poniedziałek, 20 czerwca 2016

Smoleńsk objazdowy



Katastrofę smoleńską „bada” specjalna podkomisja wyodrębniona z Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Gwiazdami tego zespołu Macierewicza są twórcy teorii o zamachu.

   „Specjaliści” Macierewicza byli długo testowani w tzw. zespole par­lamentarnym. Pod rządami PiS ich rolą jest dolewanie oliwy do pro­pagandowego ognia. Żeby igrzyska trwały jak najdłużej. Bardzo trafnie ujął to przed kilkoma dniami Ja­rosław Kaczyński podczas 74 ob­chodów tzw. miesięcznicy smoleń­skiej. „Spotkajmy się tu za miesiąc, za kwartał, za rok, za kilka lat, nawet wtedy, kiedy będzie się wydawało, że wszystko już załatwione” - apelował szef wszystkich szefów.
   Problem Macierewicza wynika z faktu, że w jego cyrku nie chcą wy­stępować specjaliści od badania wy­padków lotniczych, a żaden z człon­ków podkomisji nie brał dotychczas bezpośredniego udziału w badaniu tego typu zdarzeń. „Zobowiązuję się do zrealizowania zapowiedzi, którą teraz państwu przedkładam, że jeżeli uważacie, że skład komisji jest z jakie­goś punktu widzenia - naukowego czy jakiegokolwiek innego - niereprezen­tatywny, uważacie, że powinien tam być jeszcze jakiś specjalista, którego chcecie wskazać i który chce wziąć udział w tych pracach, jestem gotów to zrobić (...). Powtarzam jeszcze raz, rozszerzę wtedy skład. Podejmę taką decyzję” - gwarantował Macierewicz (30 marca w wystąpieniu przed sej­mową Komisją Obrony Narodowej). Niestety, nikt się nie zgłosił. - Ma­cierewicz narzucił styl debaty obcy środowisku naukowemu i nie dziwię się, że idiotyzmy agresywnie wypo­wiadane przez jego ekspertów nor­malni ludzie wolą obchodzić szero­kim łukiem - tłumaczy fizyk Michał Jaworski, autor referatu na I Kon­ferencji Smoleńskiej.
   Dotarliśmy do maila z 21 wrześ­nia 2015 roku, który dzisiejszy prze­wodniczący podkomisji dr inż. Wacław Berczyński (w kręgach PiS-owskich zwany „profesorem”) wysłał do kilku przyszłych członków tegoż gremium. Instruował kolegów: „ Wnikanie coraz bardziej w szczegó­ły [katastrofy] może skutkować utratą szerszego obrazu. Mamy dość dowo­dów, że to była eksplozja”. 14 listo­pada 2015 r. ludzie Macierewicza podsumowali dorobek wszystkich konferencji smoleńskich. W końco­wym dokumencie podkreślili, że ka­tastrofa to

efekt wyrafinowanego planu.

   Bo ponad wszelką wątpliwość spowodowała ją seria kontrolowa­nych wybuchów: „Pierwsze odpadły tylne części środkowej części lewego skrzydła, a duży rozrzut tych szcząt­ków świadczy, że przyczyną nie było odpalenie jednego ładunku, lecz ra­czej seria niewielkich eksplozji we­wnątrz skrzydła (...). Drugi etap roz­padu samolotu, to odcięcie końcówki lewego skrzydła o długości ok. 6 m. Zarówno położenie tego fragmentu, jak i kształt cięcia (...) jednoznacznie wskazują na odcięcie paskiem de- tonacyjnym, jakie stosowane są od dawna w robotach rozbiórkowych w budownictwie i przy wycince la­sów (...). Kolejna eksplozja oderwa­ła dużą część prawego statecznika poziomego z lotką (...). Kolejna eks­plozja oderwała statecznik pionowy wraz z resztkami usterzenia (...). Na koniec potężna eksplozja rozerwała kadłub ”. Doktor Kazimierz Nowa­czyk, obecnie wiceprzewodniczący podkomisji, tłumaczył, że ta ostat­nia bombka była dla zamachowców „dodatkowym zabezpieczeniem, żeby prezydent i podróżujący obok gene­rałowie zginęli. Ponieważ te dwie sa­lonki (w samolocie - red.) posiadały specjalne wzmocnienia”. Innymi sło­wy: od dnia powrotu Tu-154M z re­montu w Rosji (23 grudnia 2009 r.) samolotem wypełnionym materiała­mi wybuchowymi przez 3,5 miesiąca wożono VIP-ów i nikt niczego nie wyniuchał. Co w sposób oczywisty wskazuje na wielopiętrowy spisek. Także z udziałem psów specjalnie szkolonych do wykrywania bombo­wych zagrożeń.
   7 kwietnia bieżącego roku, gdy podkomisja dopiero przymierzała się do katalogowania dokumentów poprzedniej KBWLLP, Berczyński znał już końcowy wynik: „Z ogrom­nym prawdopodobieństwem, pra­wie z pewnością, można stwierdzić, że samolot rozpadł się w powietrzu” (wywiad dla tygodnika „Gość Nie­dzielny”). Czyli wystarczy już tylko wytypować i zamknąć „sprawców” podłożenia ładunków wybucho­wych, co fachowcom od Zbigniewa Ziobry nie sprawi większych kłopo­tów. Ale pośpiech nie jest wskazany, bowiem sądy są jeszcze niezawisłe i upłynie sporo czasu zanim

PiS znajdzie odpowiednich ludzi,

 którzy przyklepią wyroki prezesa. Istotny jest też element finansowy: za każdy miesiąc pracy (w wymiarze maksimum 80 godzin) najważniejsi „podkomisarze”, byli liderzy zespo­łu parlamentarnego, biorą z kasy publicznej po 7-8 tys. zł netto (!). Najwięcej przewodniczący, które­go Macierewicz uhonorował stawką 100 zł/godz. W tej - jakże atrakcyj­nej - sytuacji Berczyński odrobinę zmienił zdanie. 23 maja w wywiadzie dla jednej z PiS-owskich gadzinówek zapewnił, że skrzydło prezydenckie­go Tu-154M oczywiście nie mogło uderzyć w słynną brzozę, bo samo­lot przeleciał ponad drzewem. Ale... „musimy to jednak stwierdzić w spo­sób niepodlegający żadnej dyskusji” - tłumaczył Berczyński. I zapewnił, że będą pracowali nad tym „sposo­bem” aż do skutku...
   Podkomisja zajmie się na ra­zie modelarstwem. Zapowiedzie­li już budowę wiernej kopii tupolewa, żeby poddać ją próbom w tunelu aerodynamicznym. Jeszcze nie wie­dzą, jak duży będzie ten samolocik. Powiedzą, jak znajdą odpowiedni tu­nel. W skali 1:1 zbudują dodatkowo skrzydło. Chcą sprawdzić - rodziny uspokajamy, że tylko teoretycznie - czy bez końcówki skrzydła da się latać. I nic się nie zmarnuje, bo jak już wszystko sprawdzą, to gadżety wykorzysta się na „pomniki smoleń­skie”... O pieniądze „podkomisarze” nie muszą się martwić. Macierewicz przyznał im na bieżący rok 3 min 558 tys. 287 zł. W tym 704 tys. zł na podróże krajowe plus hotele oraz 600 tys. zł na wojaże zagraniczne. I nieprzypadkowo wstawił zaufanego członka podkomisji Wiesława Biniendę - jako reprezentanta MON - do siedmioosobowego Komitetu Sterującego przy Narodowym Cen­trum Badań i Rozwoju. „Ekspert” Binienda ma niezachwianą pew­ność, że w Smoleńsku „samolot nie leciał poniżej 50 m, nigdy nie uderzył w drzewo i utracił kawałek skrzydła w wyniku wybuchów. Nastąpiły trzy wybuchy, można nawet pokazać do­kładnie, w którym miejscu” (wypo­wiedź dla TV Republika). W NCBR będzie on współdecydował o podzia­le setek milionów (!) złotych na „ba­dania naukowe i prace rozwojowe w obszarze bezpieczeństwa i obron­ności państwa”.
   PiS-owskie media podniecają się ostatnio nagraniami. Reporter rzą­dowej tvp.info dokonał „wstrząsają­cego odkrycia”, że jakiś czas po ka­tastrofie Tu-154M szwedzki Instytut Obrony Radiołączności zaoferował polskiej Agencji Wywiadu nagrania rozmów załogi samolotu z kontro­lerami lotów na trasie do Smoleń­ska. A nasi wywiadowcy nie wyra­zili zainteresowania prezentem. Ta „sensacyjna” informacja była kon­trolowanym przeciekiem z tzw. au­dytu przeprowadzonego w służbach specjalnych przez ich koordynatora ministra Mariusza Kamińskiego. Reporter tvp.info sugerował, że w skandynawskiej ofercie były m.in. rozmowy w kokpicie między człon­kami załogi samolotu. PiS-owscy ko­mentatorzy zaczęli trąbić o

sabotażu śledztwa.

    „Nie mam żadnej wątpliwości, że dopiero teraz to śledztwo dyna­micznie ruszyło” - grzmiał w tele­wizji „wice-Ziobro” Patryk Jaki. Żaden z owych mędrców nie za­dał sobie trudu, żeby zrozumieć, iż Szwedzi zarejestrowali nieszyfrowane rozmowy, których mógł sobie po­słuchać każdy radioamator. A polscy kontrolerzy lotów mieli je od dawna zabezpieczone.
   23 maja w wywiadzie dla tygo­dnika „W Sieci” Berczyński ujawnił, że Łotwa przekazała niedawno Pol­sce „nowe nagrania dotyczące pre­zydenckiego samolotu Tu-154M”. Nowe chyba tylko dla Berczyńskiego. „Ciekawe, że właśnie Łotysze mieli dostęp do korespondencji pol­skiego samolotu z wieżą w Smoleń­sku” - zdumiewał się „ekspert” za 7tys. zł. On też nie zadał sobie tru­du, żeby zrozumieć...
   Kilka dni później Berczyński wystąpił na zlocie Klubów „Gazety Polskiej” USA i Kanady zorganizo­wanym u paulinów w Doylestown (USA). „Zdradził” uczestnikom, że podkomisja posiada satelitarne „zdjęcia o ogromnej dokładności” i „widać na nich wszystkie szcze­góły”. Wykonano je 9 i 10 kwiet­nia 2010 r. Dzień przed i trzy go­dziny po katastrofie. Berczyński zastrzegł, że ze względu na tajemni­cę nic więcej nie może powiedzieć. A zwłaszcza tego, że 9 kwietnia brzoza stała, a nazajutrz coś ją złamało...
   Inżynier Jerzy Grzędzielski jest emerytowanym kapitanem PLL LOT. Był on również pilotem doświadczalnym, instruktorem i in­spektorem wyszkolenia lotniczego. W wojsku i lotnictwie cywilnym „wylatał” łącznie ponad 25 tys. go­dzin. Oto fragment jego „eksper­tyzy” (podkr. red.): „Katastrofę smoleńską mozolnie, przez głu­potę, brak wiedzy, chciwość i cy­nizm, przygotowywała polityczna czołówka PiS. Zaczęło się w 2006 roku za rządów premiera Jarosła­wa Kaczyńskiego. W czasie publicz­nego wystąpienia minister obrony (Aleksander Szczygło - dop. red.) zapytany został przez oficerów pilo­tów samolotu Tu-154 ze specpułku, dlaczego nie ćwiczą na symulato­rach. Odpowiedź była następująca i niebywale skandaliczna: »Nie, bo to ruskie (...)«. Tak rodziła się ka­tastrofa, w której udział mieli po­litycy karmiący nas kłamstwami. Pomaga im kler, a szczególnie episkopat. Sześć lat słyszę z am­bon: »Żądamy prawdy«. A ta praw­da już jest. Znakomicie wykształco­na (pozazdrościć może nam wiele państw) nasza komisja ogłosiła wy­niki. Zapewniam wszystkich, gdyby rozpatrywałaby to najlepsza amery­kańska komisja NTSB (Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu zajmująca się badaniem wypadków lotniczych - red.), to wynik byłby identyczny (...). Z rozgłośni toruń­skiej leje się rzeka bzdur o kata­strofie, a »Najważniejszy« orzekł, że jej uczestnicy byli »prowadzeni na specjalne zamordowanie«. To jest chore wręcz (...). Każde­go 10 dnia miesiąca na czele z du­chownym, czasami czarodziejem, z wizerunkiem Chrystusa i Matki Bożej z flagami narodowymi o na­pisach niewybrednych i ubliżających (...) odbywają się partyjne wiece i modły o wolną Polskę. Żadnego biskupa to nie boli (...). Wszystkie komisje świata badające katastro­fy lotnicze zaczynają od wyszkole­nia załogi, ostatniego wypoczynku, posiłku, sytuacji w pracy, w domu i lotu od startu. Panowie w zespole [parlamentarnym Macierewicza] za­czynali od kolejnego wybuchu wska­zanego przez guru, tak jakby samo­lot sam leciał”.
Marcin Kos

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz