartość, tytułem „Do Rzeczy” właściciel państwa aż tak
mocnych słów nie używa. Znajduje za to nowe argumenty potwierdzające zasadność
ich użycia. Z entuzjazmem mówi na przykład o wywiadzie z pewnym profesorem
psychiatrii, sugerującym, że wszystkich, którzy występują przeciw PiS, dotknął
obłęd, czyli mówiąc po ludzku, są oni stuknięci. „Świetny” - tak właściciel
Polski mówi o tym wywiadzie.
W innym miejscu prezes twierdzi, że „wbrew powszechnemu przekonaniu to
nasza strona jest lepiej wykształcona i lepiej inkulturowana niż tamta”. Cóż,
akurat to nie jest kwestia przekonań, ale twardych danych - im niższe
wykształcenie wyborców, tym większe poparcie dla PiS. Nie w tym jednak rzecz.
Idzie raczej o demonstrację wyższości „naszej strony”. Zdanie właściciela
Polski o jego oponentach jest znane. Gdyby przez przypadek nie było,
właściciel Polski stawia kropkę nad i: „Platforma Obywatelska u każdego
inteligenta powinna budzić wielkie wątpliwości na pierwszy rzut oka”. Ale jak
się to ma do tezy, że także swoich zwolenników ma on za kretynów? Akurat to
nie wprost, ale absolutnie logicznie wynika z innej jego wypowiedzi: „W Polsce
za pomocą telewizji można wykreować obraz, jaki się chce, bo społeczeństwo nie
analizuje tego, co tam widzi, tylko przyjmuje jako prawdziwe”.
Naprawdę szczery jest właściciel Polski w swych rozważaniach o
Polakach. Trudno sobie wyobrazić, by Obama, Merkel czy Cameron
powiedzieli coś takiego o swych społeczeństwach. A Kaczyński, owszem, mówi,
bez zahamowań. Więcej, nie tylko mówi, ale z tego, co mówi, wyciąga konkretne
wnioski.
Tak tępej, topornej i głupawej propagandy jak ta serwowana widzom przez
„Wiadomości” od czasów PRL i „Dziennika Telewizyjnego” nie było. Właściciel
Polski iw sprawie telewizji ma konkretną opinię: „Zmieniła się na lepsze, to
zasługa Jacka Kurskiego i sądzę, że będzie mógł tę misję kontynuować”.
Właściciel Polski nie ukrywa, że jest także właścicielem telewizji. Łaskawie
stwierdza, że Kurski dalej będzie prezesem TVP, ale używa
słowa „sądzę”. Przecież nie po to, by podkreślić, że decyzja nie należy do
niego, ale po to, by Kurski wiedział, że skierowany w górę kciuk pana można
jednak skierować w drugą stronę.
Propaganda serwowana przez TVP jest prymitywna, ale polemizowałbym
z tymi, którzy twierdzą, że jest pozbawiona sensu. Otóż ma sens najgłębszy. Co
z tego, że dotknięci obłędem, słabiej wykształceni i gorzej inkulturowani uciekają
sprzed telewizorów, skoro zostają przed nimi lepsi? Ale czy ci lepsi nie są
przypadkiem tymi, którzy nie analizują tego, co widzą, bo przyjmują to jako
prawdziwe? Namiestnik właściciela Polski opisał ich jakże zgrabną formułą „ciemny
lud to kupi”, która zdaje się być credo jego prezesowskiej działalności w TVP.
Głęboka pogarda pana suwerena dla poddanych nie dziwi. Jakże ona
podobna do tego, jak swój lud traktuje każdy dyktator czy zamordysta. Wszyscy
oni mają głębokie przekonanie, że „ciemny lud wszystko kupi”. Wszyscy też
niezmiennie stosują te same triki. Tworzenie atmosfery oblężonej twierdzy, podsuwanie ludowi wrogów zewnętrznych i wewnętrznych,
potęgowanie atmosfery zagrożenia, by skonsolidować lud wokół silnego człowieka
zapewniającego im protekcję. Proste sygnały, proste emocje, prosty przekaz. I
absolutnie żadnych wątpliwości. I zawsze znajdują oni jakichś Kurskich,
gotowych, by tę totalnie wykrzywioną wersję świata odpowiednio opakować i
sprzedać.
Dlatego dramatyczny spadek oglądalności programów TVP, w tym głównego biuletynu PiS, jakim są „Wiadomości”, jest
może prestiżowym kłopotem dla ambitnego namiestnika, ale dla władzy, która
namiestnikiem go uczyniła, żadnym problemem nie jest. Kaczyński nie potrzebuje
poparcia wszystkich Polaków. Wystarczy mu poparcie 37 procent. I to dla nich
serwuje się „wykreowany obraz”, którego ci nie analizują, bo „to, co widzą,
przyjmują jako prawdziwe”.
Właściciel państwa uznaje ludzi za kretynów. Tylko od ludzi zależy, czy
pokażą mu, jak bardzo się myli.
Diabelski cyrograf
Naczelnik
państwa wykazuje cechy Wielkiego Językoznawcy, a na pewno wielkiego
słowotwórcy. Każde publiczne wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego (ostatnio
cotygodniowe) przynosi jakieś językowe odkrycia, a to w formie nieoczekiwanych
zastosowań i zaskakujących definicji wyrazów i pojęć znanych (np. demokracja,
wolność słowa, prawo, sprawiedliwość), a to w formie neologizmów lub związków
frazeologicznych, zwłaszcza wzbogacających słownik epitetów polskich. Uciechą
tego tygodnia jest„rebelia", czyli według standardowej definicji„zbrojny
bunt przeciw władzy", przez prezesa odniesiony do sytuacji upadku, wskutek
utraty większości parlamentarnej, dwóch rządów koalicyjnych (J. Olszewskiego i
J. Kaczyńskiego). Logicznie ta nowa interpretacja powinna się odnosić także
np. do upadku koalicyjnego gabinetu Hanny Suchockiej, ale się nie odnosi. Bez
odpowiedzi pozostaje pytanie, czy w politologii prezesa rebeliami były też
seryjne rozpady rządów, powiedzmy, we Włoszech; jeśli tak, mielibyśmy w tym
kraju kilkadziesiąt rebelii, rzecz jasna po usunięciu z definicji elementu
„zbrojnego".
Jednak,
jak wiemy, urokiem prezesowego języka jest to, że prawdziwe nowe znaczenia słów
pozostają domyślne i nie poddają się prostemu logicznemu rozbiorowi. Jest
bowiem oczywiste, że „rebelia", „rebelianci" to po prostu nowe wcielenie,
zresztą bardziej eleganckie, starego „gorszego sortu", który 4 czerwca
urządził sobie kolejną masową uliczną rebelię. Nie dziwi, że nowa władza
kompletnie zignorowała coraz huczniej obchodzone przez ostatnie lata Święto
Wolności, a prezes pacnął je „rebelią", bo według pisowskiej polityki
historycznej Okrągły Stół, wybory 4 czerwca, rząd Mazowieckiego to były co
najwyżej jakieś pseudonarodziny III RP z ubeckiego in vitro; prawdziwie wolna Polska pokazywała się w tych krótkich momentach,
kiedy przy władzy znajdował się Jarosław Kaczyński.
Hasło „Nie ma wolności bez Jarosława", nawet jeśli brzmi
groteskowo, trzeba, niestety, potraktować z całą powagą, bo to jest fundament
nowej ideologii państwowej. Jeśli zastanawiamy się, jakaż to mianowicie
formacja objęła rządy
w Polsce, to odpowiedź leży gdzieś
tutaj. Przez ostatnie parę miesięcy dorobiliśmy się już całej serii teorii na
temat natury PiS: prawica, lewica, konserwatyści, narodowi socjaliści,
populiści, postkomuniści, katoliccy nacjonaliści. Właściwie wszystko jakoś
pasuje. Ale jest wspólny mianownik, który łączy wszystkie wersje polityki,
wizje i postawy PiS: wobec gospodarki, państwa, społeczeństwa. To
„antyliberalizm", nieufność i niechęć wobec wolności, właściwie w każdej
dziedzinie, na każdym polu, od gospodarki, przez style życia, po kulturę.
W tym
zresztą tkwi poważny kłopot, jaki mają z PiS przeciwnicy i krytycy wypaczeń
ekonomicznego „neoliberalizmu", którzy dziś chyba dominują w polskich
środowiskach lewicowych i centrowych. Ich retoryka i poglądy bardzo współbrzmią
z socjalnymi programami PiS. Takie przedsięwzięcia jak 500 plus, podniesienie
płacy minimalnej, wzmocnienie inspekcji pracy, ba, nawet uelastycznienie wieku
emerytalnego czy niejasne deklaracje w sprawie „Mieszkania plus", „Planu
Morawiec- kiego" czy „frankowiczów" budzą lekko zażenowany (bo to jednak
PiS) aplauz i uznanie licznych przeciwników „brutalnego kapitalizmu".
Widać, jak wiele środowisk społecznych i eksperckich chciałoby z PiS poważnie
porozmawiać o tych projektach, włączyć się do dyskusji, przedstawić swoje doświadczenia,
pytania i kalkulacje, oraz jak cierpią, że PiS ich nie wzywa, o nic nie pyta
(prezydencka Rada Rozwoju jest tu dojmującym przykładem), robi lub nie robi,
co uważa, a właściwie, co uważa prezes. A prezes zdaje się uważać, że programy
socjalne, których koszty i społeczne konsekwencje są dla niego drugorzędne,
służyć mają umocnieniu poparcia i władzy PiS. Tu raczej nie ma mowy o tzw. pomocniczości państwa dla wolnych i odpowiedzialnych
obywateli, jest jakaś wizja klientelizmu, wasalizmu, politycznej uznaniowości,
biurokratycznej kontroli, „socjalnej korupcji".
Istotą
politycznej oferty PiS jest sprzedaż pakietowa. Chciałeś w wyborach Dudę i
Szydło, dostałeś w pakiecie Macierewicza i Ziobrę.
Chcesz większej pomocy socjalnej państwa, obietnicy większego bezpieczeństwa i
porządku, musisz zaakceptować resztę: całkowite przejęcie przez partię i jej
ludzi kontroli nad wszelkimi instytucjami państwa oraz - w zestawie - pogodzić
się z panującą ideologią jednego narodu, jednej wiary, jednej politycznej woli,
jednego przywódcy. Ta oferta jest nierozdzielna, stopiona w propagandowym
tyglu. PiS ignoruje gotowość częściowego poparcia „przez obcych" tego lub
innego elementu programu partii. Za rezygnację z coraz bardziej uciążliwej
w dzisiejszym świecie wolności -
odpowiedzialności za własne losy, za indywidualną i zbiorową jakość życia -
partia oferuje obietnicę opieki, bezpieczeństwa, kontroli i symboliczną siłę
Narodu. Oczywiście po drodze trzeba tylko złamać rebelię.
To jest szatański cyrograf, który
czeka na pod-pis każdego z nas.
Jerzy Baczyński
Całe życie na nic
Kreml
odetchnął. Wiadomość o tym, że dr Jerzy („Resortowe dzieci”) Targalski i prof. Andrzej Zybertowicz mają tworzyć ośrodek analityczny
polskiej armii, została zapewne powitana w Rosji z ulgą. Moskwa obawiała się,
że Warszawa skieruje do tworzenia Akademii Sztuki Wojennej poważniejsze siły.
Na szczęście do armii nie wcielono cenionego historyka prof. Andrzeja Nowaka, którego teksty czytam i staram się
zrozumieć. W interesującym szkicu „Nauczyciele historii” („wSieci”) profesor
broni prawa każdej wspólnoty do własnej, a nie tylko wspólnej, historii, do
własnej tożsamości. Każda autonomiczna wspólnota potrzebuje historii tego,
czym była dla siebie i czym była dla innych - pisze. Zajmują się tym historycy,
którzy - wedle autora - mają jak gdyby dwie dusze: uczonych i obywateli.
„Historyk jest obywatelem świata akademii, który ma swoje prawa i obowiązki.
Ale jest również obywatelem wspólnoty politycznej i wobec niej także ma swoje
obowiązki. W Polsce te obowiązki określa konstytucja, a konkretnie jej
preambuła”, która mówi o wdzięczności naszym przodkom za ich pracę, za walkę o
niepodległość, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie narodu, o nawiązaniu do najlepszych tradycji
I i II RP, o przekazywaniu przyszłym pokoleniom wszystkiego, co cenne, z ponad
tysiącletniego dorobku, ale i pamięci gorzkich doświadczeń, „gdy podstawowe
wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane”.
Uff, przeczytawszy te słowa, odetchnąłem z ulgą, że nie jestem
historykiem, że nie muszę balansować na linie nad przepaścią - pomiędzy prawdą
historyczną, nieraz gorzką, deprymującą, a prawdą obywatelską, krzepiącą
i budującą. Jak być w Polsce historykiem?
Czegokolwiek dotknąć - materiał wybuchowy. Zamach maj owy. Powstanie
warszawskie. Żołnierze wyklęci. ONR. Okrągły Stół. Jedwabne. Historia Polski to
pole minowe. Jak to przekazać następnym pokoleniom?
Patrzę na to, co przeżyło moje pokolenie - najpierw okupacja, potem PRL,
III RP i teraz IV RP - szkoda słów! Okupacja - tragedia. PRL - zniewolenie. III
RP - ruina. IV RP - szaleństwo. Czy myśmy nigdy nie widzieli Słońca (poza
Stalinem - „słoneczkiem narodów”)? No i teraz mamy - jak powiedział prezydent
Duda - wielkiego stratega. Musiałbym żyć ponad sto lat, żeby doczekać
dobrodziejstw, jakie obiecuje wielki strateg, i dopiero wtedy z całym
przekonaniem móc powiedzieć: „jest fajnie”. Komu na przykład wydawało się, że
Okrągły Stół, 4 czerwca, paszport w domu, NATO, Unia i ciepła woda w kranie „to
jest to” - ten jest w „mylnym błędzie”.
(Dygresja o ciepłej wodzie. Nie zawsze była w kranie, ba, nie zawsze
były krany. Lat temu chyba 30 odwiedzałem znajomą w jednym ze szpitali
warszawskich. Chora prosiła, żebym przyniósł trochę wody. Wchodzę do łazienki,
a tam ze ściany nad umywalką wystają dwie śruby, zakręcone na amen. Baterii nie
ma. Wychodzę na korytarz, mówię salowej czy sprzątaczce, że nie majak nalać
wody. - Znów ukradli baterię, a przecież wczoraj założono nową. Ach, ci
odwiedzający - westchnęła).
Wracam do obowiązków obywatelskich historyków. Według nowej
polityki historycznej od czasu żołnierzy wyklętych nic dobrego w Polsce się
nie wydarzyło. Prawo i Sprawiedliwość zarzuca innym pedagogikę wstydu, ale
niech tylko ktoś zacznie bronić III RP albo, nie daj Boże, wspomni o polskiej
szkole filmowej, polskiej szkole plakatu, o Instytucie Wzornictwa
Przemysłowego, Piwnicy pod Baranami, STS czy Kabarecie pod Egidą - ten naraża
się na zarzut nostalgii za PRL i zostaje komuchem.
To samo z III RP Mamy wstawać z kolan i być dumni, ale kiedy ktoś
otworzy gębę i powie, że od 1989 r. było coraz lepiej, tylko po tej gębie
dostanie, bo przecież wiadomo, że było źle. Kilka dni temu prof. Marek Belka powiedział w Radiu TOK FM, że „Polska przeżywa
najlepszy okres w historii. Kropka”. Zwracam uwagę na słowo „kropka”, które
oznacza, że mamy najlepszy okres w historii w ogóle, a nie na przykład w
historii ostatnich dwóch stuleci. Na taką herezję może sobie pozwolić Belka -
profesor, były premier, minister, dyrektor w MFW, gubernator Iraku, człowiek,
który za kilka dni kończy chlubnie 6-letnią kadencję prezesa NBP i elegancko
przekazuje stanowisko swojemu następcy. Belka może mówić, co chce. Podobnie jak
prof. Adam Strzembosz. Ale ilu jest takich ludzi?
Na użytek ogółu jest wersja, że PRL to czarna dziura, a III RP to „PRL w
wersji soft”. „W propagandzie obozu władzy oraz wypowiedziach jego najbardziej
prominentnych przedstawicieli z prezydentem na czele III RP funkcjonuje jako
inwektywa, a w najlepszym razie twór polityczny godny lekceważenia lub pogardy
- pisze słusznie Ludwik Dorn. - To twór moralnie pusty, powstały w wyniku
działań tajnych współpracowników bezpieki i prowadzących ich oficerów”. Jaki
sens ma życie milionów ludzi w ich roli obywatelskiej - pyta dawny „trzeci
bliźniak” Dorn i odpowiada: „W najgorszym razie przez 25 lat byli agentami
wrogich Polsce sił, w najlepszym - dali się tym siłom otumanić i ogłupić”.
Tu
nasuwa się pytanie, na które być może odpowiedź zna prof. Nowak: Jak można uprawiać pedagogikę wstydu za minione
półwiecze i jednocześnie spełniać wymagania, jakie stoją przed historykiem i
„obywatelem wspólnoty politycznej”? Jak można być wdzięcznym odchodzącym
pokoleniom, jeśli nie ma za co? Wszak najnowsza historia Polski nie tyle jest
poprawiana, odkłamywana, odkrywana na nowo - co jest poniekąd zrozumiałe
- ile bywa stawiana wręcz na głowie, wymyślana dla
celów politycznych. Jak można przekazywać przyszłym pokoleniom wszystko, co
cenne, jeśli okazuje się, że niczego cennego nie było? Że pokolenia, które żyły
pomiędzy pokonaniem III Rzeszy i upadkiem III RR nie mają żadnych powodów do
dumy, jeno do wstydu. Całe życie na nic!
Pierwsi powinni przeciwko temu protestować historycy. Powinni wziąć
przykład z prawników, którzy mówią „nie”, kiedy łamane jest prawo. Może głos
zabiorą historycy, kiedy gwałcona jest historia?
Daniel Passent
Przeczekam ich
Dziś
rano, po dłuższych przemyśleniach, postanowiłem poważnie zadbać o swoje zdrowie.
Powód jest prosty.
Muszę doczekać, aż runą. A nie
tacy się przewracali za mojego życia, więc mam nadzieję, że mi się uda.
Miałem 8 lat, gdy w 1945 r. Gomułka straszył, że władzy raz zdobytej
komuniści nigdy nie oddadzą. Powiedział też: „Polacy uzgodnili między sobą
konieczność porozumiewania się bez nacisku czy nawet udziału czynników
zewnętrznych, nawet dla nas sojuszniczych. Wymaga tego nasza godność narodowa.
Musimy przestać być przedmiotem przetargów. O tym, jaki będzie rząd w Polsce,
nie może decydować pan Churchill, lecz sami Polacy. To jest twarde stanowisko
PiS, które zawsze posiadało linię porozumienia ze wszystkimi szczerymi
demokratami”. Cytat jest niedokładny, ale świetnie mi pasuje ta zmiana w nazwie
partii. To dobra zmiana.
Na wszelki wypadek poszedłem jednak do lekarza, żeby mnie przebadał od
stóp do głów. - Ma pan płaskostopie - powiedział.
-1 dlatego wszystko się panu z PiS kojarzy. Po prostu ludzie z platfusem
mocniej trzymają się ziemi, choć kto wie, co się teraz stanie z tymi pańskimi 4
hektarami VT klasy. W gabinecie doktora stał włączony telewizor. Właśnie
leciał z niego festiwal piosenki w Opolu, gdzie cudzoziemcy, czyli Niemcy,
wygwizdali jednego pisowskiego politruka. Nie pomogło nawet wyłączenie mikrofonów
zbierających dźwięk z widowni ani prewencyjne odbieranie wszystkim wchodzącym
biało-czerwonych chorągiewek. A bez polskich flag kto mógł buczeć? Tylko
Niemcy.
Od 27 lat rebelia, rebelia i jeszcze raz rebelia - krzyczał Jarosław
Kaczyński 4 czerwca. Czy wie, co znaczy to słowo? Oczywiście, że wie. Rebelia
- zbrojny bunt przeciwko władzy, uczą słowniki. Czyżby to była ponura
prowokacja prezesa wobec ludzi, którzy pokojowo wyszli na ulice bez noży, granatów i pistoletów? Ależ nas podle oskarża. Mamy się
poczuć niczym parszywe owce, walczące z czystymi jak łza demokratami?
Mało, że parszywe owce. Jeszcze
targowica ścieląca się do stóp postkomunistom i złodziejom. Brakuje tylko
tego, abyśmy w to uwierzyli. Na razie 70 proc. się nie daje, ale dookoła kręci
się diabelski młyn.
Oto minister Waszczykowski ulitował się wreszcie nad Brukselą i
pobieżnie przejrzał opinię Komisji Europejskiej o praworządności w Polsce. Z
góry wiedział, że nie ma czego czytać, i to mu się potwierdziło. Opinia jest
jednostronna i „nie uwzględnia polskiej narracji”. E tam, polskiej. Po prostu
kolesie z KE nie uwzględniają narracji PiS, i to jest ich błąd. Za to powołują
się na Konstytucję RP ciekawe, jakim prawem. Waszczykowski przecież się z nią
nie liczy i dlatego jest ministrem spraw zagranicznych w tym rządzie.
Młyn
się kręci. Twarz polskiej gospodarki leśnej, czyli minister Szyszko, na
posiedzeniu rządu bardzo ubolewał, że ktoś celowo podjął błędną decyzję, by
całą Puszczę Białowieską objąć dziedzictwem przyrodniczym UNESCO. Rozpacza
więc, że nie może wszystkich drzew wyciąć w pień, aby ją uratować. Ale znajdzie
na to sposób, jestem spokojny. Na razie, by się trochę pokrzepić i nie siedzieć
przy biurku bezczynnie, Szyszko wycina lasy w Górach Sowich, Puszczę Piską i
stary drzewostan w Bieszczadach. Zuch! Ta jego działalność ma swoje plusy.
Powstaną piękne filmy ekologiczne „Tu szalał kornik” oraz „Gałęzie zasłaniały
nam polskie niebo”, a wśród odziomków nakręci się historyczny obraz o walkach z
ekologami pod tytułem „Jedliśmy czosnek na tyłach wroga”. TVP już zaciera rączki.
Przeczekam ich. Umrę w niepodległej, tej rozpoczętej 4 czerwca 1989 r.
Stanisław Tym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz