Druga Solidarność
Jarosław
Kaczyński wypowiedział wojnę milionom Polaków, których obraża, państwu prawa,
które niszczy, depcząc konstytucję, i cywilizowanemu światu, którego głosy
ignoruje. Kaczyński tę wojnę przegra. Ale nie będzie ona krótka. Trzeba ją mądrze
prowadzić i mądrze przygotowywać się na czasy, gdy się ona skończy.
Bój, który się teraz zaczyna, jest najważniejszą batalią po 1989 r. To
bitwa o kształt i fundamenty polskiej państwowości, ale też o charakter naszej
wspólnoty. Choć jest to bitwa z uzurpatorami, którzy rozszerzając realny
wyborczy mandat, niszczą i państwo prawa, i wspólnotę, to przede wszystkim
jest to bitwa o przyszłość. O to, co będzie za zakrętem, na którym Polacy
definitywnie pożegnają tzw. dobrą zmianę.
Choć prezes Kaczyński nie jest kierowcą (a może właśnie dlatego),
prowadzi on pojazd, w którym jest pedał gazu, ale nie ma pedału hamulca.
Kaczyński dodaje gazu, nie licząc się z warunkami drogowymi, z ewentualnymi
przeszkodami, a już najmniej z dobrem pasażerów. W sto dni wyrzucił konstytucję
do śmietnika, przeforsował zmiany niszczące fundamenty liberalnej demokracji,
zrujnował reputację Polski i doprowadził ją na skraj międzynarodowej izolacji.
Politycy PiS nazywają go naczelnikiem państwa (prawie rok temu sam napisałem
tu, że o taki tytuł mu idzie), ale na razie jest on naczelnym szkodnikiem
państwa. Trzeba mu oddać, co jego - w tak
krótkim czasie chyba żadnemu Polakowi w historii nie udało się poczynić w
Polsce tak wielkich szkód.
Należy jednak dostrzec także wielkie - choć mimowolne - zasługi prezesa dla Polski. Po 1989 r. miała Rzeczpospolita
konstytucję, ale my, obywatele, nie mieliśmy wielkiej świadomości prawnej.
Miała Polska społeczeństwo, ale nie miała prawdziwego społeczeństwa
obywatelskiego. Dziś na naszych oczach ono się rodzi. Nasza świadomość prawna
jest o niebo wyższa niż pół roku temu.
Zafundowano nam bowiem wielki kurs prawa konstytucyjnego. Wiemy, jaki jest
sens konstytucji, jakie jest znaczenie Trybunału Konstytucyjnego, wiemy, co to
delikt konstytucyjny i Trybunał Stanu. Oto w kraju bardzo umiarkowanego
czytelnictwa bestsellerem jest Konstytucja RP
Władza prze w ostatnich miesiącach jak taran, ale wiele dobrego dzieje
się i po drugiej stronie. KOD i związane z nim niezliczone inicjatywy
eksplodowały. Ludzie wyszli na ulice, by bronić nie - jak insynuują nasi władcy
przywilejów - ale swoich praw. Liczne środowiska zachowują się nadzwyczaj
przyzwoicie - wystarczy wspomnieć o ogromnej większości prawnikowi zdecydowanej
większości dziennikarzy. Konstytucja, państwo prawa i demokracja błyskawicznie
znalazły swych obrońców i orędowników.
Wielka odpowiedzialność ciąży na partiach opozycyjnych. Naturalne jest,
że każda z nich ma swoje interesy. Platforma Obywatelska musi pokazać, że
reprezentuje sensowną ideę. Nowoczesna musi zabiegać o to, by nie stać się
chwilowym fenomenem. PSL walczy o przetrwanie. Partia Razem o rozpoznawalność
i zainfekowanie swą społeczną wrażliwością elektoratu, a może i politycznej
konkurencji.
Niemądre byłoby zamazywanie różnic. Tym bardziej że rozpoczyna się
właśnie wielka debata nad Polską, której kształt w dużym stopniu właśnie z tej
debaty musi się wyłonić. Ale też głupie i niedojrzałe byłoby przedkładanie różnic
nad to, co wspólne, czyli teraz najważniejsze – walkę o to, by demokracja nie
była atrapą, obywatelskie prawa fikcją, a opozycja z założenia marginesem.
Różnice w wizjach i programach są pożądane, w
walce o wartości potrzebna jest jednak jedność.
Liderzy partyjni, wszyscy politycy muszą zdać test z dorosłości. Jestem
głęboko przekonany, że w kolejnych wyborach Polacy poprą nie sprawnych
operatorów politycznych, ale ludzi idei. Że ukarzą egoizm, a nagrodzą
wielkość. Doskonale wiedzą bowiem i czują, że Polska potrzebuje dziś mężów stanu,
a nie kunktatorów.
Nastał czas drugiej Solidarności - kolejnego obywatelskiego zrywu w
imię odzyskania przez społeczeństwo podmiotowości. Tak jak nie miałem
wątpliwości, że rządy PiS nieuchronnie doprowadzą do autorytaryzmu i
jedynowładztwa Jarosława Kaczyńskiego, tak nie mam wątpliwości, że druga
Solidarność zwycięży. Zgubić ją mogą tylko egoizm, cynizm, małość i brak
wyobraźni. Mądrość i dojrzałość pozwolą pokonać uzurpatorów i w sensowny sposób
na nowo umeblować Polskę.
Tomasz Lis
Łowcy obrazy
Oczywiście
mam niewąską radość nie tyle nawet z niewinnych żartów Macieja Stuhra w
trakcie uroczystości wręczania nagród filmowych Orły, co z nieprzytomnej
reakcji rządowej propagandy. Brakowało tylko wieców w zakładach pracy
potępiających warchoła Stuhra, ale i kanonada w „Wiadomościach” niczego sobie.
Oczywiście można pomniejszyć stuhrowe osiągnięcie, zauważając
przytomnie, że ta władza obraża się - wszystko,
a nawet więcej. Gdyby wprowadzić na zawodach kategorię: polowanie na obrazę,
obstawiałbym niezagrożone złoto dla ekipy z Warszawy.
Z nimi jak z moim kolegą, którego kreatywność w obrażaniu się jest
frapująca. Otóż w naszym mieszkaniu wisi obraz Tomka „Waciaka” Wójcika, artysty
absurdalnego. Jest to wariacja na temat „Stworzenia Adama” Michała Anioła,
gdzie Adam trzyma w dłoni papierosa, a poniżej na stoliku czają się drink i
fajki. No i nagle w czasie odwiedzin kumpla, którego znałem od studiów i odbieraliśmy
na podobnych, zrelaksowanych ideologicznie falach, okazało się, że wzmógł się
religijnie i dzieło Waciaka go obraża. No cóż, gdybym miał płodną wyobraźnię,
to bym zasłonił waciakowe dzieło jak ostatnio Włosi goliznę na swych dziełach
sztuki przed irańską delegacją.
Ale nie będę zgrywał świętego, sam się lubię czasem porządnie obrazić.
Przede wszystkim oczywiście na żonę, głównie za to, że nie dokręca butelek i
słoików, więc regularnie coś mi leci na podłogę w kuchni, że ogarnięta manią
sprzątania (Ślązaczka, he, he, genu nie wydłubiesz...) chowa
moje rzeczy, które w przemyślany sposób rozrzuciłem, no i wisienka na
zbrodniczym torcie, że podbiera mi skarpetki i to wyłącznie te ulubione. No i
oczywiście obrażam się, gdy ona obrazi się na mnie, na przykład za robienie
sobie jaj ze Śląska, a ten komentarz w nawiasie kwalifikuje się na jej obrazę,
co oczywiście zaowocuje moją obrazą zwrotną, no bo co, kurczę blade, nikt się
na mnie nie będzie bezkarnie obrażać!
Przekonał się o tym mój przyjaciel Max Łubieński,
czyli Szalony Profesor Max z warszawskiego kabaretu Pożar w
Burdelu, a zarazem współautor jego tekstów. Kiedy Burdel dopiero się rozkręcał
(przeczytałem początek tego zdania i zabrzmiało jak wyrafinowany opis
dzisiejszej sytuacji politycznej nad Wisłą), a więc parę lat temu, Maxowi i Michałowi Walczakowi, współautorowi - reżyserowi PwB, chodził po głowie pomysł na komedię
filmową o polityce. Więc Max, wiedząc, że mam barokową paletę znajomych, zapytał,
czy bym go nie poznał z bystrym technologiem polityki, by posłuchać opowieści
od kuchni i anegdot. Mówisz i masz. Zadzwoniłem do Michała Kamińskiego, wówczas
już byłego spin doktora PiS, ale jeszcze przed skokiem na Platformę, i poprosiłem
o pomoc, wiedząc, że jeśli chodzi o siłę dygresyjnej gawędy, mało ma sobie
równych.
Panowie się spotkali, popili, pogadali i Max zaprosił Misia
na nadchodzącą premierę Pożaru. Misio się podekscytował i zadzwonił do mnie,
czy wybierzemy się razem z małżonkami. Z przyjemnością. Pierwsza czerwona lampka
mi się zapaliła, gdy dowiedziałem się, że nowy Pożar nosi tytuł „Konklawe”.
Zadzwoniłem do Maxa i spytałem, czy nie
będzie hardkoru, bo Miś przy całym swoim, nazwijmy to pragmatyzmie życiowym,
chyba poważnie traktuje sprawy wiary, a już na pewno jego żona Ania. Max odparł, że luz, nic kontrowersyjnego. Po pięciu minutach w
małej salce przy Chłodnej, gdzie Pożar startował, czułem, że mi się robi
gorąco. Burdelowa trupa jechała ostro, co mnie akurat by bawiło, ale widziałem
kątem oka państwa Kamińskich, którym do śmiechu zupełnie nie było. Po 20
minutach przeprosili szeptem i wyszli. Wtedy już mogłem śmiać się bez
skrępowania. Ale po spektaklu podszedłem do Maxa i
spytałem, czy na łeb upadł, żeby ich na ten program zapraszać. Jakby nie mógł
na przedstawienie o zombich w Warszawie czy na coś w ten deseń. Wtedy Max się zjeżył i rzucił frazę rokoko, że bronię wrażliwości
opancerzonego nosorożca kosztem misia koali i że gadam jak mój kumpel, co się
obraził na „Stworzenie Adama”. Więc ja się obraziłem na Maxa, mówiąc, że nie o to chodzi, mnie „Konklawe” bawiło do
imentu, ale po co sprawiać przykrość ludziom, igrając z ich uczuciami. No i
wtedy Max się obraził, co uznałem za szczyt bezczelności i obraziłem
się jeszcze bardziej. tak trwaliśmy w tej
wzajemnej obrazie, aż nie wytrzymaliśmy i padliśmy sobie w ramiona, zachodziło
słońce, wszystko się działo na zwolnionych obrotach. I niby jest OK, ale Pożar
gra teraz „Chrzest Polski” i gdyby „Wiadomości” chciały zająć się tym skandalem,
to chętnie się wypowiem jako obrażony. Spektaklu co prawda jeszcze nie
widziałem, ale przecież to nie szkodzi.
Marcin Meller
Smuteczek
To,
co opiszę, to nie jest jakaś polska cecha, ale niestety jako taka jest nam
przypisywana i łazimy z nią po całym świecie niczym z pomarańczową łatą na
tyłku czarnego garnituru. Nawet nie wiem, jak ją nazwać. Najbliższa prawdy
definicja padła z ust Czesława Miłosza podczas spotkania w klubie Stodoła w
1981 roku: „Polacy to naród indywidualistów”. Pięknie brzmi. Jest poetycką
mutacją prostego powiedzonka: „Gdzie dwóch Polaków, tam trzy opinie”.
Generalnie sprowadza się do oczywistego faktu: nie potrafimy się ze sobą dogadać
nawet w sprawach banalnych jak kupno piwa; rządzi hasło: „moje jest najmojsze”
- w każdej niemal sytuacji zjawia się dyskutant,
który chce rzucić zdanie odrębne. Sklejenie nas w całość w jakiejkolwiek
sprawie przychodzi nam niezwykle trudno.
W genialnym filmie „12 gniewnych ludzi” z Henrym Fondą (kto nie widział,
ten skacze) taka postawa ma sens. Jest proces sądowy, jest podejrzany, jest
ofiara, na stole sędziowskim leżą dowody, wszyscy usłyszeli zeznania, sprawa
jest oczywista. Dwunastu ławników wchodzi do sali obrad i właściwie jeden przez
drugiego mówią: „Prościzna”, „Wszystko jasne”, „Posiedźmy z kwadrans dla
przyzwoitości”. I tylko jeden, wredny Sędzia nr 5 (Henry Fonda) mówi: „Eee...
może podyskutujmy?”. Jedenaście gardeł ryczy naraz: „O czym?!”. „Dla przyzwoitości”
- odpowiada Fonda i dodaje: „Na przykład, czy możliwe, żeby chłopak o takim
wzroście, w tej pozycji zadał cios w takie miejsce z tej strony”. I zaczyna się
piekło. Swoją drogą piękne piekło - nic, tylko w takim wylądować po
zakończeniu żywota. Ludzie spierają się w nim z pasją, powoli dopuszczają do
głosu własne wątpliwości - może nie mieli
racji? Może chłopak nie zabił? I na samym końcu jest jeden, który uparcie
trzyma się przegranej sprawy. Nie chce zgodzić się z resztą. Zachęcam, by
wszyscy Państwo obejrzeli ten film, przez krytykę uznany za jeden z
najważniejszych filmów świata.
W Polsce jest ciut inaczej niż u
reżysera Sidneya Lumeta. W Polsce zawsze jeden upiera się przy skazaniu
i dyskusja nic nie daje - prędzej wyskoczy oknem, niż
zgodzi się z resztą. Gotów jest skazać na elektryczne krzesło niewinnego
człowieka, byle tylko nie ustąpić. Bo ambicja indywidualisty nie pozwala mu pęc
nawet wobec niezbitych faktów - jest co najwyżej gotów zażądać usunięcia kilku
z dwunastki sędziów. Niestety, tak się dzieje także w najważniejszych sprawach,
w tym tych, co to się o nich mówi: sprawy życia i śmierci.
Taką sprawą jest sprawa Trybunału Konstytucyjnego. Tu już nie ma
partii, pochodzenia, wyznania, wykonywanego zawodu, koloru włosów i wzrostu -
to nasze polskie być albo nie być. Tyrania prawna PiS sięgnęła gardeł
wszystkich Polaków i trzeba jej się przeciwstawić. Wspólnie. Ale jest Partia
Razem. Barwna i niezwykle potrzebna partia. Kolorowa na tle zdegenerowanej
szarzyzny sejmowej. Malutka, ale ma program, organizuje się, w ocenie
Waldemara Kuczyńskiego dająca nadzieję - zagłosował na nich. Jedną z cech tej
partii jest bycie outsiderem. Nie podpisać się, nie stanąć tam, gdzie inni, zwłaszcza
tam, gdzie stoi PO, PiS czy SLD. Demonstrować bezustannie swoje zdanie odrębne.
A że nie jest w Sejmie, może to robić bez ryzyka.
Pomysł z wyświetleniem na elewacji budynku Rady Ministrów cytatów z
wyroku Trybunału Konstytucyjnego był przedni. To jeden z moich ulubionych cwancyków
ostatnich miesięcy (obok przyznania statuetki
Pumeksu posłowi Pięcie za
spopularyzowanie zbiórki WOŚP). Przeciwko pomiataniu Trybunałem i demokracją
protestują od dawna tysiące Polaków w całej Polsce, zwłaszcza KOD, masowe
zgromadzenie nie-wiadomo-kogo, bo nikt nie pyta, skąd kto przychodzi - po
prostu ruch jak Solidarność w 1980, który przyjmie każdego, kto chce zmiany.
Pamiętajmy: tysiące w dawnej Solidarności to byli członkowie PZPR, oni też
obalali komunę i nikt ich nie przeganiał. Jednym ze sprzymierzeńców idei S był
sekretarz z Gdańska Tadeusz Fisz- bach i nikt go nigdy znikąd nie przegonił.
Ale Razem ustami swojego masterminda zażądała, by w „ich obywatelskim
proteście” nie wzięli udziału niektórzy obywatele, na przykład „establishment”
z PO. Czyli żeby broń Boże nie przyszedł np. obywatel Jan Rulewski, wielki
opozycjonista, senator PO, który niemal do omdlenia walczył z PiS, gdy ten
niszczył Trybunał. „PO się chce podlansować” - ogłosił arogancko mastermind. Odbiję ze smutkiem piłeczkę: ten incydent dowiódł, że to
Razem chce się podlansować na oporze społecznym wobec niszczenia TK.
Zbigniew Hołdys
Filiżanka
W przedwojennej powieści Kornela
Makuszyńskiego „Szatan z siódmej klasy” jest wzmianka o bogatym kolekcjonerze,
który przechodząc obok jakiegoś domu, zauważył w oknie filiżankę. Tej właśnie
szukał od wielu lat, bo była to szósta do drogocennego serwisu. Kolekcjoner
wszedł do domu i zaproponował bajońską sumę za dom z całym jego wyposażeniem.
Kupił. I tylko on wiedział, że chodziło mu wyłącznie o tę filiżankę. Przejdźmy
do naszej codzienności. Na czym polega ten zarzynający sprint władzy
ustawodawczej, która nocami jakieś zjełczałe bele filcu kazała przyjmować jako
ustawy w trzy minuty? 20 ustaw na godzinę niezłe tempo. O co chodzi rządowi, który tylko kłamie?
Wciskanie ciemnoty jest programem politycznym pani Szydło. Ale na litość boską
dlaczego? Po co ten zamęt, przy którym najpotężniejszy cyklon to lekki zefirek?
Po co to straszenie wojną, bombami, samolotem strąconym przez hel, magnesy i
sztuczną mgłę, a teraz już nawet przez terrorystów? Oczywiście ciemny lud to
kupi, jak powiedział Jacek Kurski, i dlatego to on jest prezesem TVP. Tylko
znów pytanie: po co to wszystko? Kto ma z tego jakąś korzyść? Odpowiedzią -
przypuszczam - jest filiżanka ze słynnego starego serwisu.
My, Polacy,
jesteśmy tą filiżanką dla Jarosława Kaczyńskiego. Tchórzem podszyty facet,
który rozpaczliwie lęka się wszystkiego, zamknięty w swojej ruinie, boi się,
że przeminie bez żadnego sukcesu. Że czas jego ponurych przemówień na
kolejnych miesięcznicach może nie być nawet wspomniany słówkiem za 50 lat. Kto
dziś pamięta Bieruta, Cyrankiewicza albo Rokossowskiego? Może tylko starzy
emeryci, co dziś mają lekarstwa za darmo (uwaga: żart! dowcip!). Jarosław
przeminie bez śladu? To horror, nie do zniesienia. Pomniki brata! O! To jest
pomysł! Prezes PiS wie, że najpiękniejszym pomnikiem uczczenia pamięci
tragicznie zmarłego prezydenta byłby dziś szacunek dla konstytucji i Trybunału
Konstytucyjnego. Bratu taki pomnik się należy. To on przecież przypominał, że
„Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli”.
Tak brzmi pierwszy artykuł konstytucji. Ale to tylko siedem
słów. Nie traktujmy ich poważnie. Lech Kaczyński będzie miał tylko liczne
figury na cokołach. A pod nimi już nie miesięcznice, ale może tygodnice i
szczucia. A co się stanie z domem? Z Polską? Dom jest nieważny, filiżanka jest
ważna, by się bała, że może być potłuczona. Albo jakiś łobuz może do niej
strzelić. To Beata Kempa była uprzejma wspomnieć właśnie, że ludzie mogą demonstrować,
i to znaczy, że jest demokracja, bo nikt do nich nie strzela.
W Suwałkach pani Anders na wystawie
czczącej pamięć jej ojca rozpoczęła nagle wyborczą agitację. Suwałczanie
głośno przypomnieli, w jakiej sprawie tu przyszli. Pani senator in spe głośno
uznała obecność przybyłych za zbędną. Miejscowa policja legitymowała potem
wychodzącą z wystawy młodzież. Wiem, bo mieszkam tam. I znam cztery takie
przypadki. Na pytanie, dlaczego nas panowie sprawdzacie, młodzi się
dowiedzieli - bo taki mamy rozkaz. Czy to jest miło być na ulicy zatrzymanym
przez policję bez powodu? A właściwie z powodu, że się było na otwarciu
wystawy w gronie upominających kandydatkę PiS o powagę. Od tego się zaczyna.
Od krótkiego zatrzymania, f od wejścia o szóstej rano do mieszkania
specjalisty, który na zlecenie prokuratury od lat ślęczy nad odczytaniem taśm
z czarnych skrzynek smoleńskich.
Straszyć! Bać się
samemu i straszyć innych, tych wszystkich, którzy jeszcze się nie boją.
Episkopat milczy. Dudy w miech. Ale ponad 60 proc. filiżanki się nie daje.
Kupiono ponad 20 wspaniałych, spod igły,
limuzyn dla rządu. Podobno BOR już się z uciechy bije po udach, bo to wszystko
nowe. Opony też. Więc się je zdejmie i będzie zapas, a limuzyny bez opon
odsprzeda się za pół ceny. Na koniec pytanie: dlaczego Jarosław Kaczyński musi
być dyktatorem? Odpowiedź: bo mu lekarz przepisał.
Stanisław Tym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz