piątek, 3 czerwca 2016

Robił to jawnie



Podróże do Moskwy i na Krym, plany wyjazdu do Czeczenii oraz nad Bajkał. Zainteresowanie posłami Kukiz’15 i związek z Rosjanką z kontaktami w Dumie. „Newsweek” odsłania kulisy historii aresztowanego za szpiegostwo Mateusza Piskorskiego

Michał Krzymowski, Michał Kacewicz

Ulica Mokotowska w Warszawie, 18 maja. Samochód AB W zajeż­dża drogę Mateuszowi Piskorskiemu, który jak co rano odwozi do szkoły dwójkę dzie­ci swojej partnerki. Funkcjonariusze z długą bronią wyciągają go z auta i za­kuwają w kajdanki. W tym samym cza­sie agenci wchodzą do biura kierowanej przez niego partii Zmiana i mieszkań jego współpracowników. Szukają skry­tek z pieniędzmi i dokumentów pisanych cyrylicą. Zdejmują flagi, rekwirują kom­putery, wizytówki z ambasady Wenezue­li i butelkę rosyjskiej wódki.
   Piskorski w tym czasie jest już na Ra­kowieckiej, gdzie funkcjonariusze od­czytują mu zarzut szpiegostwa. Były poseł Samoobrony miał za pieniądze współpracować z rosyjskim wywiadem: przyjmować zadania operacyjne, pro­mować rosyjskie interesy i manipulować nastrojami polskiego społeczeństwa.
   Dwa dni później sąd wysyła go na trzy miesiące do aresztu.

KOLACJA Z MOSKIEWSKIM PRZYJACIELEM
Piskorskiego zatrzymano w dniu urodzin. Po południu miał lecieć do Moskwy na spotkanie z Jurijem Bondarenką, szefem finansowanego przez Kreml Rosyjsko-Polskiego Centrum Dialogu i Porozumienia. Chciał uzgod­nić szczegóły podróży, które w najbliż­szych miesiącach mieli mu sfinansować Rosjanie. - Mateusz to mój serdecz­ny przyjaciel - przyznaje w rozmowie z „Newsweekiem” Bondarenko.
   Z naszych informacji wynika, że relacje z Bondarenką - z którym Piskorski poznał się w 2004 r. w Moskwie podczas wizyty Andrzeja Leppera - to jeden z głównych wątków śledztwa. Były poseł gościł u nie­go w grudniu i styczniu, uczestniczył we wspólnej konferencji prasowej w Mos­kwie i na jego zaproszenie odwiedził Krym. W kwietniu był z nim w Katyniu. Według ustaleń „Newsweeka” w czerw­cu fundacja Bondarenki miała opłacić wyjazd Piskorskiego i jego współpracow­ników do Czeczenii, a w sierpniu zorgani­zować im podróż koleją transsyberyjską nad Bajkał (pretekstem ma być wizyta w polskiej wiosce).
   Bondarenko to ważna postać w środo­wisku rosyjskich konserwatystów - bliski współpracownik ministra kultury Wła­dimira Medinskiego i znajomy Dmitrija Rogozina, wicepremiera odpowiedzial­nego za przemysł zbrojeniowy i znane­go nacjonalisty. Świetnie mówi po polsku i - jak twierdzi - kocha Polskę. W latach 80. studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim i pracował jako dzienni­karz w Katowicach.
   Mówi się, że utrzymywał kontakty z ofi­cerami KGB. Po katastrofie smoleńskiej Kreml postawił go na czele Rosyjsko-Polskiego Centrum Dialogu i Porozumienia, które w zamyśle miało łagodzić polsko-rosyjskie napięcia. Bondarenko szybko zaczął jednak sabotować działalność ana­logicznej instytucji powołanej przy pol­skim rządzie. Gdy na Ukrainie wybuchł kryzys, zwymyślał na Twitterze polskie­go prezydenta i nawoływał do „podziele­nia faszystowskiej Ukrainy”. Warszawa zerwała z nim współpracę.
   Bondarenko chętnie pokazuje się w towarzystwie atrakcyjnych młodych kobiet o wyglądzie modelek i łamie pro­tokół: na dyplomatyczny raut przyszedł kiedyś w swetrze. W swej moskiewskiej willi ma efektowną i bardzo kosztowną kolekcję ołowianych żołnierzyków z cza­sów napoleońskich.
   W biurze Zmiany przyjmują nas cztery osoby: wiceprzewodniczący Zmiany Ja­rosław Augustyniak (weteran kanapowej lewicy; kiedyś w „Trybunie Robotniczej”, dziś publikuje w „Faktach i Mitach”), se­kretarz generalny Tomasz Jankowski (Piskorskiego poznał w Samoobronie), wiceprzewodniczący Al Malazi Nabił (szef Arabskiego Stowarzyszenia Diaspo­ry Syryjskiej w Polsce) i milczący, ponad stukilogramowy brodacz bawiący się kombinerkami (Augustyniak nazwie go „członkiem partii”).
   Kombinerki są potrzebne do otwiera­nia drzwi, bo funkcjonariusze ABW pod­czas przeszukania urwali klamkę. Mimo że minął tydzień, biuro wygląda, jakby dopiero co wyszli: na podłodze walają się książki i ulotki, w rogu pokoju stoją gołe drzewca, z których pozdejmowano flagi. A na bałagan ze ściany spogląda Wład Palownik, którego portret Piskorski dostał podczas niedawnej wizyty u lidera skraj­nej Partii Zjednoczonej Rumunii.
   Pytamy o styczniowe spotkanie z Bondarenką. - Spędziliśmy pięć dni na Krymie i dwa w Moskwie - mówi Augu­styniak. - Wyjazd uważam za udany. Nie dość, że podróż sfinansowali Rosjanie, sporo można było zobaczyć, to jeszcze potem opublikowałem relację w„Faktach i Mitach”, w której mogłem skonfronto­wać kłamstwa, jakimi karmią nas polskie media, z rzeczywistością.
   - Pojechaliśmy w około 15 osób - do­powiada Jankowski, który po powrocie do Polski opublikuje w Internecie swój artykuł, zakończony wyznaniem: „Po niemal tygodniu spędzonym na wyjąt­kowym Półwyspie Krymskim cieszę się jednak z decyzji Krymian. W marcu 2014 roku zagłosowali za tym, by Krym pozo­stał Kiymem. Czyli Rosją. Na zawsze”.
   Z punktu widzenia Kremla eskapada przyniosła konkretne korzyści - legity­mizowała zainstalowane przez Moskwę władze Republiki Krymskiej i podwa­żała reputację Polski; Piskorski i jego ludzie wzięli udział w konferencji praso­wej z udziałem wicepremierów Krymu. Z kolei w Moskwie lider Zmiany wystą­pił w siedzibie agencji TASS w towarzy­stwie Bondarenki; mówił o „kompleksach polskich polityków wobec Waszyngtonu” i „mediach wykonujących polecenia swo­ich zachodnich właścicieli”. Jego wystą­pienie transmitowała telewizja Russia Today.
   Opowiada jeden z uczestników wy­jazdu: - Ja pojechałem tam z ciekawo­ści, ale zoo, które ściągnął Piskorski, było straszne. Żydożercy i komunoendecy. Po Moskwie paradowali w koszulkach z po­dobiznami Putina i cały czas wygłaszali antysemickie kwestie. Podczas konferen­cji w Moskwie jeden z tych wariatów zgło­sił się z sali i powiedział przy kamerach, że w Polsce rządzą przedstawiciele wiado­mego narodu.
Inny: - Rosjanie opłacili nam hotele, restauracje i samoloty z Kaliningradu do Moskwy, na Krym i z powrotem do Mos­kwy. Dlaczego lecieliśmy z Kaliningra­du, a nie z Warszawy? Podobno chodziło o oszczędności, ale może Bondarenko chciał zmylić polskie służby?

ANTYUKRAIŃSKIE PODPUSZCZANIE
Marcin Skalski, związany ze środo­wiskiem narodowców zasiadających w polskim Sejmie, współpracownik por­talu Kresy.pl, uczestniczył w styczniowej wyprawie do Bondarenki: - Nie wierzę, że Mateusz jest rosyjskim szpiegiem. Z jego reputacją trudno byłoby pozyskać war­tościową informację czy wykonać jakieś zadanie. Przecież wszystko, co on robił, odbywało się jawnie. Sądzę, że jego rze­koma bądź prawdziwa prorosyjskość to kwestia autentycznych poglądów.
   Mimo tej deklaracji Skalski przypomi­na sobie trzy znamienne historie. Kilka miesięcy temu Piskorski wypytywał go, czy zespół parlamentarny do spraw Kre­sów mógłby zająć się tematem restytucji mienia polskiego na Wschodzie. Ten te­mat wrócił przy okazji zaaranżowanego przez Piskorskiego wywiadu Skalskiego dla pro rosyjskiego portalu politnavigator.net. - Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie ma w Polsce liczącej się siły poli­tycznej podnoszącej tę kwestię, ale bar­dzo zależało im na tym wątku. Trochę mnie nawet podpuszczali - przyznaje Skalski.
   Trzecia rozmowa dotyczyła spraw we­wnętrznych. Piskorski miał się inte­resować politycznymi planami posła Roberta Winnickiego. - Podpytywał: zo­staje w klubie czy wychodzi? Nie był jed­nak zbyt dociekliwy ani ja nie byłem zbyt wylewny. Oferował za moim pośredni­ctwem swoje kontakty w Rosji posłom z klubu Kukiz’15, ale do żadnej współpra­cy nie doszło - wspomina Skalski.
   Z informacji „Gazety Wyborczej”, któ­ra kilka dni temu opublikowała przeciek ze śledztwa przeciw Piskorskiemu, wyni­ka, że psucie relacji polsko-ukraińskich miało być jednym z zadań stawianych mu przez rosyjskie służby. Według „Gazety” w aktach pojawia się kwestia kierowania przez Piskorskiego w zeszłym roku „pro­wokacją polegającą na dokonaniu przez aktywistów jego partii dewastacji po­mnika Bandery i malowaniu antyukraińskich napisów sugerujących, że zrobili to Polacy mieszkający na Ukrainie”. Cho­dzi o podróż do Huty Pieniackiej, związa­ną z 71. rocznicą rzezi wołyńskiej. Zostały po niej napisy „Bandera sk...”, „J... UPA”, „Banderowcom śmierć” z kotwicą Polski Walczącej, a także „Polski Lwów”. Piskorski miał już w tym czasie zakaz wjazdu na Ukrainę; z naszych ustaleń wynika, że wjechał tam autokar z jego współpracow­nikami, a on sam zawrócił przed granicą.
   Jankowski wyciąga z plecaka zapisa­ną kartkę. To list, który przekazano mu z aresztu na Rakowieckiej: „Proszę Toma­sza Jankowskiego o zajęcie się kwestiami dalszego funkcjonowania partii Zmiana i kontynuowanie działalności. Z koleżeń­skim pozdrowieniem, Mateusz”.
   - Z informacji, które do nas dociera­ją, wynika, że zarzuty wobec Piskorskie­go dotyczą powołania Zmiany z inspiracji obcych służb - ciągnie Jankowski. Jego przesłuchanie w ABW trwało sześć godzin.
   - Funkcjonariusze pytali pana o dzia­łalność Zmiany?
   - Oczywiście. Pytano mnie, czy na­prawdę wierzymy, że w Polsce znajdą się chętni do promowania naszego progra­mu. W ABW na korytarzach wszędzie wi­szą plakaty żołnierzy wyklętych.
   - Coś jeszcze ich interesowało?
   - 90 procent pytań dotyczyło partii i źródeł jej finansowania. Funkcjonariu­sze chcieli na przykład wiedzieć, gdzie mamy skrytkę z pieniędzmi albo czy Ma­teusz dał mi 20 zł na ulotki. To jakiś ab­surd! Przecież wystarczy wejść na nasz profil na Facebooku. Banery robimy z prześcieradeł, składamy się na farby, druk materiałów i benzynę na podróże.
   Konrad Rękas, inny z liderów Zmiany (w przeszłości też związany z Samoobro­ną), ironizuje: - U mnie też podczas prze­szukania funkcjonariusze szukali skrytki z pieniędzmi. Sprawdzali na przykład szafkę na buty. Może myśleli, że trzymam tam carskie ruble?
Jankowski przyznaje, że żaden z dzia­łaczy nie inwestował w Zmianę tyle co Piskorski: - Wiele razy wydawał własne środki. Trzeba było wyposażyć biuro, ku­pić nagłośnienie na demonstracje, opła­cać koszty lokalu oraz podróży, zamawiać materiały propagandowe. Zmiana miała też profesjonalne banery, a podczas jed­nego z niedawnych happeningów jej dzia­łacze, jak mówi Augustyniak, trollowali KOD, rozdając na ulicy specjalnie wydru­kowane na tę okazję „petrudolary”.

PARTNERKA Z WIDOKIEM NA MOSKWĘ
Piskorski w ostatnich latach miał kilka źródeł utrzymania. Jed­nym z nich były zajęcia ze studentami i stanowisko dziekana w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki w Warszawie. Drugim - aktyw­ność naukowa za granicą. Z profilu na Facebooku wynika, że były poseł podró­żował z wykładami do Chin, Syrii, Iranu i Rosji. Trzecim - działalność dzienni­karska. - Piskorski mówił mi kiedyś, że ma tyle zaproszeń z rosyjskich mediów, że zaczął żądać honorariów - wspomina Skalski. A czwartym - finansowane przez Kreml misje obserwacyjne w prorosyjskich niby-państwach.
   Działalność Piskorskiego w Osetii, Ab­chazji, Naddniestrzu czy Górnym Karabachu opisywaliśmy w „Newsweeku” w 2013 r. Mechanizm był prosty: Piskor­ski brał pieniądze od organizacji działają­cych przy Kremlu i rekrutował chętnych do wyjazdu: byłych posłów czy działaczy Samoobrony LPR, ale też nacjonalistów i lewaków. Uczestnicy misji korzystali z darmowych przelotów i hoteli, Piskor­ski dostawał tysiąc, dwa tysiące dolarów, a Moskwa tanim kosztem osiągała efekt propagandowy. Wspomina uczestnik ta­kich wypraw: - Piskorski mówił w miej­scowej telewizji, że wybory odbyły się bez fałszerstw, a miejscowi patrzyli na jego plakietkę „Jewropejski Cientr” i myśleli, że przyjechał ważny pan z Zachodu.
   Jeden z ostatnich tego typu wyjazdów odbył się podczas referendum na Krymie w 2014 roku. Sceny z tej podróży można zobaczyć w łotewskim reportażu „Masterplan”, poświęconym siatce rosyjskich agentów wpływu.
   Misje Piskorskiego finansowały m.in. Instytut Nowych Państw byłego doradcy Putina Modesta Kolerowa oraz organiza­cja CIS-EMO Aleksieja Koczetkowa. Z na­szych informacji wynika, że ten pierwszy wielokrotnie przewija się w aktach śledz­twa. Z tym drugim Piskorski rozstał się w niezgodzie kilka lat temu. Jego współ­pracownik Marcin Domagała przyznawał w 2013 r. w rozmowie z „Newsweekiem”, że chodziło o plotki o związkach Koczetkowa z rosyjskim wywiadem. Koczetkow twierdził zaś, że poszło o pieniądze i po­dejrzane towarzystwo Piskorskiego.
   Znajomy Koczetkowa: - Aleksiej wi­dział, że Mateusz szuka dojścia do mo­skiewskich funduszy i próbuje wygryźć go z interesu. Z tego powodu starał się trzymać go na dystans i nigdy nie zapra­szał go do swojego luksusowego aparta­mentu w miasteczku Wilanów, w którym mieszkał z żoną Mariną Klebanowicz.
   Po kilku latach historia zatoczyła koło. Koczetkow rozwiódł się, a Piskorski (w międzyczasie sam także wziął rozwód) związał się z jego byłą żoną. - To jej dzie­ci Mateusz odwoził w dniu zatrzymania.
W ostatnim czasie mieszkał w jej miesz­kaniu w Wilanowie - opowiada znajomy Piskorskiego.
   Klebanowicz, podobnie jak jej były mąż, ma świetne kontakty w Moskwie i zna wielu deputowanych do Dumy. Choć jest Rosjanką o polskich korzeniach, to w prokremlowskim portalu Sputnik, w którym komentuje warszawską sce­nę polityczną, jest przedstawiana jako „polska politolog”. Rok temu wystąpiła na konferencji inaugurującej działalność Polsko-Eurazjatyckiej Rady Gospodar­czej, kolejnego przedsięwzięcia kojarzo­nego z Piskorskim.

BŁASZCZAK PYTA O AGENTA
Sanita Jemberga, autorka filmu „Masterplan”: - Z wszystkich ludzi z prorosyjskich środowisk Piskorski wy­dawał mi się najbardziej elokwentny, najsprytniejszy. Kiedy próbowałam się z nim spotkać, od razu rzucało się w oczy, że zachowuje się jak ktoś, kto wie, że jest obserwowany przez kontrwywiad. Robił zmyłki, w ostatniej chwili zmieniał miej­sce spotkania.
   Zdaniem ludzi ze Zmiany Piskorski wiedział, że służby go obserwują. Rękas opowiada, że gdy lądowali w Warszawie, prawie zawsze brano ich do dodatkowej kontroli. Jankowski dodaje: - Mateusz mówił mi kilka tygodni temu, że pozba­wiono go funkcji dziekana na żądanie mi­nistra spraw wewnętrznych Mariusza Płaszczaka. Błaszczak podobno miał py­tać szefów uczelni: „Co wy, ruskiego agen­ta zatrudniacie?”. Władze Wyższej Szkoły Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki twierdzą w e-mailu przesłanym do „Newsweeka”, że Piskorski „notorycz­nie nie wywiązywał się z obowiązków”.
   Jemberga: - Piskorski był cenny dla Rosjan, ale nie jako szpieg, tylko agent wpływu. Ktoś, kto zbiera ludzi o prorosyj­skich, antyzachodnich poglądach i scala w grupę. Zaskoczyły mnie te oskarżenia o szpiegostwo. Gdyby okazały się praw­dziwe, to znaczy, że zgubiła go głupota albo chciwość.
ŹRÓDŁO

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Blog wolny od atlantyzmu i syjonizmu https://www.google.pl/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=1&cad=rja&uact=8&ved=0ahUKEwjYuPXe767WAhVGJJoKHfLSBMgQFggnMAA&url=https%3A%2F%2Fpiotrorlickiblog.wordpress.com%2Fauthor%2Fpiotrorlickiblog%2F&usg=AFQjCNETsjlliKg6ZiBiABijrEVk2DZaKQ

    OdpowiedzUsuń