środa, 8 czerwca 2016

Polska chuligańska



Mieliśmy państwo demokratyczne, mamy chuligańskie. A jeśli tempo „dobrej zmiany” nie siądzie, to wkrótce obudzimy się w państwie mafijnym. I zupełnie nie wiadomo, po co to wszystko

Rafał Kalukin

To nie przypadek, że partia uzurpująca sobie prawo przemawiania w imieniu narodu tak się go per­spektywicznie boi, że or­ganizuje jednostki militarne, bo wie, że wcześniej czy później ulica będzie decy­dowała o tym, co się z nią stanie” - zasu­gerował na łamach „Gazety Wyborczej” Radosław Markowski. Znany politolog głośno wyraził obawy, które pojawiają się od pewnego czasu. Że organizowana przez MON obrona terytorialna to początek procesu militaryzacji obozu władzy - „bo­jówki Macierewicza”, „pisowskie SA”.
   Podobnych hipotez krąży bez liku. Że za niedawną falą alarmów bombowych stoi minister Kamiński, który prag­nie uwiarygodnić konieczność restryk­cji zapisanych w ustawie inwigilacyjnej. Że ostrze tej ustawy będzie w praktyce wymierzone w niemiłe władzy obywa­telskie inicjatywy. Że władza będzie za­mykać nie tylko krytykujące ją media i strony internetowe, ale i liderów opo­zycji. Że kolejne wybory w ogóle mogą się nie odbyć...
   Trudno zaprzeczyć, że ktoś tu osza­lał. Tylko kto? Obóz III RP, który do
tej pory piętnował przejawy spiskowe­go myślenia i szczycił się realistycznym oglądem rzeczywistości? Tak chciałyby to widzieć prawicowe media. Te same, które lubowały się w teoriach zamachu smoleńskiego i sfałszowanych wyborów samorządowych. Dziś wyśmiewają „od­loty” i „histerie” obecnej opozycji.
   Ale gdy zagłębimy się w spontanicz­ną twórczość odbiorców tychże prawi­cowych mediów, to odnajdziemy stały motyw szubienicy i „kałacha” jako uży­tecznych narzędzi rozprawienia się ze „zdrajcami narodu”; a nowa elita to tole­ruje. Może więc „histerycy” mają prawo do histerii?
 
ZROBIMY Z WAMI PORZĄDEK!
Mateusz Kijowski twierdzi, że już się przyzwyczaił do pogróżek. Po­przez media społecznościowe i elektro­niczną pocztę dostaje po kilka dziennie. W większości insynuacyjne („zrobi­my z wami porządek”), choć i zdarzają się dosadne („zrobimy holocaust”). Co z nimi robi? Przeważnie oznacza jako spam i do kosza.
   Produkcja wygląda na spontaniczną. Najczęściej wedle schematu: „generało­wie opinii” napiszą na Twitterze coś za­czepnego o liderze KOD i zaraz rusza do boju banda internetowych łomiarzy.
   Kijowski zapewnia, że stara się nie brać tego do serca. Choć - dodaje - lekki osad niepokoju zawsze w człowieku po­zostaje. Podobne reakcje zostały utrwa­lone w relacjach dawnych działaczy opozycji demokratycznej, którym ko­munistyczna bezpieka hurtowo podsy­łała rozmaite paskudztwa.
   Ale zdarzają się też akcje skoordyno­wane. Co jakiś czas komórki radnych rządzącej w Gdańsku Platformy zale­wa fala obraźliwych esemesów, w któ­rych trafiają się i zawoalowane pogróżki. Pierwsza miała miejsce rok temu, tuż po zwycięstwie Andrzeja Dudy. Druga ostatnio, po przyjęciu uchwały na święto 3 Maja, z apelem o honorowanie przez miasto orzeczeń Trybunału Konstytu­cyjnego. Kilkunastu radnych każdego dnia otrzymuje po parę esemesów, roz­syłanych przez anonima (anonimów?) z niezarejestrowanego telefonu na kartę. Policja stwierdziła, że nie sposób ustalić personaliów właściciela, więc proceder w najlepsze trwa.
   To tylko przykłady w bezkresnym mo­rzu werbalnej przemocy. Grożenie prze­ciwnikowi politycznemu śmiercią już od dawna nie stanowi tabu, czego co rusz dostajemy kolejne przykłady. Niektó­re spektakularne, jak (nie)sławny trans­parent kiboli Legii Warszawa z napisem „Dla was nie będzie gwizdów, będą szu­bienice” (adresaci: KOD, Nowoczesna, Monika Olejnik i Tomasz Lis). Ale coraz częściej groźby wtapiają się w ogólny kli­mat i przestajemy je dostrzegać.
   Chyba że pofolguje sobie ktoś z eli­ty władzy. Posłanka PiS Bernadeta Kry­nicka zalecająca stryczek dla „zdrajców donoszących do obcego państwa”. Albo gdańska radna PiS Anna Kołakowska o posłance Agnieszce Pomasce z PO: „Trzeba to coś złapać i ogolić na łyso”.
   To już otwarte wezwanie do przemo­cy - nic więc dziwnego, że Platforma złożyła zawiadomienie do prokuratu­ry. Czy zostanie potraktowane poważ­nie? Z pewnością prokuratorzy będą pamiętali o lekcji, jaką dostali gdań­scy policjanci. Po tym, jak zatrzyma­li córkę radnej Kołakowskiej za udział w nielegalnej manifestacji, szef MSWiA Mariusz Błaszczak zdrowo ich obsobaczył i jeszcze nasłał wewnętrzną kon­trolę. Lekcja była czytelna: w dzisiejszej Polsce prawo działa jednokierunkowo.

NABITY PISTOLET
Państwo PiS nie zarządza bezpo­średnio oddolną falą nienawiści i zastraszania. Ale bez wątpienia ją in­spiruje, dając stosowny przykład. Pod­dany politycznej kontroli aparat represji to przecież jak naładowana broń w ręku rządzącej partii. Jeszcze nie padły strza­ły, ale do terroryzowania przeciwników nadaje się znakomicie.
   Kto się wychyli, temu państwo od razu przystawia lufę do skroni. „Wyma­ga osobnej analizy, jak są rekrutowa­ni sympatycy KOD” - pogroził wiceszef MSWiA Jarosław Zieliński, gdy tylko udała się jedna z pierwszych opozycyj­nych manifestacji.
   Najczęściej oczywiście wymachu­je pistoletem strażnik sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Sędziowie Trybuna­łu Konstytucyjnego raczej nie prze­straszyli się prokuratora, który miał zbadać, czy sądząc ustawę naprawczą, nie łamią aby prawa. Ale sędziego spo­za świecznika być może uda się spacyfikować wewnętrzną kontrolą (najlepiej uzupełnioną o stwierdzenie „resortowości” delikwenta przez jedno z rządo­wych mediów).
   Ostatnio na celowniku Ziobry znalazły się strajkujące pielęgniarki. Przez wiele dni nie mogły się doczekać, aż minister zdrowia zdecyduje się podjąć z nimi dia­log. Za to zapowiedź sprawdzenia przez prokuraturę legalności ich protestu po­jawiła się od razu, gdy tylko media za­interesowały się konfliktem w Centrum Zdrowia Dziecka.
   Będące konsekwencją „audytu” za­wiadomienia do prokuratury na po­lityków PO trudno nawet zliczyć. Zapowiedź stawiania poprzedników przed sądem to stały element wystą­pień Jarosława Kaczyńskiego. W szere­gach opozycji dominuje przekonanie, że jesienią zacznie się seria spektaku­larnych zatrzymań.
   Czasem nie zawadzi przywołać do dy­scypliny nawet tak wyrozumiałego wo­bec władzy opozycjonisty, jakim jest Paweł Kukiz. Niedawno muzyk poinformował, że został zaproszony na spotka­nie z pisowskimi marszałkami Markiem Kuchcińskim i Joachimem Brudziń­skim, na którym zarzucono mu obrazę partii rządzącej w nielegalnie nagranej rozmowie sprzed roku. I poinformowa­no, że partia „konsultuje z prawnikami”, co z tym zrobić.
   W państwie PiS uprawianie polity­ki staje się zajęciem ryzykownym. Bo państwo, zamiast chronić przestrzeń demokratycznej debaty, weszło w rolę twardego ekonoma wymuszającego po­słuch i dyscyplinę. Rozgadasz się na try­bunie sejmowej i przekroczysz limit czasu? Spotka cię to, co posła Platfor­my Tomasza Lenza, któremu marszałek Kuchciński przysolił 5 tysięcy złotych kary. Gdy zaś lubelski sejmik wojewódz­ki przyjął uchwałę o uznawaniu orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, reprezen­tujący władzę centralną wojewoda po­groził rozwiązaniem sejmiku. Podstawa prawna niejasna, ale za to woli politycz­nej aż w nadmiarze.
   Podobnych przypadków jest zbyt wie­le, aby je uznawać za ekscesy. To obo­wiązująca metoda, będąca logicznym zwieńczeniem polityki prowadzonej przez PiS. Istotna o tyle, że odsłania prawdziwe cele oraz kondycję moralną rządzącej ekipy.
   Ta metoda ma jeszcze swoje ograni­czenia. Nie doszło bowiem na razie do utożsamienia rządzącej partii z wła­dzą polityczną i aparatem państwowym. Poddawana presji i zastraszana opozycja oraz organizacje społeczeństwa obywa­telskiego jeszcze mają możliwość odwo­łania się do niezależnego sądu. Na razie więc mamy do czynienia co najwyżej
z państwem chuligańskim - czyli takim, które wymachuje nabitym pistoletem, wymuszając posłuch. Dopiero po ewen­tualnym zniesieniu niezawisłej instancji sądowej państwo chuligańskie wejdzie na wyższy poziom i stanie się państwem mafijnym, redukującym teoretycznie obowiązujące prawo do prawa siły. Ina­czej mówiąc, dyktaturą.

TAKTYKA PANOWANIA
Ale nawet jeśli zatrzymamy się na etapie państwa chuligańskiego, to i tak możemy mówić o zmianie rewo­lucyjnej. Nietypowej, bo bez reformy ustroju i instytucji. Po prostu stare elity zostały zastąpione elitami nowymi. Skąd się wzięły i jakie wartości im przyświe­cają? Posłużmy się diagnozą już gotową.
    „Same przez się nie mają one [nowe elity] ani własnej praworządności, ani też niezależnej wartości. Nie ma żadne­go innego czynnika oprócz siły politycz­nej. Jej to właśnie elita zawdzięcza swe wywyższenie. (...) Celowe jednak jest, aby owo posługiwanie się siłą wesprzeć duchowo przy pomocy odpowiedniej ideologii”.
   Relacja pomiędzy nową elitą a popie­rającymi ją masami jest kluczowa dla zrozumienia natury rewolucji. „Nale­ży ściśle odróżniać ów prawdziwie ir­racjonalny, rewolucyjny pęd, któremu podlegają nie tylko masy, lecz również przywódcy, od wielce świadomej, ope­rującej całkiem na zimno, w najwyż­szym stopniu trzeźwej woli władzy i panowania wywodzącej się z mas elity. (...) Elity nic nie ogranicza. Żaden świa­topogląd, żadne normy etyczne. Obo­wiązuje ją tylko jedno - bezwzględne przestrzeganie zasad koleżeństwa we własnym gronie, w kołach wtajemni­czonych. (...) Brak założeń to wielki pa­radoks tej rewolucji, stanowiący jedną z największych tajemnic jej powodze­nia. W tym tkwi jej moc, na tej to właści­wości polega rzeczywista siła rewolucji i charakter ruchu jako rewolucji per­manentnej, niemożność jej zamknięcia i zakończenia”.
   Jaka więc „taktyka panowania”?
   Po pierwsze, realizować cele, które jeszcze nie tak dawno w oczach większo­ści obywateli mogły uchodzić za szalone. Zgodnie z zasadą, że ludzie częściej dają wiarę wielkim propagandowym kłam­stwom niż drobnym i doraźnym ma­nipulacjom. Dlatego to, co wydaje się niemożliwe, osiągnąć łatwiej od tego, co prawdopodobne.
   Po drugie, nie dać się zepchnąć do defensywy. „Już w okresie tzw. walki każdemu najmniejszemu szefowi pro­pagandy wbijano do głowy zasadę, że na każdy atak powinien odpowiadać kontr­atakiem sięgającym daleko poza granice wytknięte przez przeciwnika, a godzą­cym w rdzeń jego bytu; że nie wolno się wdawać w fragmentaryczne zagadnie­nia, lecz niezwłocznie atakować cały stan posiadania strony przeciwnej”.
   Po trzecie, w kluczowych sprawach nie dyskutować. „Przede wszystkim trzeba więc mieć do czynienia z dokonanym już faktem. Dyskusje można wtedy zostawić przeciwnikom”.
   Po czwarte, bezwzględnie wykorzysty­wać mieszczańską słabość. Czyli skłon­ność do „cofania się krok za krokiem, bez oporu, lecz z utyskiwaniami, w na­dziei, że za tę cenę uda się kupić każdo­razowo to, co jeszcze pozostało”.
   Po piąte, pamiętać o zasadzie, iż to, co niemoralne, zawsze jest skuteczniej­sze. Przemoc polityczną należy wszakże obudować „patosem moralnym”.
   Po szóste, stale odwracać uwagę od kluczowych spraw i nie pozwalać ma­som na bezczynność. Co im oferować?
„Zawiść i niechęć, wygrywanie najniż­szych ludzkich instynktów, sianie nie­snasek wśród przeciwników”.

PO CO? PO NIC!
Tego opisu nie stworzył żaden ze współczesnych teoretyków ani prak­tyków polityki. Nie dotyczy on putinizmu, orbanizmu ani kaczyzmu. To fragmen­ty napisanej w późnych latach 30. „Re­wolucji nihilizmu”. Jej autor Hermann Rauschning był działaczem NSDAP wy­sokiego szczebla, który już w pierwszych latach rządów Hitlera przejrzał na oczy i rozstał się z towarzyszami.
   Rauschning doceniał rewolucję za to, że wyzwala twórcze siły i jest wehikułem realnej zmiany. Był jednak krytykiem rewolucji, jak ją nazywał, „kombino­wanej”, która zamiast obalić stary ład i zbudować nowy, staje się rozciągnię­tym w czasie celem samym w sobie. Impuls zmiany został bowiem spacyfikowany przez „kombinatora stosującego wymyślne rozgrywki szachowe”. Osta­tecznie propagandowo zużywane idea­ły tracą swą moc i pierwotne znaczenie pogrzebane na wiele pokoleń. Pozostaje czysty nihilizm.
   Nie chodzi tu o prostą analogię III Rzeszy i państwa PiS. Chodzi o wska­zanie mechanizmu politycznego, któ­ry w różnych epokach może przybierać rozmaite formy i moralne wymiary. Ten mechanizm - choć przy użyciu in­strumentarium na miarę naszej epoki i w łagodniejszej oprawie aksjologicznej - instalowany jest w dzisiejszej Polsce. Podobny jest kontrast pomiędzy wyra­chowaniem nowej elity i fanatyzmem wspierających ją dołów, podobny instru­mentalny stosunek rządzących do prawa
i deklarowanych wartości, nieokreślo­ność celu. A taktyka panowania wręcz odwzorowana.
    „Narodowi socjaliści zdobyli wła­dzę, nie mając najmniejszego wyobra­żenia o tym, czego mają dokonać. Nie stanowiły też o tym niepewne, ogólne wyobrażenia, którymi rozporządzali, lecz bezgraniczna ufność, że jakoś to będzie. Hasła same przez się wynik­ną z zagadnień, byle tylko poddać się pędowi rewolucyjnemu” - pisał autor „Rewolucji nihilizmu”. Dziś polskie państwo również pędzi w nieznane, chuligańsko niszcząc własny dorobek nic sobie nie robiąc z wywoływanych napięć. Poszukując logiki, stawiamy czasem pytanie, po co to wszystko. Może po prostu - po nic?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz