Przeproś, do cholery!
Od ambon
po telewizyjne studia wybrzmiewa w Polsce piękne słowo -
przepraszam. Niestety, występuje ono w naszej wersji chrześcijaństwa, czyli w
wołaczu. Przeproś, Wałęso, pokajaj się!
Przeprosiny miewają sens. Bywają też przedmiotem gorących debat. W
Watykanie trwały swego czasu dyskusje, czy papież Jan Paweł II powinien
przepraszać za błędy w historii Kościoła, a papież Benedykt za zaniechania
Kościoła w sprawie przypadków pedofilii wśród księży. W Ameryce debatowano,
czy prezydent powinien przepraszać za koszmar, który biali zafundowali rdzennym
mieszkańcom kraju.
Tam debatowano jednak nad tym, czy przepraszać powinniśmy „my”, u nas
zaś debata dotyczy nie „nas”, ale „jego”. Winny jest on. Ofiarami my. Polacy
mają bowiem podobno prawo czuć się oszukani tym, co Lech Wałęsa podpisał albo
nie podpisał, opowiadał albo nie. Apele o przeprosiny mają różnych autorów i
różny charakter. Nie zmienia się tylko adresat. Arcybiskup Głódź stwierdza, że
Wałęsa powinien przeprosić, co byłoby - jak dodaje - „wspaniałym aktem w Roku
Miłosierdzia”. Można się skądinąd zadumać nad tym, że miłosierdziu poświęcono
akurat konkretny rok, ale też szkoda, że zwolennicy przeprosin chcą przeprosin
głównie od innych. Pewnie w ramach miłosierdzia. Szkoda, arcybiskup Głódź ma
przecież wspaniałą okazję, by przeprosić za upokarzanie podwładnych i
organizowanie libacji alkoholowych. To też byłby „wspaniały akt w Roku
Miłosierdzia”. A może nie. Arcybiskup chyba uważa, że nie. Prawda, lepiej się
bić w cudze piersi.
Wałęsie pewne szanse na odkupienie daje też poseł Kornel Morawiecki.
Pod warunkiem wszelako, że Wałęsa „przeprosi i się pokaja”. Nie wiadomo
jeszcze, w jakiej formie miałby się pokajać. To do ustalenia. Pan Morawiecki
przez niektórych był pasowany na moralny autorytet tego Sejmu. Na razie odgrywa
rolę nieprzesadnie przenikliwego cheerleadera PiS w najbardziej
kompromitujących akcjach tej partii - najpierw przy demontażu Trybunału
Konstytucyjnego, teraz przy niszczeniu legendy Wałęsy. Zrozumiałe są jego
kompleksy wobec człowieka, który uprawiał nie tylko solidarność walczącą, ale i
zwycięską. Tylko żeby aż tak otwarcie te kompleksy manifestować?
Nasi etatowi katolicy, ci z PiS, też oferują gotowość „wybaczenia
Wałęsie”, jeśli tylko przeprosi. A powinien bardzo przepraszać, bo - jak
powiedział minister Waszczykowski
- „Wałęsa mógł być figurantem”. W
poszukiwaniu figurantów Waszczykowski nie musi spoglądać gdzieś daleko. Figurantów
prawdziwych znajdzie dużo bliżej.
A propos - pani premier Szydło orzekła w sprawie Wałęsy, że „przede
wszystkim powinniśmy poznać prawdę, ta prawda
należy się Polakom i to jest
najważniejsze”. Na miejscu pani Szydło byłbym ostrożny w domaganiu się prawdy i
podkreślaniu, że jest ona najważniejsza. Cała jej kampania, podobnie jak
kampania kandydata Dudy, oparta była na kłamstwach. To już mamy czarno na
białym. Może czas na przeprosiny? „Prawda należy się Polakom”.
Poseł Jarosław Kaczyński milczy. Po co ma mówić, skoro całe PiS i tak
mówi to, co Kaczyński chce słyszeć. Pan poseł zafundował Polsce wyborczą
ustawkę z kandydatami mającymi ukryć jego wolę sprawowania w Polsce władzy
absolutnej. Nie zapowiadał, zdaje się, że swe rządy zacznie od demontażu
państwa prawa i demokracji liberalnej. Może czas na przeprosiny? Nie rozumiem,
dlaczego Wałęsa miałby przepraszać za ewentualne winy, a Kaczyński nie miałby
przepraszać za winy realne. Tym bardziej że Wałęsa ewentualne winy odkupił po
tysiąckroć. Kaczyński oczywiście swej winy nie dostrzega. Dlatego nigdy nie
musi nikogo przepraszać. Może poza ojcem dyrektorem, którego przeprosił za
sugestie, że Rydzyk musi mieć jakieś konszachty z rosyjskimi służbami. No cóż,
jak po ostatnich dwóch wyborach powtarzał Kaczyński - „nie byłoby tego
zwycięstwa bez Ciebie, ojcze dyrektorze”.
Ciekawe, że najbardziej znany polski chrześcijanin, papież Wojtyła,
według wszelkich źródeł nigdy nie domagał się od Wałęsy przeprosin. Przeciwnie, dostrzegał jego wielką rolę. Ale cóż, tak
jak papież Franciszek nie jest dla naszych dyżurnych katolików autorytetem w
sprawie uchodźców, tak w sprawie Wałęsy, przepraszania i wybaczania nie jest
dla nich autorytetem Jan Paweł II. W kwestii miłości bliźniego, miłosierdzia i
wybaczania maj ą oni własne poglądy, miłosierdziem nieskalane.
Nie dziwię się Wałęsie, że za ewentualne winy przepraszać nie chce. Za
dobrze zna naszych etatowych katolików, by nie wiedzieć, że zaraz potem
wrzucono by go w kolejny krąg piekła. Prawda nas wyzwoli, słyszymy od nich. Na
razie pragnienie prawdy wyzwala w nich najniższe instynkty.
Przepraszać najlepiej we własnym imieniu. Dlatego w tym miejscu gorąco
przepraszam Lecha Wałęsę za to, co go spotyka. A przy okazji, z całego serca
za wszystko mu dziękuję.
Lejce i bat
Sobotnia manifestacja KOD w Warszawie była
imponująca i poruszająca. Coś się rodzi: jakaś nowa emocja, dawno nieprzeżywane
poczucie wspólnoty, festiwal haseł, plakatów, przyśpiewek - bardziej serio, jak
w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, bardzo na żarty – jak w obronie zaatakowanej
stadniny, czy pół żartem, pół serio - wobec próby wymazania Lecha Wałęsy z
historii Polski. Rozmów w tłumie, wędrującym przez kilka godzin ulicami
Warszawy, nie sposób cytować, ale oprócz złośliwości i kpinek pod adresem
nowej ekipy dominowały całkiem poważne pytania: po co oni to robią?; czy ktoś,
choćby Jarosław, nad tym panuje?; do czego chcą doprowadzić? do zerwania z
Zachodem? do jakiejś wojny domowej?
Następne marsze czy pikiety KOD zapowiedziano już za kilka
dni, bo zbliża się, jeśli nie„bój ostatni", to przynajmniej wiosenne
przesilenie. Chodzi o Trybunał Konstytucyjny: najpierw wyrok samego TK w
sprawie tzw. ustawy naprawczej, potem oficjalne orzeczenie Komisji Weneckiej. Treści
obu wyroków można się domyślać, bo nie ma poważnych prawników, którzy broniliby
pisowskiej akcji przeciw Trybunałowi. Ale rządzący, a zwłaszcza prezes PiS,
zabrnęli tak daleko, tak ich werbalnie i politycznie poniosło, że trudno
wyobrazić sobie, by ustąpili. Na razie Jarosław Kaczyński sprawia wrażenie
desperata, który byle nie okazać słabości, byle się nie ośmieszyć, gotów jest
na wojnę ze wszystkimi.
Łatwo wyobrazić sobie główne przekazy dnia
partyjnej propagandy: że orzeczenie Komisji Weneckiej to zemsta europejskich
lewaków za nasz dzielny opór wobec przyjmowania uchodźców; że to kolejny zamach
na polską suwerenność; że opinie prawne w sprawie TK są różne i podzielone; że
KW, nasz TK i w ogóle sądy wypowiadają opinie, a ostateczny to jest Sąd Boży;
że Trybunał składa się z konkretnych ludzi, z których każdy ma jakiś życiorys i
poglądy; że może coś przyjmiemy, a coś nie,
ale się zobaczy. Na pewno zawstydzającą merytoryczną i
polityczną porażkę w sprawie TK PiS spróbuje przykryć tzw. audytem rządu
PO-PSL. Nie darmo przez sto dni szukano w ministerstwach haków na
poprzedników. To, co się wysypie, będzie bardzo trudne do weryfikacji (min.
Macierewicz już ogłosił wielki układ korupcyjny w MON, którego jednak nie
można ujawnić ze względów bezpieczeństwa), ale TVP będzie codziennie siało
grozę opowieściami o nieprawdopodobnych przekrętach starej władzy, która
teraz, w panice, próbuje schować się za Trybunał Konstytucyjny.
Będą także inne prokuratorsko-agenturalne spektakle (wejście
do domu p. Biernata, rewizja u Jaruzelskich, może u sędziego Łączewskiego,
przesłuchanie byłego szefa stadniny koni arabskich czy Tomasza Arabskiego).
W tej rewolucyjnej operze jedna z głównych
ról jest przypisana Beacie Szydło. Pani premier będzie utyskiwać na opozycję,
że nie daje przeprowadzić dobrych, konkretnych zmian, że jątrzy, donosi, psuje
imię Polski. Sam Jarosław Kaczyński, atakując poprzednią władzę, użył barwnej
metafory: otóż rząd to teatrzyk cieni, film wyświetlany na kurtynie
zasłaniającej przed maluczkimi prawdziwą grę interesów. Pasuje dziś jak ulał.
Ale sprawy Trybunału, także dzięki KOD, nie da się już rozgrywać za kurtyną.
Miliony Polaków wiedzą, że od tego zależy wszystko inne. Jeśli padnie Trybunał,
nie będzie już żadnego ograniczenia dla woluntaryzmu władzy. Uchwalą i zrobią,
co zechcą. Pewnie zostało nam jeszcze ze dwa-trzy tygodnie, aby nowa ekipa
zrozumiała, lub zostało jej to wytłumaczone, że destabilizacja polskiego
państwa i prawa, paraliż sądownictwa, międzynarodowa izolacja polskiego rządu,
groźba sankcji i bojkotu - może dać krótką polityczną frajdę (zdrajcy nas
atakują), ale jednocześnie wynosi rząd PiS poza strefę zachodniej wspólnoty,
dramatycznie osłabia uzyskaną w wyborach legitymację do rządzenia. Pytanie na
marzec: czy naczelny woźnica kraju pociągnie wreszcie za lejce czy jeszcze
przyłoży batem? I co się stanie z wozem, na którym wszyscy jedziemy?
Jerzy Baczyński
Zrobiony w konia
Już nie wiadomo, czy wszystko jest OK - jak
zapewniała premier Szydło w Parlamencie Europejskim, czy nic nie jest OK i
trzeba ośmiu lat, żeby Polskę zmienić - jak mówi prezes Kaczyński w „Financial
Times”.
Mówienie, że nic
nie jest OK, to typowy przykład pedagogiki wstydu, czyli „Polska w ruinie”.
Lada dzień potwierdzi to wykonany przez rząd PiS audyt, który pokaże otchłań, w
jakiej żyjemy. Jako żoliborzanin chętnie bym zaprosił prezesa Kaczyńskiego na
mały audyt naszej dzielnicy. Zapraszam na plac Inwalidów
od prezesa rzut beretem. Gdzie moglibyśmy usiąść i pogadać
jak Polak z Polakiem? W latach 70. w tej okolicy istniał tylko jeden „zakład
gastronomiczny” - bar mleczny przy ul. Czarnieckiego, gdzie po 1989 r. wydawano
„zupę Kuronia”, który mieszkał dwa kroki stąd. Poza tym - pustynia. Dzisiaj
wystarczy, że pan prezes wyjdzie z domu, przejdzie się wzdłuż parku Żeromskiego
(pięknie reanimowanego za unijne pieniądze, w czasie kiedy prezydentem miasta
był Lech Kaczyński), by trafić na plac Inwalidów, przy którym naliczyłem co
najmniej 12 (dwanaście) restauracji, barów, kawiarni i winiarni. Już nie pije
się wódeczki na stojąco, kupowanej na kieliszki w oknie pewnego mieszkania na
parterze. Pamięta pan?
A dla bardziej
wymagających umysłowo na miejscu dawnego banku (!) otwarto czytelnię naukową
biblioteki publicznej, z komputerami i wszelkimi szykanami, gdzie oprócz
książek można poczytać gazety lub czasopisma, jeszcze niezakazane przez byle
jakiego ministra. Dobra zmiana w Polsce trwa od lat, tylko trzeba mieć oczy
otwarte. Oczywiście suweren ma rację, uznał te zmiany za niewystarczające, nie
dość sprawiedliwe, ale nie dajmy się zwariować. Nie jest już tak, że spotkać
się można tylko pod budką z piwem.
Powie ktoś: to jest stolica, zamożna dzielnica, a „Polska
B” tylko się oblizuje ze smakiem, ponad połowa Polaków zarabia nie więcej niż
2500-3000 zł, ich nie stać na kebaba (zawsze pełen ludzi Amrit Kebab, dwie minuty
od Prezesa). To prawda, są rejony bogatsze i biedniejsze, ale to się poprawi
dzięki dobrej zmianie! Podwyższenie kwoty wolnej od podatku, 500+,
wcześniejsza emerytura, niższy podatek dla małych firm, bezpłatne leki dla 75+,
kredyty w walutach korzystnie przeliczone według sprawiedliwego kursu a la
prezydent Duda
wszystko to spowoduje, że kebab trafi pod strzechy. Już za
osiem lat. Dzieci urodzone za 500+ oraz starcy z gotówką oszczędzoną w aptece
będą jeść, pić i popuszczać pasa. Niestety, „dobra zmiana” ma swoją brzydką
stronę: Polska znalazła się na kolanach. Na cenzurowanym w Parlamencie
Europejskim i w Radzie Europy, do Warszawy przyjeżdżają rewizorzy praw
człowieka, członkowie Komisji Weneckiej, która już nam pogroziła (wiem, wiem:
„to tylko opinia”), minister Waszczykowski podczas spotkania z sekretarzem
stanu USA Johnem Kerrym, zamiast wykorzystać swoje 30 minut, musi tłumaczyć się
z tego, co dzieje się w Polsce. Czy to nie jest upokarzające, że wszędzie
musimy się usprawiedliwiać? Światowe media nie mogą uwierzyć w to, co się u nas
dzieje. Pierwszych kilka artykułów można było wytłumaczyć tym, że Anne
Applebaum (znana polakożerczyni) nakablowała koledze z „Washington Post”, a
zgorzkniały „Zdradek” ma kumpla w „The Economist”. Ale kiedy odezwały się
media od Kalifornii do Włoch, to trudno było wszystko zwalić na tych, którzy
utracili w Polsce władzę i przywileje.
Jaki koń jest -
każdy widzi. Zagrożony Trybunał Konstytucyjny i niezależność sądów (w końcu to
minister Ziobro będzie decydował o awansach sędziowskich) oraz prokuratura -
ponownie podporządkowana rządowi. Służba cywilna zlikwidowana, zamiast tego
sypią się nominacje prawdziwy festiwal niekompetencji: komendant policji nie
ten, szef holdingu zbrojeniowego - nie ten, dyrektor Zamku Królewskiego - nie
ta, którą rekomendowała rada powiernicza. Wywalili nawet zasłużonych dyrektorów
sławnych stadnin koni arabskich oraz ambasadora Arabskiego. Tylko patrzeć, jak
zabiorą się za stajennych, dorożkarzy i dziennikarzy, nie tylko „publicznych”.
Z szafy Kiszczaka wypadł mój prywatny list
za socjalizmem - przeciwko zbrodniom - który IPN nie wiadomo jakim prawem
opublikował. Cały list i mój komentarz znajdują się na moim blogu en passant (polityka.pl/blogi).
List ten składa się z dwóch części. Pierwsza jest pisana wazeliną, druga -
piołunem. Co robią media prawicowe? Cytują tylko wazelinę. „Rzeczpospolita”
tak pisze: „Światło dzienne ujrzał także list dziennikarza »Polityki« Daniela
Passenta z 29 października 1984 r. Pismo to dotyczyło zabójstwa ks. Jerzego,
do którego doszło 10 dni wcześniej. »Szanowny Panie Generale! W tych trudnych
dla kraju i dla pana osobiście dniach ośmielam się napisać kilka słów, by dać
dowód pamięci i poparcia linii, którą pan reprezentuje« - rozpoczyna list
Passent”. I tyle. Koniec. Kropka. Ani słowa o treści mojego listu. A przecież w
dalszym ciągu listu pytałem: „Jak to mogło się stać, że w resorcie, w którym
jest tak szczegółowy dobór kadr i tak wysokie upartyjnienie - mogło dojść do
takiego zwyrodnienia kilku pracowników? Po drugie, a to uważam za najważniejsze
- czy możemy uważać uprowadzenie ks. Popiełuszki za akt całkowicie izolowany?
Niestety, nie”. Opinia publiczna - pisałem - „nie ma zaufania do wersji
oficjalnej”, widzi to porwanie „jako dalszy ciąg Bydgoszczy, Nowej Huty,
Bartoszcze, Przemyka itd.”. Ostrzegałem, że „osobnicy w rodzaju Grzegorza
Piotrowskiego znów poczują się niezbędni”, a w sprawie morderstwa Przemyka
niesłusznie ochroniono policjantów. I tak dalej, w tym duchu. Niestety, media
prawicowe od „Rzeczpospolitej” po rozmaite Niezależne czy wPolityce zlizały z
mojego listu tylko wazelinę, mówiąc o „hołdowniczym liście Passenta” - resztę
starannie przemilczając. Że coś takiego robią prawicowe media, które kłamią
codziennie to mnie nie dziwi. Dziwi mnie natomiast, że w szafie Kiszczaka
znalazł się tylko mój list do generała przeciwko mordercom z MSW. A gdzie są
inne?
Daniel Passent
Smród
Bardzo dawno temu, kiedy wszyscy w moim
wieku mieli po 16 lat, kumpel mnie spytał:
Stasiek, czy ty wiesz, co to jest jednokąt ujemny? Byłem na
sto procent pewny, że mnie robi w konia, ale nie pękałem. - Jasiu, odpowiedziałem,
a czy ty wiesz, że nieskończoność nie istnieje? Jasio rozdziawił dziób: - Jak
to nie istnieje? To co jest dalej? - Nic, nieskończoność się kończy i już.
Tylko to jest tak daleko, że nikt tam jeszcze nie doleciał i tego końca nie
sfotografował. W ten sposób kombinując, już po dwóch tygodniach doszliśmy do
wspaniałych rezultatów. Najczulej wspominam bryłę sprzecznie otwartą. Wejść do
niej było łatwo, ale wyjścia żadnego nie było...
Że głupie i
absurdalne? Właśnie o to chodziło, bo absurd zawsze mnie bawił. I nagle od stu
dni przestał. Poszedłem do swojego lekarza. - Nie ma pana doktora - powiedziała
pielęgniarka - został dyrektorem tej kopalni, co jest w upadku. Pojechałem do
kopalni. Była zamknięta na cztery spusty. Górnicy mieli zebranie na zewnątrz.
Właśnie swoje wystąpienie kończył poseł Sasin, który jeszcze raz podkreślił,
że „Ida” to film dający „fałszywe wyobrażenie o tym, co działo się w Polsce w
czasie drugiej wojny światowej ”, bo przecież to Niemcy, a nie Polacy mordowali
Żydów. Górnicy kiwali głowami i obiecywali, że powtórzą to żonom. Tylko jeden
nie kiwał. Krzyknął: Dlaczego zamknęliście naszą kopalnię?
- Za to otwieramy
kilkanaście nowych muzeów. Sybiru, Ziem Zachodnich, Kresów, Westerplatte,
Żołnierzy Wyklętych. .. - odkrzyknął wysiadający właśnie z limuzyny wicepremier
Gliński - musimy budować wspólnotę narodową i dowartościować nurty dotąd
spychane na margines.
Górnicy słuchali i
zapewniali, że nie powtórzą tego żonom. Nieoczekiwanie zza wielkiej hałdy
węgla wyłonił się duet Szydło-Szyszko. Pani premier poinformowała zebranych, że
ta właśnie, kolejna już hałda, stała się własnością Rady Ministrów, więc rząd
czuje się na niej jak u siebie w domu. - Każdy z tu obecnych może sobie wziąć
kawałek naszej narodowej kopaliny na pamiątkę. Zróbcie piękny prezencik
waszym dzieciom z okazji 100 dni rządu - zachęcała Beata Szydło. To mówiąc,
wyciągnęła z niebieskiej teczki zwój biało-czerwonej wstęgi, aby każdy mógł
sobie przewiązać swoją bryłkę.
A co z pracą? - dał
się słyszeć kolejny okrzyk z tłumu. Uciszył go minister Szyszko, który zszedł z
hałdy, trzymając w ręku słoik. - Tu jest wasza praca - powiedział z uśmiechem.
- Powąchajcie, co planuje Ministerstwo Środowiska. Postanowiliśmy zadbać o
polskie miasta i wsie. Mój resort wkrótce przedstawi ustawę, która pozwoli Polakom
żyć w atmosferze wolnej od uciążliwych zapachów. Smrodu po prostu. W całym
kraju dokładnie wskażemy miejsca, gdzie i co może wydzielać woń i w jakim
natężeniu. Wyszkolimy tysiące specjalistów, roboty będzie dla każdego na wiele
lat. Żadnej aparatury nie potrzebujemy, wystarczą nosy. Trójki wąchaczy, zawsze
idąc pod wiatr, przemierzą codziennie składowiska śmieci, gospodarstwa rolne
oraz przedsiębiorstwa w całym kraju i ocenią, czy długo da się wytrzymać w
takim zapachu, jaki właśnie badają. Na koniec dodam, że Puszczę Białowieską
wytniemy z innych powodów.
Do tej pory największym natężeniem wydzielanego
fetoru mogą się jednak poszczycić liczni rządowi politycy. Jacek Żalek na
przykład, z partii Gowina Polska Razem, opluł wielotysięczne manifestacje KOD,
maszerujące pod hasłem „My, naród” taką oto recenzją: „Jeżeli to jest naród, to
rozumiem, że to jest ten naród, który miał krępującą przeszłość w SB i UB. Ale
to nie jest naród polski”. Zapamiętajmy sobie te słowa.
Stanisław Tym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz