środa, 12 lipca 2017

1:27



Rząd PiS prowadzi politykę wyłuskiwania Polski z rdzenia UE, a być może z Unii w ogóle. Robi to pod hasłami obrony polskiej suwerenności przed instytucjami unijnymi, ale skutkiem może być powrót naszego kraju do rosyjskiej strefy wpływów

Przez cały ubiegły rok sto­sunki Warszawy z Brukselą zatruwała kwestia niszcze­nia przez PiS Trybunału Konstytucyjnego, demon­towania państwa prawa, przygotowań do likwidacji niezawisłych sądów. Do tego do­godziło upartyjnienie mediów publicz­nych, plany podporządkowania mediów Prywatnych czy próba odcięcia niekontro­lowanych przez PiS organizacji pozarzą­dowych od unijnych źródeł finansowania.
   To wszystko dotyczyło jednak „we­wnętrznych spraw Polski” - zatem wielu Polityków w Brukseli, Berlinie czy Pary­żu było gotowych przymknąć na to oko, je­śliby tylko mogli liczyć na Warszawę jako Partnera w realizacji najważniejszych Unijnych polityk - klimatycznej, obronnej i imigracyjnej.
   O wiele poważniej traktowano zerwanie przez Antoniego Macierewicza kontraktu na francuskie caracale czy wy­cofanie polskich żołnierzy z europejskich inicjatyw obronnych. Po brexicie, zwycię­stwie Trumpa i przyjęciu coraz bardziej antyunijnego kursu przez prezydenta Turcji większość unijnych polityków uznała, że skoro te trzy państwa NATO Przestają być stabilnymi gwarantami europejskiego bezpieczeństwa, to Unia musi mieć wspólną politykę obronną, a w przyszłości też wspólną armię. Zaczę­to od koordynacji zakupów uzbrojenia. Już wiadomo, że w kolejnym budżecie pojawią się wielomiliardowe wydatki na Wspólną politykę obronną. Zaś Polska znalazła się nawet nie na zewnątrz tej po­lityki - Antoni Macierewicz zdefiniował się jako jej otwarty wróg.
   Drugą ważną kwestią jest polityka klima­tyczna UE. Polska przez dekadę otrzymy­wała z Unii miliardy euro (bezpośrednio lub w postaci pozwoleń na emisję CO ) na modernizację naszej energetyki. Jednak paniczny strach wszystkich polskich par­tii politycznych przed węglowym lobby powodował, że pieniądze te były przez ko­lejne rządy przeznaczane na finansowanie najrozmaitszych patologii polskiego gór­nictwa - utrzymywanie nadmiernego za­trudnienia, kontynuowanie wydobycia w nieproduktywnych kopalniach, finan­sowanie korupcyjnego łańcuszka okołogórniczych firm w znacznej mierze kontrolowanych przez związkowców.
   Rząd PiS przelicytował jednak wszel­kie błędy i zaniechania SLD, PO czy PSL. Witold Waszczykowski faktycznie wyco­fał Polskę z negocjacji nad kształtem unij­nej polityki klimatycznej. Z państwowych spółek energetycznych, czyli z kieszeni wszystkich Polaków płacących rachunki za prąd, idą ogromne dotacje dla kopalń. PiS wprowadziło ustawowe blokady roz­woju nowoczesnej energetyki odnawial­nej w Polsce. Z wielką pompą podejmuje się kolejne decyzje o budowie elektrowni węglowych niespełniających norm wyni­kających z polityki klimatycznej UE czy porozumienia paryskiego.
   Wreszcie pojawiła się kwestia imi­grantów, którą rząd PiS rozgrywa kon­frontacyjnie wobec Unii, odrzucając jakiekolwiek negocjacje, blokując sym­boliczne działania humanitarne, nawet te wspierane przez Caritas i Kościół.
   W konsekwencji Polska obrywa przy przeglądzie obecnego budżetu UE (wiel­kość funduszy narodowych nie będzie zmieniana, ale w ich obrębie nastąpią prze­sunięcia - m.in. na finansowanie polityki imigracyjnej, której Polska wcale nie pro­wadzi). Jeszcze bardziej oberwiemy przy tworzeniu kolejnego budżetu. Pojawia­ją się też pomysły wykluczenia polskich firm z unijnego rynku usług, a polskich pracowników z unijnego rynku pracy pod ogólnym hasłem walki z dumpingiem pła­cowym, socjalnym i podatkowym.

MITYCZNY EUROENTUZJAZM
To, co dla zwolenników obecności Polski w Unii jest koszmarem, dla pra­wicowych eurosceptyków staje się szansą.
   Prof. Witold Orłowski, który sfor­mułował na łamach „Rzeczpospolitej” najpoważniejsze ostrzeżenie przed konse­kwencjami polityki PiS dla polskiej obec­ności w UE, przypomina, że „dziś prawie 90 proc. Polaków popiera obecność na­szego kraju w Unii i jest to siła, która na­wet polską antyunijną prawicę zmusza do ostrożności”. Niemniej - zwraca uwagę ekonomista - „problemem jest fałszywe rozumienie faktycznych zysków wynika­jących z naszej obecności w UE; Polska rozwija się dzięki dostępowi do unijnego rynku oraz dzięki kooperacji gospodar­czej, zachodnim inwestycjom i dostępowi do europejskiej technologii, jednak większość naszych „euroentuzjastów” za główne zyski z UE uważa miliardy euro z polityki spójności i dopłat dla rolników, a także możliwość legalnej pracy w Niem­czech, Holandii czy Anglii”.
   Należy założyć, że polityka Kaczyńskie­go z jednej strony, a z drugiej zmiana unij­nych priorytetów, wynikająca z głębszej integracji strefy euro, spowodują drastycz­ne zmniejszenie ilości pieniędzy trafia­jących do Polski; jednocześnie zaś polscy pracownicy zaczną mieć problemy z za­trudnieniem w bogatych państwach starej Europy. Orłowski obawia się, że większość Polaków może w tej sytuacji zobojętnieć na kwestię naszej przynależności do UE. Wtedy zaś prawicowe hasło odbudowania polskiej mocarstwowości poza Unią nie napotka silnego społecznego oporu. Za­owocuje to faktycznym powrotem nasze­go kraju do rosyjskiej strefy wpływów.

OPOZYCJA NEGOCJUJE
Na razie rząd Beaty Szydło wywo­łuje kolejne konflikty z Brukselą, a liberalna opozycja nie potrafi uwolnić się z klinczu. Gdy politycy PO lub Nowo­czesnej solidaryzują się z działaniami Unii w obronie państwa prawa czy społeczeń­stwa obywatelskiego w Polsce, PiS oskar­ża ich o zdradę, mobilizując swój elektorat przeciw zdrajcom ojczyzny. Kiedy z kolei Platforma i Nowoczesna próbują osłaniać Polskę przed sankcjami albo przedsta­wiają własne propozycje negocjacyjne mogące osłabić konflikt z Brukselą, oskar­żane są - także przez radykalną lewicę czy spragnioną bardziej wyrazistej polityki część liberalnych mediów - o nieskutecz­ność, lawirowanie czy wręcz przyznawa­nie racji Kaczyńskiemu.
   Jedną z takich prób obniżenia poziomu konfliktu jest inicjatywa PO, którą przed­stawił Grzegorza Schetyna. Jego zdaniem nie ma dziś możliwości relokacji w Polsce wynegocjowanej przez Ewę Kopacz liczby prawie 7 tys. uchodźców, ale też Unia już tego od nas nie żąda. - Jednak komunikat „zero imigrantów”, szczególnie powtarza­ny w Auschwitz, jest w Brukseli rozumiany jako wyprowadzenie Polski z Unii w obsza­rze jednej z najważniejszych dziś europej­skich polityk - mówi przewodniczący PO.
- Dlatego proponujemy rozwiązanie mi­nimum, które przetestowała już Austria, przyjmując 80 uchodźców wojennych na zasadach humanitarnych. A ponieważ w Polsce rząd tego nie zrobi, to my chcemy to zrobić. Nasi samorządowcy przyjmą kil­kadziesiąt matek z dziećmi, które przeszły procedurę sprawdzającą unijnych służb, a ich mężowie czy starsze dzieci często padły ofiarą wojny w Syrii czy Erytrei.
   Z kolei Ryszard Petru, który w czasie ostatniego szczytu UE w Brukseli spot­kał się m.in. z najbardziej dziś wpływo­wym politykiem europarlamentarnej grupy ALDE (Porozumienie Liberałów i Demokratów na rzecz Europy, do które­go przystąpiła Nowoczesna) premierem Holandii Markiem Ruttem, przekonuje europejskich partnerów, że politycy PiS zostali już ukarani odsunięciem ich od wpływu na decyzje o kształcie UE. Nie należy więc za ich działania karać ogó­łu Polaków, np. poprzez wypychanie na­szych firm z europejskiego rynku usług.
- Rozmowy są jednak trudne - przyzna­je Petru. - Słyszymy, że politykom holen­derskim, francuskim, niemieckim trudno jest przekonywać własnych obywateli do solidarności wobec kraju, którego rząd wszelką solidarność łamie.

ANTYUNIJNE WUNDERWAFFE
Polityka imigracyjna jest tylko jedną ze spraw, które rządząca prawica przedstawia jako dowód, że Polacy nie po­winni się spodziewać niczego dobrego po Unii. Kiedy europosłanka PO Róża Thun obwieściła sukces akcji łamania karte­lu firm telekomunikacyjnych i likwi­dacji opłat za roaming w granicach UE, rząd Beaty Szydło jako jedyny to skry­tykował. Minister cyfryzacji Anna Streżyńska stwierdziła, że zniesienie opłat za roaming uderzy w interesy polskich ope­ratorów, którzy - inaczej niż np. francu­ski Orange - nie mają sieci przesyłowej w Europie. Ten dość subtelny argument propagandowa machina propisowskich mediów przerobiła na oskarżenie elit. Zniesienie opłat za roaming to ich kolej­ny przywilej, za który „drogo zapłacą zwy­kli Polacy niejeżdżący po Europie”.
   Róża Thun dodaje, że na podobną nie­chęć polskiego rządu natrafiła przy kolej­nej prowadzonej przez nią akcji - walki z geoblokowaniem na terenie UE, czyli uniemożliwianiem konsumentom, głów­nie tym z nowej Europy, internetowego dostępu do tańszych usług i towarów prze­znaczanych na rynki Niemiec czy Francji.
- W przypadku roamingu i geoblokowania rząd Beaty Szydło postanowił powtó­rzyć swój wynik 1:27 z głosowania nad Tuskiem, z niezrozumiałą obojętnością na interesy Polaków - mówi Róża Thun.
   Jednak konflikt z Unią, szczególnie o emigrantów, jest narzędziem budowa­nia siły PiS w polityce wewnętrznej; po­nad 30-proc. poparcie sondażowe dla tej partii zbudowane jest na rozdawnictwie (500+, obniżenie wieku emerytalnego, ob­sługiwanie interesów lobby górniczego czy leśniczego) i strachu przed imigranta­mi. Jarosław Kaczyński, któremu w kam­panii 2015 r. wypowiedzi o „imigrantach roznoszących niebezpieczne zarazki” dały dodatkowe parę procent poparcia, wie do­skonale, że każde wpuszczone do Polski dziecko z Aleppo (choćby i chrześcijań­skie) oznacza tysiące straconych prawico­wych głosów. Stąd cyniczne, odrzucające nawet sugestie episkopatu powtarzanie przez prawicowych polityków, że „żaden imigrant, nawet kobieta czy dziecko, nie wjedzie do Polski, póki rządzi tu PiS”.
   Kiedyś Adolf Hitler zbudował totalitar­ną władzę, posługując się zmanipulowa­nym lękiem Niemców przed Żydami. Tych jednak mieszkało w Niemczech kilkaset tysięcy. Jarosławowi Kaczyńskiemu przy­wolenie dla niszczenia demokracji udało się zbudować na lęku przed uchodźcami, których w Polsce nie ma.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz