Podróże do Moskwy i
na Krym, plany wyjazdu do Czeczenii oraz nad Bajkał. Zainteresowanie posłami
Kukiz’15 i związek z Rosjanką z kontaktami w Dumie. „Newsweek” odsłania kulisy
historii aresztowanego za szpiegostwo Mateusza Piskorskiego
Michał Krzymowski, Michał Kacewicz
Ulica Mokotowska w Warszawie, 18 maja. Samochód AB W zajeżdża drogę Mateuszowi
Piskorskiemu, który jak co rano odwozi do szkoły dwójkę dzieci swojej
partnerki. Funkcjonariusze z długą bronią wyciągają go z auta i zakuwają w
kajdanki. W tym samym czasie agenci wchodzą do biura kierowanej przez niego
partii Zmiana i mieszkań jego współpracowników. Szukają skrytek z pieniędzmi i
dokumentów pisanych cyrylicą. Zdejmują flagi, rekwirują komputery, wizytówki z
ambasady Wenezueli i butelkę rosyjskiej wódki.
Piskorski w tym czasie jest już na Rakowieckiej, gdzie funkcjonariusze
odczytują mu zarzut szpiegostwa. Były poseł Samoobrony miał za pieniądze
współpracować z rosyjskim wywiadem: przyjmować zadania operacyjne, promować
rosyjskie interesy i manipulować nastrojami polskiego społeczeństwa.
Dwa dni później sąd wysyła go na trzy miesiące do aresztu.
KOLACJA Z MOSKIEWSKIM
PRZYJACIELEM
Piskorskiego zatrzymano w dniu urodzin. Po
południu miał lecieć do Moskwy na spotkanie z Jurijem Bondarenką, szefem
finansowanego przez Kreml Rosyjsko-Polskiego Centrum Dialogu i Porozumienia.
Chciał uzgodnić szczegóły podróży, które w najbliższych miesiącach mieli mu
sfinansować Rosjanie. - Mateusz to mój serdeczny przyjaciel - przyznaje w
rozmowie z „Newsweekiem” Bondarenko.
Z naszych informacji wynika, że relacje z Bondarenką - z którym
Piskorski poznał się w 2004 r. w Moskwie podczas wizyty Andrzeja Leppera - to
jeden z głównych wątków śledztwa. Były poseł gościł u niego w grudniu i
styczniu, uczestniczył we wspólnej konferencji prasowej w Moskwie i na jego
zaproszenie odwiedził Krym. W kwietniu był z nim w Katyniu. Według ustaleń
„Newsweeka” w czerwcu fundacja Bondarenki miała opłacić wyjazd Piskorskiego i
jego współpracowników do Czeczenii, a w sierpniu zorganizować im podróż
koleją transsyberyjską nad Bajkał (pretekstem
ma być wizyta w polskiej wiosce).
Bondarenko to ważna postać w środowisku rosyjskich konserwatystów -
bliski współpracownik ministra kultury Władimira Medinskiego i znajomy
Dmitrija Rogozina, wicepremiera odpowiedzialnego za przemysł zbrojeniowy i
znanego nacjonalisty. Świetnie mówi po polsku i - jak twierdzi - kocha Polskę.
W latach 80. studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim i pracował jako
dziennikarz w Katowicach.
Mówi się, że utrzymywał kontakty z oficerami KGB. Po katastrofie
smoleńskiej Kreml postawił go na czele Rosyjsko-Polskiego Centrum Dialogu i
Porozumienia, które w zamyśle miało łagodzić polsko-rosyjskie napięcia. Bondarenko szybko zaczął jednak sabotować działalność analogicznej
instytucji powołanej przy polskim rządzie. Gdy na Ukrainie wybuchł kryzys,
zwymyślał na Twitterze polskiego prezydenta i nawoływał do „podzielenia
faszystowskiej Ukrainy”. Warszawa zerwała z nim współpracę.
Bondarenko chętnie pokazuje się w towarzystwie atrakcyjnych młodych
kobiet o wyglądzie modelek i łamie protokół: na dyplomatyczny raut przyszedł
kiedyś w swetrze. W swej moskiewskiej willi ma efektowną i bardzo kosztowną
kolekcję ołowianych żołnierzyków z czasów napoleońskich.
W biurze Zmiany przyjmują nas cztery osoby: wiceprzewodniczący Zmiany Jarosław
Augustyniak (weteran kanapowej lewicy; kiedyś w „Trybunie Robotniczej”, dziś
publikuje w „Faktach i Mitach”), sekretarz generalny Tomasz Jankowski
(Piskorskiego poznał w Samoobronie), wiceprzewodniczący Al Malazi Nabił (szef
Arabskiego Stowarzyszenia Diaspory Syryjskiej w Polsce) i milczący, ponad stukilogramowy
brodacz bawiący się kombinerkami (Augustyniak nazwie go „członkiem partii”).
Kombinerki są potrzebne do otwierania drzwi, bo funkcjonariusze ABW podczas
przeszukania urwali klamkę. Mimo że minął tydzień, biuro wygląda, jakby dopiero
co wyszli: na podłodze walają się książki i ulotki, w rogu pokoju stoją gołe
drzewca, z których pozdejmowano flagi. A na bałagan ze ściany spogląda Wład Palownik,
którego portret Piskorski dostał podczas niedawnej wizyty u lidera skrajnej
Partii Zjednoczonej Rumunii.
Pytamy o styczniowe spotkanie z Bondarenką. - Spędziliśmy pięć dni na
Krymie i dwa w Moskwie - mówi Augustyniak. - Wyjazd uważam za udany. Nie dość,
że podróż sfinansowali Rosjanie, sporo można było zobaczyć, to jeszcze potem
opublikowałem relację w„Faktach i Mitach”, w której mogłem skonfrontować
kłamstwa, jakimi karmią nas polskie media, z rzeczywistością.
- Pojechaliśmy w około 15 osób - dopowiada Jankowski, który po powrocie
do Polski opublikuje w Internecie swój artykuł, zakończony wyznaniem: „Po
niemal tygodniu spędzonym na wyjątkowym Półwyspie Krymskim cieszę się jednak z
decyzji Krymian. W marcu 2014 roku zagłosowali za tym, by Krym pozostał
Kiymem. Czyli Rosją. Na zawsze”.
Z punktu widzenia Kremla eskapada przyniosła konkretne korzyści - legitymizowała
zainstalowane przez Moskwę władze Republiki Krymskiej i podważała reputację
Polski; Piskorski i jego ludzie wzięli udział w konferencji prasowej z
udziałem wicepremierów Krymu. Z kolei w Moskwie lider Zmiany wystąpił w
siedzibie agencji TASS w towarzystwie Bondarenki; mówił o „kompleksach
polskich polityków wobec Waszyngtonu” i „mediach wykonujących polecenia
swoich zachodnich właścicieli”. Jego wystąpienie transmitowała telewizja Russia Today.
Opowiada jeden z uczestników wyjazdu: - Ja pojechałem tam z ciekawości,
ale zoo, które ściągnął Piskorski, było straszne. Żydożercy i komunoendecy. Po
Moskwie paradowali w koszulkach z podobiznami Putina i cały czas
wygłaszali antysemickie kwestie. Podczas konferencji w Moskwie jeden z tych
wariatów zgłosił się z sali i powiedział przy kamerach, że w Polsce rządzą
przedstawiciele wiadomego narodu.
Inny: - Rosjanie opłacili nam
hotele, restauracje i samoloty z Kaliningradu do Moskwy, na Krym i z powrotem
do Moskwy. Dlaczego lecieliśmy z Kaliningradu, a nie z Warszawy? Podobno
chodziło o oszczędności, ale może Bondarenko chciał zmylić polskie służby?
ANTYUKRAIŃSKIE PODPUSZCZANIE
Marcin Skalski, związany ze środowiskiem narodowców zasiadających
w polskim Sejmie, współpracownik portalu Kresy.pl, uczestniczył
w styczniowej wyprawie do Bondarenki: - Nie wierzę, że Mateusz jest rosyjskim
szpiegiem. Z jego reputacją trudno byłoby pozyskać wartościową informację czy
wykonać jakieś zadanie. Przecież wszystko, co on robił, odbywało się jawnie.
Sądzę, że jego rzekoma bądź prawdziwa prorosyjskość to kwestia autentycznych poglądów.
Mimo tej deklaracji Skalski przypomina sobie trzy znamienne historie.
Kilka miesięcy temu Piskorski wypytywał go, czy zespół parlamentarny do spraw
Kresów mógłby zająć się tematem restytucji mienia polskiego na Wschodzie. Ten
temat wrócił przy okazji zaaranżowanego przez Piskorskiego wywiadu Skalskiego
dla pro rosyjskiego portalu politnavigator.net. - Odpowiedziałem
zgodnie z prawdą, że nie ma w Polsce liczącej się siły politycznej podnoszącej
tę kwestię, ale bardzo zależało im na tym wątku. Trochę mnie nawet
podpuszczali - przyznaje Skalski.
Trzecia rozmowa dotyczyła spraw wewnętrznych. Piskorski miał się interesować
politycznymi planami posła Roberta
Winnickiego. - Podpytywał: zostaje w klubie czy wychodzi? Nie był jednak zbyt
dociekliwy ani ja nie byłem zbyt wylewny. Oferował za moim pośrednictwem swoje
kontakty w Rosji posłom z klubu Kukiz’15, ale do żadnej współpracy nie doszło
- wspomina Skalski.
Z informacji „Gazety Wyborczej”, która kilka dni temu opublikowała
przeciek ze śledztwa przeciw Piskorskiemu, wynika, że psucie relacji
polsko-ukraińskich miało być jednym z zadań stawianych mu przez rosyjskie
służby. Według „Gazety” w aktach pojawia się kwestia kierowania przez
Piskorskiego w zeszłym roku „prowokacją polegającą na dokonaniu przez
aktywistów jego partii dewastacji pomnika Bandery i malowaniu antyukraińskich
napisów sugerujących, że zrobili to Polacy mieszkający na Ukrainie”. Chodzi o
podróż do Huty Pieniackiej, związaną z 71. rocznicą rzezi wołyńskiej. Zostały
po niej napisy „Bandera sk...”, „J... UPA”, „Banderowcom śmierć” z kotwicą
Polski Walczącej, a także „Polski Lwów”. Piskorski miał już w tym czasie zakaz
wjazdu na Ukrainę; z naszych ustaleń wynika, że wjechał tam autokar z jego
współpracownikami, a on sam zawrócił przed granicą.
Jankowski wyciąga z plecaka zapisaną kartkę. To list, który przekazano
mu z aresztu na Rakowieckiej: „Proszę Tomasza Jankowskiego o zajęcie się
kwestiami dalszego funkcjonowania partii Zmiana i kontynuowanie działalności. Z
koleżeńskim pozdrowieniem, Mateusz”.
- Z informacji, które do nas docierają, wynika, że zarzuty wobec
Piskorskiego dotyczą powołania Zmiany z inspiracji obcych służb - ciągnie
Jankowski. Jego przesłuchanie w ABW trwało sześć godzin.
- Funkcjonariusze pytali pana o działalność Zmiany?
- Oczywiście. Pytano mnie, czy naprawdę wierzymy, że w Polsce znajdą
się chętni do promowania naszego programu. W ABW na korytarzach wszędzie wiszą
plakaty żołnierzy wyklętych.
- Coś jeszcze ich interesowało?
- 90 procent pytań dotyczyło partii i źródeł jej finansowania.
Funkcjonariusze chcieli na przykład wiedzieć, gdzie mamy skrytkę z pieniędzmi
albo czy Mateusz dał mi 20 zł na ulotki. To jakiś absurd! Przecież wystarczy
wejść na nasz profil na Facebooku. Banery robimy z prześcieradeł, składamy się
na farby, druk materiałów i benzynę na podróże.
Konrad Rękas, inny z liderów Zmiany (w przeszłości też związany z Samoobroną),
ironizuje: - U mnie też podczas przeszukania funkcjonariusze szukali skrytki z
pieniędzmi. Sprawdzali na przykład szafkę na buty. Może myśleli, że trzymam tam
carskie ruble?
Jankowski przyznaje, że żaden z
działaczy nie inwestował w Zmianę tyle co Piskorski: - Wiele razy wydawał
własne środki. Trzeba było wyposażyć biuro, kupić nagłośnienie na
demonstracje, opłacać koszty lokalu oraz podróży, zamawiać materiały
propagandowe. Zmiana miała też profesjonalne banery, a podczas jednego z niedawnych
happeningów jej działacze, jak mówi Augustyniak, trollowali KOD, rozdając na
ulicy specjalnie wydrukowane na tę okazję „petrudolary”.
PARTNERKA Z WIDOKIEM NA
MOSKWĘ
Piskorski w ostatnich latach miał kilka źródeł
utrzymania. Jednym z nich były zajęcia ze studentami i stanowisko
dziekana w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki w
Warszawie. Drugim - aktywność naukowa za granicą. Z profilu na Facebooku
wynika, że były poseł podróżował z wykładami do Chin, Syrii, Iranu i Rosji. Trzecim
- działalność dziennikarska. - Piskorski mówił mi kiedyś, że ma tyle zaproszeń
z rosyjskich mediów, że zaczął żądać honorariów - wspomina Skalski. A czwartym - finansowane
przez Kreml misje obserwacyjne w prorosyjskich niby-państwach.
Działalność Piskorskiego w Osetii, Abchazji, Naddniestrzu czy Górnym Karabachu
opisywaliśmy w „Newsweeku” w 2013 r. Mechanizm był prosty: Piskorski brał
pieniądze od organizacji działających przy Kremlu i rekrutował chętnych do
wyjazdu: byłych posłów czy działaczy Samoobrony LPR, ale też nacjonalistów i
lewaków. Uczestnicy misji korzystali z darmowych przelotów i hoteli, Piskorski
dostawał tysiąc, dwa tysiące dolarów, a Moskwa tanim kosztem osiągała efekt
propagandowy. Wspomina uczestnik takich wypraw: - Piskorski mówił w miejscowej
telewizji, że wybory odbyły się bez fałszerstw, a miejscowi patrzyli na jego
plakietkę „Jewropejski Cientr” i myśleli, że przyjechał ważny pan z Zachodu.
Jeden z ostatnich tego typu wyjazdów odbył się podczas referendum na
Krymie w 2014 roku. Sceny z tej podróży można zobaczyć w łotewskim reportażu
„Masterplan”, poświęconym siatce rosyjskich agentów wpływu.
Misje Piskorskiego finansowały m.in. Instytut Nowych Państw byłego
doradcy Putina Modesta Kolerowa oraz organizacja CIS-EMO Aleksieja Koczetkowa.
Z naszych informacji wynika, że ten pierwszy wielokrotnie przewija się w
aktach śledztwa. Z tym drugim Piskorski rozstał się w niezgodzie kilka lat
temu. Jego współpracownik Marcin Domagała przyznawał w 2013 r. w rozmowie z
„Newsweekiem”, że chodziło o plotki o związkach Koczetkowa z rosyjskim
wywiadem. Koczetkow twierdził zaś, że poszło o pieniądze i podejrzane
towarzystwo Piskorskiego.
Znajomy Koczetkowa: - Aleksiej widział, że Mateusz szuka dojścia do moskiewskich
funduszy i próbuje wygryźć go z interesu. Z tego powodu starał się trzymać go
na dystans i nigdy nie zapraszał go do swojego luksusowego apartamentu w
miasteczku Wilanów, w którym mieszkał z żoną Mariną Klebanowicz.
Po kilku latach historia zatoczyła koło. Koczetkow rozwiódł się, a
Piskorski (w międzyczasie sam także wziął rozwód) związał się z jego byłą żoną.
- To jej dzieci Mateusz odwoził w dniu zatrzymania.
W ostatnim czasie mieszkał w jej
mieszkaniu w Wilanowie - opowiada znajomy Piskorskiego.
Klebanowicz, podobnie jak jej były mąż, ma świetne kontakty w Moskwie i
zna wielu deputowanych do Dumy. Choć jest Rosjanką o polskich korzeniach, to w
prokremlowskim portalu Sputnik, w którym komentuje warszawską scenę
polityczną, jest przedstawiana jako „polska politolog”. Rok temu wystąpiła na
konferencji inaugurującej działalność Polsko-Eurazjatyckiej Rady Gospodarczej,
kolejnego przedsięwzięcia kojarzonego z Piskorskim.
BŁASZCZAK PYTA O AGENTA
Sanita Jemberga, autorka filmu „Masterplan”: -
Z wszystkich ludzi z prorosyjskich środowisk Piskorski wydawał mi się
najbardziej elokwentny, najsprytniejszy. Kiedy próbowałam się z nim spotkać, od
razu rzucało się w oczy, że zachowuje się jak ktoś, kto wie, że jest
obserwowany przez kontrwywiad. Robił zmyłki, w ostatniej chwili zmieniał miejsce
spotkania.
Zdaniem ludzi ze Zmiany Piskorski wiedział, że służby go obserwują.
Rękas opowiada, że gdy lądowali w Warszawie, prawie zawsze brano ich do
dodatkowej kontroli. Jankowski dodaje: - Mateusz mówił mi kilka tygodni temu,
że pozbawiono go funkcji dziekana na żądanie ministra spraw wewnętrznych
Mariusza Płaszczaka. Błaszczak podobno miał pytać szefów uczelni: „Co wy,
ruskiego agenta zatrudniacie?”. Władze Wyższej Szkoły Stosunków
Międzynarodowych i Amerykanistyki twierdzą w e-mailu przesłanym do „Newsweeka”,
że Piskorski „notorycznie nie wywiązywał się z obowiązków”.
Jemberga: - Piskorski był cenny dla Rosjan, ale nie jako szpieg, tylko
agent wpływu. Ktoś, kto zbiera ludzi o prorosyjskich, antyzachodnich poglądach
i scala w grupę. Zaskoczyły mnie te oskarżenia o szpiegostwo. Gdyby okazały się prawdziwe, to znaczy, że zgubiła go
głupota albo chciwość.
ŹRÓDŁO
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBlog wolny od atlantyzmu i syjonizmu https://www.google.pl/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=1&cad=rja&uact=8&ved=0ahUKEwjYuPXe767WAhVGJJoKHfLSBMgQFggnMAA&url=https%3A%2F%2Fpiotrorlickiblog.wordpress.com%2Fauthor%2Fpiotrorlickiblog%2F&usg=AFQjCNETsjlliKg6ZiBiABijrEVk2DZaKQ
OdpowiedzUsuń