Wchodząc do rządu,
miał rekomendację Beaty Szydło i Antoniego Macierewicza. Dziś próżno szukać
jego obrońców. Witold Waszczykowski popsuł wizerunek rządu za granicą, a w
kraju nie zbudował sobie partyjnego zaplecza.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Szesnaście
lat w dyplomacji, dwie placówki, negocjacje w sprawie tarczy antyrakietowej.
Jak to możliwe, że człowiek o takim dorobku jak Waszczykowski jest takim
amatorem? - denerwuje się polityk z władz Prawa i Sprawiedliwości. Doradca
Jarosława Kaczyńskiego dodaje: - Gdybyśmy chcieli mieć szefa dyplomacji,
który będzie ściągać na nas kłopoty, to ministrem zostaliby Antoni Macierewicz
albo Krystyna Pawłowicz. Nie przewidzieliśmy, że prym wśród harcowników będzie wiódł Waszczykowski.
Dotychczasowy dorobek szefa MSZ prezentuje się dramatycznie. Witold
Waszczykowski w ciągu stu dni urzędowania zdążył nazwać szefa europarlamentu
„słabo wykształconym lewakiem” i oskarżyć amerykańskich senatorów o to, że działają z inspiracji ludzi źle życzących Polsce.
Wezwał ministra spraw zagranicznych Niemiec do cenzurowania tamtejszych
karykaturzystów, skrytykował rowerzystów i wegetarian, a polski kontrwywiad
nazwał „policją polityczną”. To także on ściągnął do Warszawy przedstawicieli
Komisji Weneckiej, której zaleceń rząd Prawa i Sprawiedliwości nie chce teraz
uznać.
MEBLOWANIE GMACHU
W sprawie Komisji Weneckiej w Pis od kilkunastu dni
trawa spychologia. Ludzie z Nowogrodzkiej
twierdzą, że Kaczyński nie został przez Waszczykowskiego w ogóle uprzedzony ojej
zaproszeniu do Polski. I że od dawna pomstował na bezmyślność ministra. - Co
on zrobił? Po co? - miał pytać podczas prywatnych spotkań już parę tygodni
temu.
W otoczeniu szefa PiS mówi się też, że o sprawie
zawczasu wiedziała Beata Szydło i że to od niej Waszczykowski miał dostać
zielone światło. - Nieprawda, Beata nie dawała na to zgody - twierdzi z kolei
nasz rozmówca z kancelarii premiera. A jeden z członków rządu precyzuje:
- Było inaczej. Waszczykowski
uprzedził w ostatniej chwili Szydło i Kaczyńskiego. Ani ona, ani on nie byli
przekonani do tego pomysłu, ale też nikt tego nie zablokował.
Współpracownicy Waszczykowskiego
bronią się, że pomysł skierowania petycji do Komisji Weneckiej pochodził od ministra
sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry.
- To on nas namówił. Przekonywał,
że komisja i tak przyjedzie do Polski, więc lepiej samemu się do niej zwrócić,
żeby związać jej ręce - twierdzi rozmówca z MSZ.
Dzwonię do człowieka z otoczenia Ziobry i pytam, czy to prawda. -
Bzdura, nie mieliśmy z tym nic wspólnego - słyszę w odpowiedzi. -
Waszczykowski nawarzył tego piwa sam. A my gdy decyzja - wizycie komisji już zapadła, tylko próbowaliśmy mu pomóc.
Zleciliśmy analizę przypadku węgierskiego. Viktor Orban też
był nękany przez komisję, ale umiejętnie rozmył sprawę. I w efekcie nie zastosował
się do zaleceń Komisji Weneckiej, która miała zastrzeżenia do węgierskich zmian
dotyczących tamtejszego trybunału konstytucyjnego. Niestety Waszczykowski nie
wziął przykładu z Węgrów - zamiast łagodzić
spór, zaczął dolewać oliwy do ognia.
- A wiadomo, kto wymyślił tę petycję?
- Wiceminister spraw zagranicznych Aleksander Stępkowski. Szkoda tylko,
że kilka dni przed wizytą komisji, zamiast pokierować przygotowaniami do rozmów,
wyjechał na urlop. Myślę, że zapłaci za to zamieszanie stanowiskiem.
W tej ostatniej sprawie większość rozmówców jest raczej zgodna. Stępkowski
to naukowiec - prawnik po habilitacji i
stypendium na uniwersytecie oksfordzkim - bez politycznego zaplecza i koneksji
w centrali PiS na Nowogrodzkiej. Do MSZ trafił z poręczenia samego Waszczykowskiego.
Jeśli prezes Kaczyński zażąda jego głowy, nikt nie będzie go bronić.
Grunt pod dymisję wiceministra Stępkowskiego już jest przygotowany.
Człowiek związany z Nowogrodzką przyznaje, że na jego temat krąży kilka teorii
spiskowych: że to człowiek Opus Dei, że jest zaprzyjaźniony
z zasiadającą w Komisji Weneckiej Hanną Suchocką i że to od niej mógł wyjść
pomysł petycji. Te pogłoski to dla Stępkowskiego poważny problem, bo Kaczyński
jest znany z niechęci zarówno do środowiska Opus Dei, jak i do byłej premier.
Rozmówca z Nowogrodzkiej: - Być może skończy się na dymisji samego
Stępkowskiego, ale odpowiedzialność polityczna tak czy owak spoczywa na
Waszczykowskim, który umeblował sobie resort w pojedynkę. Rekomendowaliśmy mu
ludzi do współpracy, ale zbywał nas wymówkami, że potrzebni mu są sami eksperci
z rynku i dyplomaci. Dziś ma za swoje.
OUTSIDER IDZIE DO PIECZARY
To, że Waszczykowski zostanie ministrem spraw
zagranicznych, jeszcze rok temu wydawało się nie
do pomyślenia. Były negocjator porozumienia w sprawie tarczy antyrakietowej
przez lata uchodził w PiS za outsidera - byłego dyplomatę, który nie rozumie
świata polityki i z trudem odnajduje się w partyjnych układankach. Kaczyński
najpierw wystawił go w wyborach na prezydenta Łodzi, a potem dał mu tam
miejsce na liście wyborczej do Sejmu. Ale Waszczykowski nie umiał zapuścić
korzeni w partyjnym aparacie. Nie zbudował sobie politycznego zaplecza i wciąż
zachowuje się jak człowiek z innego świata.
- Jarosław był nim rozczarowany. Mówił, że to dyplomata o rozległej
wiedzy i ekspert od rozbrojenia, ale też bardzo slaby polityk. Człowiek,
któremu co najwyżej można powierzyć funkcję sekretarza stanu, ale który na
ministra konstytucyjnego się nie nadaje - wspomina poseł Prawa i
Sprawiedliwości, który przed laty wiązał z Waszczykowskim duże nadzieje.
Nawet w dziedzinie polityki zagranicznej Waszczykowski nie umiał sobie
wywalczyć silnej pozycji. Górował pod względem wiedzy i zawodowego dorobku,
ale w partyjnej hierarchii polityków specjalizujących się w tematyce międzynarodowej
zajmował odległe miejsce. Wyprzedzali go Krzysztof Szczerski, Kazimierz
Ujazdowski, Karol Karski, Anna
Fotyga. W klubie parlamentarnym
nikt się z nim nie liczył: pozbawiony dostępu do ucha prezesa zmagał się z
politycznymi koteriami i biurem prasowym PiS.
- Narzekał w prywatnych rozmowach, że blokuje mu się dostęp do mediów.
Jakiś czas temu po którejś z głupich wypowiedzi nałożono na niego zakaz
telewizyjnych występów. Większość polityków na jego miejscu starałaby się
załagodzić sytuację, a co zrobił Waszczykowski? Chodził po Sejmie, pokazywał
wszystkim esemesa z zakazem i nadawał na partię. Raz zresztą złamał ten zakaz i
samowolnie pojechał do telewizji - opowiada poseł PiS.
Zmarginalizowany we własnym ugrupowaniu Waszczykowski najchętniej
uciekał w pracę ekspercką w Instytucie Sobieskiego i w działalność w sejmowej
komisji spraw zagranicznych, której był wiceprzewodniczącym. Z łatwością znalazł
wspólny język z szefem komisji Grzegorzem Schetyną, który podobnie jak on
znajdował się na bocznym torze we własnej partii. Szybko przeszedł z nim na
„ty” i zaczął się pojawiać w jego sejmowej „pieczarze”. W grudniu 2014 roku
razem z nim uczestniczył w pięciodniowej wizycie na Tajwanie poświęconej promocji
polskich kurczaków i wieprzowiny.
- Bardzo konkretny i pożyteczny
wyjazd. Schetyna z Waszczykowskim odłożyli na bok polityczne różnice i wspólnie
występowali na wszystkich spotkaniach. Razem zabierali głos i zabiegali o
polskie interesy - wspomina spotkania na Tajwanie były poseł Platformy
Obywatelskiej Jarosław Charłampowicz.
Tadeusz Iwiński, były wiceszef komisji spraw zagranicznych z SLD,
dodaje:
- Mieliśmy dobre relacje w
prezydium komisji. Często się spotykaliśmy, wspólnie jeździliśmy za granicę,
byliśmy po imieniu. Mimo politycznych różnic nawzajem z siebie żartowaliśmy.
Czy Waszczykowski miał wtedy do siebie dystans? Tak, wspominam go pozytywnie.
Znajomość z sejmowej komisji zaowocuje pod koniec poprzedniej kadencji,
gdy Schetyna stanie na czele MSZ i wysunie kandydaturę Barbary Ćwioro na stanowisko
ambasadora w Iranie. Ćwioro to nie tylko uznana specjalistka w dziedzinie
Bliskiego Wschodu, lecz także, jak się dowiadujemy, była asystentka Waszczykowskiego
(Ministerstwo Spraw Zagranicznych mimo próśb nie udostępniło nam oficjalnego
życiorysu pani ambasador).
Z naszych informacji wynika, że Grzegorz Schetyna zgłosił kandydaturę
Ćwioro właśnie na prośbę Waszczykowskiego. Gdy sprawa dotarła do kancelarii
premiera, ówczesna szefowa rządu Ewa Kopacz zażądała wycofania kandydatury,
ale Schetyna doprowadził procedurę do końca. Nominacja wywołała jeszcze
kontrowersje na posiedzeniu komisji spraw zagranicznych, gdzie Ćwioro zaatakował
ówczesny poseł PSL John Godson, twierdząc, że wysyłanie 39-let-
niej kobiety do Iranu ajatollahów nie jest dobrym pomysłem. Co znamienne, w
obronie kandydatki nie stanęli obecni na posiedzeniu przedstawiciele MSZ, ale
poseł ówczesnej opozycji Witold Waszczykowski, który przed laty sam kierował
polską placówką w Iranie.
CHEMIA Z
MACIEREWICZEM
Jakim cudem partyjny outsider, zaprzyjaźniony z
czołowym politykiem konkurencyjnego obozu, objął jedną z najważniejszych
tek w rządzie PiS? Faworytem w walce o stanowisko szefa MSZ przez wiele
miesięcy był europoseł Kazimierz Ujazdowski, ale jego kandydatura w ostatniej
chwili upadła. - Kazik nie chciał się pogodzić z silną pozycją Konrada
Szymańskiego, który miał zostać jego zastępcą, i wycofał się z wyścigu -
opowiada polityk z władz PiS. A gdy wejścia do rządu odmówił także profesor
Ryszard Legutko, okazało się, że w grze zostało tylko jedno nazwisko.
Waszczykowski gładko zaakceptował podział ról wymyślony przez Kaczyńskiego,
według którego on miałby sprawować pieczę nad relacjami transatlantyckimi i
przygotowaniami do szczytu NATO, a sprawy europejskie trafiłyby do
Szymańskiego.
Nie bez znaczenia było też wsparcie Szydło. Waszczykowski trafił do jej
otoczenia dzięki pracy w Instytucie Sobieskiego: w trakcie kampanii parlamentarnej
doradzał jej w sprawach międzynarodowych i towarzyszył podczas spotkań z
ambasadorami.
- Dla jego nominacji decydujące było co innego. Przeważyła rekomendacja
Antoniego Macierewicza. Mało kto wie, że Waszczykowski ma z nim świetne relacje
- opowiada polityk PiS. - Poznali się w Łodzi, obaj są posłami z tego regionu,
a dodatkowo połączyła ich niechęć do Radosława Sikorskiego. Macierewicz
oczywiście miał też we wspieraniu Waszczykowskiego interes. Chciał mieć w gmachu
[chodzi o siedzibę MSZ - przyp. red.] zaufanego człowieka, z którym będzie mógł
współpracować przy przygotowaniach do szczytu NATO.
Jeden z ministrów potwierdza: - Podczas posiedzeń rządu widać, że jest
między nimi chemia. Ich relacje oceniłbym jako kumpelskie.
Człowiek z Nowogrodzkiej: - Zamieszanie wokół Komisji Weneckiej to
oczywiście największa wpadka, ale problemów
jest więcej. Waszczykowski miał
przewietrzyć resort, a prawda jest taka, że ministerstwem nadal rządzi
MSZ-owska mafia. Ludzie z teczki „wujka Bronka” [chodzi
- Bronisława Geremka - przyp.
red.] i ludzie po sowieckich uczelniach. Przykłady? Proszę bardzo. Ambasadorem
w Pekinie jest absolwent moskiewskiego MGIMO - dyrektor generalny służby
zagranicznej w czasach Sikorskiego i Schetyny. A jednym z zastępców
Waszczykowskiego - Katarzyna Kacperczyk, która była wiceministrem także za
rządów Platformy.
Polityk zbliżony do szefowej rządu: - Szydło
straciła zaufanie do Waszczykowskiego. Zresztą nie znam nikogo, kto by chciał
go jeszcze bronić. Gdyby nie zbliżający się szczyt NATO, bylibyśmy już po
pierwszej rekonstrukcji rządu.
Minister tragiczny
Szef MSZ Witold
Waszczykowski podjął się zadania niemożliwego: obrony „dobrej zmiany"
przed światem. I może zostać jej pierwszą ofiarą w obozie rządzącym.
Łukasz Wójcik
Ujazdowski,
Legutko, Szymański - „pewna kobieta z
doświadczeniem’’ - to cztery opcje personalne, które ponoć bierze pod uwagę
prezes Jarosław Kaczyński. - Kazimierz Ujazdowski - wyciszony,
dyplomatyczny, ale ma mankamenty. Sam odszedł kiedyś z PiS - dywaguje
członek sejmowej komisji spraw zagranicznych z partii rządzącej. Poza tym nie
wiadomo, czy sam by chciał, bo podobno majak najgorsze zdanie o tym, co PiS
robi z Trybunałem Konstytucyjnym. - Ryszard Legutko? Świetny mówca, świetny
angielski, ale bez dyplomatycznego doświadczenia. Konrad Szymański?
Profesjonalista. Ta kobieta? Nie powiem, ale ma największe szanse.
Takie pogawędki nad politycznym grobem ministra spraw zagranicznych
Witolda Waszczykowskiego snują już jego koledzy z PiS. Zresztą mniejsza o kolegów
- wiarygodność ministra podważa sam Kaczyński, podkreślając publicznie, że
Waszczykowski pospieszył się z zapraszaniem Komisji Weneckiej do Polski, w
czym wtóruje mu m.in. marszałek Senatu Stanisław Karczewski. A to wszystko
przy milczeniu premier Beaty Szydło. Ale w końcu tak naprawdę to nie jej rząd,
nie jej minister.
1. Szef
MSZ decyzji o tak wczesnym zaproszeniu Komisji Weneckiej nie podjął oczywiście
sam, choć dziś „koledzy” z PiS umywają ręce. Minister tłumaczy się, że Komisja
i tak by przyjechała, tyle że na zaproszenie polskich organizacji
pozarządowych. Ale najprawdopodobniej było jeszcze inaczej: chodziło o
dostarczenie premier Szydło kluczowego argumentu przed debatą w europarlamencie,
że Polska już współpracuje. Wówczas w PiS wszyscy byli zachwyceni tym pomysłem
i nikt nie zważał na późniejsze konsekwencje. Teraz ci sami ludzie żądają w
kuluarach głowy ministra.
Witold Waszczykowski miał załatwić Kaczyńskiemu międzynarodowy spokój w
czasie, gdy on będzie wprowadzał w Polsce „dobrą zmianę”. Ale z tych planów
niewiele wyszło. Dla PiS zapowiada się gorąca wiosna - już w sobotę ma być
gotowa ostateczna opinia Komisji Weneckiej, zapewne druzgocąca dla zmian w
ustawie o Trybunale Konstytucyjnym. Potem sprawy w swoje ręce ma wziąć złowrogi
„Hans” Timmermans, jak uroczo mówią w PiS o Fransie, wiceszefie Komisji
Europejskiej. A to może się skończyć nawet odebraniem Polsce głosu w Radzie
Unii Europejskiej.
Minister Waszczykowski został więc trochę politycznym zombie: niby rusza
się, przyjeżdża rano do gmachu przy al. Szucha i niezmiennie dużo mówi, ale już
prawie go nie ma. - W oczach zachodnich polityków minister, który
nie ma zaufania swoich przełożonych, nie może już
być poważnym partnerem do rozmowy - mówi
korespondent zachodniej gazety w Polsce. W tym sensie minister jest postacią
tragiczną, bo mimo licznych wpadek własnych postawiono przed nim zadanie, z którym
nie poradziliby sobie Metternich do spółki z Kissingerem: obronę „dobrej
zmiany” przed światem.
2. Tajemniczą kobietą, która ma ponoć największe szanse
zastąpić ministra Waszczykowskiego, jest Anna Fotyga. I nie byłoby to znów
takim zaskoczeniem, biorąc pod uwagę rolę, jaką szefowa MSZ z lat 2006-07
odgrywa dziś w Parlamencie Europejskim. Jak mówi nam europoseł PiS, Fotyga
bardzo się zmieniła. Choć nie zajmuje żadnej formalnej funkcji we władzach
partyjnej delegacji ani eurofrakcji, „w praktyce jest liderką i wszystkich nas
trzyma w garści”. Kto by pomyślał...
W takiej zamianie byłaby dla PiS jakaś logika. Pomysł na prowadzenie
publicystycznej polityki zagranicznej przez Waszczykowskiego się nie
sprawdził, a Fotyga na swój sposób jest przeciwnością obecnego ministra. Dla
Kaczyńskiego jest swoja albo przynajmniej „bratowa”, bo Lech Kaczyński miał do
niej nieograniczone zaufanie. Waszczykowski, choć związany ze środowiskiem PiS
już prawie od 10 lat, wciąż jest tam outsiderem, co widać szczególnie dziś, gdy
nikt z partii nie chce go bronić. Oboje są dobrze wykształceni, inteligentni,
ale Fotyga z zasady milczy, natomiast Waszczykowski z zasady mówi. W dyplomacji
żadna skrajność nie popłaca, ale z tych dwóch już lepsza jest ta pierwsza.
Właśnie na tle Fotygi najwyraźniej widać, dlaczego Waszczykowski znalazł
się na cenzurowanym. Jako outsider zależy wyłącznie od Kaczyńskiego, więc w
szczególny sposób musiał dbać o spełnianie
oczekiwań prezesa, a nawet je wyprzedzać. Stąd jego radykalizm w ocenie sprawy
TW Bolka i jej znaczenia dla III Rzeczpospolitej. Stąd też brutalny, często
obcesowy, ton w oficjalnych dokumentach skierowanych do europejskich czy
amerykańskich partnerów. - On naprawdę się starał, ale te ograniczenia i
presja, które na nim spoczywały... Szkoda go - mówi bliski mu polityk,
który odszedł z PiS.
3. Kluczowe dla losu ministra mogą okazać się relacje Polski z
Wielką Brytanią i związane z tym stosunki szefa MSZ z wiceministrem Konradem
Szymańskim. Niejasność pozycji wiceministra w strukturze rządu była, według
naszych rozmówców, od początku zamierzona. Poza ogromnymi kompetencjami i
doświadczeniem Szymańskiego w sprawach unijnych chodziło - poddanie Waszczykowskiego ciągłej presji bez rozstrzygania,
na ile wiceminister jest jemu podporządkowany, a na ile bezpośrednio pani
premier.
Stąd wzięły się nerwowe ruchy ministra w relacjach z Wielką Brytanią,
kluczowych dla PiS, jak się później okazało ważniejszych niż stosunki z
Berlinem. Na początku stycznia minister udzielił wywiadu Agencji Reutersa, w
którym niedwuznacznie zaproponował Londynowi układ: Warszawa zrezygnuje z walki
o przywileje polskich emigrantów na Wyspach, w zamian za co Brytyjczycy poprą
budowę stałych baz NATO w Polsce. Propozycja ta zarówno w formie, jak -
treści była kuriozalna dyplomatycznie i kompletnie
niezrozumiała.
To publicystyczne rozdygotanie ministra było niezdarną próbą przejęcia
inicjatywy w dziedzinie, która miała być polem do popisu dla Szymańskiego. Potwierdzeniem
obaw Waszczykowskiego był przebieg unijnego szczytu w sprawie renegocjacji
brytyjskiego członkostwa (18-19 luty). Bez ekspertyzy i wyczucia Szymańskiego
mógł się on zakończyć klęską dla Polski. Postanowienia szczytu okazały się
jednak możliwie korzystne dla polskich emigrantów - jednocześnie do zaakceptowania dla Davida Camerona. Szydło ogłosiła sukces bez Waszczykowskiego.
Dlatego ostatnie dni to już festiwal ministra, który brak rezultatów
nadrabia radykalizmem. Skupił się na pisaniu listów do szefa Rady Europy, z
którą związana jest Komisja Wenecka, Thorbjorna Jaglanda. Rozpowszechniał teorie
spiskowe o przebiegu prac nad opinią Komisji, sugerując, że od początku
naciskała na nią Bruksela („Hans” Timmermans), i próbując podważyć jej
wiarygodność.
Znów, wielu komentatorów uznało ostatnie zachowania ministra za kompromitację.
Jeden z tabloidów nazwał go nawet Januszem dyplomacji. Ale warto przyjrzeć się
szerszym konsekwencjom tego polowania na Komisję Wenecką. Choć dla ludzi
zajmujących się polityką zagraniczną cynizm tej strategii wydaje się być
oczywisty, to jednak wśród zwolenników PiS Komisja ma już dziś status
porównywalny z Międzypaństwowym Komitetem Lotniczym Tatiany Anodiny - jej
opinia spłynie po nich i będzie tylko potwierdzeniem „dobrej zmiany”. Problem w
tym, że autor tego przekrętu kolejny raz zapomniał, że jest ministrem spraw zagranicznych,
a za granicą konsekwencje opinii Komisji mogą być dla Polski opłakane.
4.Znęcanie się
nad ministrem Waszczykowskim nie ma większego sensu, bo jest on poniekąd ofiarą
„dobrej zmiany”. PiS wywróciło polską politykę zagraniczną do góry nogami nie
tylko w treści i w zmianie optyki, ale przede wszystkim w jej celowości. W
klasycznym modelu państwa polityka zagraniczna służy do maksymalizacji zysków
wynikających z potencjału kraju - aktualnego
układu sił na świecie. W polityce zagranicznej państwa PiS chodzi natomiast o
minimalizację międzynarodowych strat wywołanych „suwerenną” polityką nowego
rządu w kraju.
Ujmując sprawę prościej, minister Waszczykowski mógł sobie roztaczać
wizje wielkich sojuszy z Wielką Brytanią i krajami wyszehradzkimi, prorokować
o przyszłości Unii Europejskiej, ale jest (był?) tylko zderzakiem, który miał
jak najdłużej mitygować Zachód w jego oburzeniu na fundamentalne zmiany, w
ramach których jego własny rząd demontuje w Polsce model demokracji
liberalnej. Stąd również niespotykane na Zachodzie uzależnienie polskiej polityki
zagranicznej od krajowej: zmieniając paradygmat państwa w stronę autorytarną,
PiS musiało się liczyć z reakcją klubu demokracji liberalnych, włącznie z
groźbą pozbawiania Polski członkostwa w tym klubie. Ale uznało,
że warto. Waszczykowski miał tylko
zyskać na czasie.
W tym sensie minister poniósł porażkę. Być może gdyby nie jego
warsztatowe błędy, presja Szymańskiego i ciągła walka z własnym ego,
Waszczykowskie- mu udałoby się odsunąć gniew Zachodu o kilka miesięcy. Od lat
skutecznie robią to węgierscy dyplomaci - przyjeżdżając do Brukseli, ze
zrozumieniem wysłuchując połajanek pod adresem rządu Wiktora Orbana, dużo się
uśmiechają i dyplomatycznie zapewniają, że wszystko będzie dobrze, że
Budapeszt rozumie zarzuty i się poprawi. A Orban w Budapeszcie robi swoje.
Orban ma jednak łatwiej z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, za
jego
radykalnymi zmianami o charakterze
ustrojowym stoi jednak konstytucyjna większość w parlamencie, przez co
Zachodowi trudniej go krytykować. Po drugie, Węgrzy w dyplomacji nie mają
całego tego obciążenia godnościowo-honorowego. W Polsce nikt nie bawi się już w
dyplomację: Jarosław Kaczyński mówi wprost, że nie interesuje nas opinia Komisji
Weneckiej w sprawie Trybunału, bo jesteśmy „suwerennym krajem”. Kropka.
Co tam Metternich czy Kissinger. W takich warunkach mógłby
sobie nie poradzić nawet Siergiej Ławrow, „niekwestionowany mistrz pudrowania
gówna”, jak mówi o szefie rosyjskiego MSZ pewien amerykański dyplomata, który
niedawno wyjechał z placówki w Warszawie. Rosjanin bez zmrużenia oka potrafi
swoim niskim głosem tłumaczyć, jak to się stało, że rosyjskie bomby w Syrii
nie zabiły jeszcze ani jednego cywila i w następnym zdaniu żartować z krawatu
siedzącego obok sekretarza stanu Johna Kerry’ego, co
Amerykanina doprowadza do ataku śmiechu. Kaczyński to nie Putin i nie musi się tłumaczyć ze zbrodni wojennych, ale chodzi
o model prowadzenia
dyplomacji, który pozostaje
skuteczny mimo łamania przez Rosję wszystkich możliwych norm międzynarodowych.
5.W polskim
przypadku niebezpieczeństwo wcale nie polega jednak na tym, że to Anna Fotyga
czy inny „polski Ławrow” zastąpi ministra Waszczykowskiego. Największym
zagrożeniem jest to, że po kryzysie, jaki niechybnie czeka nas w najbliższych
tygodniach w relacjach z Brukselą, Jarosław Kaczyński straci już zupełnie
zainteresowanie światem zewnętrznym i dyplomacją. Sam doprowadził do sytuacji,
w której postawiony przed wyborem między kompromisem z Zachodem i „suwerennością”
w zasadzie nie ma już wyboru.
Dotychczas mimo wszystko można było odnieść wrażenie, że w polskiej
polityce zagranicznej jest jakaś hierarchia priorytetów. Wiadomo, ciężko nam
będzie porozumieć się z wegetarianami i cyklistami z Europy, ale gdzieś tam,
za oceanem, są jeszcze nasi bracia Amerykanie, którzy w godzinie prawdy
przybędą nam z pomocą. Zamieszanie wokół opinii Komisji Weneckiej sprawia
jednak, że już nawet tego nie można być pewnym.
John
Kerry podczas waszyngtońskiej wizyty ministra
Waszczykowskiego niedwuznacznie dał do zrozumienia, że Biały Dom przejmuje się
sytuacją w Polsce i przyłoży dużą wagę do opinii Komisji. Problemy z
Amerykanami już są zresztą widoczne. Barack Obama raczej
nie znajdzie czasu na spotkanie z prezydentem Andrzejem Dudą podczas
zbliżającego się szczytu jądrowego w Chicago. Nie jest też pewne, czy prezydent
USA porozmawia z Dudą w cztery oczy podczas lipcowego szczytu NATO w Warszawie.
Amerykański dyplomata tłumaczy: - Obama musi pomóc Hillary Clinton w
kampanii prezydenckiej, a z punktu widzenia jej liberalnych wyborców zdjęcie
prezydenta ściskającego się z jakimś autokratą z Europy Wschodniej będzie
niepotrzebnym obciążeniem.
Zawsze możemy powiedzieć, że nasza „suwerenność” jest najważniejsza i obrazić
się również na Amerykanów. Choć biorąc pod uwagę rozpadającą się Unię
Europejską, do czego sami przykładamy rękę, i rozpychającą się na wschodzie
Rosję, to niekoniecznie najlepszy pomysł. I raczej nie do zrealizowania z ministrem
Waszczykowskim, który - jak twierdzi jego współpracownik - „jest pogodnym
człowiekiem i nie potrafi się obrażać, zarówno prywatnie, jaki dyplomatycznie”.
Co innego „pewna kobieta z doświadczeniem”, która w obrażaniu się nie ma sobie
równych. Jej nominacja na szefa MSZ byłaby zatem logicznym następstwem
spodziewanej konfrontacji Warszawy z Brukselą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz