sobota, 11 czerwca 2016

My, ciemny naród, Diabelski cyrograf, Całe życie na nic i Przeczekam ich



My, ciemny naród

Nasze tak bardzo zwaśnione plemiona powinny zna­leźć ukojenie w tym, co je łączy. Jedyny suweren w Polsce, przez swych zwolenników nazywany na­czelnikiem albo liderem państwa, a przeze mnie - właścicie­lem Polski - przedstawicieli obu plemion uważa za kretynów.
   Czy to możliwe, skoro członkowie plemion mają tak różne wyobrażenie o tym, co dobre i złe, co wartościowe, a co bez­wartościowe, co patriotyczne, a co antypatriotyczne? Oczy­wiście, że możliwe. Właściciel Polski jednych uważa za kretynów, bo go nie popierają. Innych uważa za kretynów, mimo że go popierają, a może właśnie dlatego.
   Żaden przywódca żadnego demokratycznego państwa nie poczęstował części społeczeństwa takim stekiem obelg - gorszy sort, potomkowie Gestapo, wyposażeni w gen zdra­dy. W ostatnim wywiadzie dla prawicowego tygodnika z gro­teskowym, biorąc pod uwagę jego zawartość, tytułem „Do Rzeczy” właściciel państwa aż tak mocnych słów nie używa. Znajduje za to nowe argumenty potwierdzające zasadność ich użycia. Z entuzjazmem mówi na przykład o wywiadzie z pewnym profesorem psychiatrii, sugerującym, że wszyst­kich, którzy występują przeciw PiS, dotknął obłęd, czyli mó­wiąc po ludzku, są oni stuknięci. „Świetny” - tak właściciel Polski mówi o tym wywiadzie.
   W innym miejscu prezes twierdzi, że „wbrew powszechne­mu przekonaniu to nasza strona jest lepiej wykształcona i le­piej inkulturowana niż tamta”. Cóż, akurat to nie jest kwestia przekonań, ale twardych danych - im niższe wykształcenie wyborców, tym większe poparcie dla PiS. Nie w tym jednak rzecz. Idzie raczej o demonstrację wyższości „naszej strony”. Zdanie właściciela Polski o jego oponentach jest znane. Gdy­by przez przypadek nie było, właściciel Polski stawia kropkę nad i: „Platforma Obywatelska u każdego inteligenta powin­na budzić wielkie wątpliwości na pierwszy rzut oka”. Ale jak się to ma do tezy, że także swoich zwolenników ma on za kre­tynów? Akurat to nie wprost, ale absolutnie logicznie wynika z innej jego wypowiedzi: „W Polsce za pomocą telewizji moż­na wykreować obraz, jaki się chce, bo społeczeństwo nie ana­lizuje tego, co tam widzi, tylko przyjmuje jako prawdziwe”.
   Naprawdę szczery jest właściciel Polski w swych rozwa­żaniach o Polakach. Trudno sobie wyobrazić, by Obama, Merkel czy Cameron powiedzieli coś takiego o swych społe­czeństwach. A Kaczyński, owszem, mówi, bez zahamowań. Więcej, nie tylko mówi, ale z tego, co mówi, wyciąga konkret­ne wnioski.
   Tak tępej, topornej i głupawej propagandy jak ta serwowa­na widzom przez „Wiadomości” od czasów PRL i „Dziennika Telewizyjnego” nie było. Właściciel Polski iw sprawie telewi­zji ma konkretną opinię: „Zmieniła się na lepsze, to zasługa Jacka Kurskiego i sądzę, że będzie mógł tę misję kontynuo­wać”. Właściciel Polski nie ukrywa, że jest także właścicielem telewizji. Łaskawie stwierdza, że Kurski dalej będzie pre­zesem TVP, ale używa słowa „sądzę”. Przecież nie po to, by podkreślić, że decyzja nie należy do niego, ale po to, by Kur­ski wiedział, że skierowany w górę kciuk pana można jednak skierować w drugą stronę.
   Propaganda serwowana przez TVP jest prymitywna, ale polemizowałbym z tymi, którzy twierdzą, że jest pozbawio­na sensu. Otóż ma sens najgłębszy. Co z tego, że dotknięci obłędem, słabiej wykształceni i gorzej inkulturowani ucie­kają sprzed telewizorów, skoro zostają przed nimi lepsi? Ale czy ci lepsi nie są przypadkiem tymi, którzy nie analizują tego, co widzą, bo przyjmują to jako prawdziwe? Namiestnik właściciela Polski opisał ich jakże zgrabną formułą „ciem­ny lud to kupi”, która zdaje się być credo jego prezesowskiej działalności w TVP.
   Głęboka pogarda pana suwerena dla poddanych nie dzi­wi. Jakże ona podobna do tego, jak swój lud traktuje każdy dyktator czy zamordysta. Wszyscy oni mają głębokie przeko­nanie, że „ciemny lud wszystko kupi”. Wszyscy też niezmien­nie stosują te same triki. Tworzenie atmosfery oblężonej twierdzy, podsuwanie ludowi wrogów zewnętrznych i we­wnętrznych, potęgowanie atmosfery zagrożenia, by skon­solidować lud wokół silnego człowieka zapewniającego im protekcję. Proste sygnały, proste emocje, prosty przekaz. I absolutnie żadnych wątpliwości. I zawsze znajdują oni ja­kichś Kurskich, gotowych, by tę totalnie wykrzywioną wersję świata odpowiednio opakować i sprzedać.
   Dlatego dramatyczny spadek oglądalności programów TVP, w tym głównego biuletynu PiS, jakim są „Wiadomości”, jest może prestiżowym kłopotem dla ambitnego namiestnika, ale dla władzy, która namiestnikiem go uczyniła, żadnym proble­mem nie jest. Kaczyński nie potrzebuje poparcia wszystkich Polaków. Wystarczy mu poparcie 37 procent. I to dla nich ser­wuje się „wykreowany obraz”, którego ci nie analizują, bo „to, co widzą, przyjmują jako prawdziwe”.
   Właściciel państwa uznaje ludzi za kretynów. Tylko od ludzi zależy, czy pokażą mu, jak bardzo się myli.

Diabelski cyrograf

Naczelnik państwa wykazuje cechy Wielkiego Języ­koznawcy, a na pewno wielkiego słowotwórcy. Każ­de publiczne wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego (ostatnio cotygodniowe) przynosi jakieś językowe odkrycia, a to w formie nieoczekiwanych zastosowań i zaskakują­cych definicji wyrazów i pojęć znanych (np. demokracja, wolność słowa, prawo, sprawiedliwość), a to w formie neologizmów lub związków frazeologicznych, zwłaszcza wzbogacających słownik epitetów polskich. Uciechą tego tygodnia jest„rebelia", czyli we­dług standardowej definicji„zbrojny bunt przeciw władzy", przez prezesa odniesiony do sytuacji upadku, wskutek utraty większości parlamentarnej, dwóch rządów koalicyjnych (J. Olszewskiego i J. Kaczyńskiego). Logicznie ta nowa interpretacja powinna się odno­sić także np. do upadku koalicyjnego gabinetu Hanny Suchockiej, ale się nie odnosi. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, czy w polito­logii prezesa rebeliami były też seryjne rozpady rządów, powiedz­my, we Włoszech; jeśli tak, mielibyśmy w tym kraju kilkadziesiąt rebelii, rzecz jasna po usunięciu z definicji elementu „zbrojnego".

Jednak, jak wiemy, urokiem prezesowego języka jest to, że prawdziwe nowe znaczenia słów pozostają domyślne i nie poddają się prostemu logicznemu rozbiorowi. Jest bowiem oczywiste, że „rebelia", „rebelianci" to po prostu nowe wciele­nie, zresztą bardziej eleganckie, starego „gorszego sortu", który 4 czerwca urządził sobie kolejną masową uliczną rebelię. Nie dziwi, że nowa władza kompletnie zignorowała coraz huczniej obchodzone przez ostatnie lata Święto Wolności, a prezes pacnął je „rebelią", bo według pisowskiej polityki historycznej Okrągły Stół, wybory 4 czerwca, rząd Mazowieckiego to były co najwyżej jakieś pseudonarodziny III RP z ubeckiego in vitro; prawdziwie wolna Polska pokazywała się w tych krótkich mo­mentach, kiedy przy władzy znajdował się Jarosław Kaczyński.
   Hasło „Nie ma wolności bez Jarosława", nawet jeśli brzmi groteskowo, trzeba, niestety, potraktować z całą powagą, bo to jest fundament nowej ideologii państwowej. Jeśli zastanawiamy się, jakaż to mianowicie formacja objęła rządy
w Polsce, to odpowiedź leży gdzieś tutaj. Przez ostatnie parę miesięcy dorobiliśmy się już całej serii teorii na temat natury PiS: prawica, lewica, konserwatyści, narodowi socjaliści, populiści, postkomuniści, katoliccy nacjonaliści. Właściwie wszystko jakoś pasuje. Ale jest wspólny mianownik, który łączy wszystkie wersje polityki, wizje i postawy PiS: wobec gospodarki, państwa, społeczeństwa. To „antyliberalizm", nieufność i niechęć wobec wolności, właściwie w każdej dziedzinie, na każdym polu, od gospodarki, przez style życia, po kulturę.

W tym zresztą tkwi poważny kłopot, jaki mają z PiS prze­ciwnicy i krytycy wypaczeń ekonomicznego „neoliberalizmu", którzy dziś chyba dominują w polskich środowiskach lewicowych i centrowych. Ich retoryka i poglądy bardzo współ­brzmią z socjalnymi programami PiS. Takie przedsięwzięcia jak 500 plus, podniesienie płacy minimalnej, wzmocnienie inspekcji pracy, ba, nawet uelastycznienie wieku emerytalnego czy nie­jasne deklaracje w sprawie „Mieszkania plus", „Planu Morawiec- kiego" czy „frankowiczów" budzą lekko zażenowany (bo to jed­nak PiS) aplauz i uznanie licznych przeciwników „brutalnego kapitalizmu". Widać, jak wiele środowisk społecznych i eksperc­kich chciałoby z PiS poważnie porozmawiać o tych projektach, włączyć się do dyskusji, przedstawić swoje doświadczenia, py­tania i kalkulacje, oraz jak cierpią, że PiS ich nie wzywa, o nic nie pyta (prezydencka Rada Rozwoju jest tu dojmującym przykła­dem), robi lub nie robi, co uważa, a właściwie, co uważa prezes. A prezes zdaje się uważać, że programy socjalne, których koszty i społeczne konsekwencje są dla niego drugorzędne, służyć mają umocnieniu poparcia i władzy PiS. Tu raczej nie ma mowy o tzw. pomocniczości państwa dla wolnych i odpowiedzialnych obywateli, jest jakaś wizja klientelizmu, wasalizmu, politycznej uznaniowości, biurokratycznej kontroli, „socjalnej korupcji".

Istotą politycznej oferty PiS jest sprzedaż pakietowa. Chciałeś w wyborach Dudę i Szydło, dostałeś w pakiecie Macierewicza i Ziobrę. Chcesz większej pomocy socjalnej państwa, obietnicy większego bezpieczeństwa i porządku, musisz zaakceptować resztę: całkowite przejęcie przez partię i jej ludzi kontroli nad wszelkimi instytucjami państwa oraz - w zestawie - pogodzić się z panującą ideologią jednego narodu, jednej wiary, jednej politycznej woli, jednego przywódcy. Ta oferta jest nierozdzielna, stopiona w propagandowym tyglu. PiS ignoruje gotowość częściowego poparcia „przez obcych" tego lub innego elemen­tu programu partii. Za rezygnację z coraz bardziej uciążliwej
w dzisiejszym świecie wolności - odpowiedzialności za własne losy, za indywidualną i zbiorową jakość życia - partia oferuje obietnicę opieki, bezpieczeństwa, kontroli i symboliczną siłę Narodu. Oczywiście po drodze trzeba tylko złamać rebelię.
To jest szatański cyrograf, który czeka na pod-pis każdego z nas.
Jerzy Baczyński

Całe życie na nic

Kreml odetchnął. Wiado­mość o tym, że dr Jerzy („Resortowe dzieci”) Targalski i prof. Andrzej Zybertowicz mają tworzyć ośrodek analityczny polskiej armii, została zapewne powitana w Rosji z ulgą. Moskwa obawiała się, że War­szawa skieruje do tworzenia Akademii Sztuki Wojennej poważniejsze siły.
    Na szczęście do armii nie wcielono cenionego historyka prof. Andrzeja Nowaka, którego teksty czytam i staram się zrozumieć. W interesującym szkicu „Nauczyciele historii” („wSieci”) profesor broni prawa każdej wspólnoty do wła­snej, a nie tylko wspólnej, historii, do własnej tożsamo­ści. Każda autonomiczna wspólnota potrzebuje historii tego, czym była dla siebie i czym była dla innych - pisze. Zajmują się tym historycy, którzy - wedle autora - mają jak gdyby dwie dusze: uczonych i obywateli. „Historyk jest obywatelem świata akademii, który ma swoje prawa i obowiązki. Ale jest również obywatelem wspólnoty po­litycznej i wobec niej także ma swoje obowiązki. W Pol­sce te obowiązki określa konstytucja, a konkretnie jej preambuła”, która mówi o wdzięczności naszym przod­kom za ich pracę, za walkę o niepodległość, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie narodu, o nawiązaniu do najlepszych tradycji I i II RP, o przeka­zywaniu przyszłym pokoleniom wszystkiego, co cenne, z ponad tysiącletniego dorobku, ale i pamięci gorzkich doświadczeń, „gdy podstawowe wolności i prawa czło­wieka były w naszej Ojczyźnie łamane”.
   Uff, przeczytawszy te słowa, odetchnąłem z ulgą, że nie jestem historykiem, że nie muszę balansować na linie nad przepaścią - pomiędzy prawdą historyczną, nieraz gorzką, deprymującą, a prawdą obywatelską, krzepiącą i budującą. Jak być w Polsce historykiem? Czegokolwiek dotknąć - materiał wybuchowy. Zamach maj owy. Powsta­nie warszawskie. Żołnierze wyklęci. ONR. Okrągły Stół. Jedwabne. Historia Polski to pole minowe. Jak to przeka­zać następnym pokoleniom?
   Patrzę na to, co przeżyło moje pokolenie - najpierw okupacja, potem PRL, III RP i teraz IV RP - szkoda słów! Okupacja - tragedia. PRL - zniewolenie. III RP - ruina. IV RP - szaleństwo. Czy myśmy nigdy nie widzieli Słoń­ca (poza Stalinem - „słoneczkiem narodów”)? No i te­raz mamy - jak powiedział prezydent Duda - wielkiego stratega. Musiałbym żyć ponad sto lat, żeby doczekać dobrodziejstw, jakie obiecuje wielki strateg, i dopiero wtedy z całym przekonaniem móc powiedzieć: „jest faj­nie”. Komu na przykład wydawało się, że Okrągły Stół, 4 czerwca, paszport w domu, NATO, Unia i ciepła woda w kranie „to jest to” - ten jest w „mylnym błędzie”.
   (Dygresja o ciepłej wodzie. Nie zawsze była w kranie, ba, nie zawsze były krany. Lat temu chyba 30 odwiedza­łem znajomą w jednym ze szpitali warszawskich. Chora prosiła, żebym przyniósł trochę wody. Wchodzę do ła­zienki, a tam ze ściany nad umywalką wystają dwie śruby, zakręcone na amen. Baterii nie ma. Wychodzę na kory­tarz, mówię salowej czy sprzątaczce, że nie majak nalać wody. - Znów ukradli baterię, a przecież wczoraj zało­żono nową. Ach, ci odwiedzający - westchnęła).
   Wracam do obowiązków obywatelskich historyków. Według nowej polityki historycznej od czasu żoł­nierzy wyklętych nic dobrego w Polsce się nie wydarzy­ło. Prawo i Sprawiedliwość zarzuca innym pedagogikę wstydu, ale niech tylko ktoś zacznie bronić III RP albo, nie daj Boże, wspomni o polskiej szkole filmowej, polskiej szkole plakatu, o Instytucie Wzornictwa Przemysłowego, Piwnicy pod Baranami, STS czy Kabarecie pod Egidą - ten naraża się na zarzut nostalgii za PRL i zostaje komuchem.
   To samo z III RP Mamy wstawać z kolan i być dumni, ale kiedy ktoś otworzy gębę i powie, że od 1989 r. było coraz lepiej, tylko po tej gębie dostanie, bo przecież wiadomo, że było źle. Kilka dni temu prof. Marek Belka powiedział w Radiu TOK FM, że „Polska przeżywa najlepszy okres w historii. Kropka”. Zwracam uwagę na słowo „kropka”, które oznacza, że mamy najlepszy okres w historii w ogó­le, a nie na przykład w historii ostatnich dwóch stuleci. Na taką herezję może sobie pozwolić Belka - profesor, były premier, minister, dyrektor w MFW, gubernator Ira­ku, człowiek, który za kilka dni kończy chlubnie 6-letnią kadencję prezesa NBP i elegancko przekazuje stanowisko swojemu następcy. Belka może mówić, co chce. Podobnie jak prof. Adam Strzembosz. Ale ilu jest takich ludzi?
   Na użytek ogółu jest wersja, że PRL to czarna dziura, a III RP to „PRL w wersji soft”. „W propagandzie obozu władzy oraz wypowiedziach jego najbardziej prominent­nych przedstawicieli z prezydentem na czele III RP funk­cjonuje jako inwektywa, a w najlepszym razie twór poli­tyczny godny lekceważenia lub pogardy - pisze słusznie Ludwik Dorn. - To twór moralnie pusty, powstały w wyni­ku działań tajnych współpracowników bezpieki i prowa­dzących ich oficerów”. Jaki sens ma życie milionów ludzi w ich roli obywatelskiej - pyta dawny „trzeci bliźniak” Dorn i odpowiada: „W najgorszym razie przez 25 lat byli agentami wrogich Polsce sił, w najlepszym - dali się tym siłom otumanić i ogłupić”.

Tu nasuwa się pytanie, na które być może odpowiedź zna prof. Nowak: Jak można uprawiać pedagogikę wstydu za minione półwiecze i jednocześnie spełniać wymagania, jakie stoją przed historykiem i „obywatelem wspólnoty politycznej”? Jak można być wdzięcznym od­chodzącym pokoleniom, jeśli nie ma za co? Wszak naj­nowsza historia Polski nie tyle jest poprawiana, odkłamywana, odkrywana na nowo - co jest poniekąd zrozumiałe - ile bywa stawiana wręcz na głowie, wymyślana dla celów politycznych. Jak można przekazywać przyszłym poko­leniom wszystko, co cenne, jeśli okazuje się, że niczego cennego nie było? Że pokolenia, które żyły pomiędzy po­konaniem III Rzeszy i upadkiem III RR nie mają żadnych powodów do dumy, jeno do wstydu. Całe życie na nic!
   Pierwsi powinni przeciwko temu protestować history­cy. Powinni wziąć przykład z prawników, którzy mówią „nie”, kiedy łamane jest prawo. Może głos zabiorą histo­rycy, kiedy gwałcona jest historia?
Daniel Passent

Przeczekam ich

Dziś rano, po dłuższych przemyśleniach, po­stanowiłem poważnie zadbać o swoje zdro­wie. Powód jest prosty.
Muszę doczekać, aż runą. A nie tacy się przewracali za mojego życia, więc mam nadzieję, że mi się uda.
   Miałem 8 lat, gdy w 1945 r. Gomułka straszył, że władzy raz zdobytej komuniści nigdy nie oddadzą. Powiedział też: „Polacy uzgodnili między sobą konieczność porozu­miewania się bez nacisku czy nawet udziału czynników zewnętrznych, nawet dla nas sojuszniczych. Wymaga tego nasza godność narodowa. Musimy przestać być przed­miotem przetargów. O tym, jaki będzie rząd w Polsce, nie może decydować pan Churchill, lecz sami Polacy. To jest twarde stanowisko PiS, które zawsze posiadało linię poro­zumienia ze wszystkimi szczerymi demokratami”. Cytat jest niedokładny, ale świetnie mi pasuje ta zmiana w na­zwie partii. To dobra zmiana.
   Na wszelki wypadek poszedłem jednak do lekarza, żeby mnie przebadał od stóp do głów. - Ma pan płaskostopie - powiedział. -1 dlatego wszystko się panu z PiS kojarzy. Po prostu ludzie z platfusem mocniej trzymają się ziemi, choć kto wie, co się teraz stanie z tymi pańskimi 4 hekta­rami VT klasy. W gabinecie doktora stał włączony telewizor. Właśnie leciał z niego festiwal piosenki w Opolu, gdzie cu­dzoziemcy, czyli Niemcy, wygwizdali jednego pisowskiego politruka. Nie pomogło nawet wyłączenie mikrofonów zbierających dźwięk z widowni ani prewencyjne odbiera­nie wszystkim wchodzącym biało-czerwonych chorągie­wek. A bez polskich flag kto mógł buczeć? Tylko Niemcy.
   Od 27 lat rebelia, rebelia i jeszcze raz rebelia - krzyczał Jarosław Kaczyński 4 czerwca. Czy wie, co znaczy to sło­wo? Oczywiście, że wie. Rebelia - zbrojny bunt przeciwko władzy, uczą słowniki. Czyżby to była ponura prowokacja prezesa wobec ludzi, którzy pokojowo wyszli na ulice bez noży, granatów i pistoletów? Ależ nas podle oskarża. Mamy się poczuć niczym parszywe owce, walczące z czystymi jak łza demokratami?
Mało, że parszywe owce. Jeszcze tar­gowica ścieląca się do stóp postkomunistom i złodziejom. Brakuje tylko tego, abyśmy w to uwierzyli. Na razie 70 proc. się nie daje, ale dookoła kręci się diabelski młyn.
   Oto minister Waszczykowski ulitował się wreszcie nad Brukselą i pobieżnie przejrzał opinię Komisji Europej­skiej o praworządności w Polsce. Z góry wiedział, że nie ma czego czytać, i to mu się potwierdziło. Opinia jest jednostronna i „nie uwzględnia polskiej narracji”. E tam, polskiej. Po prostu kolesie z KE nie uwzględniają narracji PiS, i to jest ich błąd. Za to powołują się na Konstytucję RP ciekawe, jakim prawem. Waszczykowski przecież się z nią nie liczy i dlatego jest ministrem spraw zagranicznych w tym rządzie.

Młyn się kręci. Twarz polskiej gospodarki leśnej, czy­li minister Szyszko, na posiedzeniu rządu bardzo ubolewał, że ktoś celowo podjął błędną decyzję, by całą Puszczę Białowieską objąć dziedzictwem przyrodniczym UNESCO. Rozpacza więc, że nie może wszystkich drzew wyciąć w pień, aby ją uratować. Ale znajdzie na to sposób, jestem spokojny. Na razie, by się trochę pokrzepić i nie sie­dzieć przy biurku bezczynnie, Szyszko wycina lasy w Gó­rach Sowich, Puszczę Piską i stary drzewostan w Bieszcza­dach. Zuch! Ta jego działalność ma swoje plusy. Powstaną piękne filmy ekologiczne „Tu szalał kornik” oraz „Gałęzie zasłaniały nam polskie niebo”, a wśród odziomków nakręci się historyczny obraz o walkach z ekologami pod tytułem „Jedliśmy czosnek na tyłach wroga”. TVP już zaciera rączki.
   Przeczekam ich. Umrę w niepodległej, tej rozpoczętej 4 czerwca 1989 r.
Stanisław Tym

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz