PiS niszczy znacznie
więcej, niż nam się wydaje. Nie tylko prawo, instytucje, gospodarkę. Niszczy
tkankę społeczną - mówi prof. Jadwiga Staniszkis socjolog i politolog
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
Newsweek: Lech Wałęsa mówi, że 10 lipca staje
naprzeciw Jarosława Kaczyńskiego w obronie praw obywatelskich zagrożonych przez
PiS.
Jadwiga Staniszkis: Ta władza rzeczywiście w wielu
swoich działaniach łamie konstytucję, zwłaszcza naruszając niezależność
wymiaru sprawiedliwości. I trzeba przeciwko temu demonstrować, ale nie tego
dnia w tym miejscu. Opozycja ma na to wszystkie pozostałe dni miesiąca. Urządzanie
przez nią kontrmiesięcznic jest błędem. Dowodem braku szacunku dla żałoby osób,
które w katastrofie smoleńskiej straciły bliskich i przyjaciół. PiS nazywa to
barbarzyństwem, ja - brakiem u opozycji zwykłej przyzwoitości. Wałęsa i
Frasyniuk twierdzą, że biorąc udział w kontrmiesięcznicy, sprzeciwiają się
„brutalnemu wykorzystywaniu zmarłych do bieżących celów politycznych”.
- Sprzeciwiają się i robią to
samo. Dlaczego na demonstrację w obronie prawa do zgromadzeń wybrali akurat 10
lipca? Bo konfrontacja lepiej sprzeda się w mediach. Gdy stają naprzeciw siebie
dwie duże grupy, to nie ma sposobu na uniknięcie polaryzacji i małych aktów
przemocy. Muszę przyznać, że rozdrażnił mnie miesiąc temu widok śmiejącego się
do kamery Frasyniuka wynoszonego przez policjantów. Teraz dołącza do niego Wałęsa.
Czy nie rozumieją, że w ten sposób nakręcają tylko spiralę upolityczniania tej
katastrofy i dają Kaczyńskiemu alibi do radykalizowania przemówień?
Jarosław Kaczyński nie
potrzebuje Wałęsy i Frasyniuka do wygłaszania ostrych przemówień na
miesięcznicach.
Robi to od dawna.
- Owszem, ale zaczęło się to
nasilać, gdy na Krakowskim Przedmieściu pojawili się kontrmanifestanci. Od
tamtej pory sytuacja zaostrza się z miesiąca na miesiąc. To, co robią dziś
Wałęsa i Frasyniuk, to nic innego, jak dolewanie oliwy do ognia.
Dla wielu Polaków Lech Wałęsa
naprzeciw Jarosława Kaczyńskiego to symboliczne starcie.
- Według mnie Wałęsa nie powinien
się w to angażować, bo jego mit odwołuje się do Solidarności, a nie
katastrofy smoleńskiej. Opozycja skupia się dziś wyłącznie na tym, aby w Kaczyńskim
wzbudzić wstyd albo poczucie winy za psucie Polski, i efekt tego jest taki, że
prezes może mówić: musimy się bronić, jesteśmy atakowani.
Skoro władza łamie prawo, to
może opozycji nie pozostaje nic innego, jak działanie bez skrupułów?
- Co znaczy: bez skrupułów? W
Polsce potrzebne są ostra krytyka władzy i bezlitosne punktowanie jej błędów.
PiS można pokonać tylko, zbijając go z pantałyku, odcinając od zasilania złych
emocji, nie dostarczając pożywki do szczucia jednych na drugich. To, co robi
PiS, przypomina Republikę Weimarską lat 20. To budzenie agresji w społeczeństwie,
usprawiedliwianie agresji, ta dynamika, która wciąż jest na wstępnym etapie,
ale łatwo może się wymknąć spod kontroli. Rolą opozycji jest ten proces
zatrzymać. Nawet prezydent Trump w czasie wizyty w Polsce
wspomniał w przemówieniu dwa razy, że rządy prawa są podstawową wartością
Zachodu, a w tle był nie tylko pomnik Powstania Warszawskiego, ale także
budynek Sądu Najwyższego. Gdy prezydent Trump wypowiedział
te słowa, prezydentowi Dudzie stężała twarz.
W jaki sposób opozycja może
powstrzymać agresję rozbudzaną przez władzę?
- Musi pokazać, że zależy jej na
porządku, na państwie, a nie na doraźnym zaistnieniu. Powinna powiedzieć:
„Jesteśmy przeciwni rządom PiS, niszczeniu przez tę partię państwa, ale nie
chcemy lansować się na żałobie. My też ją odczuwamy. To jest żałoba narodowa, w
tej katastrofie zginęli ludzie, którzy nigdy nie dopuściliby do tego, co dziś
dzieje się w Polsce”.
Gdyby żył Lech Kaczyński, nie
mielibyśmy tego podjudzania i żałosnego wykorzystywania przez PiS frustracji i
kompleksów społecznych. Powtarzam to nie od dziś: testamentem prezydenta
Kaczyńskiego było państwo przestrzegające prawa.
Jarosław tego testamentu nie
wypełnia?
- Lech i Jarosław to zupełnie inne
temperamenty, osobowości i typy inteligencji. A także inne pojmowanie państwa.
Dla Lecha było ono wartością samą w sobie, tak jak konstytucja: nienaruszalnymi
ramami, a prawo - fundamentem. Zależało mu na wdrożeniu Polaków do takiego
właśnie myślenia, bo z uwagi na naszą trudną historię zawłaszczonej
państwowości, najpierw przez rozbiory, potem przez komunizm, takie myślenie
nie było w naszym kraju powszechne. Lech niechętnie odnosił się do
rewolucyjności jako metody, która bardziej niszczy, niż buduje. Jarosław,
odwołując się do woli, a nie prawa, postępuje zgoła odmiennie.
Powiedziała pani, że dla Lecha
państwo było wartością. Czym jest dla Jarosława?
- Dla Lecha państwo miało być
niewidzialne, jego rolą było trzymanie ręki na pulsie, przestrzegania prawa. U
Jarosława państwo ma być wszechobecne, widoczne na każdym kroku, wszystko
centralizujące i upaństwawiające. Tak jak ten surrealistyczny instytut z
wolnością w nazwie, który zamierzają powołać do zarządzania społeczeństwem
obywatelskim. Przecież upaństwowienie pozarządowych organizacji jest szczytem
absurdu i cynizmu. Zarówno Lech, jak i Jarosław uważali się za państwowców,
tyle że model państwa w wypadku każdego z nich jest inny.
Coraz częściej mówi się, także
w zachodnich mediach, że Polska pod rządami PiS wraca do ustroju sprzed 1989 r.
- Myślę, że chodzi o coś znacznie
gorszego. PRL to był bolszewizm pod radzieckim butem. Narzucony, z zewnątrz.
Tymczasem Kaczyński ma autentyczną wiarę w wolę rewolucji, w odrzucenie prawa
i w taką wizję porządku, w której nie ma miejsca na krytycyzm wobec własnych działań.
Nie przez przypadek przywołałam przykład Republiki Weimarskiej. To, w jaki
sposób można demokrację zniszczyć metodami demokratycznymi, powinno być dziś
przestrogą. PiS wykorzystuje parlament do przekucia własnych utopii w autorytaryzm.
Tyle że takie prostackie odrzucenie tradycji demokratycznych jest
irracjonalne, bo niepotrzebne z punktu widzenia PiS-owskiej wizji łączenia
sprawiedliwości i rozwoju, a jednocześnie niezrozumiałe dla Zachodu. Będzie
ono Polskę drogo kosztować.
Skąd u Jarosława tęsknota za
PRL czy, jak pani mówi, wręcz za bolszewizmem?
- Nic potrafię odpowiedzieć na to
pytanie, ale chyba chodzi o to, że monopol władzy może wywoływać tego typu
ciągoty. To wynika pewnie także ze strachu przed różnorodnością, przed ryzykiem,
jak również z braku wiary i zaufania do siebie oraz do innych. I do wolności.
Czy dlatego PiS tak twardo gra
w sprawie uchodźców?
- Problem uchodźców trzeba oczywiście
rozwiązywać przede wszystkim tam, gdzie powstał, czyli na Bliskim Wschodzie.
Europa Zachodnia i USA popełniły
wiele błędów na początku konfliktu w Syrii, ale nie zmienia to faktu, że
ludziom, którzy zostawiają wszystko i z narażeniem życia decydują się
zaczynać od zera, należy pomóc.
To jest ludzki, by nie rzec:
chrześcijański, obowiązek wobec pokrzywdzonych.
Mieszkam w Podkowie Leśnej, gdzie
w sąsiedztwie znajduje się niewielki ośrodek dla uchodźców. Ich dzieci chodzą
do szkoły z polskimi. I nic złego się nie dzieje. Przeciwnie, polskie dzieci
dorastają ze świadomością różnorodności, widzą, jak wygląda świat.
Zapomnieliśmy, że sami jesteśmy migrantami. Wśród naszych przodków są przybysze
z różnych stron, moja rodzina ma korzenie ormiańskie i litewskie. Skądś
uciekali, coś przygnało ich na tę ziemię, tu znaleźli dom. Przyjęcie siedmiu
tysięcy uchodźców nie jest dla Polski problemem. Taką liczbę łatwo da się rozdzielić po kraju. Zrobiłoby to dobrze także parafiom, bo przypomniałoby, jak
bardzo historia potrafi krzywdzić niewinnych ludzi.
Dlaczego PiS tak twardo więc
stoi na stanowisku: żadnego uchodźcy?
- To podwójna gra. Z jednej strony
podsycanie strachu Polaków przed obcymi, z drugiej żonglowanie fałszywie
pojmowaną dumą narodową: nikt nie będzie narzucać nam żadnych kwot. Polska PiS
potrafi postawić się Unii Europejskiej.
Czy Jarosław Kaczyński przejmie
stery rządu?
- Według mnie - nie. Rola, którą
dziś odgrywa, w zupełności zaspokaja jego ambicje. Bez żadnej
odpowiedzialności, bez tej codziennej mitręgi, stawiania się o 9 rano w
Kancelarii Premiera i zarządzania całym tym młynem. Może załatwić wszystko
rękami innych. Nie zapominajmy, że Kaczyński się starzeje, a bez niego ten
projekt posypałby się szybko.
PiS bez Kaczyńskiego nie
istnieje?
- Na pewno by się rozpadło i
złagodniało.
Czego obawia się pani w Polsce
najbardziej?
- Demoralizacji i wydobywania z
ludzi złych instynktów, których demonstrowanie zaczyna sprawiać im coraz więcej
przyjemności. Te wszystkie lumpy, które dostają od władzy usprawiedliwienie
dla wyrażania agresji, rosną w siłę. Coraz częściej w kolejce WKD czy w autobusach
- bo poruszam się komunikacją publiczną - widzę, że ludzie starszego i
średniego pokolenia, którzy uważali, że bolszewickość mamy już za sobą, że
przeszliśmy na jasną stronę, znów ją wyczuwają. Wrócił strach.
Przed czym?
- Strach jako narzędzie demoralizacji.
Ludzie, gdy dać im przyzwolenie, chętnie pławią się w strachu innych. Byłam
zaproszona przez pana Klatę na premierę „Wesela”, gdy odchodził z dyrekcji
Starego Teatru w Krakowie. Towarzyszyła temu demonstracja narodowców na Rynku
Głównym. Czarne flagi i okrzyki: „Śmierć wrogom ojczyzny!”. Dwa światy. Świat
przemocy, brutalizacji, czarno-białego widzenia, wzmacniany przez PiS po to,
aby osłabić świat ludzi pielęgnujących przyzwoitość i wewnętrzną wolność. Do
czego to prowadzi? Do zaniku, a może wręcz eliminacji z życia publicznego
środowisk inteligenckich.
Kiedyś były łże-elity, dziś
jest drugi sort, zdrajcy, złogi. Lista obelg się wydłuża.
- Dla mnie to żenada, ale niestety
skuteczna. To chwyta. Antyelitaryzm triumfuje, wyborcom Kaczyńskiego sprawia
przyjemność. PiS niszczy znacznie więcej, niż nam się wydaje. Nie tylko prawo,
instytucje, gospodarkę. Niszczy tkankę społeczną. Przecież temu służy wprowadzana
chybcikiem, nieprzygotowana od strony programowej reorganizacja gimnazjów, likwidacja
szkół wyższych w małych miastach, zawłaszczenie Muzeum II Wojny Światowej i
mediów publicznych. To jest obniżanie
poziomu intelektualnego społeczeństwa i tego nie da się szybko naprawić.
Świadczy to jednak nie tylko o sile władzy, ale i o jej kompleksach. A także o
słabości obojętnego wciąż społeczeństwa.
Frasyniuk powiedział ostatnio,
że PiS przegra wybory, ale jednocześnie nie będzie miał kto ich wygrać.
- Przywołam przykład z własnego
podwórka. Gdy Szyszko ciął w całej Polsce drzewa, w mojej Podkowie Leśnej nie
było wycinki, bo tu nie wypada. Tu jeden drugiemu patrzy na ręce, tu
większości zależy, aby utrzymać standardy, bo jest to w interesie mieszkańców.
To samo trzeba zrobić w skali całego kraju.
Czyli co?
- Trzeba uświadomić Polakom, co się
z nami stało. Dlaczego pozwalamy niszczyć to, o czym marzyliśmy przez dekady.
Ile tracimy, robiąc krok w tył. Rolą opozycji jest nie pozwolić Polakom
wciągać się w to, co robi PiS. Nie pozwolić im się do tego przyzwyczaić.
ŹRÓDŁO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz