Mieliśmy państwo
demokratyczne, mamy chuligańskie. A jeśli tempo „dobrej zmiany” nie siądzie, to
wkrótce obudzimy się w państwie mafijnym. I zupełnie nie wiadomo, po co to
wszystko
Rafał Kalukin
To
nie przypadek, że partia uzurpująca sobie prawo przemawiania w imieniu narodu
tak się go perspektywicznie boi, że organizuje jednostki militarne, bo wie,
że wcześniej czy później ulica będzie decydowała o tym, co się z nią stanie” -
zasugerował na łamach „Gazety Wyborczej” Radosław Markowski. Znany politolog
głośno wyraził obawy, które pojawiają się od pewnego czasu. Że organizowana
przez MON obrona terytorialna to początek procesu militaryzacji obozu władzy -
„bojówki Macierewicza”, „pisowskie SA”.
Podobnych hipotez krąży bez liku. Że za niedawną falą alarmów bombowych
stoi minister Kamiński, który pragnie uwiarygodnić konieczność restrykcji
zapisanych w ustawie inwigilacyjnej. Że ostrze tej ustawy będzie w praktyce
wymierzone w niemiłe władzy obywatelskie inicjatywy. Że władza będzie zamykać
nie tylko krytykujące ją media i strony internetowe, ale i liderów opozycji.
Że kolejne wybory w ogóle mogą się nie odbyć...
Trudno zaprzeczyć, że ktoś tu oszalał. Tylko kto? Obóz III RP, który do
tej pory piętnował przejawy
spiskowego myślenia i szczycił się realistycznym oglądem rzeczywistości? Tak
chciałyby to widzieć prawicowe media. Te same, które lubowały się w teoriach
zamachu smoleńskiego i sfałszowanych wyborów samorządowych. Dziś wyśmiewają „odloty”
i „histerie” obecnej opozycji.
Ale gdy zagłębimy się w spontaniczną twórczość odbiorców tychże prawicowych
mediów, to odnajdziemy stały motyw szubienicy i „kałacha” jako użytecznych
narzędzi rozprawienia się ze „zdrajcami narodu”; a nowa elita to toleruje.
Może więc „histerycy” mają prawo do histerii?
ZROBIMY Z
WAMI PORZĄDEK!
Mateusz Kijowski twierdzi, że już się przyzwyczaił do
pogróżek. Poprzez media społecznościowe i
elektroniczną pocztę dostaje po kilka dziennie. W większości insynuacyjne
(„zrobimy z wami porządek”), choć i zdarzają się dosadne („zrobimy
holocaust”). Co z nimi robi? Przeważnie oznacza jako spam i do kosza.
Produkcja wygląda na spontaniczną. Najczęściej wedle schematu: „generałowie
opinii” napiszą na Twitterze coś zaczepnego o liderze KOD i zaraz rusza do
boju banda internetowych łomiarzy.
Kijowski zapewnia, że stara się nie brać tego do serca. Choć - dodaje -
lekki osad niepokoju zawsze w człowieku pozostaje. Podobne reakcje zostały
utrwalone w relacjach dawnych działaczy opozycji demokratycznej, którym komunistyczna
bezpieka hurtowo podsyłała rozmaite paskudztwa.
Ale zdarzają się też akcje skoordynowane. Co jakiś czas komórki radnych
rządzącej w Gdańsku Platformy zalewa fala obraźliwych esemesów, w których
trafiają się i zawoalowane pogróżki. Pierwsza miała miejsce rok temu, tuż po
zwycięstwie Andrzeja Dudy. Druga ostatnio, po przyjęciu uchwały na święto 3 Maja, z apelem o honorowanie przez miasto orzeczeń
Trybunału Konstytucyjnego. Kilkunastu radnych każdego dnia otrzymuje po parę
esemesów, rozsyłanych przez anonima (anonimów?) z niezarejestrowanego telefonu
na kartę. Policja stwierdziła, że nie sposób ustalić personaliów właściciela,
więc proceder w najlepsze trwa.
To tylko przykłady w bezkresnym morzu werbalnej przemocy. Grożenie przeciwnikowi
politycznemu śmiercią już od dawna nie stanowi tabu, czego co rusz dostajemy
kolejne przykłady. Niektóre spektakularne, jak (nie)sławny transparent kiboli
Legii Warszawa z napisem „Dla was nie będzie gwizdów, będą szubienice”
(adresaci: KOD, Nowoczesna, Monika Olejnik i Tomasz Lis). Ale coraz częściej groźby wtapiają się w ogólny klimat i przestajemy
je dostrzegać.
Chyba że pofolguje sobie ktoś z elity władzy. Posłanka PiS Bernadeta
Krynicka zalecająca stryczek dla „zdrajców donoszących do obcego państwa”.
Albo gdańska radna PiS Anna Kołakowska o posłance
Agnieszce Pomasce z PO: „Trzeba to coś złapać i ogolić na łyso”.
To już otwarte wezwanie do przemocy - nic więc dziwnego, że Platforma
złożyła zawiadomienie do prokuratury. Czy zostanie potraktowane poważnie? Z
pewnością prokuratorzy będą pamiętali o lekcji, jaką dostali gdańscy
policjanci. Po tym, jak zatrzymali córkę radnej Kołakowskiej za udział w
nielegalnej manifestacji, szef MSWiA Mariusz Błaszczak zdrowo ich obsobaczył i
jeszcze nasłał wewnętrzną kontrolę. Lekcja była czytelna: w dzisiejszej Polsce
prawo działa jednokierunkowo.
NABITY PISTOLET
Państwo PiS nie zarządza bezpośrednio oddolną falą
nienawiści i zastraszania. Ale bez wątpienia ją
inspiruje, dając stosowny przykład. Poddany politycznej kontroli aparat
represji to przecież jak naładowana broń w ręku rządzącej partii. Jeszcze nie
padły strzały, ale do terroryzowania przeciwników nadaje się znakomicie.
Kto się wychyli, temu państwo od razu przystawia lufę do skroni. „Wymaga
osobnej analizy, jak są rekrutowani sympatycy KOD” - pogroził wiceszef MSWiA
Jarosław Zieliński, gdy tylko udała się jedna z pierwszych opozycyjnych
manifestacji.
Najczęściej oczywiście wymachuje pistoletem strażnik sprawiedliwości
Zbigniew Ziobro. Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego raczej nie przestraszyli
się prokuratora, który miał zbadać, czy sądząc ustawę naprawczą, nie łamią aby
prawa. Ale sędziego spoza świecznika być może uda się spacyfikować wewnętrzną
kontrolą (najlepiej uzupełnioną o stwierdzenie „resortowości” delikwenta przez
jedno z rządowych mediów).
Ostatnio na celowniku Ziobry znalazły się strajkujące pielęgniarki.
Przez wiele dni nie mogły się doczekać, aż minister zdrowia zdecyduje się
podjąć z nimi dialog. Za to zapowiedź sprawdzenia przez prokuraturę legalności
ich protestu pojawiła się od razu, gdy tylko media zainteresowały się
konfliktem w Centrum Zdrowia Dziecka.
Będące konsekwencją „audytu” zawiadomienia do prokuratury na polityków
PO trudno nawet zliczyć. Zapowiedź stawiania poprzedników przed sądem to stały
element wystąpień Jarosława Kaczyńskiego. W szeregach opozycji dominuje
przekonanie, że jesienią zacznie się seria spektakularnych zatrzymań.
Czasem nie zawadzi przywołać do dyscypliny nawet tak wyrozumiałego wobec
władzy opozycjonisty, jakim jest Paweł Kukiz. Niedawno muzyk poinformował, że
został zaproszony na spotkanie z pisowskimi marszałkami Markiem Kuchcińskim i
Joachimem Brudzińskim, na którym zarzucono mu obrazę partii rządzącej w
nielegalnie nagranej rozmowie sprzed roku. I poinformowano, że partia
„konsultuje z prawnikami”, co z tym zrobić.
W państwie PiS uprawianie polityki staje się zajęciem ryzykownym. Bo
państwo, zamiast chronić przestrzeń demokratycznej debaty, weszło w rolę
twardego ekonoma wymuszającego posłuch i dyscyplinę. Rozgadasz się na trybunie
sejmowej i przekroczysz limit czasu? Spotka cię to, co posła Platformy Tomasza
Lenza, któremu marszałek Kuchciński przysolił 5 tysięcy złotych kary. Gdy zaś
lubelski sejmik wojewódzki przyjął uchwałę o uznawaniu orzeczeń Trybunału
Konstytucyjnego, reprezentujący władzę centralną wojewoda pogroził
rozwiązaniem sejmiku. Podstawa prawna niejasna, ale za to woli politycznej aż
w nadmiarze.
Podobnych przypadków jest zbyt wiele, aby je uznawać za ekscesy. To obowiązująca
metoda, będąca logicznym zwieńczeniem polityki prowadzonej przez PiS. Istotna o
tyle, że odsłania prawdziwe cele oraz kondycję moralną rządzącej ekipy.
Ta metoda ma jeszcze swoje ograniczenia. Nie doszło bowiem na razie do
utożsamienia rządzącej partii z władzą polityczną i aparatem państwowym.
Poddawana presji i zastraszana opozycja oraz organizacje społeczeństwa obywatelskiego
jeszcze mają możliwość odwołania się do niezależnego sądu. Na razie więc mamy
do czynienia co najwyżej
z państwem chuligańskim - czyli
takim, które wymachuje nabitym pistoletem, wymuszając posłuch. Dopiero po ewentualnym
zniesieniu niezawisłej instancji sądowej państwo chuligańskie wejdzie na wyższy
poziom i stanie się państwem mafijnym, redukującym teoretycznie obowiązujące
prawo do prawa siły. Inaczej mówiąc, dyktaturą.
TAKTYKA PANOWANIA
Ale nawet jeśli zatrzymamy się na etapie państwa
chuligańskiego, to i tak możemy mówić o zmianie
rewolucyjnej. Nietypowej, bo bez reformy ustroju i instytucji. Po prostu stare
elity zostały zastąpione elitami nowymi. Skąd się wzięły i jakie wartości im
przyświecają? Posłużmy się diagnozą już gotową.
„Same przez się nie mają one
[nowe elity] ani własnej praworządności, ani też niezależnej wartości. Nie ma
żadnego innego czynnika oprócz siły politycznej. Jej to właśnie elita
zawdzięcza swe wywyższenie. (...) Celowe jednak jest, aby owo posługiwanie się
siłą wesprzeć duchowo przy pomocy odpowiedniej ideologii”.
Relacja pomiędzy nową elitą a popierającymi ją masami jest kluczowa dla
zrozumienia natury rewolucji. „Należy ściśle odróżniać ów prawdziwie irracjonalny,
rewolucyjny pęd, któremu podlegają nie tylko masy, lecz również przywódcy, od
wielce świadomej, operującej całkiem na zimno, w najwyższym stopniu trzeźwej
woli władzy i panowania wywodzącej się z mas elity. (...) Elity nic nie
ogranicza. Żaden światopogląd, żadne normy etyczne. Obowiązuje ją tylko jedno
- bezwzględne przestrzeganie zasad koleżeństwa we własnym gronie, w kołach
wtajemniczonych. (...) Brak założeń to wielki paradoks tej rewolucji,
stanowiący jedną z największych tajemnic jej powodzenia. W tym tkwi jej moc,
na tej to właściwości polega rzeczywista siła rewolucji i charakter ruchu jako
rewolucji permanentnej, niemożność jej zamknięcia i zakończenia”.
Jaka więc „taktyka panowania”?
Po pierwsze, realizować cele, które jeszcze nie tak dawno w oczach
większości obywateli mogły uchodzić za szalone. Zgodnie z zasadą, że ludzie
częściej dają wiarę wielkim propagandowym kłamstwom niż drobnym i doraźnym manipulacjom.
Dlatego to, co wydaje się niemożliwe, osiągnąć łatwiej od tego, co
prawdopodobne.
Po
drugie, nie dać się zepchnąć do defensywy. „Już w okresie tzw. walki każdemu
najmniejszemu szefowi propagandy wbijano do głowy zasadę, że na każdy atak
powinien odpowiadać kontratakiem sięgającym daleko poza granice wytknięte
przez przeciwnika, a godzącym w rdzeń jego bytu; że nie wolno się wdawać w
fragmentaryczne zagadnienia, lecz niezwłocznie atakować cały stan posiadania
strony przeciwnej”.
Po trzecie, w kluczowych sprawach nie dyskutować. „Przede wszystkim
trzeba więc mieć do czynienia z dokonanym już faktem. Dyskusje można wtedy
zostawić przeciwnikom”.
Po czwarte, bezwzględnie wykorzystywać mieszczańską słabość. Czyli
skłonność do „cofania się krok za krokiem, bez oporu, lecz z utyskiwaniami, w
nadziei, że za tę cenę uda się kupić każdorazowo to, co jeszcze pozostało”.
Po piąte, pamiętać o zasadzie, iż to, co niemoralne, zawsze jest
skuteczniejsze. Przemoc polityczną należy wszakże obudować „patosem moralnym”.
Po szóste, stale odwracać uwagę od kluczowych spraw i nie pozwalać masom
na bezczynność. Co im oferować?
„Zawiść i niechęć, wygrywanie
najniższych ludzkich instynktów, sianie niesnasek wśród przeciwników”.
PO CO? PO NIC!
Tego opisu nie stworzył żaden ze współczesnych
teoretyków ani praktyków polityki. Nie
dotyczy on putinizmu, orbanizmu ani kaczyzmu. To fragmenty napisanej w późnych
latach 30. „Rewolucji nihilizmu”. Jej autor Hermann Rauschning był działaczem
NSDAP wysokiego szczebla, który już w pierwszych latach rządów Hitlera
przejrzał na oczy i rozstał się z towarzyszami.
Rauschning doceniał rewolucję za to, że wyzwala twórcze siły i jest
wehikułem realnej zmiany. Był jednak krytykiem rewolucji, jak ją nazywał,
„kombinowanej”, która zamiast obalić stary ład i zbudować nowy, staje się
rozciągniętym w czasie celem samym w sobie. Impuls zmiany został bowiem
spacyfikowany przez „kombinatora stosującego wymyślne rozgrywki szachowe”. Ostatecznie
propagandowo zużywane ideały tracą swą moc i pierwotne znaczenie pogrzebane na
wiele pokoleń. Pozostaje czysty nihilizm.
Nie chodzi tu o prostą analogię III Rzeszy i państwa PiS. Chodzi o wskazanie
mechanizmu politycznego, który w różnych epokach może przybierać rozmaite
formy i moralne wymiary. Ten mechanizm - choć przy użyciu instrumentarium na
miarę naszej epoki i w łagodniejszej oprawie aksjologicznej - instalowany jest w dzisiejszej Polsce. Podobny jest
kontrast pomiędzy wyrachowaniem nowej elity i fanatyzmem wspierających ją
dołów, podobny instrumentalny stosunek rządzących do prawa
i deklarowanych wartości, nieokreśloność
celu. A taktyka panowania wręcz odwzorowana.
„Narodowi socjaliści zdobyli władzę,
nie mając najmniejszego wyobrażenia o tym, czego mają dokonać. Nie stanowiły
też o tym niepewne, ogólne wyobrażenia, którymi rozporządzali, lecz bezgraniczna
ufność, że jakoś to będzie. Hasła same przez się wynikną z zagadnień, byle
tylko poddać się pędowi rewolucyjnemu” - pisał autor „Rewolucji nihilizmu”.
Dziś polskie państwo również pędzi w nieznane, chuligańsko niszcząc własny
dorobek nic sobie nie robiąc z
wywoływanych napięć. Poszukując logiki, stawiamy czasem pytanie, po co to
wszystko. Może po prostu - po nic?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz