PiSologia i psychologia
Prawo
i Sprawiedliwość nie zdobyłoby władzy bez talentów Jarosława Kaczyńskiego. Ale
za sprawą jego psychologicznych deficytów nigdy nie będzie w stanie jej
sensownie sprawować.
Kilka dni temu prof. Jadwiga Staniszkis powiedziała,
że przeciek z opinii Komisji Weneckiej miał być próbą dania władzy (a więc
Jarosławowi Kaczyńskiemu) szansy na korektę w sprawie Trybunału
Konstytucyjnego. Po czym wyraziła nadzieję, że Kaczyński tej korekty dokona, bo
to pozwoliłoby mu wyjść ze sprawy z twarzą. Nie sądzę, że taki był motyw
przecieku, nie sądzę też, by jego źródłem była sama Komisja. Ale to nieważne.
Przede wszystkim nie rozumiem, jak ktoś, kto - jak profesor Staniszkis - zna i
pilnie obserwuje Kaczyńskiego, może tak bardzo nie rozumieć jego mentalności.
Politykę najlepiej czytać jako grę interesów z elementami psychologii.
Ale w wypadku polityki PiS interes jest mniej ważny. Kluczowa jest właśnie
psychologia. Bez zrozumienia mentalności Kaczyńskiego nie sposób pojąć,
dlaczego PiS robi to, co robi, dlaczego pewnych rzeczy nie robi i dlaczego tak
często jest w stanie działać nie tylko przeciw Polsce, ale przeciw własnym
interesom.
Kaczyński nie jest w stanie dokonać korekty w sprawie Trybunału, bo
jakakolwiek korekta, jakiekolwiek ustępstwo, jakikolwiek kompromis uznawałby
za utratę twarzy. W polityce prezes PiS uznaje tylko jeden model - własnej
absolutnej dominacji. Dlatego nie ma partnerów i oponentów. Ma wyłącznie
poddanych z jednej strony i wrogów z drugiej. W PiS jest dyktatorem, dyktować
chce też Polsce i Polakom. Kto jego przywództwo, motywy czy działania w
jakikolwiek sposób podaje w wątpliwość, staje się wrogiem, a wrogów Kaczyński
chce nie tylko pokonać. On chce ich zniszczyć.
Choć PiS nie jest już lamentującą nad swym losem opozycją, ale
wszechwładną partią, nadal cierpi na syndrom oblężonej twierdzy. W psychologii
nazywa się to
bunker albo siege mentality. Oznacza
to nastawienie na obronę i usprawiedliwianie swych działań zwykle przesadzonym
wyobrażeniem o byciu atakowanym oraz totalną nadwrażliwość na krytykę. Grupa
uznaje się za atakowaną, prześladowaną i izolowaną. Kilka dni temu prezes
Kaczyński zilustrował to nastawienie wypowiedzią: „Rzuca nam się kłody pod
nogi, powstają różne KOD-y, jesteśmy atakowani w kraju i za granicą, jesteśmy
obrażani”.
Oczywiście w słowach i działaniach Kaczyńskiego jest element
racjonalny. Tworzy i wskazuje wrogów, by wzmocnić spoistość własnej grupy.
Zmusza poddanych z PiS do usprawiedliwiania łamania prawa i podłości, by
odciąć im drogę odwrotu i ucieczki, poniekąd skazać ich na siebie. Ale też
wrogów Kaczyński odnajduje
podświadomie. Dlaczego? Bo wrogi jest cały świat, w każdym razie ta jego część,
która Kaczyńskiemu nie jest podporządkowana. Wróg jest w Moskwie i Berlinie,
wróg jest w podstępnej Brukseli i zachodnich mediach, wrogiem jest opozycja i
KOD. A przecież nie można ulec. To kwestia honoru, niepodległości, może nawet
przyzwoitości.
Psychologia wskazuje, że mentalności spod znaku oblężonej twierdzy
towarzyszy brak zrozumienia dysonansu między wyobrażeniami a rzeczywistością i
poczucie wyższości, prowadzące do spoglądania na innych z pogardą. Takie
nastawienie do wszystkiego, co choćby potencjalnie wrogie, uzasadnia poniżanie
ludzi i instytucji, które uznaje się za zagrażające poczuciu szacunku dla
siebie. Kaczyński musi poniżać także dlatego, by uzasadnić wymierzone we wrogów
działania. Prezes PiS o opinii Komisji Weneckiej mówi, że jest „absurdalna z
punktu widzenia prawa”. Czyli albo członkowie Komisji są wrogami, albo
amatorami - albo jedno i drugie.
Uważna obserwacja Jarosława Kaczyńskiego prowadzi do wniosku, że zdradza
on cechy osobowości narcystycznej i autorytarnej. Ta pierwsza cechuje się
„nastawieniem wielkościowym” i brakiem empatii. Ta druga oznacza silną predyspozycję
do antydemokratycznych działań. Kaczyński nie
pójdzie na żaden kompromis w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, nawet gdyby
był on zgodny z jego interesem. Bo nie o interes tu idzie, ale o własne
emocjonalne potrzeby - absolutnej dominacji i totalnego dyktatu. Dlatego też
PiS nie wrzuci na luz. Będzie jechał coraz ostrzej, odnajdował kolejnych
wrogów i zwalczał ich coraz zacieklej. Im bliżej będzie władzy absolutnej, tym
bardziej będzie radykalny. Wiadomo, walka klasowa zaostrza się wraz ze
zbliżaniem się do socjalizmu.
Dla Kaczyńskiego zaczęła się walka na śmierć i życie. Interesuje go
wyłącznie władza absolutna, ale nawet absolutna nie będzie wystarczająco
absolutna.
Co zrobi PIS? Na to pytanie powszechnie odpowiada się dziś w Polsce:
wszystko w głowie Kaczyńskiego. To prawidłowa odpowiedź, ale jej najgłębszy
sens wcale nie dotyczy jego politycznych planów.
Tomasz Lis
Ja w sprawie stawu
Ja, niżej podpisany Meller Marcin, syn Stefana i Ilony,
uprzejmie proszę o stanowisko kierownicze na kierunku dowolnym.
Uzasadnienie:
Niezmiernie wzruszony i przejęty
głębią analizy zapoznałem się z ostatnim wystąpieniem Pana Prezesa
Tysiąclecia, Ojca Dobrej Zmiany, Wskrzesiciela Narodu, Prometeusza Nowej Ery,
Wstawacza z Kolan, Natchnienia Milionów, Największego Syna Żoliborza, Tego,
Którego Komunistom Nie Udało Się Aresztować, Bo Tak Się Bali, Ze Nawet Nie
Próbowali, niech chwała Jego będzie wieczna, a ludzie dobrej wiary, zwłaszcza
ci parający się piórem, kamerą i mikrofonem, niechaj nawilżają Mu jak
najpiękniej, połykając skrzydlate słowa frunące zza dumnej zagrody Jego zębów.
Pan Prezes Tysiąclecia rzekł: „Wiadomo u nas od lat, stosując analogię
do stawu, kto jest dużym szczupakiem, kto jakąś mniejszą rybką, a kto zupełną
drobnicą. Właściwie nie ma w tym stawie żadnego ruchu. Chcemy ten staw wzburzyć
i dać szansę okoniom, by były szczupakami, a płotkom, żeby stały się
okoniami”.
Czytałem te słowa i zrozumiałem, że Wskrzesiciel Narodu kieruje te
słowa bezpośrednio do mnie! To ja jestem płotką, która chciałaby być okoniem,
nawet szczupakiem z opcją na rekina, co może nastąpi później, ale już dzisiaj
mogę się pochwalić ząbkami piranii, które z chęcią wbiję w szyję wskazaną
przez Ojca Dobrej Zmiany. I skoro jesteśmy przy stawie, to chciałem nadmienić,
że spożywam dużo ryb (ale broń Boże nie jestem wegetarianinem!), w związku z
czym mógłbym się sprawdzić na czele jakiegoś przedsiębiorstwa rybołówstwa, bo
też, o czym nie wspominałem, bardzo lubię patrzeć, jak ryby pluskają i mącą
wodę, o czym był w swej mądrości łaskawy wspomnieć Największy Syn Żoliborza.
Przepraszam za plamę na wydruku, to łzy, które polały się z mych oczu na myśl o
ciężarze odpowiedzialności, który ciąży na tych wątłych barkach, wątłych
fizycznie, choć przecież wszyscy wiemy, że monumentalnych w rozumieniu
moralnym i narodowym.
W grę wchodzą oczywiście też zakłady mięsne, bo schabowego wcinam nawet
więcej niż makreli i dorsza, co zaświadczyć może małżonka moja Dziewit-Meller
Anna, córka Janiny i Piotra, która nadała mi przydomek Schab, czasem stosowany
w odmianie: „Ej, Schabuś”, co świadczy o mym głębokim umiłowaniu narodowej
spuścizny kulinarnej. Skoro wspomnieliśmy małżonkę, to nadmienię, że para się
tak zwanym pisarstwem, a że żyjemy pod jednym dachem, to widziałem, jak pisze,
więc gdybyś mnie, Prometeuszu Nowej Ery, skierował na odcinek kultury, to
myślę, że dałbym radę. Nie tylko literatura, film też jak najbardziej.
Wielokrotnie na klatce schodowej spotykałem Agnieszkę Odorowicz, byłą szefową
Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Kilkakroć wymieniliśmy komunikaty
słowne, obserwowałem tę panią, w związku z czym myślę, że świetnie bym się
nadawał do kierowania kinematografią. Dodam, w ramach kwalifikacji
dodatkowych, że zdarzało mi się być w kinie, a w telewizji widziałem, jak
kogoś w czymś grał ten aktor, jak mu tam, Pszoniak Wojciech. Nie chwaląc się
specjalnie, ale taką mimikę na zirytowanego nerwusa to ja mam w małym palcu,
więc jakby co, to i z teatrem dam sobie radę.
Najdroższy Wodzu! W swej zniewalającej mądrości powiedziałeś, że nawet
kucharka może rządzić państwem, a może to powiedział ktoś inny, prawie tak mądry
jak Ty, choć nie aż tak, bo aż tak to się nie da, no ale widzę, jak śmiało
realizujesz tę wizję kucharek w stawie, rządzie i stadninach, więc pozwól i
mnie się wykazać. Gdybyś zobaczył, jak precyzyjną strugą narodowego moczu
potrafię zagasić każde ognisko na biwaku, zrozumiałbyś, że stoi przed Tobą
idealny komendant straży pożarnej, choćby i wojewódzkiej na początek.
Jeździłem koleją, latałem
samolotami, a nawet płynąłem statkiem, w związku z czym dosyć mocny czuję się
w nowoczesnym transporcie. Rozróżniam banknoty, więc Wytwórnia Papierów
Wartościowych powinna czuć ze mnie pożytek. Jak moje dzieci mają problem z
brzuszkiem, to podaję im węgiel, co chyba najlepiej świadczy, że można mnie
skierować na górnictwo.
Na koniec chciałem przeprosić za emocje, których nie sposób uniknąć,
kiedy myśli się o Natchnieniu Milionowi proszę Narodowe Biuro Dobrej Zmiany
Narodowej o pozytywne rozpatrzenie mojego podania oraz wskazanie tych
szczupaków, którymi mam się zająć.
Marcin Meller
Milczenie, które nie jest złotem
Dlaczego po przyjściu
nowej władzy Kościół zamilkł? Czyżby nagłe stracił ochotę na recenzowanie
polityków?
W czasie
ostatniego roku mieliśmy do czynienia z całkowicie różnym poziomem
zaangażowania Kościoła nie tylko w politykę, lecz także w debatę publiczną.
Najpierw było moralne i ideowe wzburzenie tym, co robili PO i jej czołowi
politycy, a dziś - mam wrażenie - na biurkach biskupów mogłyby zostać
ustawione trzy małpki w charakterystyczny sposób zasłaniające oczy, usta i
uszy.
Episkopat milczy, a i poszczególni biskupi nie są zbyt skorzy do wypowiadania
opinii na temat tego, co się dziś dzieje w Polsce. Pytanie, czy jest już tak dobrze,
czy po prostu „swoich” krytykować nie wypada? A może stała się rzecz
niezwykła, od lat tu i ówdzie postulowana, i Kościół po prostu przestał
recenzować politykę i polityków? Niestety, chyba aż tak dobrze nie jest.
ZNAK Z NIEBA?
Kiedy przed rokiem kampania prezydencka rozkręcała
się na dobre, nikt chyba nie mógł przewidywać, że religijny wymiar sporu
między oboma głównymi kandydatami - katolikami - sięgnie zenitu. Że urzędujący
prezydent zostanie obwiniony o wszystkie grzechy i konsekwencje wynikające z
uchwalanych ustaw. Ojciec wielodzietnej rodziny, praktykujący katolik, który
uczęszczał na niedzielne msze do wielu zwykłych warszawskich kościołów (jeden z
arcykatolickich portali oskarżył nawet Bronisława Komorowskiego o
dechrystianizację prezydenckich kaplic), nagle w opinii wielu wpływowych
biskupów stał się dla Kościoła problemem, a potem obiektem ataku. Krytyka
czasem szła tak daleko, że niektórych hierarchów (np. abp. Dzięgę) musieli
strofować inni biskupi, uważając (i słusznie), że pewnych granic przekraczać
nie można. Mało brakowało, aby już nie tylko Tomasz Terlikowski i niektórzy
księża, ale także purpuraci byli skłonni do ogłaszania list polityków
niegodnych stołu Pańskiego, odmawiając im prawa do komunii świętej.
Dostawało się także lokalnym politykom za mniej lub bardziej wymyślone
przykłady walki z Kościołem. Na
przykład mojego brata, pełniącego wówczas funkcję marszałka w Małopolsce, jeden
z przeorów oskarżył publicznie o pozbawienie zakonu 50 tysięcy złotych. Jak
się potem okazało, zakon wnioskował o dotację w ramach jednego z unijnych
programów na kwotę 150 tys., ale przygotował dość słaby wniosek, na dodatek z
zawyżonymi szacunkami kosztów. W efekcie do klasztornej kasy trafiło 100 tys.
zł, ale i tak w świat poszło, że „zabrano” im 50 tys.! A wszystkiemu winna
oczywiście Platforma.
Jeden z polityków PO z otoczenia Donalda Tuska przyznał potem w rozmowie
ze mną, że winę za stan relacji ponosi Platforma, która zaakceptowała ze strony
hierarchów zasadę: bierzemy, jak daj ą, ale nic nie kwitujemy. A poza wszystkim
Tusk i jego ministrowie (zwłaszcza lokalni działacze) uważali, że wspierając
kościelne projekty, wspomagają nie tyle Kościół, ile różne społeczne
inicjatywy.
Do tego wszystkiego doszły jeszcze traktowane jak znak z nieba okoliczności
wyboru i objęcia urzędu przez nowego prezydenta: dzień Zesłania Ducha
Świętego, a potem Wniebowstąpienie wystarczyły, żeby w Andrzeju Dudzie widzieć
kogoś więcej niż tylko zwycięzcę demokratycznego wyścigu o najważniejszy
urząd w państwie. W katolickich portalach i należących do Kościoła tygodnikach
nikt nie pozostawiał wątpliwości: Andrzej Duda jest nie tylko niezłomny -jak
skromnie zwykł o sobie mówić - lecz także w jakiś sposób namaszczony. Może
trudno się więc dziwić, że prezydent Duda, mając do wyboru bycie „Kwaśniewskim
prawicy” lub „namaszczonym wybrańcem narodu i niebios”, zdecydował się (jak
słychać - ku zaskoczeniu sporej części znajomych) na tę drugą rolę.
POŚWIĘCENIE DOBREJ ZMIANY
Kościelna krytyka, a czasem wręcz pokropiony święconą
wodą hejt, równie obficie wylała się jesienią,
kiedy stawką były wybory parlamentarne i kształt przyszłego rządu. Jak
wiadomo, chodziło o „dobrą zmianę”, w co uwierzyła większość duchowieństwa i
katolickiego aktywu parafialnego. I choć tematyka religijna nie wydawała się
szczególnie waż
na w czasie kampanii wyborczej, to
nie przeszkodziło to pokazywać przeciwników PiS jako ludzi wręcz opętanych wizją
kontrkulturowej wojny. Dostawało się zwłaszcza PO i to hurtem za wszystko: od gender przez in vitro i konwencję antyprzemocową aż
po brak religii na maturze i elementarz bez Bożego Narodzenia.
Słuchając ataków z ambon, jednoznacznych komunikatów episkopatu czy
innych publicznych wypowiedzi, miało się wrażenie, że Polska A.D. 2015 stała
na skraju
religijnej wojny kulturowej, gdzie
wszystko od początku do końca było i jest czarno-białe. I nagle po 25
października cały wrzask ucichł. I ucichł, a przynajmniej wyraźnie osłabł,
także głos Kościoła.
Czy stało się coś nadzwyczajnego? Nie, w Polsce nadal rządzą ludzie z
krwi i kości, a nie anioły. Nikt konstytucji i prawa stanowionego
(przynajmniej oficjalnie) nie chce zastępować ewangelią i Dekalogiem. In vitro, choć pozbawione państwowej refundacji, nadal jest
zabiegiem legalnym i od nikogo - łącznie ze zdeklarowanym przeciwnikiem tej
metody, jakim jest minister Radziwiłł - nie słyszałem, żeby ktoś chciał
zmieniać obecny stan prawny. Podobnie jest z prawem chroniącym życie. Choć
obrońcy życia niemal natychmiast po wygranych przez PiS wyborach przypomnieli
się z postulatem zmiany ustawy antyaborcyjnej, to nikt z polityków rządzącej
partii tego nie podjął. Na nic zdaje się zgłoszenie identycznego wniosku przez
posła prawicy Marka Jurka - w PiS nikt się tym nie przejmuje i, co ważniejsze, publicznie nie zamierza o tym
dyskutować.
Nie widać także żadnych działań ze strony rządu i parlamentu zmierzających
do wypowiedzenia konwencji antyprzemocowej, która - jeśli wierzyć prominentnym
polityczkom z PiS - została ratyfikowana jako oręż do walki z tradycją,
religią i dotychczasowym statusem kobiety w Polsce. Dziś, jak łatwo się domyślić,
oręż ten nie jest już aż tak skuteczny ani tak groźny. Milczą o tym nie tylko
zawsze gotowe pospieszyć z odpowiednim argumentem wspomniane już panie posłanki,
lecz także wicepremier Gowin, który tak odważnie używał tych argumentów, kiedy
był jeszcze platformersem. Równie głęboki sen spowił zawsze skorych do polemiki
posłów „od ojca Rydzyka”, ale ich przynajmniej można usprawiedliwić, bo mają
teraz na głowie do policzenia ważniejsze rzeczy. Zresztą dziś wsparcie materialne,
jakie otrzymuje od rządzących Kościół, nie jest jakoś specjalnie ukrywane,
Dotacje na inicjatywy zakonnika z Torunia może nadal wzbudzają lekkie
zażenowanie, ale przestały dziwić.
Nie oczekuję, że Kościół będzie oceniał każde działanie kogokolwiek w
sferze publicznej. Jednak ciekawi mnie, dlaczego kiedyś nagradzał prezesa Trybunału
Konstytucyjnego papieskim orderem, a dziś zwyczajnie brak mu odwagi, żeby
publicznie przyznać, że polityka rządzącej partii prowadzi do podważenia
autorytetu i paraliżu TK. Tak samo można interpretować brak opinii w takich
kwestiach, jak przyjęcie ustawy dającej prawo do niczym nieograniczonej inwigilacji
czy inne zmiany ustrojowe. Chyba że te sprawy hierarchowie uznają za mało
istotne i nie widzą potrzeby, aby o tym mówić. Ale nawet jeśli tak jest, można
byłoby publicznie o tym powiedzieć.
Nie przekreślam szans, że „dobra zmiana” dotrze także w dziedzinę
sporów ideowych i dotknie problemów, które dziś skrywa zasłona milczenia. Ale
im więcej czasu upływa od zmiany władzy, tym bardziej zastanawiam się, czy
faktycznie milczenie Kościoła jest przysłowiowym złotem.
Ks. Kazimierz Sowa jest dziennikarzem,
publicystą, byłym dyrektorem ReligiaTV
Styl to człowiek
Kilka
dni przed jubileuszem Andrzeja Wajdy oczami wyobraźni zobaczyłem, jak
prezydent Andrzej Duda wraz z małżonką, którą za rzadko widujemy (chociaż jest
jego dużym atutem), składają wizytę wielkiemu reżyserowi i jego małżonce prof. Krystynie Zachwatowicz, która z kolei jest atutem reżysera
i często mu towarzyszy. Czyż nie byłoby to piękne i eleganckie: pierwsza para
Rzeczpospolitej przychodzi na jubileuszową herbatkę do pierwszego reżysera
Polski powojennej? Zamiast tego, jak informuje minister Sellin, Wajda otrzymał
„ciepły list od ministra”. „Tyz piknie”, jak mawiają górale.
Na blogu en passant
w internecie całkiem poważnie wystąpiłem z
propozycją kurtuazyjnej wizyty prezydenta Dudy u Andrzeja Wajdy na Żoliborzu.
Powstrzymałem się nawet od drobnej złośliwości, jaką byłoby napisanie, że
drogę na Żoliborz pan prezydent już zna i nie byłaby to jego pierwsza wizyta w
tej dzielnicy. W sumie niewiele zachodu, tyle co jeden, dwa zjazdy na nartach,
a jakiż byłby pożytek! Elegancki gest, ukłon w stronę wielkiego artysty, twórcy
„Kanału”, „Panien z Wilka”, „Ziemi obiecanej”, „Dantona” i kilkudziesięciu
innych wielkich wydarzeń artystycznych, a także pod adresem inteligencji
twórczej. Nie było w Polsce powojennej twórcy, który w większym stopniu
kształtował masową wyobraźnię, wpływał na sposób myślenia i debatę o Polsce.
Pamiętam, jak w czasie „Popiołów”, w atmosferze nagonki na Wajdę, poszedłem zrobić
z nim rozmowę do POLITYKI (wywiad się nie ukazał, został skonfiskowany, choć
dziś mówi się, że Wajda był pieszczochem reżimu). - Co pan sądzi o tym, co na
temat pańskiego filmu napisał „Żołnierz Wolności”? - zapytałem. - Nic nie
sądzę, wszystkie takie wycinki trzymam w pudełku po butach na strychu.
Przeczytam, jak będę na emeryturze - odpowiedział. Na emeryturze - czyli
nigdy, bo Wajda ma 90 lat i nadal kręci.
Niestety, pomysł wizyty prezydenta, a jeszcze lepiej pary prezydenckiej,
u państwa Wajdów nie spotkał się z żadną reakcją. Może gdybym napisał
złośliwie, że prezydent zamiast jechać na narty powinien się pokłonić jednemu
z największych polskich artystów, echo byłoby silniejsze, bo im większy
nietakt, tym większe echo. Zgadzam się jednak z prezydentem Gdańska Pawłem
Adamowiczem, który mówi „Wyborczej”, że powinniśmy trzymać fason. „Czym on
jest? - Poczuciem, że czegoś nie wypada. Ugryź się w język, uśmiechnij się, nie
przygryzaj ze złości warg”. Łatwo powiedzieć, ale trudniej się zastosować.
Henryka Krzywonos użyła ostatnio nieładnego określenia wobec (w domyśle)
prezesa PiS. Od razu zabrzmiało to fałszywie, to był błąd, jakiego należy się
wystrzegać. To co, że druga strona mówi o zdrajcach, targowiczanach, drugim
sorcie, agentach i sprzedawczykach? Nie powinniśmy iść tą drogą. Nie powinniśmy
zniżać się do poziomu posła Żalka, który uznał, że uczestnicy marszu KOD to
esbecy oraz ubecy, czym obraził tysiące ludzi, by następnie skoczyć na drzewo
genealogiczne Cimoszewiczów, dobierając się do dziadka. Nie powinniśmy zniżać
się do poziomu rządzącego dziś Polską duetu, który krzyczał „komuniści i
złodzieje - cała Polska z was się śmieje”.
Z kolei prof.
Zybertowicz, doradca prezydenta (!),
wymyślił, że manifestacje KOD w Warszawie i w innych miastach mogą być
fragmentem wojny hybrydowej prowadzonej przez Kreml wobec Polski. Czyli
nastroje prowałęsowe w Polsce szerzy Kreml, chyba z wdzięczności za to, że
elektryk ze stoczni obalał system i wyprosił armię radziecką z naszego kraju.
Obecna fala mściwości, której miało nie być, wycinanie i dymisje prokuratorów
oraz generałów, rewizje w domach i w
mieszkaniach, świadczy o tym, że realizowana jest nauka Stalina, iż w miarę
budowy socjalizmu walka klasowa się zaostrza.
Skutek: obecne władze, mimo że odniosły przygniatające zwycięstwo w
wyborach i prowadzą bezapelacyjnie w sondażach, czują się osaczone, oblężone,
wręcz zaszczute. Biedacy! Jest to, moim zdaniem, wyrazem jakiegoś kompleksu.
„Przez trzy lata funkcjonowania w życiu publicznym, kiedy byłem kandydatem na
premiera oraz szefem rady programowej głównej partii opozycyjnej, do
niektórych programów TVP
nigdy nie zostałem zaproszony” - skarżył się
Piotr Gliński w pamiętnym wywiadzie dla „Rz”. Człowiek, który tyle osiągnął -
profesor, minister, wicepremier - czuje się na tyle niedoceniony i jest na tyle
małostkowy, że pamięta i uznaje za wskazane
wypomnieć, że nie był zapraszany do niektórych programów TVP i zapewne potrafi je wymienić. Mało tego, wicepremier
zniża się do porachunków z dziennikarzami, którzy lada dzień wylecą lub już
wylecieli z pracy. Mówi, że „pan Kraśko miał zlecenia”, zaś „pluszowa,
aksamitna" pani Katarzyna Janowska „biega teraz po mediach, żaląc się, że
nie jest już szefową TVP Kultura”. Nie bez powodu mówi się,
że styl to człowiek. Dlatego przy całym szacunku dla wicepremiera ośmielam się
zauważyć, że taki ton nie przystoi ministrowi Kultury przez duże „K”.
Niektórzy
ministrowie za szybko strzelają słowami. W rządzie PO-PSL był to np. Radosław
Sikorski, w rządzie PiS są to m.in. panowie Gliński i Waszczykowski. Obaj mają
do czynienia z trudnym dla władzy elementem. Za czasów PRL to przede wszystkim
pisarze, zwani pogardliwie literatami, byli zarzewiem opozycji, pyskowali na
posiedzeniach Związku Literatów, i w takich okolicznościach Stefan Kisielewski
powiedział o „dyktaturze ciemniaków”. Dzisiaj Adam Zagajewski, najbardziej
znany żyjący poeta polski, napisał wiersz „Mamy nowy rząd”, w którym drwi
bezlitośnie z obecnej władzy (a i w czasach PRL był niesforny, nie wiem tylko
jak ojciec i dziadek...). Z kolei dziesiątki
reżyserów podpisały się pod protestem przeciwko praniu mózgów widzom TVP przed projekcją „Idy”. Tak dokładnie było w PRL: puścić,
ale obrzydzić. Minister Waszczykowski natomiast ma do czynienia z nie mniej
niesforną Ko misją Wenecką i politykami takimi jak Schulz czy Kerry. Zamiast im wymyślać od lewaków i nieuków, może spróbować
elegancko?
Daniel Passent
Anioł powie
Nie
musiałem długo czekać na jedynie słuszne skomentowanie tego wypadku.
Niezawodny Jacek Sasin z PiS był na posterunku.
Powiedział, że za awarię opony w
limuzynie prezydenckiej odpowiedzialna jest poprzednia koalicja PO-PSL. Skąd
on to wie? Od Jarosława Kaczyńskiego oczywiście, który właśnie doszedł znów do
pewności, że PiS zastał jednak Polskę w ruinie. Ta ruina jest ratunkiem dla
rządu. Powiedzmy sobie szczerze - brakuje pieniędzy. Unijne dopłaty dla
rolników właśnie zemdlały i podobno ockną się w czerwcu dopiero. W innych w
dziedzinach gospodarki dobra zmiana trwa, to znaczy obietnice są nadal
aktualne, choć wciąż są tylko tym, czym były, i chyba będą w dalszym ciągu
tylko tym, czym są.
Różowo nie jest, ale pal sześć z wyświechtanymi powiedzonkami. Nie różowo
ma być, tylko cudownie niebiesko. Od tych teczek pani Szydło. Siedzi w tych
błękitach opracowana w najdrobniej szych szczegółach cała przyszłość Polski.
Jakiś ubek z KOD (a przecież poseł Żalek wie, że tam innych nie ma) mógłby
wrzasnąć, że w szczegółach to tkwi diabeł. Drugi ubek doda, że chęciami dobrej
zmiany piekło jest wybrukowane, i tak będą jątrzyć. Nie słuchajmy ubeków.
Bierzmy przykład z ojca Tadeusza, który działa, buduje, wierci i rąk nie opuszcza. Bo wie, że w szczegółach z niebieskich
teczek nie diabeł tkwi, lecz anioł. Ten anioł mówi Jarosławowi: nic nie
zbudujesz, gdy ci tylu wrogów bruździ i niweczy twe wysiłki.
Myślę, że mógłbym się tu bardzo anielsko rozwinąć, ale diabli mnie kuszą,
bym się streszczał. Zatem pytanie, skąd tych wrogów brać? Na szczęście okazało
się, że ci wszyscy w Europie, którzy tak nad nami cmokali, to są fałszywi
przyjaciele. Jesteśmy otoczeni ze wszystkich stron wrogami. Prof. Zybertowicz, doradca do spraw bezpieczeństwa państwa
pasażera limuzyny, nie wyklucza, że Komitet Obrony Demokracji „broni” jej za
moskiewskie ruble. Ci dawni ubecy to dziś agenci Putina. Podpuszczają
oni europejskich i amerykańskich publicystów,
by ci pisali, jak to rząd PiS łamie w Polsce konstytucję i demokrację nam
wdeptuje w glebę. A te naiwne zachodnie gamonie oczywiście piszą to, o co KOD
zabiega. Te artykuły spowodują, że zagraniczni przedsiębiorcy i zachodni
inwestorzy zaczną wycofywać z Polski swoje pieniądze. Taką ich reakcję przewiduje
pisowski polityk Adam Bielan.
Podsumujmy: zachodni dziennikarze piszą głupio, a zachodni biznesmeni
głupio robią, że to czytają i im wierzą. I to przez takich może się lekko
omsknąć realizacja obietnic wyliczonych w błękitnych teczkach.
Polskę
musimy zmieniać - mówił od początku PiS. I zmienia. O ile dobrze pamiętam, w
książce Orwella „Rok 1984" społeczeństwo przyszłości żyje w czasach
wielkich wspaniałych zmian z przeszłości. Ja mam dziś pewność, że dalsze dobre
zmiany w Polsce są mi znane. Właśnie dowiaduję się, że Krzysztof Wyszkowski
wniósł do prokuratora generalnego oskarżenie na Donalda Tuska, że szpiegował on
na rzecz Niemiec. Czyż nie jest to wspaniały hollywoodzki scenariusz filmowy
dla wicepremiera Glińskiego? Piszę to wszystko 6 marca w niedzielę i nie wiem
dokładnie, co przeczytamy w poniedziałkowym wydaniu „wSieci”. A tam podobno
kolejne wielkie zmiany w naszej przeszłości. Ze znalezionych w willi
Jaruzelskiego dokumentów ma wynikać, że Jarosław Kaczyński wcale nie spał 13
grudnia. Był ważnym walecznym działaczem „S” i czekał, aż przyjdą go
aresztować. Coś się ubekom jednak poplątało i nie przyszli, ale nakaz
internowania był i jest.
Wcale mnie to nie dziwi. Jasne, że tak było, jak się dziś o tym pisze.
Myślę, że zdjęcia Wałęsy pijącego bruderszaft z Breżniewem to tylko kwestia
czasu. A zdjęcie młodego Jarosława Kaczyńskiego, który siedzi w celi i przez
szparę w murze widzi Kreml, też może się znajdzie. Zresztą nie wiem - może
Kreml, a może... kto wie: Statuę Wolności albo Big Bena? Co widział więzień
Jarosław przez szparę w murze w swej celi, dowiemy się niedługo, gdy anioł
podszepnie mu, kto jest naszym największym wrogiem.
Stanisław Tym
Psychiatry
Nic
nowego, kolego w nocy się nie śpi,
w nocy nie dzwonią niepotrzebni po
byle co, nikt nie przeszkadza.
Pies nie wzywa na spacer.
Póki masz naładowany komputer i
komórkę mogą ci nawet wyłączyć światło w całej wsi.
Buszujesz. Pracujesz. To albo to,
albo równolegle.
Słuchasz muzyki. Oglądasz film.
Czytasz jedną z wyrosłej obok łóżka sterty książek.
Może być Scorsese albo niecodzienne felietono-opowiastki Janusza Rudnickiego.
Noc spędzasz w innym świecie.
Zaczynasz pisać list.
Przez ułamek sekundy atakuje cię
myśl, że go nie wyślesz, już nie te czasy, nie teraz, już nie.
Wysyłałeś listy sporadycznie,
pisane ręcznie do znajomych i nieznajomych, z dobrym słowem; nie ma nic
piękniejszego od słów, których się nie wyprzesz. Ale teraz wiesz, że go po
drodze przeczytają inni i się nawet o tym nie dowiesz. Więc koniec listów.
Zaglądasz na mecz Knicksów.
Spike Lee siedzi ubrany w wytworne tuxedo wprost
na oscarową galę, a spędzają tu, tuż za linią boczną boiska. Obok towarzyszy mu
aktorski monarcha Dustin
Hoffman - i cały świat to widzi.
Wystarcza. Boski protest przeciw
rasizmowi.
Zastanawiam się, czy jacyś młodzi
ludzie w Polsce nie mogliby przebrać się w sutanny i przed seansami filmu „Spotlight” grzecznie i z uśmiechem wręczać widzom karteczki z jednym
słowem „Przepraszamy”.
Siedzisz na łóżku z nogami
skrzyżowanymi w niepełnym kwiecie lotosu, bo kości już nie te, i bezszelestnie
wertujesz sajty.
Jest normalnie. Na świecie dzieją
się rzeczy straszne i piękne, ale mają jakąś logikę.
Omijasz wszystko to, co napisane
po polsku, bo wraz z polskim logika zniknie. Dopadnie cię tik powieki. Cieszysz
się jedynie, że Kurski na czas projekcji w TVP nie zmienił
tytułu filmu „Ida” na „Gnida”, byłoby prosto i bez dyskusji.
Oglądasz debatę Republikanów w
Bostonie,
boską prawicówkę Megyn Kelly,
dziennikarkę FOX News,
i oddychasz z ulgą: są jeszcze
dziennikarze. Normalni. Przygotowani. Nie trzymający przed sobą pliku
papierzysk wydrukowanych naprędce z Wikipedii czy Pudelka.
Nie wdający się w kłótnie.
Nie zadający pytań zawierających
słowa „podobno” czy „słyszałam, że...” ani polemicznych kontr „a ja pamiętam,
jak...” tylko mówiący „proszę zobaczyć”. Wtedy na ekranie widzimy, co
powiedział Trump własnymi słowami, a czemu teraz zaprzecza. Nie da się
oszukać.
Tu ktoś uratował psa, tam ktoś
zaprotestował przeciw rasizmowi. Wstrząsająca fotka matki przerzucającej
niemowlę przez zasieki na granicy i mając to wszystko na wyciągnięcie ręki,
podsumowujesz świat.
Nie jest piękny, ale jest
pociągający.
Zawsze taki był.
Chciałbyś do niego należeć.
* * *
Patrzę w ekran, siedzi pan Żalek,
twarz spięta żyłą, pulsary rozwibrowane, przed chwilą został po raz kolejny
przyłapany na kłamstwie, że najpierw jest sobota, a potem piątek i inne takie.
Nikt go nie hamuje, bo nawet nie ma narzędzi w postaci wiedzy, a zresztą po to
go zaproszono, by kłamał. Więc z głośnika wartką strugą ciekną brednie,
przepływając przez domowe stoły, uszy i umysły ludzi, on o tym wie, choć jest
głupi jak but, to jednak jest zawodowym cynikiem. Kilka dni wcześniej wystąpił w
roli znawcy koni i po paru odjazdach, gdy okazało się, że nie za bardzo wie, o
czym mówi, i tworzy z głowy nieistniejące rasy, stratował go Daniel Olbrychski
cytatem z Tischnera: „To, co pan tu mówi, to gówno prawda”.
Żalek to łyżwiarz figurowy,
który właśnie wykonał potrójnego
axla
z lądowaniem na nos i tłumaczy,
że tak się teraz tańczy walca.
Grałem kiedyś w szpitalu dla
umysłowo chorych w ramach terapii dla pensjonariuszy. Myśmy śpiewali piosenki,
oni siedzieli na widowni i strzelali w nas ziarenkami ryżu wydmuchiwanymi przez
rurki od automatycznych ołówków. Utkwiła mi w pamięci śliczna dziewczyna, która
patrzyła z nadzieją w migoczącą jarzeniówkę i powtarzała w kółko: „Jezus jest
jedyną światłością na ziemi, zapala nam światło na korytarzu”. Żalek mnie nie
zaskoczy.
Zbigniew Hołdys
http://www.newsweek.pl/zbigniew-holdys,artykuly,381032,1,z.html
Polityka zimnej wody
To
będzie, od wyborów parlamentarnych, bodaj najważniejszy politycznie tydzień.
Poznamy wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie pisowskiej ustawy o Trybunale, a zaraz potem orzeczenie Komisji Weneckiej Rady
Europy w tej samej kwestii. W zasadzie nie ma wątpliwości, że sędziowie polscy
i europejscy tę ustawę rozniosą w pył, bo główne jej zapisy wyglądają na
prawniczą drwinę i mogłyby zostać ujęte w jednym „Paragrafie 22". W
słynnej powieści Josepha Hellera, żeby się zwolnić z wojska, trzeba było
zgłosić chorobę psychiczną, ale ponieważ dowodziło to sprytu i rozsądku, nie
można było zwolnienia otrzymać. Jeśli więc Trybunał orzeknie o niekonstytucyjności ustawy faktycznie zawieszającej jego
pracę, PiS uzna, że TK nie mógł tego uczynić, gdyż jego praca została przecież
ustawowo zawieszona.
Byłoby
to może zabawne i nie wykluczam, że prezes Kaczyński świetnie się bawi, gdyby
nie niosło ponurych konsekwencji. Trybunał nie uzna ustawy PiS; PiS według
zasady „i co nam, k..., zrobicie" nie uzna wyroku Trybunału. Trybunał,
procedując według dotychczasowych reguł i konstytucji, będzie korygował czy
uchylał jakieś zaskarżane przez opozycję zapisy kolejnych pisowskich ustaw - i
musi tak robić - a władze państwowe będą domagały się ich respektowania .
Jarosław Kaczyński jest prawnikiem i nie usprawiedliwia go to, że wyszkolonym
w PRL - powinien więc zdawać sobie sprawę, do jakiej anarchii to prowadzi.
Koncept silnego państwa, z którym jego formacja szła do wyborów, po ledwie stu
dniach rządu może zamienić się w kpinę i ruinę. A prestiż Polski we wstyd.
Jeśli zaś
PiS sięgnie po jakieś formy
przemocy, wtedy jeszcze gorzej, bo zacznie się nakręcać coraz trudniejszy do
kontrolowania, otwarty konflikt domowy.
Piszemy
z konieczności o tych scenariuszach, ale wciąż z niedowierzaniem i poczuciem
absurdu. Co się takiego stało, co uzasadnia wpędzanie Polski, jeszcze przed
chwilą europejskiej oazy stabilności i rozwoju, w bezprawie, w dygot, w
agresję, w uliczne konfrontacje? Dlaczego mamy narażać Polskę na formalne i
nieformalne sankcje i polityczny ostracyzm? Czy PiS nie może prowadzić tej
swojej „dobrej zmiany" zgodnie z konstytucją?
Przecież nie dostał w wyborach
większości pozwalającej zmieniać dowolnie ustrój państwa. Czy liderzy i wyborcy
PiS naprawdę nie widzą, że ich partia podważa i odrzuca wynik wyborów, które
dały im władzę? Że próbując za pomocą zwykłych ustaw obchodzić konstytucję (i
Trybunał), stawiają się poza prawem, prowokując, w najłagodniejszej wersji, do
obywatelskiego nieposłuszeństwa i bojkotu? Czy państwo nie możecie rządzić
państwem w nieco mniej awanturniczy sposób?
Pytanie
zresztą, po co tej nowej administracji aż taka rozległa, niekontrolowana
władza, w której jedynym i ostatecznym dawcą prawa jest Jarosław Kaczyński -
kontrolujący większość sejmową, premiera i prezydenta - a szafarzem
sprawiedliwości prokurator narodowy Zbigniew Ziobro? Dlaczego chcecie być poza
jakąkolwiek kontrolą? Czegóż to nie można zrobić bez łamania prawa? Wydać 500
zł na dziecko? Wprowadzić planu Morawieckiego? Przejąć spółek Skarbu Państwa? W
ramach prawa możecie państwo nawet zrujnować i zadłużyć kraj na pokolenia,
rozbroić armię, rozwiązać licea, wyprodukować sto filmów o Smoleńsku i żołnierzach wyklętych, wstrzymać budowę dróg, a
ruszyć z pomnikami, zrujnować stosunki z sojusznikami itd. Jeszcze nie widać,
aby już zostały wyczerpane możliwości legalnego działania rządu, więc po co ten
gwałt?
Chyba
że - co podejrzewamy od lat - w istocie nie chodzi o lepszy lub gorszy plan reformowania kraju, nawet nie
o posady dla stu tysięcy obecnych i przyszłych
działaczy partyjnych, ale o odwet na tych „Polakach", którzy nie należą do
narodu (cyt. za posłem Żalkiem), prowadzą z rozkazu Putina wojnę hybrydową z PiS (prof. Zybertowicz),
są komunistami i złodziejami (to sam prezes), swołoczą (red. Pospieszalski z
programu, nomen omen, „Warto rozmawiać"), działali w interesie obcych
mocarstw (wicepremier Gliński), próbowali zabić prezydenta Dudę (red.
Karnowski, Jastrzębowski i inni), tak jak wcześniej zabili prezydenta
Kaczyńskiego (min. Macierewicz). Tak, odwet na krzywdzicielach, swoista wewnętrzna
czystka etniczna, oddzielanie prawdziwych od nieprawdziwych Polaków wymagają
specjalnych ustaw i specjalnych narzędzi. Także zalegalizowania, na przyszłość
i na wszelki wypadek, samowoli władzy.
Jeśli to jest Wielki Plan Kaczyńskiego, to urzędnikom nowego państwa,
partyjnym działaczom, sympatykom i wciąż wiernym wyborcom PiS proponowałbym
„politykę zimnej wody".
Czyli napić się i ochłonąć.
Jerzy Baczyński
Bardzo ciekawy wpis. Jestem pod wrażeniem !
OdpowiedzUsuń