poniedziałek, 13 czerwca 2016

Prezes Prezesa?



Czy ślepa lojalność wobec Jarosława Kaczyńskiego da się pogodzić z niezależnością na stanowisku prezesa NBP? Adama Glapińskiego czeka wielkie wyzwanie. Ale bank centralny jeszcze większe.

MIŁOSZ WĘGLEWSKI

Formalnie nie należy do PiS, ale politykę go­spodarczą obecnej władzy popiera całym ser­cem. Uważa się za niezależnego ekonomistę, ale z drugiej strony od lat jest związany z Jaro­sławem Kaczyńskim i deklaruje bezwarunkowy podziw dla jego politycznych wizji. Zarzeka się, że niezależność NBP jest poza dyskusją i że nie zamierza zmieniać prowadzonej przez polski bank centralny polityki ostrożnościowej. Ale zarazem - wbrew wszystkim liczą­cym się ekonomistom - przekonuje, że obietnice wyborcze PiS można realizować bez jakiegokolwiek zagrożenia dla finansów państwa.
   Adam Glapiński, 66-letni ekonomista, ale też polityk, niemal na pewno zastąpi w czerwcu Marka Belkę na fotelu prezesa Narodo­wego Banku Polskiego. Dobra zmiana?

INWESTORÓW NIE STRASZY
Dla wielu ekspertów to, kto zostaje szefem NBP, jest znacznie istotniejsze niż obsada głównych resortów gospodarczych. Bo bank centralny to instytucja, którą moż­na porównywać z Trybunałem Konstytucyjnym. Trybunał jest głównym „bezpiecznikiem” systemu demokratycznego i pań­stwa prawa. NBP - gospodarki i finansów państwa.
   Od tego, czyjego prezes jest odporny na oczekiwania i naciski władzy, zależy przecież solidność fundamentów systemu gospo­darczego - od stabilności złotego oraz cen po oprocentowanie kre­dytów i pożyczek Wystarczy, że zagraniczni inwestorzy finansowi przestraszą się, że może być zagrożona niezależność banku cen­tralnego, a załamie się kurs złotego, raptownie wzrosną koszty po­życzania pieniędzy przez państwo, dojdzie do zawirowań na rynku finansowym i bankowym. Próbkę tego mieliśmy w styczniu, po tym jak agencja S&P obniżyła rating kredytowy Polski.
    Glapińskiego inwestorzy na razie się nie boją. Od czasu powoła­nia go z początkiem marca do zarządu NBP - zresztą na wniosek Marka Belki, ponoć w zamian za poparcie przez PiS jego kandyda­tury na szefa EBOiR - złoty odzyskuje siły, a ceny papierów skar­bowych są stabilne. - Profesor Glapiński będzie dobrym szefem NBP. W czasach brutalnej walki politycznej to może być gładka zmiana - mówił w Radiu Gdańsk Jan Krzysztof Bielecki, były szef doradców Donalda Tuska, który zna Glapińskiego jeszcze z lat 80. W1991 r. w rządzie powierzył mu stery resortu budownictwa.

EKONOMISTA I APOLOGETA
To, że środowiska gospodarcze „kupują” Glapińskiego jako przyszłego szefa NBP, dla wielu może być trudne do zrozumie­nia. Partia Jarosława Kaczyńskiego nie ukrywa przecież chęci centralnego sterowania państwowymi firmami i instytucjami publicznymi. Nie ma powodu, żeby inaczej miało być w przypadku banku centralnego.
   A przecież Glapiński od dawna popiera polityczną i gospo­darczą strategię Prawa i Sprawiedliwości. „Jarosław i Lech my­ślą dalekosiężnie, syntetycznie (...). Gdy mówią o tym, co dobre dla kraju, ludzie niekoniecznie to rozumieją, bo są jeszcze na po­przednim etapie, a Kaczyńscy są zawsze kilka ruchów do przodu (...). Nie spotkałem w polityce człowieka bardziej inteligentnego, lepiej rozumiejącego państwo, społeczeństwo i gospodarkę niż Jarosław Kaczyński” - mówił w jednym z wywiadów w 2009 r.
   Opinii nie zmienił, choć dziś bardziej oszczędnie je wyraża. Ale w środowisku finansowym ten polityczny wizerunek waży widać mniej niż jego wiedza i doświadczenie w sferze ekonomicznej. Pod tym względem prof. Marek Belka ma mieć godnego następcę. Też z profesurą z ekonomii, otrzymaną trzy lata temu z rąk prezyden­ta Komorowskiego. I z ministerialną praktyką w dwóch rządach.
   Ale najbardziej liczy mu się doświadczenie w Radzie Polity­ki Pieniężnej. W lutym 2010 r. mianował go do niej prezydent Lech Kaczyński, któremu Glapiński doradzał. - Wydaje się, że prof. Glapiński ze względu na dorobek naukowy oraz pracę w RPP jest kandydatem, którego rynek i inwestorzy spokojnie
zaakceptują, bo będzie gwarantem kontynuacji polityki NBP - twierdzi Roland Paszkiewicz, szef analityków CDM Pekao SA.

Z DUSZĄ AKADEMIKA
Glapiński chętnie zgadza się na rozmowę z „Newsweekiem”. Dość wyluzowany, często się uśmiecha, nie stroni od żartów. To gaduła, który w powodzi dygresji potrafi zgubić główny wą­tek. Ale ma cenną cechę, rzadką w kręgach PiS: nie pretenduje do nieomylności. Gdy nie ma wystarczającej wiedzy, potrafi to wprost powiedzieć. Jest dość otwarty na dyskusję, umie słuchać, tworzy swobodną atmosferę.
   Dobre opinie o Glapińskim ma więk­szość jego współpracowników, także tych sprzed lat. No i studenci. Nauczycielem i wykładowcą akademickim jest od lat 70. Głównie w macierzystej SGH (kiedyś SGPiS), ale wykładał też w Paryżu, Kansas, Dubrowniku i w Kielcach. Na akademi­ckich forach internetowych jego wykłady (głównie z historii myśli ekonomicznej) zaliczane są do najciekawszych. Ale nie brakuje studentów, którzy w Glapińskim cenią nade wszystko luz, swadę i... niewiel­kie wymagania. Ponoć zaliczenie na piątkę można dostać, wysyłając mu e-mailem re­ferat na 3-4 strony.
   W młodości marzył, aby być lekarzem neurologiem. Bał się jednak widoku krwi, więc został ekonomistą, wydał z tuzin ksią­żek, ale najbardziej lubi uczyć. - Choć, jak wiadomo, ekonomia przestała już być na­uką - żartuje. A polityka?
   Twierdzi, że dał sobie z nią spokój: - To nie mój żywioł. Nie jestem do niej dość twardy psychicznie.

JAK POWSTAWAŁY FORTUNY
Aktywny w opozycji już na przełomie lat 70. i 80., w sta­nie wojennym był współprzewodniczącym podziemnej Soli­darności w SGPiS; ale nie przecenia swych zasług, przyznaje, że internowanie mu nie groziło. W1990 r. był w gronie założycie­li zarówno Porozumienia Centrum, jak i warszawskiego oddzia­łu Kongresu Liberalno- Demokratycznego, ale w końcu pozostał przy braciach Kaczyńskich. Twierdzi, że był to nie tyle wybór między opcją konserwatywną i liberalną, ile między „ludźmi z Warszawy i z Gdańska”. Uważa się jednak za chadeka i należał do krytyków Leszka Balcerowicza.
    Z ramienia Porozumienia Centrum wiatach 1991-1992 był dwu­krotnie ministrem - budownictwa w koalicyjnym rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, a potem współpracy gospodarczej z zagra­nicą w gabinecie Jana Olszewskiego. Z tamtych czasów pamięta mu się głównie dwie decyzje. Pierwsza to wprowadzenie koncesji na handel paliwami w rządzie Olszewskiego. Miało to uporządkować dziki rynek, ale doprowadziło do jeszcze większego chaosu. Przed stacjami benzynowymi, jak w PRL, zaczęły się ustawiać kolejki kierowców z kanistrami. Zdzisław Montkiewicz, podówczas pre­zes Ciechu, zeznawał po latach przed komisją badającą tak zwaną aferę Orlenu, że z nieznanych powodów jego firma nie dostała wte­dy takiej koncesji i wypadła z rynku, co pogłębiło chaos. Nie brako­wało za to śladów wskazujących, że koncesje otworzyły drogę do dominacji na rynku paliwowym debiutującej spółce J&S i że dostawały je firmy związane z PRL-owskimi służbami specjalnymi.
   Potem Glapiński (jako minister budownictwa) przeforsował tzw. ustawę deweloperską, dzięki której gminy nieodpłatnie prze­kazywały spółdzielniom mieszkaniowym grunty pod budownictwo wielorodzinne. Korzystały z tego w dużej mierze spółdziel­nie specjalnie w tym celu tworzone przez ludzi z dawnej nomenklatury czy przez po­dejrzany biznes wyrosły z szarej strefy.
   Z drobniejszych spraw wytykano mu znajomość z Grzegorzem Żemkiem, czar­nym bohaterem afery FOZZ, w której zdefraudowano ogromne pieniądze prze­znaczone na obsługę zadłużenia państwa. Jak twierdził Grzegorz Wojtowicz, były prezes NBP, resort Glapińskiego miał na­wet sugerować kandydaturę Żemka na wi­ceprezesa banku centralnego. Wiąże się go także ze sprawą spółki Telegraf, która mia­ła być zapleczem finansowym PC i na po­czątku lat 90. zamierzała założyć telewizję. W przedsięwzięciu spore pieniądze umo­czyły państwowe firmy.
   W żadnej z tych spraw nie postawiono Glapińskiemu zarzutów. On sam zaś nie chce do nich wracać. Gdy zaś próbują je od­grzewać dziennikarze, odpowiada dwoma słowami: „prowokacja” i „bzdury”.

KAPITALIZM PAŃSTWOWY
Do aktywnej rządowej polityki już go potem nie ciągnęło, choć w 1997 r. został senatorem z ramienia Ruchu Odbudowy Polski Jana Olszewskiego, a po powstaniu PiS trzymał konse­kwentnie z braćmi Kaczyńskimi.
   Gdy Prawo i Sprawiedliwość w 2005 roku doszło po raz pierw­szy do władzy, dało mu to posady szefa rad nadzorczych w spół­kach KGHM i Centralwings. A przede wszystkim (choć tylko na niespełna rok) dobrze opłacany fotel prezesa Polkomtela. Nicze­go na tym stanowisku nie zdziałał. Gdy trzy lata później operato­ra kupił Zygmunt Solorz-Żak, był zbulwersowany liczbą świetnie opłacanych menedżerów i rozbuchanymi kosztami, nijak nie- przekładającymi się na sprawność działania przedsięwzięcia.
   Tyle, jeśli chodzi o doświadczenia w biznesie. Ale te nie są pre­zesowi NBP niezbędne. A co z poglądami gospodarczymi Glapiń­skiego? Czy bliżej mu do Johna M. Keynesa, orędownika aktywnej roli i interwencjonizmu państwa w gospodarce, czy też do Milto­na Friedmana, apologety liberalizmu i nieskrępowanej gry sił rynkowych? - Jeśli miałbym wybierać między Keynesem a Fried­manem, to najbliżej mi do Josepha Schumpetera, którego poglądy są w Europie coraz bardziej cenione - mówi ze swadą.
   Nad Wisłą austriackiego ekonomistę znają tylko fachowcy. No i studenci Glapińskiego, który poświęcił mu swą pracę habilitacyj­ną. Wiedzą, że wystarczy „błysnąć Schumpterem” na egzaminie i piątka murowana. Ten Austriak w połowie zeszłego wieku stwo­rzył swą teorię wzrostu i postępu, opartą na kluczowej roli innowa­cji. Twierdził, że motorem gospodarki są twórczy przedsiębiorcy, a zwłaszcza wielkie korporacje, mające kapitał na badania i wdra­żanie postępu technicznego. Z drugiej strony, Schumpeter powąt­piewał w skuteczność rynkowej gry popytu i podaży. Twierdził, że kapitalizm w końcu wyczerpie swe możliwości rozwoju i zosta­nie zastąpiony gospodarką quasi-socjalistyczną, z decydującą rolą wielkich monopoli, kontrolowanych i sterowanych przez państwo.
   Trudno się więc dziwić, że Adam Glapiński jest entuzjastą pla­nu Morawieckiego, który ma przyspieszyć rozwój gospodarki dzię­ki państwowemu wsparciu przedsiębiorczości i innowacyjności. I temu, że przyszły szef banku centralnego wspiera rządowy kon­cept konsolidacji państwowych agend i spółek w wielki holding, na wzór koreańskich czeboli. - To przyniosłoby ograniczenie kosz­tów działalności, także biurokracji, oraz złagodziło cykliczność ko­niunktury w różnych branżach - uważa. - Ale też pozwoliłoby na zwiększenie i skoncentrowanie potencjału finansowego, bez czego nie włączymy się w światowy wyścig technologii i innowacji.

BĘDZIE DOBRZE?
Metody kontrowersyjne, a szanse realizacji pod dużym znakiem zapytania, ale Glapiński wydaje się szczerze wierzyć w to, co mówi. Podobnie jak w to, że obietnice wyborcze PiS uda się zrealizować bez narażania na szwank finansów publicznych.
- Uważam, że rząd nie dopuści w kolejnych latach do przekro­czenia 3-proc. wskaźnika deficytu budżetowego. Wydatki będą warunkowane dochodami budżetu, gdzie widzę duże rezer­wy, głównie w uszczelnieniu systemu podatkowego - zapewnia w zgodzie z oficjalną linią. Dodaje przy tym, że uważa za możli­we rychłe wypracowanie kompromisu w kwestii pomocy dla za­dłużonych we frankach.
   Glapiński powoli już wczuwa się w rolę prezesa NBP, choć dy­stansuje się wobec falstartu, jaki popełnił w niedawnym wy­wiadzie dla Bloomberga, mówiąc, że jest najpoważniejszym kandydatem na to stanowisko.
   W tej roli nie powinien jednak niczym zaskoczyć. Lata stażu w RPP zrobiły swoje. Opowiada się za klasyczną, konserwatyw­ną polityką pieniężną banku centralnego. Pytany, co to w prak­tyce znaczy, mówi o spokojnych ruchach stóp procentowych, wyprzedzających trendy koniunktury i inflacji. Obecne - do­daje - uważa za właściwe, nie widzi potrzeby dalszej ich obniż­ki; mogłoby to pogorszyć sytuację sektora bankowego i jeszcze bardziej zniechęcić Polaków do trzymania oszczędności w bankach. Ale nie odrzuca pytań o to, czy NBP - jak na przykład ame­rykański Fed - mógłby odgrywać większą rolę w aktywizowaniu gospodarki, choćby wspierając ją dodatkowymi pieniędzmi.
- U nas nie było i nie ma takiej potrzeby ani możliwości. Pienię­dzy nie brakuje ani bankom, ani przedsiębiorcom, tym ostatnim raczej śmiałości do inwestowania. Ale w ramach swojego man­datu NBP jest gotowy do współpracy z każdym rządem i podej­mowania odpowiednich działań - mówi.
   W zasadzie ten wizerunek, który stara się przedstawić Adam Glapiński, jest całkiem sympatyczny: pryncypialny, ale nie dogma­tyk, otwarty na dyskusję i kompromis. Tyle że podobny wizerunek swoich polityków przed wyborami prezentowała partia, z któ­rą jest związany. A potem okazało się to, co się okazało. Pozosta­je mieć nadzieję, że w przypadku Glapińskiego będzie inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz