piątek, 11 marca 2016

Minister głupich kroków i Minister tragiczny



Wchodząc do rządu, miał rekomendację Beaty Szydło i Antoniego Macierewicza. Dziś próżno szukać jego obrońców. Witold Waszczykowski popsuł wizerunek rządu za granicą, a w kraju nie zbudował sobie partyjnego zaplecza.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Szesnaście lat w dyploma­cji, dwie placówki, nego­cjacje w sprawie tarczy antyrakietowej. Jak to moż­liwe, że człowiek o takim dorobku jak Waszczykowski jest ta­kim amatorem? - denerwuje się poli­tyk z władz Prawa i Sprawiedliwości. Doradca Jarosława Kaczyńskiego do­daje: - Gdybyśmy chcieli mieć szefa dy­plomacji, który będzie ściągać na nas kłopoty, to ministrem zostaliby Antoni Macierewicz albo Krystyna Pawłowicz. Nie przewidzieliśmy, że prym wśród harcowników będzie wiódł Waszczykowski.
   Dotychczasowy dorobek szefa MSZ prezentuje się dramatycznie. Witold Waszczykowski w ciągu stu dni urzędo­wania zdążył nazwać szefa europarlamentu „słabo wykształconym lewakiem” i oskarżyć amerykańskich senatorów o to, że działają z inspiracji ludzi źle ży­czących Polsce. Wezwał ministra spraw zagranicznych Niemiec do cenzurowania tamtejszych karykaturzystów, skrytyko­wał rowerzystów i wegetarian, a polski kontrwywiad nazwał „policją politycz­ną”. To także on ściągnął do Warszawy przedstawicieli Komisji Weneckiej, któ­rej zaleceń rząd Prawa i Sprawiedliwości nie chce teraz uznać.

MEBLOWANIE GMACHU
W sprawie Komisji Weneckiej w Pis od kilkunastu dni trawa spychologia. Ludzie z Nowogrodzkiej twierdzą, że Kaczyński nie został przez Waszczykowskiego w ogóle uprzedzony ojej zaprosze­niu do Polski. I że od dawna pomstował na bezmyślność ministra. - Co on zrobił? Po co? - miał pytać podczas prywatnych spotkań już parę tygodni temu.
   W otoczeniu szefa PiS mówi się też, że o sprawie zawczasu wiedziała Beata Szyd­ło i że to od niej Waszczykowski miał do­stać zielone światło. - Nieprawda, Beata nie dawała na to zgody - twierdzi z ko­lei nasz rozmówca z kancelarii premie­ra. A jeden z członków rządu precyzuje:
- Było inaczej. Waszczykowski uprzedził w ostatniej chwili Szydło i Kaczyńskiego. Ani ona, ani on nie byli przekonani do tego pomysłu, ale też nikt tego nie zablokował.
Współpracownicy Waszczykowskiego bronią się, że pomysł skierowania petycji do Komisji Weneckiej pochodził od mi­nistra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry.
- To on nas namówił. Przekonywał, że ko­misja i tak przyjedzie do Polski, więc lepiej samemu się do niej zwrócić, żeby związać jej ręce - twierdzi rozmówca z MSZ.
   Dzwonię do człowieka z otoczenia Zio­bry i pytam, czy to prawda. - Bzdura, nie mieliśmy z tym nic wspólnego - sły­szę w odpowiedzi. - Waszczykowski na­warzył tego piwa sam. A my gdy decyzja - wizycie komisji już zapadła, tylko pró­bowaliśmy mu pomóc. Zleciliśmy anali­zę przypadku węgierskiego. Viktor Orban też był nękany przez komisję, ale umiejęt­nie rozmył sprawę. I w efekcie nie zasto­sował się do zaleceń Komisji Weneckiej, która miała zastrzeżenia do węgierskich zmian dotyczących tamtejszego trybu­nału konstytucyjnego. Niestety Wasz­czykowski nie wziął przykładu z Węgrów - zamiast łagodzić spór, zaczął dolewać oliwy do ognia.
   - A wiadomo, kto wymyślił tę petycję?
   - Wiceminister spraw zagranicznych Aleksander Stępkowski. Szkoda tylko, że kilka dni przed wizytą komisji, zamiast pokierować przygotowaniami do roz­mów, wyjechał na urlop. Myślę, że zapłaci za to zamieszanie stanowiskiem.
   W tej ostatniej sprawie większość roz­mówców jest raczej zgodna. Stępkow­ski to naukowiec - prawnik po habilitacji i stypendium na uniwersytecie oksfordzkim - bez politycznego zaplecza i konek­sji w centrali PiS na Nowogrodzkiej. Do MSZ trafił z poręczenia samego Waszczykowskiego. Jeśli prezes Kaczyński zażąda jego głowy, nikt nie będzie go bronić.
   Grunt pod dymisję wiceministra Stęp­kowskiego już jest przygotowany. Czło­wiek związany z Nowogrodzką przyznaje, że na jego temat krąży kilka teorii spi­skowych: że to człowiek Opus Dei, że jest zaprzyjaźniony z zasiadającą w Komisji Weneckiej Hanną Suchocką i że to od niej mógł wyjść pomysł petycji. Te pogłoski to dla Stępkowskiego poważny problem, bo Kaczyński jest znany z niechęci zarów­no do środowiska Opus Dei, jak i do byłej premier.
   Rozmówca z Nowogrodzkiej: - Być może skończy się na dymisji samego Stępkowskiego, ale odpowiedzialność polityczna tak czy owak spoczywa na Waszczykowskim, który umeblował so­bie resort w pojedynkę. Rekomendowa­liśmy mu ludzi do współpracy, ale zbywał nas wymówkami, że potrzebni mu są sami eksperci z rynku i dyplomaci. Dziś ma za swoje.

OUTSIDER IDZIE DO PIECZARY
To, że Waszczykowski zostanie ministrem spraw zagranicznych, jeszcze rok temu wydawało się nie do po­myślenia. Były negocjator porozumienia w sprawie tarczy antyrakietowej przez lata uchodził w PiS za outsidera - byłego dyplomatę, który nie rozumie świata poli­tyki i z trudem odnajduje się w partyjnych układankach. Kaczyński najpierw wysta­wił go w wyborach na prezydenta Łodzi, a potem dał mu tam miejsce na liście wy­borczej do Sejmu. Ale Waszczykowski nie umiał zapuścić korzeni w partyjnym aparacie. Nie zbudował sobie politycz­nego zaplecza i wciąż zachowuje się jak człowiek z innego świata.
   - Jarosław był nim rozczarowany. Mó­wił, że to dyplomata o rozległej wiedzy i ekspert od rozbrojenia, ale też bardzo slaby polityk. Człowiek, któremu co naj­wyżej można powierzyć funkcję se­kretarza stanu, ale który na ministra konstytucyjnego się nie nadaje - wspo­mina poseł Prawa i Sprawiedliwości, któ­ry przed laty wiązał z Waszczykowskim duże nadzieje.
   Nawet w dziedzinie polityki zagra­nicznej Waszczykowski nie umiał sobie wywalczyć silnej pozycji. Górował pod względem wiedzy i zawodowego dorob­ku, ale w partyjnej hierarchii polityków specjalizujących się w tematyce między­narodowej zajmował odległe miejsce. Wyprzedzali go Krzysztof Szczerski, Ka­zimierz Ujazdowski, Karol Karski, Anna
Fotyga. W klubie parlamentarnym nikt się z nim nie liczył: pozbawiony dostępu do ucha prezesa zmagał się z polityczny­mi koteriami i biurem prasowym PiS.
   - Narzekał w prywatnych rozmowach, że blokuje mu się dostęp do mediów. Jakiś czas temu po którejś z głupich wypowie­dzi nałożono na niego zakaz telewizyj­nych występów. Większość polityków na jego miejscu starałaby się załagodzić sytu­ację, a co zrobił Waszczykowski? Chodził po Sejmie, pokazywał wszystkim esemesa z zakazem i nadawał na partię. Raz zresztą złamał ten zakaz i samowolnie pojechał do telewizji - opowiada poseł PiS.
   Zmarginalizowany we własnym ugru­powaniu Waszczykowski najchętniej uciekał w pracę ekspercką w Instytucie Sobieskiego i w działalność w sejmowej komisji spraw zagranicznych, której był wiceprzewodniczącym. Z łatwością zna­lazł wspólny język z szefem komisji Grze­gorzem Schetyną, który podobnie jak on znajdował się na bocznym torze we włas­nej partii. Szybko przeszedł z nim na „ty” i zaczął się pojawiać w jego sejmowej „pieczarze”. W grudniu 2014 roku razem z nim uczestniczył w pięciodniowej wi­zycie na Tajwanie poświęconej promo­cji polskich kurczaków i wieprzowiny.
- Bardzo konkretny i pożyteczny wyjazd. Schetyna z Waszczykowskim odłożyli na bok polityczne różnice i wspólnie wystę­powali na wszystkich spotkaniach. Ra­zem zabierali głos i zabiegali o polskie interesy - wspomina spotkania na Tajwa­nie były poseł Platformy Obywatelskiej Jarosław Charłampowicz.
   Tadeusz Iwiński, były wiceszef komi­sji spraw zagranicznych z SLD, dodaje:
- Mieliśmy dobre relacje w prezydium komisji. Często się spotykaliśmy, wspól­nie jeździliśmy za granicę, byliśmy po imieniu. Mimo politycznych różnic na­wzajem z siebie żartowaliśmy. Czy Wasz­czykowski miał wtedy do siebie dystans? Tak, wspominam go pozytywnie.
   Znajomość z sejmowej komisji zaowo­cuje pod koniec poprzedniej kadencji, gdy Schetyna stanie na czele MSZ i wysu­nie kandydaturę Barbary Ćwioro na sta­nowisko ambasadora w Iranie. Ćwioro to nie tylko uznana specjalistka w dzie­dzinie Bliskiego Wschodu, lecz także, jak się dowiadujemy, była asystentka Waszczykowskiego (Ministerstwo Spraw Zagranicznych mimo próśb nie udo­stępniło nam oficjalnego życiorysu pani ambasador).
   Z naszych informacji wynika, że Grzegorz Schetyna zgłosił kandydaturę Ćwioro właśnie na prośbę Waszczykowskiego. Gdy sprawa dotarła do kancela­rii premiera, ówczesna szefowa rządu Ewa Kopacz zażądała wycofania kandy­datury, ale Schetyna doprowadził pro­cedurę do końca. Nominacja wywołała jeszcze kontrowersje na posiedzeniu ko­misji spraw zagranicznych, gdzie Ćwio­ro zaatakował ówczesny poseł PSL John Godson, twierdząc, że wysyłanie 39-let- niej kobiety do Iranu ajatollahów nie jest dobrym pomysłem. Co znamienne, w obronie kandydatki nie stanęli obecni na posiedzeniu przedstawiciele MSZ, ale poseł ówczesnej opozycji Witold Wasz­czykowski, który przed laty sam kierował polską placówką w Iranie.

CHEMIA Z MACIEREWICZEM
Jakim cudem partyjny outsider, zaprzyjaźniony z czołowym politykiem konkurencyjnego obozu, objął jedną z najważniejszych tek w rzą­dzie PiS? Faworytem w walce o stano­wisko szefa MSZ przez wiele miesięcy był europoseł Kazimierz Ujazdowski, ale jego kandydatura w ostatniej chwili upadła. - Kazik nie chciał się pogodzić z silną pozycją Konrada Szymańskie­go, który miał zostać jego zastępcą, i wy­cofał się z wyścigu - opowiada polityk z władz PiS. A gdy wejścia do rządu od­mówił także profesor Ryszard Legutko, okazało się, że w grze zostało tylko jed­no nazwisko. Waszczykowski gładko za­akceptował podział ról wymyślony przez Kaczyńskiego, według którego on miałby sprawować pieczę nad relacjami transat­lantyckimi i przygotowaniami do szczy­tu NATO, a sprawy europejskie trafiłyby do Szymańskiego.
   Nie bez znaczenia było też wspar­cie Szydło. Waszczykowski trafił do jej otoczenia dzięki pracy w Instytucie So­bieskiego: w trakcie kampanii parla­mentarnej doradzał jej w sprawach międzynarodowych i towarzyszył pod­czas spotkań z ambasadorami.
   - Dla jego nominacji decydujące było co innego. Przeważyła rekomendacja An­toniego Macierewicza. Mało kto wie, że Waszczykowski ma z nim świetne rela­cje - opowiada polityk PiS. - Poznali się w Łodzi, obaj są posłami z tego regio­nu, a dodatkowo połączyła ich niechęć do Radosława Sikorskiego. Macierewicz oczywiście miał też we wspieraniu Waszczykowskiego interes. Chciał mieć w gmachu [chodzi o siedzibę MSZ - przyp. red.] zaufanego człowieka, z którym będzie mógł współpracować przy przygotowa­niach do szczytu NATO.
   Jeden z ministrów potwierdza: - Pod­czas posiedzeń rządu widać, że jest mię­dzy nimi chemia. Ich relacje oceniłbym jako kumpelskie.
   Człowiek z Nowogrodzkiej: - Zamiesza­nie wokół Komisji Weneckiej to oczywi­ście największa wpadka, ale problemów
jest więcej. Waszczykowski miał przewie­trzyć resort, a prawda jest taka, że mini­sterstwem nadal rządzi MSZ-owska mafia. Ludzie z teczki „wujka Bronka” [chodzi
- Bronisława Geremka - przyp. red.] i lu­dzie po sowieckich uczelniach. Przykłady? Proszę bardzo. Ambasadorem w Pekinie jest absolwent moskiewskiego MGIMO - dyrektor generalny służby zagranicz­nej w czasach Sikorskiego i Schetyny. A jednym z zastępców Waszczykowskiego - Katarzyna Kacperczyk, która była wice­ministrem także za rządów Platformy.
   Polityk zbliżony do szefowej rządu: - Szydło straciła zaufanie do Waszczy­kowskiego. Zresztą nie znam nikogo, kto by chciał go jeszcze bronić. Gdyby nie zbliżający się szczyt NATO, bylibyśmy już po pierwszej rekonstrukcji rządu.

Minister tragiczny

Szef MSZ Witold Waszczykowski podjął się zadania niemożliwego: obrony „dobrej zmiany" przed światem. I może zostać jej pierwszą ofiarą w obozie rządzącym.

Łukasz Wójcik

Ujazdowski, Legutko, Szymański - „pewna kobieta z doświadcze­niem’’ - to cztery opcje perso­nalne, które ponoć bierze pod uwagę prezes Jarosław Kaczyński. - Kazi­mierz Ujazdowski - wyciszony, dyploma­tyczny, ale ma mankamenty. Sam odszedł kiedyś z PiS - dywaguje członek sejmowej komisji spraw zagranicznych z partii rzą­dzącej. Poza tym nie wiadomo, czy sam by chciał, bo podobno majak najgorsze zdanie o tym, co PiS robi z Trybunałem Konstytucyjnym. - Ryszard Legutko? Świetny mówca, świetny angielski, ale bez dyplomatycznego doświadczenia. Konrad Szymański? Profesjonalista. Ta kobieta? Nie powiem, ale ma największe szanse.
   Takie pogawędki nad politycznym grobem ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego snują już jego koledzy z PiS. Zresztą mniejsza o ko­legów - wiarygodność ministra podważa sam Kaczyński, podkreślając publicznie, że Waszczykowski pospieszył się z zapra­szaniem Komisji Weneckiej do Polski, w czym wtóruje mu m.in. marszałek Se­natu Stanisław Karczewski. A to wszyst­ko przy milczeniu premier Beaty Szydło. Ale w końcu tak naprawdę to nie jej rząd, nie jej minister.

1. Szef MSZ decyzji o tak wczesnym zaproszeniu Komisji Weneckiej nie podjął oczywiście sam, choć dziś „koledzy” z PiS umywają ręce. Minister tłumaczy się, że Komisja i tak by przy­jechała, tyle że na zaproszenie polskich organizacji pozarządowych. Ale naj­prawdopodobniej było jeszcze inaczej: chodziło o dostarczenie premier Szy­dło kluczowego argumentu przed de­batą w europarlamencie, że Polska już współpracuje. Wówczas w PiS wszyscy byli zachwyceni tym pomysłem i nikt nie zważał na późniejsze konsekwencje. Teraz ci sami ludzie żądają w kuluarach głowy ministra.
   Witold Waszczykowski miał załatwić Kaczyńskiemu międzynarodowy spo­kój w czasie, gdy on będzie wprowadzał w Polsce „dobrą zmianę”. Ale z tych pla­nów niewiele wyszło. Dla PiS zapowiada się gorąca wiosna - już w sobotę ma być gotowa ostateczna opinia Komisji We­neckiej, zapewne druzgocąca dla zmian w ustawie o Trybunale Konstytucyjnym. Potem sprawy w swoje ręce ma wziąć zło­wrogi „Hans” Timmermans, jak uroczo mówią w PiS o Fransie, wiceszefie Komi­sji Europejskiej. A to może się skończyć nawet odebraniem Polsce głosu w Radzie Unii Europejskiej.
   Minister Waszczykowski został więc trochę politycznym zombie: niby rusza się, przyjeżdża rano do gmachu przy al. Szucha i niezmiennie dużo mówi, ale już prawie go nie ma. - W oczach zachodnich polityków minister, który nie ma zaufania swoich przełożonych, nie może już być poważnym partnerem do rozmowy - mówi korespondent za­chodniej gazety w Polsce. W tym sen­sie minister jest postacią tragiczną, bo mimo licznych wpadek własnych postawiono przed nim zadanie, z któ­rym nie poradziliby sobie Metternich do spółki z Kissingerem: obronę „dobrej zmiany” przed światem.

2. Tajemniczą kobietą, która ma ponoć największe szanse zastąpić mini­stra Waszczykowskiego, jest Anna Fotyga. I nie byłoby to znów takim za­skoczeniem, biorąc pod uwagę rolę, jaką szefowa MSZ z lat 2006-07 odgrywa dziś w Parlamencie Europejskim. Jak mówi nam europoseł PiS, Fotyga bardzo się zmieniła. Choć nie zajmuje żadnej for­malnej funkcji we władzach partyjnej delegacji ani eurofrakcji, „w praktyce jest liderką i wszystkich nas trzyma w garści”. Kto by pomyślał...
   W takiej zamianie byłaby dla PiS jakaś logika. Pomysł na prowadzenie publi­cystycznej polityki zagranicznej przez Waszczykowskiego się nie sprawdził, a Fotyga na swój sposób jest przeciw­nością obecnego ministra. Dla Kaczyń­skiego jest swoja albo przynajmniej „bratowa”, bo Lech Kaczyński miał do niej nieograniczone zaufanie. Waszczykowski, choć związany ze środowi­skiem PiS już prawie od 10 lat, wciąż jest tam outsiderem, co widać szczególnie dziś, gdy nikt z partii nie chce go bro­nić. Oboje są dobrze wykształceni, in­teligentni, ale Fotyga z zasady milczy, natomiast Waszczykowski z zasady mówi. W dyplomacji żadna skrajność nie popłaca, ale z tych dwóch już lepsza jest ta pierwsza.
   Właśnie na tle Fotygi najwyraźniej widać, dlaczego Waszczykowski znalazł się na cenzurowanym. Jako outsider zależy wyłącznie od Kaczyńskiego, więc w szczególny sposób musiał dbać o spełnianie oczekiwań prezesa, a na­wet je wyprzedzać. Stąd jego radykalizm w ocenie sprawy TW Bolka i jej znaczenia dla III Rzeczpospolitej. Stąd też brutal­ny, często obcesowy, ton w oficjalnych dokumentach skierowanych do euro­pejskich czy amerykańskich partnerów. - On naprawdę się starał, ale te ograni­czenia i presja, które na nim spoczywały... Szkoda go - mówi bliski mu polityk, który odszedł z PiS.

3. Kluczowe dla losu ministra mogą okazać się relacje Polski z Wielką Brytanią i związane z tym stosunki szefa MSZ z wiceministrem Konradem Szymańskim. Niejasność pozycji wice­ministra w strukturze rządu była, we­dług naszych rozmówców, od początku zamierzona. Poza ogromnymi kompe­tencjami i doświadczeniem Szymań­skiego w sprawach unijnych chodziło - poddanie Waszczykowskiego ciągłej presji bez rozstrzygania, na ile wicemini­ster jest jemu podporządkowany, a na ile bezpośrednio pani premier.
   Stąd wzięły się nerwowe ruchy mini­stra w relacjach z Wielką Brytanią, klu­czowych dla PiS, jak się później okazało ważniejszych niż stosunki z Berlinem. Na początku stycznia minister udzielił wywiadu Agencji Reutersa, w którym niedwuznacznie zaproponował Londy­nowi układ: Warszawa zrezygnuje z wal­ki o przywileje polskich emigrantów na Wyspach, w zamian za co Brytyjczycy poprą budowę stałych baz NATO w Pol­sce. Propozycja ta zarówno w formie, jak - treści była kuriozalna dyplomatycznie i kompletnie niezrozumiała.
   To publicystyczne rozdygotanie mi­nistra było niezdarną próbą przejęcia inicjatywy w dziedzinie, która miała być polem do popisu dla Szymańskiego. Po­twierdzeniem obaw Waszczykowskiego był przebieg unijnego szczytu w sprawie renegocjacji brytyjskiego członkostwa (18-19 luty). Bez ekspertyzy i wyczu­cia Szymańskiego mógł się on zakoń­czyć klęską dla Polski. Postanowienia szczytu okazały się jednak możliwie korzystne dla polskich emigrantów - jednocześnie do zaakceptowania dla Davida Camerona. Szydło ogłosiła suk­ces bez Waszczykowskiego.
   Dlatego ostatnie dni to już festiwal ministra, który brak rezultatów nadra­bia radykalizmem. Skupił się na pisa­niu listów do szefa Rady Europy, z którą związana jest Komisja Wenecka, Thorbjorna Jaglanda. Rozpowszechniał teorie spiskowe o przebiegu prac nad opinią Komisji, sugerując, że od począt­ku naciskała na nią Bruksela („Hans” Timmermans), i próbując podważyć jej wiarygodność.
   Znów, wielu komentatorów uznało ostatnie zachowania ministra za kom­promitację. Jeden z tabloidów nazwał go nawet Januszem dyplomacji. Ale warto przyjrzeć się szerszym konsekwencjom tego polowania na Komisję Wenecką. Choć dla ludzi zajmujących się polityką zagraniczną cynizm tej strategii wydaje się być oczywisty, to jednak wśród zwo­lenników PiS Komisja ma już dziś status porównywalny z Międzypaństwowym Komitetem Lotniczym Tatiany Anodiny - jej opinia spłynie po nich i będzie tylko potwierdzeniem „dobrej zmiany”. Problem w tym, że autor tego przekrętu kolejny raz zapomniał, że jest ministrem spraw zagranicznych, a za granicą kon­sekwencje opinii Komisji mogą być dla Polski opłakane.

4.Znęcanie się nad ministrem Waszczykowskim nie ma większego sensu, bo jest on poniekąd ofiarą „dobrej zmiany”. PiS wywróciło polską politykę zagraniczną do góry nogami nie tylko w treści i w zmianie optyki, ale przede wszystkim w jej celowości. W klasycznym modelu państwa polity­ka zagraniczna służy do maksymalizacji zysków wynikających z potencjału kraju - aktualnego układu sił na świecie. W polityce zagranicznej państwa PiS chodzi natomiast o minimalizację międzynaro­dowych strat wywołanych „suwerenną” polityką nowego rządu w kraju.
   Ujmując sprawę prościej, minister Waszczykowski mógł sobie roztaczać wizje wielkich sojuszy z Wielką Bryta­nią i krajami wyszehradzkimi, proroko­wać o przyszłości Unii Europejskiej, ale jest (był?) tylko zderzakiem, który miał jak najdłużej mitygować Zachód w jego oburzeniu na fundamentalne zmiany, w ramach których jego własny rząd de­montuje w Polsce model demokracji liberalnej. Stąd również niespotykane na Zachodzie uzależnienie polskiej po­lityki zagranicznej od krajowej: zmie­niając paradygmat państwa w stronę autorytarną, PiS musiało się liczyć z reakcją klubu demokracji liberalnych, włącznie z groźbą pozbawiania Polski członkostwa w tym klubie. Ale uznało,
że warto. Waszczykowski miał tylko zy­skać na czasie.
   W tym sensie minister poniósł poraż­kę. Być może gdyby nie jego warsztato­we błędy, presja Szymańskiego i ciągła walka z własnym ego, Waszczykowskie- mu udałoby się odsunąć gniew Zachodu o kilka miesięcy. Od lat skutecznie robią to węgierscy dyplomaci - przyjeżdżając do Brukseli, ze zrozumieniem wysłuchu­jąc połajanek pod adresem rządu Wik­tora Orbana, dużo się uśmiechają i dy­plomatycznie zapewniają, że wszystko będzie dobrze, że Budapeszt rozumie zarzuty i się poprawi. A Orban w Buda­peszcie robi swoje.
   Orban ma jednak łatwiej z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, za jego
radykalnymi zmianami o charakte­rze ustrojowym stoi jednak konstytu­cyjna większość w parlamencie, przez co Zachodowi trudniej go krytykować. Po drugie, Węgrzy w dyplomacji nie mają całego tego obciążenia godnościowo-honorowego. W Polsce nikt nie bawi się już w dyplomację: Jarosław Kaczyński mówi wprost, że nie interesuje nas opinia Ko­misji Weneckiej w sprawie Trybunału, bo jesteśmy „suwerennym krajem”. Kropka.
   Co tam Metternich czy Kissinger. W ta­kich warunkach mógłby sobie nie pora­dzić nawet Siergiej Ławrow, „niekwestio­nowany mistrz pudrowania gówna”, jak mówi o szefie rosyjskiego MSZ pewien amerykański dyplomata, który niedaw­no wyjechał z placówki w Warszawie. Ro­sjanin bez zmrużenia oka potrafi swoim niskim głosem tłumaczyć, jak to się sta­ło, że rosyjskie bomby w Syrii nie zabiły jeszcze ani jednego cywila i w następnym zdaniu żartować z krawatu siedzącego obok sekretarza stanu Johna Kerry’ego, co Amerykanina doprowadza do ataku śmiechu. Kaczyński to nie Putin i nie musi się tłumaczyć ze zbrodni wojen­nych, ale chodzi o model prowadzenia
dyplomacji, który pozostaje skuteczny mimo łamania przez Rosję wszystkich możliwych norm międzynarodowych.

5.W polskim przypadku niebezpie­czeństwo wcale nie polega jednak na tym, że to Anna Fotyga czy inny „polski Ławrow” zastąpi ministra Wasz­czykowskiego. Największym zagroże­niem jest to, że po kryzysie, jaki niechyb­nie czeka nas w najbliższych tygodniach w relacjach z Brukselą, Jarosław Kaczyń­ski straci już zupełnie zainteresowanie światem zewnętrznym i dyplomacją. Sam doprowadził do sytuacji, w której postawiony przed wyborem między kompromisem z Zachodem i „suweren­nością” w zasadzie nie ma już wyboru.
   Dotychczas mimo wszystko można było odnieść wrażenie, że w polskiej polityce zagranicznej jest jakaś hierarchia priory­tetów. Wiadomo, ciężko nam będzie po­rozumieć się z wegetarianami i cyklista­mi z Europy, ale gdzieś tam, za oceanem, są jeszcze nasi bracia Amerykanie, którzy w godzinie prawdy przybędą nam z po­mocą. Zamieszanie wokół opinii Komisji Weneckiej sprawia jednak, że już nawet tego nie można być pewnym.
John Kerry podczas waszyngtońskiej wizyty ministra Waszczykowskiego niedwuznacznie dał do zrozumienia, że Biały Dom przejmuje się sytuacją w Polsce i przyłoży dużą wagę do opi­nii Komisji. Problemy z Amerykanami już są zresztą widoczne. Barack Obama raczej nie znajdzie czasu na spotkanie z prezydentem Andrzejem Dudą pod­czas zbliżającego się szczytu jądrowego w Chicago. Nie jest też pewne, czy prezydent USA porozmawia z Dudą w cztery oczy podczas lipcowego szczytu NATO w Warszawie. Amerykański dyplomata tłumaczy: - Obama musi pomóc Hilla­ry Clinton w kampanii prezydenckiej, a z punktu widzenia jej liberalnych wy­borców zdjęcie prezydenta ściskającego się z jakimś autokratą z Europy Wschodniej będzie niepotrzebnym obciążeniem.
   Zawsze możemy powiedzieć, że nasza „suwerenność” jest najważniejsza i ob­razić się również na Amerykanów. Choć biorąc pod uwagę rozpadającą się Unię Europejską, do czego sami przykładamy rękę, i rozpychającą się na wschodzie Rosję, to niekoniecznie najlepszy po­mysł. I raczej nie do zrealizowania z mi­nistrem Waszczykowskim, który - jak twierdzi jego współpracownik - „jest pogodnym człowiekiem i nie potrafi się obrażać, zarówno prywatnie, jaki dyplo­matycznie”. Co innego „pewna kobieta z doświadczeniem”, która w obrażaniu się nie ma sobie równych. Jej nominacja na szefa MSZ byłaby zatem logicznym następstwem spodziewanej konfronta­cji Warszawy z Brukselą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz