środa, 26 lipca 2017

Katechizm politycznego realizmu



Wystosowane przez Wałęsę i Frasyniuka wezwanie do oporu przeciwko Kaczyńskiemu to dzwonek alarmowy. Ale ten opór wymaga nie tylko odwagi, lecz także zdrowego rozsądku

Lech Wałęsa i Władysław Frasyniuk we wzbudzającym skrajne emocje apelu we­zwali Polaków do zabloko­wania kolejnej miesięcznicy smoleńskiej. Te organizowane przez Ja­rosława Kaczyńskiego miesięcznice od samego początku były bluźnierstwem za­równo przeciw religii, której symbole wy­korzystują, jak i przeciwko pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej. Dla Kaczyńskie­go były jednak przede wszystkim narzę­dziem walki o władzę. Gdy pozostawał w opozycji, służyły mu do mobilizacji zwolenników i zabetonowania partii, któ­ra rozłaziła się w szwach po kolejnych wyborczych porażkach. Dziś, gdy ma wła­dzę, służą do fanatyzowania własnych zwolenników i dostarczają symboliczne­go przyzwolenia dla niszczenia kolejnych instytucji polskiej demokracji i państwa prawa.
   Dlatego Wałęsa i Frasyniuk wzywają do kontrmanifestacji i zapowiadają, że sami wezmą w niej udział. Podejmują ryzyko frontalnego politycznego zaangażowa­nia przeciwko Jarosławowi Kaczyńskie­mu, wiedząc doskonale, że narażają się na medialny lincz prawicy. Że będą obraża­ni przez tchórzliwych brutali w rodzaju Rafała Ziemkiewicza, Marcina Wolskiego czy Jana Pietrzaka.
   Wolski ćwierć wieku temu w swym „Polskim zoo” wychwalał Wałęsę (czę­sto przekraczając w swoim wazeliniarstwie granice dobrego smaku), kiedy dawało mu to czas antenowy i pieniądze w telewizji publicznej. Teraz miesza by­łego prezydenta z błotem, bo oczekują tego Jarosław Kaczyński i Jacek Kurski, którzy ten czas antenowy i te pieniądze dzisiaj rozdają.
   Rafał Ziemkiewicz, studiując na war­szawskiej polonistyce w latach 80., bał się wyjść na manifestację czy nawet nosić bi­bułę. Kolegom, którzy to robili, mówił, że są „frajerami”. On sam zaczął politycznie walczyć dopiero z „krwawym reżimem” Tadeusza Mazowieckiego. Jego brutal­ność pod adresem Wałęsy i Frasyniuka jest jedynie maską, którą ma przykryć tchórzostwo.

CZEKANIE NA MACRONA
Wałęsa i Frasyniuk swą publiczną rozpoznawalność zbudowali nie fotkami na Facebooku czy sarka­stycznymi komentarzami w internecie, ale realną walką. Ich wezwanie do opo­ru przeciwko Kaczyńskiemu to dzwonek alarmowy.
   Jednak podobnie jak KOD nie był przeciwnikiem czy konkurencją dla li­beralnych partii politycznych, ale miał mobilizować ich społeczne zaplecze, tak samo apel Frasyniuka i Wałęsy warto traktować niejako alternatywę dla partii, ale jako wzmocnienie wspólnego frontu obrony Polski przed PiS. Nas - obywateli, uczestników, kibiców, intelektualnych re­cenzentów tej walki - powinny obowiązy­wać dwa podstawowe przykazania.
   Po pierwsze, realizm w ocenach po­litycznych reprezentantów liberalnej Polski.
   Możemy oczywiście szukać polskiego Macrona, ale nie niszcząc i nie przekre­ślając tego, co jest - liberalnych antypisowskich partii politycznych, ich liderów, działaczy, ludzi organizujących opór przeciw PiS na poziomie parlamentu, sa­morządów, miast. Co bardziej niecierpli­wym warto przypomnieć, że Emmanuel Macron tak naprawdę jest i zarazem nie jest nowością.
   Jest nowością, bo jako młody i niezużyty lider uratował stare polityczne cen­trum w momencie katastrofy tradycyjnej socjaldemokracji i centroprawicy. A zara­zem nie jest nią, bo większość jego ludzi to wieloletni (nieraz nawet nadmiernie zużyci) działacze francuskiej partii so­cjalistycznej czy liberalnej prawicy. Zwy­cięstwo Macrona pokazuje zdolność liberalnego mieszczańskiego centrum do odzyskania politycznej inicjatywy.
   Polskiego Macrona nie wyprodu­kujemy, zlepiając głowę Frasyniuka z tułowiem Wałęsy, przylepiając im brodę Zandberga, ubierając w sukienkę Barbary Nowackiej i domalowując dobroduszny uśmiech Kosiniaka-Kamysza. Taki twór byłby raczej potworem Frankensteina niż żywym politycznym liderem. A jeśli polskiego Macrona nie będzie w ogóle, to musimy zadowolić się tym, co realnie jest - Schetyną, Petru, Kosiniakiem-Kamyszem, Barbarą Nowacką... I nie tyle ślepo ich czcić, ile raczej traktować z szacun­kiem jako ludzi prowadzących tę samą walkę, w obronie tych samych wartości, które są nam bliskie.
   Owszem: także dlatego, że czcić Schetynę i Petru czy ich konkurentów albo na­stępców byłoby trudno. Ale też liberalna Polska nie powinna ścigać się wkulcie jed­nostki z Polską PiS-owską, bo tego wyści­gu nie wygra ani wygrywać nie powinna.
Zatem musimy polityków broniących liberalnej Polski wspomagać, nie zamyka­jąc bynajmniej oczu na ich wady. Szukając ideału politycznego (charyzmatyczne­go wodza, czystej ideowo partii), pozwo­limy zniszczyć Kaczyńskiemu to, co jest, i uczynić Polskę klonem Białorusi - kra­jem celebrującym swoją mocarstwowość w strefie buforowej pomiędzy Zachodem i Wschodem, pod pachą Putina, z błogo­sławieństwem Trumpa.
   Szukając doskonałości ideologicznej („wyłącznie mojej hipsterskiej lewicowości z Rive Gauche i Central Parku”, „wy­łącznie mojego konserwatyzmu Margaret Thatcher”, „wyłącznie mojej świeckości w wersji późnego Palikota”), oddamy Pol­skę ludziom, którzy swój ideał sprowadza­ją do skoku na stanowiska i kasę. Ideowe alibi do tego skoku znajdują zaś w fana­tyzmie antyliberalnym, antyoświeceniowym, antyzachodnim, antykobiecym.
   Proszę mi wybaczyć patos, ale pragnę przypomnieć, że polskie państwo pod­ziemne było wielonurtowe i żadnego ideowego idealisty nigdy nie zadowalało do końca. Pierwsza Solidarność też była wielonurtowa i żadnego ideowego czyś­ciocha me zadowalała do końca - jednych wkurzały portrety papieża na bramach stoczni, innych jawne odniesienia do le­wicy syndykalizmu, nawet anarchizmu.
W chwili próby Polacy rozumieli jednak konieczność jednoczenia się, negocjowania, budowania szerszej pluralistycznej formacji oporu. Albo dziś uważamy, że próba nadeszła i w związku z tym „o trafimy powtórzyć wielonurtowa mobilizację w obronie polskiej racji stan,, u też przed nie wiadomo kim udajemy tylko, że Kaczyński jest realnym problemem dla Polski. A jeśli udajemy to oczywiście własne biznesiki polityczne (Czy PO zdoła przetransferować do siebie polityków Nowoczesnej? Czy Nowoczesna zdoła podgryźć PO w Warszawian albo we Wrocławiu?) czy ideologiczni przyjemności (sekciarska Partia Razem) są dla nas ważniejsze. Ale w takim razie ryzykujemy to, że stracimy Polskę, pozwolimy na jej wyprowadzenie z Europy na te dzikie pola między Zachodem i Wscho­dem. I to będzie także nasza wina, a nie tylko Kaczyńskiego i jego Misiewiczów.

BALON KACZYŃSKIEGO
Więc po pierwsze ten realizm w oce­nie nie naszych reprezentantów. A po drugie należy wypuszczać powietrze z balona-Kaczyńskiego, a nie fascynować się nim i po gombrowiczowsku nadymać ten balon wypełniony mityczną charyzmą Naczelnika. Kaczyński nie jest bowiem charyzmatyczny; nie jest nowy Piłsudskim, choćby najbardziej mrocznym - z okresu zamachu majowego i straszmego zdziwaczenia sanacji. On jest raczej starym Gomułką; tu pobredzi o estetyce w szkołach, tu prom zwoduje (choćby rękami Morawieckiego, ale ten jest tylko jego kukiełką i sam tak się traktuje) tu miejsce na lotnisko wskaże, tu łopatę wbije, tu Hegla zacytuje... Przypomina Jerzego Dobrowolskiego grającego wiecznego dyrektora w genialnej komedii „Poszukiwany, poszukiwana”. Kaczyński także wiecznie przestawia swoje wyimaginowane wieżowce z lasu na środek jeziora i z powrotem. Kreśli mapy anachronicznej XIX-wiecznej mocarstwowości, nie mając zielonego pojęcia o tym, na czym polega nowoczesna XXI-wieczna gospodarka cyfrowa czy sieciowe państwo.
   Może to wystarcza, by zaspokoić łaknienie Piotra Glińskiego (mocno przyciśniętego w poszukiwaniu charyzmy, skoro kiedyś widział ją w Mazowieckim, a teraz widzi w Kaczyńskim) albo PRL-owskich nostalgików, odnajdujących cudem wskrzeszonego z martwych towarzysza Wiesława - Gomułkę. Ale już wielu młodszych Misiewiczów z prawicy zjednoczonej w skoku na państwo, łącznie z Gowinem i Ziobrą, prywatnie szydzi z niego. Z powagą kiwają głowami, mówiąc o przenikliwości i dalekowzroczności prezesa PiS, bo za kompletną lojalność zostali przez Kaczyńskiego nagrodzeni udziałami we władzy. Ale za plecami od lat spekulują, że może jednak lepszy by w mniej obciachowy, bardziej „kumaty”
   Mam wrażenie, że przerażeni brutal­nością Jarosława Kaczyńskiego liberal­ni publicyści bardziej wierzą w tę jego charyzmę („mroczną”, którą jednak przeciwstawiają „kryminalnemu bra­kowi charyzmy polityków liberalnych”) niż faktyczni żołnierze PiS, szczególnie młodsi, szczególnie średniego szczebla, którzy Gomułę-Kaczyńskiego cenią wy­łącznie za to, że zaprowadził ich na soczy­ste pastwiska upartyjnionego państwa i upolitycznionej gospodarki.
   Niszczący liberalną Polskę Kaczyński jest przez swoich wyborców (także inte­ligentów, publicystów) szczerze lub uda­wanie kochany. Tymczasem broniący przed nim liberalnej Polski liderzy PO, Nowoczesnej, PSL są przez liberalnych inteligentów wyszydzani, bo nie spełniają wyśrubowanych kryteriów charyzmy lub ideowości. Toż to prosty przepis na klęskę liberalnej Polski!
   Schetyna, Petru, Kosiniak-Kamysz, Barbara Nowacka (przy wszystkich ich słabościach i wadach, które należy punk­tować) robią, co należy - budują demo­kratyczne partie polityczne, które są podstawowym narzędziem walki z jaw­nym autorytaryzmem Kaczyńskiego.

POLSKA NA MOSKIEWSKIM TALERZU?
Ponieważ staram się przestrzegać powyższych zasad politycznego rea­lizmu, chodzę na manifestacje KOD, na manifestacje PO, na Parady Równości; pójdę też na antymiesięcznicę smoleńską 10 lipca. Ale przede wszystkim zawsze gło­suj ę w wyborach samorządowych, parla­mentarnych, prezydenckich. I choć nigdy mnie do końca nie zachwycił żaden poli­tyk, na którego oddałem głos, to jedno­cześnie nie zniechęca mnie do głosowania perspektywa oddania głosu na PO, na No­woczesną, na PSL czy na liberalną lewicę, którą może kiedyś zdołają stworzyć Bar­bara Nowacka, Robert Biedroń i najsensowniejsi ludzie z SLD.
   Polityka to nie miejsce na poszukiwanie przyjemności, oryginalności czy ideolo­gicznej czystości - obojętnie, prawicowej czy lewicowej. Polityka to - jak przypo­mnieli nam Lech Wałęsa i Władysław Frasyniuk - obrona liberalnego minimum w Polsce, obrona III RP walczącej o miej­sce w rdzeniu liberalnego Zachodu. Jest to dziś konieczne jak nigdy - wobec realnej faszyzacji życia politycznego i przesuwa­nia Polski na wschód. Choćby to poda­wanie Polski na talerzu moskiewskiemu carowi odbywało się pod biało-czerwo­ną flagą, z portretem Maryi, jak to się już działo w naszej historii, co najmniej od czasu bardzo konserwatywnej i nieskazi­telnie katolickiej targowicy.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz