Odwet i strach
Rozmowa z Jarosławem Kuźniarem o jego odejściu z TVN i o tym, dlaczego
PiS boi się dziennikarzy, a media boją się PiS
GRZEGORZ RZECZKOWSKI: - Miałeś być „bohaterem porannej zmiany" i „fajnie
się zestarzeć w telewizji". Dokładnie dwa lata temu tak mówił o tobie
Edward Miszczak, szef programowy TVN. Ale z „Poranka TVN24" przesunięto cię do programu śniadaniowego, a teraz w ogóle
odchodzisz z TVN. Co się takiego nagle stało?
JAROSŁAW KUŹNIAR: - I jestem
bohaterem dobrej porannej zmiany. Cóż, wTVN24 opisywałem świat, który się
dzieje - polityczny i społeczny. Zaś w „Dzień dobry TVN”, do którego dołączyłem we wrześniu ubiegłego roku,
musiałem opisywać świat, który kręci mnie mniej. Więc kiedy nadarzyła się
okazja, żeby wrócić do tego, co robiłem - choć już w medium internetowym - uznałem,
że nastał idealny moment na dobrą zmianę w moim życiu.
Kilka
miesięcy temu TVN postawił mnie przed wyborem
„albo, albo”. Albo mój własny biznes [Jarosław Kuźniar prowadzi biuro
turystyczne i portal podróżniczy goforworld.com
- red.], albo
telewizja. Nie udało mi się przekonać stacji, że dzisiaj raczej się docenia
pracowników, którzy mają pasję i ją próbują rozwijać, niż się ich za to karci.
„Dzień dobry TVN” miało być kołem ratunkowym: „Jak
odejdziesz teraz, to zginiesz, więc zostań z nami i spróbuj to połączyć, ale
pracując już w »DD TVN«”. Ja sam nie myślałem jeszcze wtedy o wyjściu poza
telewizję. Brakowało mi pewności siebie. Ale przez ten rok poukładałem sobie
wszystko w firmie, przygotowałem się na trudny czas i uznałem, że to jest ten
moment.
Wiele osób i tak wie swoje: byłeś pierwszą ofiarą „dobrej
zmiany", zanim jeszcze nastała.
To jest miłe, ale wydaje mi się nieprawdziwe.
Ja tę paranoję widzę, ale bardziej na polu biznesowym niż dziennikarskim. Widzę
takie nastawienie: z tą władzą się nie zgadzamy, ale chuchajmy na relację z
nią, by jakaś nagła zmiana ustawy nie pokiereszowała naszych biznesów.
Na razie nie odczułem osobiście strachu mediów
przed władzą. Nie mam też poczucia, bym był ofiarą zmiany władzy albo żeby
Monika Olejnik musiała odejść z Zetki, bo Kaczyński zasugerował, że „zadaje
brutalne pytania”. Ale media potrafią się lepiej kamuflować z trwogą przed PiS.
Maski tutaj będą spadać wolniej.
Faktem jest jednak, że „lud pisowski" żywi do ciebie i
paru innych dziennikarzy, w tym Moniki Olejnik, nieskrywaną nienawiść. A
„lud" to też widz i słuchacz.
Widziałem ostatnio taką furgonetkę, która
miała z tyłu, na drzwiach, naklejone logo TVN, ale
zamiast nazwy stacji, było słowo „DNO”. Widziałem też na jakimś płocie logo
„Gazety Wyborczej” z dopiskiem „gó...na nie ruszam”. Te marki mają znaczną
siłę oddziaływania na prawicę - jakbyś wyłożył przed nimi czerwoną płachtę -
ale jednak fajniej jest przecież uderzyć w konkretnego człowieka, a nie tylko w
markę. Dlatego Tomek Lis, Monika Olejnik czy też dziennikarze telewizji TVN to łatwiejsze cele. Mamy nazwiska, nasza prawicowa
publiczność wie, w kogo napieprzać. Do nazwisk można pododawać jeszcze jakieś inne rzeczy, wtedy
jest gwarancja, że będzie się działo.
Na przykład transparent na stadionie.
Paweł Lisicki, naczelny „Do Rzeczy”, uznał,
żeby się nie czepiać, bo to nic takiego, pozwólmy kibicom wygłaszać własne opinie.
Widać, że nie ma żadnej granicy. Prawicowa część mediów jest naprawdę bardzo
dobrze zorganizowana w internecie. Mają wierną armię, która na wezwanie zrobi
kropka w kropkę to, co j ej się powie. Jest zadanie i koniec. Zwróć uwagę, że
do otoczenia prezydenta i premier Szydło powpuszczano żonę Pereiry i inne
dzieciaki z pisowskiej młodzieżówki, którzy znają internet, wiedzą, jak zagrać
na emocjach, i są w tym skuteczni.
Ty idziesz z nimi na ostre zwarcie, ale czy skuteczna
walka z przeciwnikiem musi oznaczać stosowanie
tych samych metod?
Czasem nie da się pozytywnym przekazem zagrać
na emocjach tak skutecznie jak negatywnym.
Ale jednemu wypada, innemu nie.
Skoro na rynku jest tego typu broń i w dodatku
przeciwnik jej używa, to dlaczego druga strona ma z niej zrezygnować? Ale zgadzam
się - tzw. liberalna strona powinna wkładać więcej wysiłku w komunikację ze
swym elektoratem. Bo on nie poddaje się tak łatwo manipulacjom, lepiej czyta
kontekst, potrafi zadawać pytania, a nie jedynie bezkrytycznie wykonywać
polecenia.
Oglądasz „Wiadomości"?
Nie, nie tracę na to czasu. Nigdy nie był to
mój ulubiony program, z którego poznawałem świat. Dziś to też jakaś wersja manifestacji.
Wiem, jak to działa, codziennie widzę recenzje pisane przez koleżanki i kolegów
dziennikarzy, którzy słowo w słowo cytują materiały ze startówek w
„Wiadomościach”. One trwają jakieś dziesięć sekund, używa się w nich trzech
zdań, ale każde słowo jest tak napisane, żebyś wiedział, co masz myśleć. To
dobry materiał do rozmowy ze studentami, jak można manipulować, jak wygląda
współczesna propaganda. Przy czym te manipulacje nie zawsze szyte są grubą
nicią, jak w słynnym materiale, w którym wielotysięczną manifestację KOD
pokazano za pomocą obrazków niewielkich grupek ludzi. Niedawno TVP Info podawało na czerwonym pasku informację, że reporter
„Wiadomości” Klaudiusz Pobudzin, który przeszedł zresztą do TVP z TV Trwam, na jakiejś konferencji nie
dostał odpowiedzi na pytanie zadane prezesowi Trybunału Konstytucyjnego
Andrzejowi Rzeplińskiemu. Czyli: zobaczcie, my wysyłamy naszego gołąbka pokoju,
by o coś zapytał prezesa Trybunału, a tamten prawie go pobił! A w
rzeczywistości tylko nie odpowiedział. To są takie małe cegiełki, które jedna po
drugiej budują pewną całość.
„Z pomocą telewizji można wykreować obraz, jaki się chce,
bo społeczeństwo nie analizuje tego, co tam widzi, tylko przyjmuje jako
prawdziwe". Tak ostatnio orzekł Jarosław Kaczyński.
Bez tego, co robi w TVP Jacek Kurski, każdy kolejny sondaż nie pokazywałby
wzrostu poparcia dla PiS. On przecież stworzył ten obraz, według którego „my
jesteśmy dobrzy, a oni są źli”. Nie spotkasz się z sytuacją, gdy rząd mówi
jedno, „Wiadomości” drugie. Narracja jest jedna, wszyscy w publicznej
telewizji mówią tak, jak politycy PiS po przeczytaniu przekazu dnia.
Według Towarzystwa Dziennikarskiego licznik „dobrej
zmiany" w TVP i Polskim Radiu pokazuje już 149 zwolnionych. Rewolucja kadrowa niespotykana po 1989 r. Jedną z ostatnich
jej ofiar jest komentator sportowy Tomasz Zimoch.
Tomek to mój przyjaciel i dlatego podchodzę
bardziej emocjonalnie do jego sprawy. Nie rozumiem, jak można ukarać człowieka
tylko za to, że coś mu się w państwie i publicznych mediach nie podoba, w
dodatku człowieka, który ma kompetencje do tego, by oceniać relacje
rząd-Trybunał Konstytucyjny. Przecież Tomek powiedział tylko to, co każdy
dziennikarz radiowy z jego stażem powinien wykrzyczeć. To mogło zaboleć tylko
tych paru „młodych gniewnych”, którzy przyszli ostatnio do radia. Bo jeśli
pracujesz w nim tyle lat co Zimoch i każdą swoją obecnością zaświadczasz, że
jesteś dobry, to co możesz zrobić, gdy nagle pojawia się ktoś, kto do tej pory
pracował co najwyżej u Karnowskich? W dodatku ten ktoś staje się twoim
dyrektorem i orzeka, że teraz nie będziesz pracował przy mikrofonie, ale w
najlepszym przypadku na zapleczu. To jest wkurwiające! Rozumiem więc postawę
Tomka, że pokazuje błędy tych ludzi, którzy w dodatku nie potrafią się na
antenie poprawnie odezwać. Oni nie muszą mieć od razu karty mikrofonowej
[rodzaj zaświadczenia potwierdzającego kompetencje dziennikarza PR,
otrzymywanego po zdaniu egzaminu-red.], ale mogliby iść przynajmniej do
logopedy Drobne rzeczy czynią cuda. Jasne, że za odsunięciem Zimocha stały
przyczyny polityczne. Mam nadzieję, że Tomek, który przez lata zbudował sobie
silną pozycję, bez Polskiego Radia sobie poradzi. Oby inni zwolnieni
dziennikarze również.
Jednak za Zimochem nie wstawił się publicznie żaden z jego
słynnych kolegów, dziennikarzy sportowych.
Wiem, że wiele osób dzwoniło do niego, by
zapewnić o swoim wsparciu. Ale rzeczywiście, takie poklepanie po plecach jest
miłe tylko w momencie, gdy odbierasz ten telefon. Bo później widzisz, że
wszyscy jednak tam zostali, nikt nie idzie za tobą. Nie mam jednak poczucia, że
Tomek chciałby być przywódcą „rebelii” i wyprowadzać ludzi z Polskiego Radia.
Dziś praca w mediach, szczególnie publicznych,
to często wybór między honorem i wstydem. W ciągu jednej nocy przestaje się
liczyć cały twój dziennikarski dorobek i albo będziesz pisał startówki tak, a
nie inaczej, albo wylatujesz. Tylko wyjście nie jest takie proste. W przypadku
wielu dziennikarzy, szczególnie z dużym stażem, całe ich życie podporządkowane
było pracy w mediach. Konieczność nagłej zmiany, gdy nie masz kilku miesięcy,
by się przygotować, jest bardzo trudna. To zmiana całego życia. A honor nie
nakarmi, nie zapłaci czynszu. To bolesne momenty, pewnie dlatego jest tak
niewielu Zimochów. Dziennikarze stanęli dziś przed dylematami, z którymi wielu
z nich nigdy się nie mierzyło, bo to dylematy z czasów minionych. Stawiani są
przed wyborem: albo jesteś z nami, albo jesteś z nimi, nie ma nic pośrodku.
Ale ten problem zdaje się dotykać także dziennikarzy mediów
prywatnych. Wspomniałeś o Monice Olejnik. Po ogłoszeniu decyzji o rozstaniu z nią naczelny Zetki powiedział, że
chce zachować „charakterystyczną dla stacji dociekliwość i neutralność w
przedstawianiu kluczowych dla Polaków tematów". Jakby niektóre media
prywatne postanowiły zejść z linii strzału.
Być może. Nie wiem, jak wygląda struktura
przychodów Radia Zet, ile w jego budżecie znaczą materiały sponsorowane czy
reklamy ze spółek Skarbu Państwa. To może być całkiem spora suma. Ale to zdanie
rzeczywiście może sugerować, że sprawa nie była podyktowana wyłącznie brakiem
porozumienia na poziomie zawodowym, tylko poszło o to, że Monika zadaje zbyt
ostre pytania.
Czujesz strach mediów prywatnych przed PiS?
Jest coś takiego i to widać, bo nawet
patronaty medialne przy wydarzeniach organizowanych przez spółki państwowe,
które nie mają nic wspólnego np. z „wSieci” czy z „Do Rzeczy”, zaczynają przepływać do mediów
prawicowych. Dźwignia została w jednej sekundzie przestawiona w drugą stronę,
na zasadzie: „długo na to czekaliśmy, teraz to jest nasze”. Dostrzegalne jest
nawet i to, że media ustawiają się pod PiS tak na wszelki wypadek, żeby nie
podpaść. A jak wiadomo, tym ludziom bardzo łatwo podpaść. Oni w ogóle nie mają
dystansu do siebie.
Trzeba się jakoś ustawić, żeby przetrwać. Szczególnie gdy
ma się do czynienia z władzą, która chce rewanżu i szybko nie odejdzie.
Widać to jak na dłoni i nie dlatego, że my ich
tak źle oceniamy, bo jesteśmy do nich w kontrze: mściwość i chęć odwetu za lata
„gnębienia” i niedopuszczenia do wyobrażonych profitów spowodowały, że teraz
chcą sobie to odbić. I robią to.
Oczywiście,
można powiedzieć, że zawsze tak było, gdy zmieniała się władza i zarządy spółek
Skarbu Państwa. Tylko że do tej pory odbywało się to w rękawiczkach, a teraz w
rękawicach bokserskich.
PiS od dawna zapowiadał, że po„dobrej zmianie" w
mediach publicznych nastąpi „dobra zmiana" w mediach prywatnych, czyli
tzw. repolonizacja. Dopadnie cię w Onecie - to spółka niemiecko-szwajcarska.
To plan podszyty hipokryzją. Jakoś nie
słyszałem, żeby rząd odwracał się od kapitału zagranicznego w innych
dziedzinach. Jest wręcz przeciwnie. Zresztą, właśnie premier Beata Szydło odwiedziła
redakcję „Faktu” - znienawidzonego, bo niemieckiego. Ale ona tam idzie, bo wie,
że po pierwsze, cokolwiek by o nim mówić, to najbardziej poczytny dziennik w
Polsce, a po drugie, że jak tam pójdzie, to jej elektorat będzie dopieszczony
Może jednak Jarosław Kaczyński ma rację, mówiąc, że
oddaliśmy zbyt wiele rynku medialnego zagranicznemu kapitałowi, a suwerenność
Brukseli?
Na naszych oczach podkopuje się fundamenty
polskiej demokracji. Przecież latami dążyliśmy do zbliżenia z Zachodem, chcieliśmy
być członkiem organizacji, które dawały nam poczucie bezpieczeństwa. Teraz są
one dezawuowane w sposób bezprecedensowy. Niech Jarosław Kaczyński w takim
razie pójdzie na grób swojego brata i powie mu w duchu, że poszedł za daleko w
relacjach z Europą, bo to przecież Lech Kaczyński podpisywał traktat lizboński.
Niech prezes PiS też pamięta, że referendum akcesyjne w 2003 r. nie było
zorganizowane przez PO i że był to plebiscyt, w którym Polacy poszli do urn w
liczbie nienotowanej po 1989 r.
Wydaje się szalone, że wszystko dziś w Polsce
musi być narodowe, biało-czerwone: gazety, media, a nawet program mieszkaniowy.
Tymczasem polscy przedsiębiorcy wcale nie chcą prowadzić swoich interesów
wyłącznie między Odrą i Bugiem. To już ćwiczyliśmy.
Naiwny jesteś. Przecież chodzi o właśnie o to, żeby
zlikwidować tę „półoligarchię".
Jarosław Kaczyński się oburza, że ciągle
porównują go do
Putina. Ale właśnie
te próby rozliczania wszystkich ze wszystkiego, bo nam się nie podoba to, co
zrobili, i że myślą inaczej niż my, a w dodatku mają więcej pieniędzy, są bardzo
putinowskie.To jest ten pozbawiony jakiegokolwiek uzasadnienia odwet, szczucie,
które jest objawem szaleństwa.
Kaczyński ma niesamowitą umiejętność
przyklejania kolejnych łatek. Jedna z nich: jak ktoś jest wpływowym i majętnym
przedsiębiorcą, znaczy kradł. Ale teraz nastanie sprawiedliwość, bo my mu te
pieniądze zabierzemy i podzielimy się z wami. A że nie zrobiliście wiele, by
jakieś większe pieniądze zarobić, nie za bardzo wam się chciało, zabrakło
talentu, determinacji czy charakteru, nie szkodzi. I tak je dostaniecie. Mamy władzę,
pieniądze mniej licznym odbierzemy, liczniejszym rozdamy.
Jarosław
Kaczyński nie rozumie jednak, że przedsiębiorcy bez trudu mogą wyprowadzić
swoje interesy za granicę, pokazując mu i jego ekipie gest Kozakiewicza.
Jesteś fanem prezesa, często się do niego zwracałeś z
ekranu. Może więc wytłumaczysz, o co,
twoim zdaniem, mu chodzi i czego od nas
chce?
Wiem jedno - to człowiek, który zbliża się do
siedemdziesiątki, a który prywatnie za granicą był tylko raz w życiu - gdy z
matką i bratem pojechali, jak czytałem, do Odessy. Zdaje się jeszczewlatach60.
Przy tym jest samotny, niema rodziny, żyje w swoim świecie, ale miał siłę,
żeby ten swój świat narzucić całemu krajowi. Wszystkich nas do niego wciągnął,
choć to świat bardzo zamknięty, nieufny, w gruncie rzeczy smutny, ponury.
No, nie taki smutny. Prezes przecież ogląda rodeo.
Czyta jeszcze internet i ogląda powtórki
programów telewizyjnych. To smutny człowiek, który nie zauważył, jak świat,
ten realny, bardzo się zmienił i nadal zmienia. Jak jest kolorowy i
zróżnicowany.
Ale za to prezes jest w swych działaniach skuteczny.
W polityce to się liczy.
Zgoda. Jeśli tylko nie pogorszy się znacząco
nasza sytuacja gospodarcza, rządy PiS będą trwały długo. Wcale nie jest pewne,
mimo mobilizacji opozycji, że skończą się za trzy lata. Ludzie widzą: obiecali
kasę? Obiecali. Dali? Dali. Dlatego guzik ich obchodzi, czy Trybunał
Konstytucyjny jest czy go nie ma albo kto nim rządzi. Takich osób jest bardzo
dużo. Za dużo, żeby PiS przegrał.
Ale wielu osobom, choćby tym, którzy biorą udział w
marszach Komitetu Obrony Demokracji, nie jest to obojętne. A propos
- chodzisz na marsze KOD?
Ostatnio pytali mnie o to studenci. Odpowiedziałem:
nie chodzę. Mam problem z tym, że na mównicy kodowej obok polityków stawali
Tomek Lis albo naczelny „Gazety Wyborczej” Jarosław Kurski. Szanuję ich
bardzo, ale dziennikarze, mając do dyspozycji nawet zwykłego Twittera, o
gazetach, telewizjach i stacjach radiowych nie wspominając, są w stanie
przekazać swój punkt widzenia w zupełnie inny sposób. Nie muszą przechodzić na
drugą stronę barykady, skąd później trudno wrócić, i rozmawiać np. z kimś z
PiS. Bo niełatwo odeprzeć zarzut, że nie jesteś dziennikarzem, tylko opozycjonistą.
Zgadzam
się z postulatami marszów KOD, podoba mi się to, że ludzie wychodzą na ulice,
bo władza ich nie słucha, ale obawiam się, że to paliwo, które ich napędza, za
chwilę się wypali. Bo nie będzie niczego tak mocnego jak zamach na TK, by
ludzie manifestowali przez kolejne trzy lata, czyli do wyborów. Przynajmniej
na razie nie widać niczego takiego na horyzoncie.
Jednak nie wierzysz w prezesa. A właśnie coś mówił
o „państwie prawa bez demokracji".
Jeśli ludzie zaczną być zamykani w
więzieniach, bo Ziobro tak chce, to będzie następny kluczowy moment. Być może
wtedy sam wyjdę na ulicę. Albo jeśli trzeba będzie wesprzeć Komisję Europejską
w działaniach przeciw łamaniu w Polsce praw obywatelskich. Choć zastanawiam
się, czy jest patriotyczne trzymać kciuki za taki scenariusz.
Targowica.
Ale jak inaczej zatrzymać władzę, która
otwarcie mówi, że całą korespondencję w sprawie Trybunału Konstytucyjnego,
którą śle do nas Unia Europejska, ma w dupie?
Rozmawiał
Grzegorz Rzeczkowski
Jarosław Kuźniar – dziennikarz i prezenter telewizyjny. Pracował m.in.
w radiowej Trójce, Radiu Zet i TVN24, gdzie
prowadził codzienny program „Wstajesz i wiesz". Ostatnio jeden z
prowadzących „Dzień dobry TVN". Od września zacznie pracę w portalu Onet,
gdzie będzie gospodarzem autorskiego porannego programu na żywo.
Dopiero się zaczynam
Niektórzy
już ślą mu ostrzeżenia: „Kończysz się, śmieciu”. Ale on odpowiada: „Wręcz
przeciwnie”
Małgorzata Święchowicz, Ewelina Lis
To jak rozwód. Boli, ale trzeba było przeprowadzić
- mówi Jarosław Kuźniar o swoim przejściu z TVN do Onetu. Wielu mu doradzało,
żeby nie rzucał pracy w telewizji. Ostrzegali, że to będzie jego śmierć.
Przestanie się liczyć, ludzie szybko o nim zapomną, przepadnie. Napisał na blogu:
„Boję się, ale nie cofam”.
OSTATNIE
CZYRAKI
W ubiegły wtorek
wychodzi z domu przed siódmą, Żeby ostatni raz poprowadzić „Dzień dobry
TVN”. Odpala samochód i kamerę w telefonie. Pozwala ludziom śledzić każdy swój
ruch. Kuźniar LIVE. Patrzą: jedzie do pracy trochę jeszcze zaspany,
nieogolony, w różowej koszuli. Jedni go widzą, bo od rana przesiadują na
Periscope, drudzy widzą, bo są na Facebooku. On prowadzi i tłumaczy, że
telewizja taka, jaką znamy, nie ma perspektyw. Przyszłość to telewizja, która
jest wszędzie, z której każdy wybierze sobie to, na co będzie miał ochotę, o
takiej porze, jaka mu będzie odpowiadać, i w takim miejscu, w jakim akurat się
znajdzie. Telewizja w sieci, najbliżej widza.
- Jeżeli trzymacie mnie teraz na dłoni, to chyba bliżej już być nie
mogę, prawda? - pyta. I wyobraża sobie, że go teraz trzymają w garści. Albo
położyli telefon na kuchennym stole i patrzą na Kuźniara, przygotowując
śniadanie. Albo są akurat w łazience, szykują się do pracy, a Kuźniara w
smartfonie położyli przy kosmetyczce. Raz patrzą w lustro, na siebie, a raz na
niego, żeby wiedzieć, co wyrabia.
On z kolei raz patrzy na drogę, raz w telefon. Sprawdza: ile osób go
obserwuje? Jak reagują na to, co do nich mówi? Jakaś matka właśnie mu napisała,
że dziecko rano mniej marudzi, gdy słyszy Kuźniara, więc niech on nie przestaje
mówić. Ktoś wrzucił, że go pozdrawia z łóżka. Ktoś inny, że go podziwia za
decyzję o odejściu z telewizji. I że „Dzień dobry TVN” to nie było miejsce dla niego. Przewidywali, że długo nie
wytrzyma. To nie jego klimaty ani tematy.
W ostatnim programie, który Kuźniar poprowadził w duecie z Anną
Kalczyńską, było o sposobach na wykąpanie słonia, o tym, jak powinna się
malować kobieta po pięćdziesiątce, a także o tym,
że ludzie mają pociąg do obrzydliwych rzeczy, lubią na przykład patrzeć, jak
się nakłuwa czyraki.
O, STYLISTA
Nie jest tajemnicą,
że telewizja śniadaniowa
to było koło ratunkowe, które chwycił we
wrześniu ubiegłego roku, gdy stracił prowadzenie programu „Wstajesz i wiesz” w
TVN24.
A stracił, bo zaczął być zbyt
aktywny poza telewizją. Założył biuro podróży i portal podróżniczy Goforworld.com. Później do głowy zaczęły mu wpadać pomysły na kolejne
serwisy: Goforpoland (dla turystów z
zagranicy, którzy chcą zwiedzić Polskę), Goforguide (dla tych, którzy chcieliby
znaleźć osobistego przewodnika). W telewizji tego nie wytrzymali. O ile mogli
przymknąć oko na to, że Kuźniar od czasu do czasu zorganizuje swoim klientom
wyprawę w Himalaje, to już takie rozbudowywanie biznesu wydało im się
przesadą.
Kuźniar dobrze pamięta tamtą rozmowę z szefem: - Stary, to nie tak miało
wyglądać.
- A jak?
- To miało być mniejsze.
- No, jest małe.
- Ale
rośnie.
I szef kazał mu wybrać: albo biznes, albo program.
Zrezygnował z programu. „Newsweekowi” tłumaczył wtedy, że nawet chętnie
odpocznie od wywiadów z politykami. W TVN24 robił je
przez dziewięć lat. Ile można znieść. Tym bardziej że to czasami takie starcia
jak z posłanką Pawłowicz, która nie daje dojść do słowa, krzyczy i strofuje:
„Synku, wróć do szkoły”.
Gdy przeszedł do „Dzień dobry TVN”, nie
przywitano go radośnie. Był raczej chłodny dystans. A wśród dawnych kolegów z TVN24 obśmiewanie: O, Kuźniar stylista, doradza kobietom, jak się
nosić i malować.
- Było widać, że rozmowy o makijażu czy pieczeniu chleba go nie
interesują, męczy się - opowiada jedna z dziennikarek, która pracowała z
Kuźniarem w T VN24.
Nie zakolegowali się, miała wrażenie, że on
jest taki jakiś nabzdyczony, nastawiony na siebie. Twierdzi, że w ludziach
zawsze budził skrajne emocje. Jedni od razu się w nim zakochiwali, inni od
razu go nienawidzili.
Gdy prosimy dziennikarzy, którzy z nim pracowali, żeby coś o nim
powiedzieli, większość odmawia. Wysyłamy prośbę do współprowadzącej „DDTVN” Anny Kalczyńskiej, nie odpowiada. Kiedyś na Twitterze
zamieściła zdjęcie kawy w dużym papierowym kubku i kawy w filiżance, pisząc,
że taka jest właśnie różnica między nią a Kuźniarem. I że nie ma się co
czarować, to tylko jedna z wielu różnic. Wiadomo było, że za sobą nie przepadają.
Raz ścięli się bardzo ostro. Poszło o politykę. On na Twitterze ucieszył się,
że Komisja Europejska wzięła się „za pisowskie rozwalanie prawa w PL”. I zakończył: „Dobrze, że jest ktoś mądrzejszy. Szkoda, że
obcy”.
Ona na to: „Szkoda, że mądrzejszy obcy nie interweniowali, kiedy OFE
zasilały budżet PO i kiedy ABW podsłuchiwała dziennikarzy. Prawda?”.
I dalej już poleciało. On zaćwierkał do niej, że chyba pomyliła
adresata. Ona jemu, że to niepotrzebna złośliwość. Włączyli się inni, których
on nazwał pisowską dzieciarnią rozpruwającą sobie woreczki żółciowe. I zaćwierkał
do koleżanki: „Cieszę się, że prawicowa gawiedź poprawiła dziś statystyki
Twojego konta”. Ona nazwała gawiedzią tych, którzy ucieszyli się z decyzji
Komisji Europejskiej, a Kuźniarowi radziła, żeby się nie martwił o statystyki
na jej koncie, bo ona się z nim na statystyki nie ściga.
Prawda jest taka, że w sieci -
nawet gdyby Anna Kalczyńska bardzo chciała - długo nie będzie w stanie Kuźniara
dogonić. W tej chwili ona ma na Twitterze około 39 tysięcy obserwujących, a on
440 tysięcy. Poza tym, gdziekolwiek spojrzeć, tam Kuźniar. Facebook, Instagram,
Snapchat, Periscope
- wszędzie ma konta. Do tego jeszcze prowadzi
błoga i rozbudowuje swoje serwisy podróżnicze. Stale nosi przy sobie telefon,
żeby być w sieci. Nie jest tylko wtedy, gdy śpi.
- A śpię mało, najwyżej cztery godziny - mówi.
- Co na to lekarz? - pytamy.
- Lekarz na to: nie do wiary - śmieje się Kuźniar. Gdyby mu zabrać
telefon, to jakby alkoholikowi wyrwać butelkę.
- Telefon jest już tak dodatkowy palec mojej ręki. Najważniejsze
narzędzie pracy - tłumaczy. I oczywiście gdy rozmawiamy, co jakiś czas zerka w
telefon, kontroluje ruch na swoich kontach. Mówi, że te gesty, które pozwalają
przeglądać konta, ma jakby wdrukowane.
Gdy umawia się na sesję fotograficzną do tego tekstu, ustawia się do
zdjęć z telefonem. Fotograf prosi, żeby spojrzał w obiektyw, a Kuźniar i tak
co chwila w telefon. Aż w końcu trzeba mu go na chwilę zabrać.
GĘBA NIE DO ZDARCIA
Pod koniec swojego
ostatniego występu w „Dzień dobry TVN” Kuźniar - przed kamerami - wręcza
Kalczyńskiej wielki bukiet jasnych róż. Ona - przed kamerami - mówi, że będzie
jej Kuźniara brakować.
Kamery gasną, ktoś z zespołu rzuca: „Nie ty pierwszy odchodzisz, nie
ostatni”. Ktoś podchodzi go uściskać, zrobić sobie zdjęcie na pamiątkę. I tyle.
Wygląda, jakby mało kogo obeszło, że odchodzi. A jednak z tego odejścia robi
się gorący korytarzowy temat. W końcu Kuźniar to przecież nazwisko, dwa razy
dostał Wiktora, w ubiegłym roku był laureatem Telekamer. - Dużo się o tym
dyskutuje - przyznaje jedna z dziennikarek. - Zdania są podzielone. Jedni
uważają, że zrobił ruch do przodu. Inni, że krok wstecz. I przekreślił
wszystko, co do tej pory osiągnął.
- Znam te argumenty, że telewizja jest najlepsza, że poza telewizją nie
ma życia, że być w telewizji to jak złapać Pana Boga za nogi. Wielu się dziwi,
że odchodzę z miejsca, w którym niejeden chciałby być, gotów byłby dać się
nawet za to pokroić - mówi Kuźniar. Jednak on swoje odejście dobrze przemyślał.
Można powiedzieć: przekalkulował. Taki człowiek jak on, który kiedyś włożył wiele wysiłku w to, żeby wyrwać się z
30-tysięcznej Bielawy, nie może sobie pozwolić na bycie niepragmatycznym.
- Córka pyta czasami, czy byłem dziś w telewizji - mówi Kuźniar. Ale to
takie pytanie dziecka, które nie bardzo jeszcze wie, co to znaczy: być czy nie
być postacią telewizyjną. Ma cztery lata, bardziej niż tata na ekranie
interesuje ją tata, który może się z nią pobawić w kawiarnię. - Bardzo lubi być
kelnerką albo taką panią, która w pociągu rozwozi pasażerom przekąski i napoje.
Pyta, czy podać mi cappuccino. Oczywiście zamawiam, płacę kartą. Muszę naprawdę
wyjąć kartę i poudawać, że przeciągam ją przez terminal - opowiada dziennikarz.
W Internecie dużo jest o tym, że Kuźniar to Polak-Cebulak, Pawian
Spryciula, który „herbatę robi sobie z wody po pierogach, myje się na basenie,
no bo wody szkoda, w gościach dwie słodzi, co ma se żałować, robi kupę w pracy,
by papier zachować”... Ludzie nie mogą zapomnieć, że przyznał się do tego, że
gdy był z rodziną w USA, nakupował wiele rzeczy w Wal-Marcie, a później - przed
wyjazdem - oddał. Wcześniej, gdy wziął ślub, były zarzuty, że nie wyprawił
hucznego przyjęcia. Gdy córka mu się urodziła, że nie było pępkowego. Już chyba
nigdy nie zetrze z siebie gęby kutwy i gbura.
- Jak miałbym to zrobić? Rozebrać się na rynku i krzyczeć: „Ludzie,
zobaczcie, nie jestem taki, jak myślicie?” - pyta Kuźniar.
Ma w sobie coś takiego, że nawet nie musi się rozbierać, żeby zaczęła
się dyskusja o szczegółach jego anatomii. W dniu, w którym skończył pracę w
telewizji, Pudelek wrzucił jego zdjęcia w szarej, sportowej koszulce i dał
tytuł: „Sutki Kuźniara po raz ostatni opuszczają studio TVN”. Zaraz były komentarze, że pan gbur poza sutkami ma jeszcze
dziwny wytrzeszcz oczu, widocznie tak go podekscytowało własne odejście.
To jednak tylko taki niegroźny strumyk hejtu. Odkąd odszedł z TVN, już nie płynie do niego rwąca rzeka wyzwisk. Nawet go to
zdziwiło. - Chyba już po prostu przelało się, co miało się przelać - mówi.
Nagłe jakby hejterom ktoś odciął paliwo. Może uznali, że bez kontraktu z
TVN Kuźniar leży, a leżącego kopać jakoś się nie chce? A może
dlatego, że on w sieci zaczął być trochę inny niż dawniej? Więcej nadaje na
żywo, gdziekolwiek jest. - Ludzie lubią LIVE, chcą
wchodzić w relacje. Ja nadaję, oni odbierają, ale za chwilę oni nadają do
mnie. To są takie spotkania, jak w realu - tłumaczy.
KONIK KUŹNIARA
Tomasz Szykulski,
dziennikarz, fotograf, podróżnik, mówi, że kto
obserwował, co Kuźniar robi w sieci, musiał się spodziewać, że odejdzie z TVN. Od dawna było widać, że zbliża się do opuszczenia
tradycyjnej telewizji. Buduje sobie inne miejsca. Szykulski, który ma 22 lata,
w ubiegłym roku wygrał międzynarodowy konkurs fotograficzny organizowany
przez Morgan Stanley, Kuźniar zauważył go na Twitterze, dał mu miejsce na swoim
portalu podróżniczym Goforworld. com. Znają się tylko z sieci. Bardzo
często Kuźniar kontaktuje się też tak ze studentami Uniwersytetu SWPS, na
którym prowadzi zajęcia z kreowania marki osobistej w internecie. Wyławia
zdolniejszych, zapalczywych, pomaga im znaleźć pracę. Sam pierwszy swój tekst
zaniósł do lokalnej redakcji „Gazety Wyborczej”, gdy miał 15 lat. A dwa lata
później został korespondentem Radia Wrocław, nadawał z Bielawy.
- Patrząc dziś na dziennikarstwo, myślę, że inaczej się nie da, tylko
tak: jak najszybciej zacząć - tłumaczy.
- Jest charyzmatyczny i bardzo pracowity. Przy tym przyjazny. Nie
tworzy dystansu. Studenci bardzo go lubią - mówi prof. Barbara
Głębicka-Giza z katedry dziennikarstwa i komunikacji społecznej Uniwersytetu
SWPS w Warszawie. Jej zdaniem jest wielu znanych dziennikarzy, którzy nie chcą
pomagać studentom, dzielić się praktyczną wiedzą. Kuźniar nie ma z tym żadnego
problemu. Jest otwarty, szczery. A o tym, jak budować własną markę w sieci,
mówi ze szczególnym zapałem. To wręcz jego konik.
- On jest w internecie naprawdę mocny. Niektórzy nawet nie zdają sobie
sprawy, jak bardzo - twierdzi Przemysław Pająk, redaktor naczelny Spider’s Web, serwisu blogowego na temat
nowych technologii. Nie zna innego
dziennikarza w Polsce, który by tak dobrze jak Kuźniar poruszał się w mediach
społecznościowych. Twitter,
Facebook, Instagram, Periscope czy Snapchat - każde z tych miejsc wymaga innego rodzaju
treści, ma innych odbiorców. I on to doskonale rozumie, wie co tam „żre” -
mówi Przemysław Pająk. - Jest cyfrowym zwierzęciem. Dla wielu telewizyjnych
gwiazd to czarna magia, boją się tego. Kuźniar nie. Na TT wrzuca opinie, na
Instagramie ma mnóstwo zdjęć z wypraw, na Snapchacie krótkie filmiki, niekoniecznie
najlepszej jakości, bo tam właśnie takie się wrzuca, chodzi o szybki przekaz.
Na Periscope Kuźniar łączy się na żywo, komentuje to, co się dzieje.
- Jest w polskim internecie jedną z bardziej kontrowersyjnych osób -
dodaje Pająk. - Będąc wyrazistym, budząc silne emocje, mógł budować własną
markę. I już nie musi być Jarosławem Kuźniarem z TVN.
KONIEC CZY POCZĄTEK
Krystyna Wojtal,
polonistka z I Liceum Ogólnokształcącego w
Dzierżoniowie, w którym uczył się Kuźniar, nawet się cieszy, że on
już nie pracuje w telewizji. Utrzymują kontakt. - On jest taki ciągle do
przodu, ciągle do przodu - mówi. W szkole mistrz ciętej riposty. Bardzo
łubiany. A że teraz tak wielu go nie lubi? Krystynie Wojtal wydaje się, że nie
lubią go tylko złośliwcy, zazdrośnicy.
Grażyna Bajsarowicz, dyrektorka szkoły, opowiada, że on już dawno temu,
jak przyjechał do szkoły, żeby poprowadzić benefis Sylwestra Chęcińskiego,
mówił jej, że w zasadzie w telewizji wszystkiego już doświadczył. Dlatego gdy
teraz usłyszała, że odszedł, bo chce robić coś nowego, wcale się nie zdziwiła.
- On miał zawsze swoje własne wizje - mówi Agnieszka Szymkiewicz,
naczelna portalu Swidnica24.pl,
która kiedyś pracowała z Kuźniarem w radiowym
studiu terenowym w Wałbrzychu. Razem zaczynali. On w ogóle nie nadawał się do
pracy w zespole. Wszystko musiał zrobić sam, bo uważał, że wtedy będzie zrobione
najlepiej. Trudny charakter. - Perfekcjonista - wspomina Szymkiewicz. -
Zadziorny, zacięty. To mu zostało do dziś. Nie złagodniał, nie stępił się.
- Odszedł z telewizji w idealnym momencie - mówi Przemysław Pająk. -
Jego hasło: telewizja jest wszędzie, to inaczej: ja jestem wszędzie. Już
zrozumiał, że może budować kapitał na swoim nazwisku, zacząć zarabiać duże
pieniądze. Jako dziennikarz TVN nie mógł sobie pozwolić na udział w
reklamie. Teraz już będzie mógł. Obietnica sukcesu i zysku jest gigantyczna.
Choć ryzyko porażki też bardzo duże.
Niektórzy już ślą Kuźniarowi ostrzeżenia: Kończysz się, śmieciu. Ale on
odpowiada: Wręcz przeciwnie, dopiero się zaczynam.
Krótko.Panie Jarku tak trzymać i powiem:jest Pan wielki!!!
OdpowiedzUsuń