niedziela, 6 marca 2016

Przeproś, do cholery!,Lejce i bat,Zrobiony w konia i Smród



Przeproś, do cholery!
Od ambon po telewizyjne studia wybrzmiewa w Polsce piękne słowo - przepraszam. Niestety, wystę­puje ono w naszej wersji chrześcijaństwa, czyli w wołaczu. Przeproś, Wałęso, pokajaj się!
   Przeprosiny miewają sens. Bywają też przedmiotem gorą­cych debat. W Watykanie trwały swego czasu dyskusje, czy papież Jan Paweł II powinien przepraszać za błędy w historii Kościoła, a papież Benedykt za zaniechania Kościoła w spra­wie przypadków pedofilii wśród księży. W Ameryce debato­wano, czy prezydent powinien przepraszać za koszmar, który biali zafundowali rdzennym mieszkańcom kraju.
   Tam debatowano jednak nad tym, czy przepraszać powinni­śmy „my”, u nas zaś debata dotyczy nie „nas”, ale „jego”. Win­ny jest on. Ofiarami my. Polacy mają bowiem podobno prawo czuć się oszukani tym, co Lech Wałęsa podpisał albo nie pod­pisał, opowiadał albo nie. Apele o przeprosiny mają różnych autorów i różny charakter. Nie zmienia się tylko adresat. Ar­cybiskup Głódź stwierdza, że Wałęsa powinien przeprosić, co byłoby - jak dodaje - „wspaniałym aktem w Roku Miłosier­dzia”. Można się skądinąd zadumać nad tym, że miłosierdziu poświęcono akurat konkretny rok, ale też szkoda, że zwolen­nicy przeprosin chcą przeprosin głównie od innych. Pewnie w ramach miłosierdzia. Szkoda, arcybiskup Głódź ma prze­cież wspaniałą okazję, by przeprosić za upokarzanie pod­władnych i organizowanie libacji alkoholowych. To też byłby „wspaniały akt w Roku Miłosierdzia”. A może nie. Arcybiskup chyba uważa, że nie. Prawda, lepiej się bić w cudze piersi.
   Wałęsie pewne szanse na odkupienie daje też poseł Kor­nel Morawiecki. Pod warunkiem wszelako, że Wałęsa „prze­prosi i się pokaja”. Nie wiadomo jeszcze, w jakiej formie miałby się pokajać. To do ustalenia. Pan Morawiecki przez niektórych był pasowany na moralny autorytet tego Sejmu. Na razie odgrywa rolę nieprzesadnie przenikliwego cheerleadera PiS w najbardziej kompromitujących akcjach tej partii - najpierw przy demontażu Trybunału Konstytucyj­nego, teraz przy niszczeniu legendy Wałęsy. Zrozumiałe są jego kompleksy wobec człowieka, który uprawiał nie tylko solidarność walczącą, ale i zwycięską. Tylko żeby aż tak ot­warcie te kompleksy manifestować?
   Nasi etatowi katolicy, ci z PiS, też oferują gotowość „wy­baczenia Wałęsie”, jeśli tylko przeprosi. A powinien bardzo przepraszać, bo - jak powiedział minister Waszczykowski
- „Wałęsa mógł być figurantem”. W poszukiwaniu figurantów Waszczykowski nie musi spoglądać gdzieś daleko. Figuran­tów prawdziwych znajdzie dużo bliżej.
   A propos - pani premier Szydło orzekła w sprawie Wałęsy, że „przede wszystkim powinniśmy poznać prawdę, ta prawda
należy się Polakom i to jest najważniejsze”. Na miejscu pani Szydło byłbym ostrożny w domaganiu się prawdy i podkreśla­niu, że jest ona najważniejsza. Cała jej kampania, podobnie jak kampania kandydata Dudy, oparta była na kłamstwach. To już mamy czarno na białym. Może czas na przeprosiny? „Prawda należy się Polakom”.
   Poseł Jarosław Kaczyński milczy. Po co ma mówić, skoro całe PiS i tak mówi to, co Kaczyński chce słyszeć. Pan poseł zafundował Polsce wyborczą ustawkę z kandydatami mający­mi ukryć jego wolę sprawowania w Polsce władzy absolutnej. Nie zapowiadał, zdaje się, że swe rządy zacznie od demontażu państwa prawa i demokracji liberalnej. Może czas na przepro­siny? Nie rozumiem, dlaczego Wałęsa miałby przepraszać za ewentualne winy, a Kaczyński nie miałby przepraszać za winy realne. Tym bardziej że Wałęsa ewentualne winy odkupił po tysiąckroć. Kaczyński oczywiście swej winy nie dostrzega. Dlatego nigdy nie musi nikogo przepraszać. Może poza ojcem dyrektorem, którego przeprosił za sugestie, że Rydzyk musi mieć jakieś konszachty z rosyjskimi służbami. No cóż, jak po ostatnich dwóch wyborach powtarzał Kaczyński - „nie było­by tego zwycięstwa bez Ciebie, ojcze dyrektorze”.
   Ciekawe, że najbardziej znany polski chrześcijanin, papież Wojtyła, według wszelkich źródeł nigdy nie domagał się od Wałęsy przeprosin. Przeciwnie, dostrzegał jego wielką rolę. Ale cóż, tak jak papież Franciszek nie jest dla naszych dy­żurnych katolików autorytetem w sprawie uchodźców, tak w sprawie Wałęsy, przepraszania i wybaczania nie jest dla nich autorytetem Jan Paweł II. W kwestii miłości bliźniego, miłosierdzia i wybaczania maj ą oni własne poglądy, miłosier­dziem nieskalane.
   Nie dziwię się Wałęsie, że za ewentualne winy przepraszać nie chce. Za dobrze zna naszych etatowych katolików, by nie wiedzieć, że zaraz potem wrzucono by go w kolejny krąg pie­kła. Prawda nas wyzwoli, słyszymy od nich. Na razie pragnie­nie prawdy wyzwala w nich najniższe instynkty.
   Przepraszać najlepiej we własnym imieniu. Dlatego w tym miejscu gorąco przepraszam Lecha Wałęsę za to, co go spoty­ka. A przy okazji, z całego serca za wszystko mu dziękuję.

Lejce i bat

Sobotnia manifestacja KOD w Warszawie była imponująca i poruszająca. Coś się rodzi: jakaś nowa emocja, dawno nieprzeżywane poczucie wspólnoty, festiwal haseł, plakatów, przyśpiewek - bardziej serio, jak w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, bardzo na żarty – jak w obronie zaatakowanej stadniny, czy pół żartem, pół serio - wobec próby wymazania Lecha Wałęsy z historii Polski. Rozmów w tłumie, wędrującym przez kilka godzin ulicami Warszawy, nie sposób cyto­wać, ale oprócz złośliwości i kpinek pod adresem nowej ekipy dominowały całkiem poważne pytania: po co oni to robią?; czy ktoś, choćby Jarosław, nad tym panuje?; do czego chcą doprowadzić? do zerwania z Zachodem? do jakiejś woj­ny domowej?
Następne marsze czy pikiety KOD zapowiedziano już za kilka dni, bo zbliża się, jeśli nie„bój ostatni", to przynajmniej wiosenne przesilenie. Chodzi o Trybunał Konstytucyjny: najpierw wyrok samego TK w sprawie tzw. ustawy naprawczej, potem oficjalne orzeczenie Komisji Weneckiej. Treści obu wyroków można się domyślać, bo nie ma poważnych prawników, którzy broniliby pisowskiej akcji przeciw Trybunałowi. Ale rządzący, a zwłaszcza prezes PiS, zabrnęli tak daleko, tak ich werbalnie i politycznie po­niosło, że trudno wyobrazić sobie, by ustąpili. Na razie Jarosław Kaczyński sprawia wrażenie desperata, który byle nie okazać sła­bości, byle się nie ośmieszyć, gotów jest na wojnę ze wszystkimi.

Łatwo wyobrazić sobie główne przekazy dnia partyjnej pro­pagandy: że orzeczenie Komisji Weneckiej to zemsta euro­pejskich lewaków za nasz dzielny opór wobec przyjmowania uchodźców; że to kolejny zamach na polską suwerenność; że opinie prawne w sprawie TK są różne i podzielone; że KW, nasz TK i w ogóle sądy wypowiadają opinie, a ostateczny to jest Sąd Boży; że Trybunał składa się z konkretnych ludzi, z których każdy ma jakiś życiorys i poglądy; że może coś przyjmiemy, a coś nie,
ale się zobaczy. Na pewno zawstydzającą merytoryczną i polityczną porażkę w sprawie TK PiS spróbuje przykryć tzw. audytem rządu PO-PSL. Nie darmo przez sto dni szu­kano w ministerstwach haków na poprzedników. To, co się wysypie, będzie bardzo trudne do weryfikacji (min. Macie­rewicz już ogłosił wielki układ korupcyjny w MON, którego jednak nie można ujawnić ze względów bezpieczeństwa), ale TVP będzie codziennie siało grozę opowieściami o nie­prawdopodobnych przekrętach starej władzy, która teraz, w panice, próbuje schować się za Trybunał Konstytucyjny.
Będą także inne prokuratorsko-agenturalne spektakle (wejście do domu p. Biernata, rewizja u Jaruzelskich, może u sędziego Łączewskiego, przesłuchanie byłego szefa stadniny koni arabskich czy Tomasza Arabskiego).

W tej rewolucyjnej operze jedna z głównych ról jest przypisana Beacie Szydło. Pani premier będzie utyskiwać na opozycję, że nie daje przeprowadzić dobrych, konkretnych zmian, że jątrzy, donosi, psuje imię Polski. Sam Jarosław Kaczyński, atakując poprzednią wła­dzę, użył barwnej metafory: otóż rząd to teatrzyk cieni, film wyświe­tlany na kurtynie zasłaniającej przed maluczkimi prawdziwą grę inte­resów. Pasuje dziś jak ulał. Ale sprawy Trybunału, także dzięki KOD, nie da się już rozgrywać za kurtyną. Miliony Polaków wiedzą, że od tego zależy wszystko inne. Jeśli padnie Trybunał, nie będzie już żadnego ograniczenia dla woluntaryzmu władzy. Uchwalą i zrobią, co ze­chcą. Pewnie zostało nam jeszcze ze dwa-trzy tygodnie, aby nowa ekipa zrozumiała, lub zostało jej to wytłumaczone, że destabilizacja polskiego państwa i prawa, paraliż sądownictwa, międzynarodowa izolacja polskiego rządu, groźba sankcji i bojkotu - może dać krótką polityczną frajdę (zdrajcy nas atakują), ale jednocześnie wynosi rząd PiS poza strefę zachodniej wspólnoty, dramatycznie osłabia uzyskaną w wyborach legitymację do rządzenia. Pytanie na marzec: czy na­czelny woźnica kraju pociągnie wreszcie za lejce czy jeszcze przyłoży batem? I co się stanie z wozem, na którym wszyscy jedziemy?
Jerzy Baczyński

Zrobiony w konia

Już nie wiadomo, czy wszystko jest OK - jak zapewniała pre­mier Szydło w Parlamencie Europejskim, czy nic nie jest OK i trzeba ośmiu lat, żeby Polskę zmie­nić - jak mówi prezes Kaczyński w „Financial Times”.
   Mówienie, że nic nie jest OK, to typowy przykład pe­dagogiki wstydu, czyli „Polska w ruinie”. Lada dzień potwierdzi to wykonany przez rząd PiS audyt, który pokaże otchłań, w jakiej żyjemy. Jako żoliborzanin chętnie bym zaprosił prezesa Kaczyńskiego na mały audyt naszej dzielnicy. Zapraszam na plac Inwalidów
od prezesa rzut beretem. Gdzie moglibyśmy usiąść i pogadać jak Polak z Polakiem? W latach 70. w tej oko­licy istniał tylko jeden „zakład gastronomiczny” - bar mleczny przy ul. Czarnieckiego, gdzie po 1989 r. wyda­wano „zupę Kuronia”, który mieszkał dwa kroki stąd. Poza tym - pustynia. Dzisiaj wystarczy, że pan prezes wyjdzie z domu, przejdzie się wzdłuż parku Żerom­skiego (pięknie reanimowanego za unijne pieniądze, w czasie kiedy prezydentem miasta był Lech Kaczyń­ski), by trafić na plac Inwalidów, przy którym naliczy­łem co najmniej 12 (dwanaście) restauracji, barów, ka­wiarni i winiarni. Już nie pije się wódeczki na stojąco, kupowanej na kieliszki w oknie pewnego mieszkania na parterze. Pamięta pan?
   A dla bardziej wymagających umysłowo na miejscu dawnego banku (!) otwarto czytelnię naukową biblio­teki publicznej, z komputerami i wszelkimi szykanami, gdzie oprócz książek można poczytać gazety lub cza­sopisma, jeszcze niezakazane przez byle jakiego mini­stra. Dobra zmiana w Polsce trwa od lat, tylko trzeba mieć oczy otwarte. Oczywiście suweren ma rację, uznał te zmiany za niewystarczające, nie dość sprawiedliwe, ale nie dajmy się zwariować. Nie jest już tak, że spotkać się można tylko pod budką z piwem.
Powie ktoś: to jest stolica, zamożna dzielnica, a „Pol­ska B” tylko się oblizuje ze smakiem, ponad połowa Po­laków zarabia nie więcej niż 2500-3000 zł, ich nie stać na kebaba (zawsze pełen ludzi Amrit Kebab, dwie mi­nuty od Prezesa). To prawda, są rejony bogatsze i bied­niejsze, ale to się poprawi dzięki dobrej zmianie! Pod­wyższenie kwoty wolnej od podatku, 500+, wcześniejsza emerytura, niższy podatek dla małych firm, bezpłatne leki dla 75+, kredyty w walutach korzystnie przeliczo­ne według sprawiedliwego kursu a la prezydent Duda
wszystko to spowoduje, że kebab trafi pod strzechy. Już za osiem lat. Dzieci urodzone za 500+ oraz starcy z gotówką oszczędzoną w aptece będą jeść, pić i popusz­czać pasa. Niestety, „dobra zmiana” ma swoją brzydką stronę: Polska znalazła się na kolanach. Na cenzuro­wanym w Parlamencie Europejskim i w Radzie Europy, do Warszawy przyjeżdżają rewizorzy praw człowieka, członkowie Komisji Weneckiej, która już nam pogroziła (wiem, wiem: „to tylko opinia”), minister Waszczykowski podczas spotkania z sekretarzem stanu USA Johnem Kerrym, zamiast wykorzystać swoje 30 minut, musi tłumaczyć się z tego, co dzieje się w Polsce. Czy to nie jest upokarzające, że wszędzie musimy się usprawie­dliwiać? Światowe media nie mogą uwierzyć w to, co się u nas dzieje. Pierwszych kilka artykułów moż­na było wytłumaczyć tym, że Anne Applebaum (znana polakożerczyni) nakablowała koledze z „Washington Post”, a zgorzk­niały „Zdradek” ma kumpla w „The Economist”. Ale kie­dy odezwały się media od Kalifornii do Włoch, to trudno było wszystko zwalić na tych, którzy utracili w Polsce władzę i przywileje.
   Jaki koń jest - każdy widzi. Zagrożony Trybunał Konsty­tucyjny i niezależność sądów (w końcu to minister Ziobro będzie decydował o awansach sędziowskich) oraz proku­ratura - ponownie podporządkowana rządowi. Służba cywilna zlikwidowana, zamiast tego sypią się nominacje prawdziwy festiwal niekompetencji: komendant policji nie ten, szef holdingu zbrojeniowego - nie ten, dyrek­tor Zamku Królewskiego - nie ta, którą rekomendowała rada powiernicza. Wywalili nawet zasłużonych dyrekto­rów sławnych stadnin koni arabskich oraz ambasadora Arabskiego. Tylko patrzeć, jak zabiorą się za stajennych, dorożkarzy i dziennikarzy, nie tylko „publicznych”.

Z szafy Kiszczaka wypadł mój prywatny list za socjali­zmem - przeciwko zbrodniom - który IPN nie wiado­mo jakim prawem opublikował. Cały list i mój komentarz znajdują się na moim blogu en passant (polityka.pl/blogi). List ten składa się z dwóch części. Pierwsza jest pisa­na wazeliną, druga - piołunem. Co robią media prawi­cowe? Cytują tylko wazelinę. „Rzeczpospolita” tak pisze: „Światło dzienne ujrzał także list dziennikarza »Polityki« Daniela Passenta z 29 października 1984 r. Pismo to do­tyczyło zabójstwa ks. Jerzego, do którego doszło 10 dni wcześniej. »Szanowny Panie Generale! W tych trudnych dla kraju i dla pana osobiście dniach ośmielam się na­pisać kilka słów, by dać dowód pamięci i poparcia linii, którą pan reprezentuje« - rozpoczyna list Passent”. I tyle. Koniec. Kropka. Ani słowa o treści mojego listu. A przecież w dalszym ciągu listu pytałem: „Jak to mogło się stać, że w resorcie, w którym jest tak szczegółowy dobór kadr i tak wysokie upartyjnienie - mogło dojść do takiego zwyrod­nienia kilku pracowników? Po drugie, a to uważam za naj­ważniejsze - czy możemy uważać uprowadzenie ks. Po­piełuszki za akt całkowicie izolowany? Niestety, nie”. Opinia publiczna - pisałem - „nie ma zaufania do wersji oficjalnej”, widzi to porwanie „jako dalszy ciąg Bydgosz­czy, Nowej Huty, Bartoszcze, Przemyka itd.”. Ostrzega­łem, że „osobnicy w rodzaju Grzegorza Piotrowskiego znów poczują się niezbędni”, a w sprawie morderstwa Przemyka niesłusznie ochroniono policjantów. I tak da­lej, w tym duchu. Niestety, media prawicowe od „Rzecz­pospolitej” po rozmaite Niezależne czy wPolityce zlizały z mojego listu tylko wazelinę, mówiąc o „hołdowniczym liście Passenta” - resztę starannie przemilczając. Że coś takiego robią prawicowe media, które kłamią codziennie to mnie nie dziwi. Dziwi mnie natomiast, że w szafie Kiszczaka znalazł się tylko mój list do generała przeciwko mordercom z MSW. A gdzie są inne?
Daniel Passent

Smród

Bardzo dawno temu, kiedy wszyscy w moim wieku mieli po 16 lat, kumpel mnie spytał:
Stasiek, czy ty wiesz, co to jest jednokąt ujemny? Byłem na sto procent pewny, że mnie robi w konia, ale nie pękałem. - Jasiu, od­powiedziałem, a czy ty wiesz, że nieskończoność nie ist­nieje? Jasio rozdziawił dziób: - Jak to nie istnieje? To co jest dalej? - Nic, nieskończoność się kończy i już. Tylko to jest tak daleko, że nikt tam jeszcze nie doleciał i tego końca nie sfotografował. W ten sposób kombinując, już po dwóch ty­godniach doszliśmy do wspaniałych rezultatów. Najczulej wspominam bryłę sprzecznie otwartą. Wejść do niej było łatwo, ale wyjścia żadnego nie było...
   Że głupie i absurdalne? Właśnie o to chodziło, bo ab­surd zawsze mnie bawił. I nagle od stu dni przestał. Po­szedłem do swojego lekarza. - Nie ma pana doktora - po­wiedziała pielęgniarka - został dyrektorem tej kopalni, co jest w upadku. Pojechałem do kopalni. Była zamknięta na cztery spusty. Górnicy mieli zebranie na zewnątrz. Wła­śnie swoje wystąpienie kończył poseł Sasin, który jeszcze raz podkreślił, że „Ida” to film dający „fałszywe wyobra­żenie o tym, co działo się w Polsce w czasie drugiej wojny światowej ”, bo przecież to Niemcy, a nie Polacy mordowali Żydów. Górnicy kiwali głowami i obiecywali, że powtórzą to żonom. Tylko jeden nie kiwał. Krzyknął: Dlaczego za­mknęliście naszą kopalnię?
   - Za to otwieramy kilkanaście nowych muzeów. Sybiru, Ziem Zachodnich, Kresów, Westerplatte, Żołnierzy Wyklę­tych. .. - odkrzyknął wysiadający właśnie z limuzyny wice­premier Gliński - musimy budować wspólnotę narodową i dowartościować nurty dotąd spychane na margines.
   Górnicy słuchali i zapewniali, że nie powtórzą tego żo­nom. Nieoczekiwanie zza wielkiej hałdy węgla wyłonił się duet Szydło-Szyszko. Pani premier poinformowała zebranych, że ta właśnie, kolejna już hałda, stała się własnością Rady Mi­nistrów, więc rząd czuje się na niej jak u siebie w domu. - Każdy z tu obecnych może sobie wziąć ka­wałek naszej narodowej kopaliny na pamiątkę. Zróbcie piękny pre­zencik waszym dzieciom z okazji 100 dni rządu - zachęcała Beata Szydło. To mówiąc, wyciągnęła z niebieskiej teczki zwój biało-czerwonej wstęgi, aby każdy mógł sobie przewiązać swoją bryłkę.
   A co z pracą? - dał się słyszeć kolejny okrzyk z tłumu. Uciszył go minister Szyszko, który zszedł z hałdy, trzy­mając w ręku słoik. - Tu jest wasza praca - powiedział z uśmiechem. - Powąchajcie, co planuje Ministerstwo Śro­dowiska. Postanowiliśmy zadbać o polskie miasta i wsie. Mój resort wkrótce przedstawi ustawę, która pozwoli Po­lakom żyć w atmosferze wolnej od uciążliwych zapachów. Smrodu po prostu. W całym kraju dokładnie wskażemy miejsca, gdzie i co może wydzielać woń i w jakim natęże­niu. Wyszkolimy tysiące specjalistów, roboty będzie dla każdego na wiele lat. Żadnej aparatury nie potrzebujemy, wystarczą nosy. Trójki wąchaczy, zawsze idąc pod wiatr, przemierzą codziennie składowiska śmieci, gospodarstwa rolne oraz przedsiębiorstwa w całym kraju i ocenią, czy długo da się wytrzymać w takim zapachu, jaki właśnie ba­dają. Na koniec dodam, że Puszczę Białowieską wytniemy z innych powodów.

Do tej pory największym natężeniem wydzielanego fe­toru mogą się jednak poszczycić liczni rządowi polity­cy. Jacek Żalek na przykład, z partii Gowina Polska Razem, opluł wielotysięczne manifestacje KOD, maszerujące pod hasłem „My, naród” taką oto recenzją: „Jeżeli to jest naród, to rozumiem, że to jest ten naród, który miał krępującą przeszłość w SB i UB. Ale to nie jest naród polski”. Zapa­miętajmy sobie te słowa.
Stanisław Tym

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz