Niektórzy
w mediach publicznych jeszcze niedawno łudzili się, że „jakoś to będzie".
Teraz mówią, że mogą zrobić tylko dwie rzeczy: wychwalać PiS albo złożyć
wypowiedzenie. „Dobra zmiana" z każdym dniem staje się coraz lepsza.
Znany
reporter telewizyjny ocenia, że złudzenia na warszawskim placu Powstańców prysły
gdzieś pod koniec lutego. Od szefów TVP Info przyszedł wtedy komunikat o
zaostrzeniu kursu i ostrzeżenie: uważajcie, co mówicie na antenie. Potem była
wizyta prezesa TVP i jazda bez trzymanki, czyli kilkugodzinne spotkanie Jacka
Kurskiego z szefem Telewizyjnej Agencji Informacyjnej Mariuszem Pilisem i
dyrektorem TVP Info
Grzegorzem Adamczykiem.
- Kura zamknął się z nimi w
gabinecie i opieprzał, że jest zbyt delikatnie i pluralistycznie w przekazie - twierdzi nasz rozmówca.
W mediach, zwanych już tylko z nawyku publicznymi, nastroje wśród
pracowników bliskie są stanom depresyjno-lękowym. - Nie mam żadnych złudzeń
co do ich zamiarów. Najpierw wywalili tych, których uważali za wrogów, potem
tych, którzy im się w jakikolwiek sposób próbowali przeciwstawić, za chwilę
będą lecieć wszyscy, którzy odważą się niezależnie myśleć - mówi znana
dziennikarka telewizyjna. Jej równie znany kolega z radia twierdzi, że
wszystko jest już w zasadzie jasne: „media publiczne mają realizować politykę
informacyjną rządu”. -1 od tej zasady nie ma odstępu. Kto uważa inaczej, do
widzenia - tłumaczy.
Dymisja
na antenie
Na prowadzonej przez Towarzystwo Dziennikarskie liście ofiar „dobrej
zmiany” w TVP i Polskim Radiu jest już 114 nazwisk - co oznacza, że od
przejęcia mediów przez PiS nie ma dnia, by stanowiska lub pracy w mediach publicznych nie straciły jedna-dwie osoby.
Niektóre odeszły same, jak jedna z twarzy TVP Grażyna
Torbicka, która nie mogła już znieść orwellowskiej atmosfery. Opowiada jeden z
dziennikarzy TVP który pracuje w siedzibie programów informacyjnych przy
placu Powstańców:
- Mówimy sobie „dzień dobry”,
„do widzenia” i gadamy o błahostkach. Inne tematy, szczególnie o pracy i
polityce, nie istnieją, Inwigilowani są szczególnie ci, którzy prowadzą
programy. Jeśli nie wyłączą mikrofonu po zejściu z anteny, a tego z reguły się
nie robi, w reżyserce słyszą wszystko. Były sytuacje, gdy ludzie powiedzieli
coś na korytarzu, a potem mieli nieprzyjemności.
Niektórzy się buntują, tylko że sprzeciw równa się natychmiastowej
dymisji, jak to się stało w przypadku wydawczyń Izabeli Leśkiewicz i Magdaleny
Siemiątkowskiej, które zaprotestowały, gdy szefowie TVP Info próbowali nie dopuścić do transmisji z manifestacji KOD 12
marca. Wiele mówi przypadek Małgorzaty Serafin, która odmówiła wyemitowania
tendencyjnych materiałów dotyczących m.in. tego, że obecna władza pozwala
kodowcom spokojnie manifestować, a za poprzedniej policja stosowała przemoc
wobec protestujących górników. Symptomatyczne jest też to, co spotkało Igora
Sokołowskiego, prowadzącego do niedawna wieczorne pasmo TVP Info, który został zwolniony w trakcie dyżuru antenowego.
- Niezgodził się na
przeczytanie rozbiegówki w brzmieniu akceptowanym przez przełożonych. Gdy
został wezwany na dywanik, ponownie odmówił, dodając jeszcze, że on daje twarz
do tego, co czyta, i że w związku z tym nie przeczyta niczego, z czym się nie
zgadza - mówi osoba, która zna kulisy
odejścia dziennikarza. Sokołowski, którego trudno podejrzewać o antypisowskie
skłonności, dokończył dyżur i pożegnał się z widzami na antenie.
I tak był szczęściarzem, bo wiele jego koleżanek i kolegów takiej szansy
nie miało. Znaną reporterkę sejmową Kamilę Biedrzycką-Osicę zdjęto bez podania
przyczyn. - Dla takich jak Kamila niema miejsca w pisowskiej telewizji. Nowe
kierownictwo ma alergię na wszystkich, którzy myślą samodzielnie -
tłumaczy nasz rozmówca z placu Powstańców. Inny dodaje: - Przekonanie, że
za chwilę odpuszczą, jest wielką naiwnością. W publicystyce i informacji nie
ma i nie będzie zmiłuj.
Jak szefowie z zaciągu dobrozmianowego traktują podwładnych,
pokazuje przedświąteczne spotkanie prezes Polskiego Radia Barbary
Stanisławczyk z zespołem Trójki (dzień po tym, jak ten wystosował list do
zarządu PR z protestem przeciwko zwolnieniu dziennikarza Jerzego Sosnowskiego
i upolitycznieniu anteny pod którym podpisali się m.in. Wojciech Mann i Marek
Niedźwiecki). Na spotkaniu miał zostać przedstawiony nowy dyrektor Programu
III, następca Pauliny Stolarek-Marat, która wytrzymała na tym stanowisku ledwie
miesiąc. - Ludzie zjechali z całego miasta tylko po to, by się dowiedzieć,
że na nowego szefa jeszcze poczekamy [następnego dnia okazało się, że
został nim były dyrektor katolickiego Radia Plus z Gdańska Adam Hlebowicz
- red.] - mówi uczestnik spotkania. Potem było
jeszcze ciekawiej. - Pani prezes powiedziała, że podchodzą do niej ludzie,
pytając, kiedy Trójka otworzy się na nowe grupy społeczne. Gdy jeden z
dziennikarzy zapytał, co to znaczy, usłyszał: jeśli nie ma pan pojęcia, o czym
mówię, to nie mamy o czym rozmawiać.
Dziennikarze Trójki dowiedzieli się również od pani prezes - byłej dziennikarki
pism kobiecych, która nigdy nie pracowała w radiu - że zna się na wielu gatunkach dziennikarskich i może poprowadzić dla nich
warsztaty z reportażu czy prowadzenia wywiadów. - To było okropne
spotkanie. Odniosłem wrażenie, że ona nie szanuje ludzi. Nie przyjmuje w ogóle
do wiadomości, że świat może wyglądać inaczej, niż jej się wydaje - dodaje
dziennikarz Trójki. Zarząd radia zastosował jeszcze jedną metodę dyscyplinowania
potencjalnych buntowników.
- Raz, a nawet dwa razy w
tygodniu wysyła do związków zawodowych listy z kolejnymi nazwiskami pracowników,
pytając, czy są wśród nich związkowcy. Trudno się dziwić, że na wszystkich padł
blady strach - mówi Krystian Legierski,
członek Rady Programowej Polskiego Radia.
Zamiast radia radiowęzeł
Można powiedzieć, że Trójka na tle innych anten i tak miała sporo
szczęścia. Co prawda pracę straciły poprzednie szefowe: Magda Jethon i Anna
Krakowska, zwolniono powszechnie szanowanego Sosnowskiego, ale poza tymi
stratami zarówno zespół, jak i program na antenie pozostały generalnie takie
same. Ale po przyjściu nowego dyrektora trudno mieć złudzenia, że tak zostanie.
Na miejsca zwalnianych przychodzą bowiem - w najlepszym przypadku - ludzie
w typie Pawła Lisickiego, redaktora naczelnego „Do Rzeczy”, który od niedawna
prowadzi poranne rozmowy w Trójce. W radiowej Jedynce, której dyrektor
rozpoczął rządy od powieszenia krzyża w swym gabinecie, programy prowadzi
zastęp prawicowych dziennikarzy w typie Samuela Pereiry, Michała Rachonia,
Piotra Goćka czy Antoniego Trzmiela. - Młodzi pracownicy puszczają ich nagrania
i zwijają się ze śmiechu, słuchając, jak tamci seplenią, połykają głoski czy
przerywają wypowiedzi długimi yyyyyy. To już nie jest nawet poziom radia
studenckiego. To radiowęzeł - mówi pracownik Polskiego Radia z
wieloletnim stażem.
Do telewizji ciągną zagony młodych dziennikarzy w środowisku nieznanych,
pół biedy, gdy z regionalnych ośrodków TVP, ale często z
gazet i portali prawicowych, mających niewiele wspólnego z obiektywizmem, jak TV Trwam i TV Republika. Gwiazdą nowych
„Wiadomości” jest Klaudiusz Pobudzin, do niedawna reporter Trwam, dziś znany z
materiałów szkalujących KOD. Radio i telewizja szeroko otworzyły drzwi
prawicowym komentatorom w rodzaju Stanisława Janeckiego, Michała Karnowskiego
czy Cezarego Gmyza, którzy bywają zapraszani nawet dwa razy dziennie do tej
samej anteny.
Choć od przejęcia TVP przez nową ekipę minęły trzy
miesiące, na palcach jednej ręki można policzyć prowadzących programy, którzy
pracowali jeszcze przed „dobrą zmianą”. W samych „Wiadomościach” ze starej
ekipy zostały trzy osoby. To, co dzieje się w najważniejszym programie
informacyjnym TVP, wzięła właśnie pod lupę Krajowa Rada Radiofonii i
Telewizji, która zleciła medioznawcy prof. Maciejowi
Mrozowskiemu przeanalizowanie jego zawartości na tle tego, co pokazują serwisy
konkurencji z TVN i Polsatu. Około stustronicowy raport trafi do KRRiT
najpóźniej w pierwszych dniach kwietnia. - Wykonaliśmy transkrypcje
niektórych materiałów pokazywanych przez „Wiadomości". Jak się je czyta,
wychodzą takie łajdactwa, takie nadużycia zawodowe i etyczne, że aż przykro
mówić - mówi Mrozowski. W każdym niemal materiale politycznym, który
ukazuje się w ich głównym wydaniu - jak wynika
z analizy Jacka Wasilewskiego (POLITYKA 7) - stale obecne są trzy narracje:
jak PiS naprawia Polskę, jak jątrzy i przeszkadza w tym opozycja, że Zachód
moralnie gnije.
Nową reporterką sejmową TVP po Kamili Biedrzyckiej-Osicy
została Justyna Sieklucka, która przyszła cztery miesiące temu prosto z
Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości, gdzie zajmowała się PR (wcześniej
pracowała na różnych stanowiskach w TVN). Jedną z prowadzących w TVP Info ma być osoba, która do niedawna pozowała do zdjęć reklamujących
kobiecą bieliznę. - Sięgają po tych, którzy z braku doświadczenia nie są
groźni, bo nie przypomną politykowi na antenie, co powiedział kilka lat temu. W
dodatku będą wdzięczni za szansę, której normalnie by nie dostali - mówi
znany dziennikarz telewizyjny.
Kuźnia nowych kadr pracuje bez
przerwy. Od osób z placu Powstańców można usłyszeć opowieści o trwających do
trzeciej nad ranem próbach kamerowych z kolejnymi kandydatami, wśród których
są m.in. studenci z toruńskiej szkoły o. Tadeusza Rydzyka. Efekt podobno jest
mizerny.
Bóle programowe
Twardy kurs w programach informacyjnych mają łagodzić filmy i programy
publicystyczne, także spoza polityki. Na miejsca w ramówkach zwolnione przez
znane twarze i ich programy wchodzą nowe, zgodne z ideologią PiS. Po serii o
żołnierzach
wyklętych w TVP trwają ostatnie przygotowania przed szóstą rocznicą
katastrofy smoleńskiej. 10 kwietnia i w dni sąsiadujące telewizja wyświetli -
w najlepszym czasie antenowym - m.in. dwuczęściowy, hagiograficzny film o Lechu
Kaczyńskim „Niosła go Polska” autorstwa Roberta Kaczmarka, producenta
większości dzieł „smoleńskich” (m.in. „Solidamych2010”), oraz drugą część
równie słynnej „Anatomii upadku” Anity Gargas, złagodzoną w porównaniu z
pierwszą, w której m.in. padły słowa o zamachu. W samą rocznicę zaplanowano
też kilkudziesięciominutowe wejście na żywo ze studia przy Krakowskim
Przedmieściu.
Ale nowa oferta rodzi się w bólach. Wiele programów, które miały powstać,
nie powstało albo ich premiery są przesuwane. Przykładem „Chodzi - pieniądze” Jacka Łęskiego, który miał być emitowany w
czwartkowe wieczory na zmianę z „Po prostu” Tomasza Sekielskiego. Zapowiedź
programu pojawiła się już nawet na antenie, ale w dniu emisji zamiast Łęskiego
widzowie zobaczyli powtórkę z Sekielskiego.
Sypią się też inne przedsięwzięcia. W Jedynce wciąż nie ruszyła
telewizja śniadaniowa, a w TVP Info program „W tyle wizji”,
przygotowywany przez Marcina Wolskiego - jako konkurencja dla „Szkła
Kontaktowego” - z Januszem Rewińskim i Krzysztofem
Skibą jako jednymi z prowadzących. - Program powinien ruszyć lada dzień,
ale wcale się nie zdziwię, jeśli to się nie uda. Koncepcja zmienia się
codziennie - mówi osoba z placu
Powstańców.
Właśnie za opóźnienia w uruchomieniu nowej oferty publicystycznej
posadę miał stracić Rachoń. Ale oczekiwań nie spełniają nawet te programy,
które miały być hitami. „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego, które miało
zastąpić program Tomasza Lisa, traci widownię na rzecz konkurencyjnych stacji
(średnia to 660 tys. widzów - Lis miał trzy razy wyższą - co daje TVP dopiero czwarte miejsce w tej porze oglądalności). Podobnie
„Sonda2”, która miała być lepszą twarzą „dobrej zmiany” i utrzymać przed telewizorami
widzów zniechęconych pisowską propagandą. Pierwszy odcinek obejrzało 1,3 min
widzów, ale drugi już o 400 tys. mniej.
W radiowej Jedynce jest jeszcze gorzej. Po wyrzuceniu właściwie
wszystkich prowadzących programy na żywo, audycje nadawane z „puszki”, czyli
np. reportaże i słuchowiska, zaczynają się już wczesnym popołudniem.
Chaos i niepewność potęguje zapowiadana od miesięcy, ale ciągle
niegotowa nowa ustawa medialna, nad którą w Ministerstwie Kultury pracuje
wiceszef resortu Krzysztof Czabański. Zlikwiduje ona publiczną radiofonię i
telewizję oraz PAP w obecnym kształcie, a na ich miejsce powoła nowe media - narodowe,
które mają być finansowane głównie z opłaty audiowizualnej pobieranej razem z
rachunkami za prąd. Kontrolować będzie je Rada Mediów Narodowych, powoływana
przez Sejm, Senat i prezydenta. Umowy pracownicze wygasną, a o tym, kto
dostanie posady w nowym rozdaniu, zdecydują nowi szefowie. Czyli wszyscy,
którzy zechcą pracować w mediach narodowych, będą musieli poddać się
weryfikacji.
Ale jak będzie wyglądała ustawa - nie wie nikt poza Czabańskim i ścisłym
kierownictwem PiS, co zresztą wywołuje irytację nawet wśród posłów partii. Z
rozmów z ludźmi z partyjnej centrali przy Nowogrodzkiej i Woronicza (siedziba
władz TVP) wynika, że w samym PiS oraz między przedstawicielami
najważniejszych prawicowych mediów trwa cichy, choć zażarty, konflikt o wpływy.
- Czabański niewiele mówi, niczego nie konsultuje, na spotkaniach z nami
twierdził tylko, że pokaże ustawę do końca marca. Wkurzenie na niego jest tym
większe, że w ogóle nie uzgadnia nominacji w regionalnych rozgłośniach -
utyskuje poseł PiS.
Niesnaski w rodzinie
Czabański może sobie pozwolić na ignorowanie szeregowych polityków
partii, bo ma poparcie prezesa. Na tyle silne, że wygrał pierwsze starcie z Kurskim
- o kształt ustawy. Szefowi TVP nie podobało się, że jeśli będzie
chciał nadal kierować telewizją, nie tylko będzie musiał stanąć do konkursu,
ale jeszcze musiałby rywalizować o stanowisko dyrektora generalnego, a nie
prezesa. W dodatku miałby nad sobą szefa Rady Mediów Narodowych o dużo
silniejszej pozycji niż minister skarbu, który dziś powołuje prezesów TVP i PR. - To się Kurze nie spodobało. On nie chce mieć
nad głową nadzorców, nie chce też być weryfikowany w konkursach - tłumaczy
nasz rozmówca z PiS.
Dlatego Kurski ruszył do ofensywy. W przekonaniu do siebie prezesa
Kaczyńskiego mają mu pomóc filmy smoleńskie, które telewizja wyemituje w rocznicę katastrofy, z „Niosła go Polska” na czele. Tyle
że szef TVP w tym przypadku spudłował, bo podobno tego akurat filmu
Kaczyński nie lubi. Według naszych informacji sprawa jest już załatwiona. - Szefem
Rady Mediów Narodowych ma zostać Czabański. Jego rola wzrośnie wraz z
osłabieniem pozycji szefa TVP, jako dyrektora będzie go można
zwolnić w pół godziny. Wszyscy, którzy dziś dzwonią do Kurskiego, będą dzwonili
do Czabańskiego - zauważa polityk PiS.
Kurskiemu na pewno nie pomogło to, że naraził się „Gazecie Polskiej”,
która oprócz zdymisjonowania Rachonia ma mu za złe pomijanie ich
najważniejszych ludzi w telewizyjnych nominacjach. Do dziś żadnych programów
czy stanowisk nie dostali najważniejsi w „GP", jak choćby Anita Gargas,
która w tej sprawie miała interweniować u samego prezesa PiS. Efekt jest taki,
że w sporze o tzw. media narodowe szef „GP” Tomasz Sakiewicz sprzymierzył się z
Krzysztofem Czabańskim.
Po drugiej stronie stanęło środowisko skupione wokół braci Karnowskich,
które protestowało przeciwko wyrzuceniu Andrzeja Mietkowskiego, do niedawna
szefa portalu Polskiego Radia, a prywatnie przyjaciela Bronisława Wildsteina.
Publicysta na portalu wPolityce.pl nazwał tę decyzję triumfem
partyjniactwa, w obronie Mietkowskiego stanęła nawet Zofia Romaszewska, jedna
z ikon pisowskiego środowiska. Irytacja jest tym większa, że Mietkowski
przetrwał w radiu rządy Platformy i SLD, a został wyrzucony przez swoich, czyli
przez prezes Stanisławczyk, która jest nominatką Czabańskiego.
Odpór znów dała „Gazeta Polska”. Jej publicysta Piotr Lisiewicz na
łamach portalu niezalezna.pl
ostro zaatakował nie tylko Karnowskich,
zarzucając im skłonności proplatformerskie i układanie się z postkomunistami,
ale przede wszystkim Jacka Kurskiego. Zarzuty wobec Kurskiego o to, że jego
„gry przekraczały granice przyzwoitości”, „sprawdził się tylko w gębie” i
ciągnie za sobą „watahy kolegów", którzy umieją tylko „zarabiać pieniądze
i intrygować", to już nie policzek, tylko zamaszysty sierpowy.
O ile nadal nie jest jasne, czy Kurski utrzyma swoje stanowisko, to na
pewno ani wewnętrzne tarcia, ani tym bardziej sprzeciw części środowiska
dziennikarskiego nie zmienią losu mediów publicznych. Dopóki rządzi PiS,
będzie obowiązywać punkt widzenia jednej partii, który posłuszni dziennikarze
mają tylko przekazywać ogółowi. Pytani przez kolegów, czy nie obawiają się
utraty twarzy, podobno odpowiadają, że „będą się martwić za osiem, może 12
lat”. Jeśli ich przewidywania się sprawdzą, z mediów publicznych zostaną
zgliszcza.
Grzegorz Rzeczkowski współpraca Wojciech Szacki
pierdu, pierdu
OdpowiedzUsuńpierdu, pierdu...
OdpowiedzUsuńSam jesteś pierdu pierdu, pewnie miałeś "objawienie Maciarewicza" i ci juz zostało
OdpowiedzUsuńCzy ktoś widział w jakimś cywilizowanym kraju, typu Niemcy lub USA, telewizję, która opluwa własny rząd? Raczej nie, to było możliwe tylko w Polsce, dzięki sitwie w TV pamiętającej stare dobre układy z czasów PRL i PO. Ja byłem zaskoczony tą nagonką na PIS, zanim jeszcze cokolwiek zrobili (złego czy dobrego). Zobaczymy jak sie sytuacja rozwinie, na razie dobrze, że kończą się układy i peplanie w mediach jaki to zły ten rząd. Ja chcę dziennikarstwa na poziomie, przekazywania w sposób ciekawy informacji, a nie prania mózgu i interpretowania wydarzeń. Nie jestem dzieckiem i tego nie potrzebuje, a szczególnie w publicznej TV za moje pieniądze. Amen
OdpowiedzUsuńPISUARY MÓWIĄ TERAZ KUR.. MY SWOICH MISIEWICZÓW I INNYCH PAJACÓW OBSADZAJĄ NA NAJWAŻNIEJSZYCH FUNKCJACH.
OdpowiedzUsuń