Wystosowane przez
Wałęsę i Frasyniuka wezwanie do oporu przeciwko Kaczyńskiemu to dzwonek
alarmowy. Ale ten opór wymaga nie tylko odwagi, lecz także zdrowego rozsądku
Lech
Wałęsa i Władysław Frasyniuk we wzbudzającym skrajne emocje apelu wezwali
Polaków do zablokowania kolejnej miesięcznicy smoleńskiej. Te organizowane
przez Jarosława Kaczyńskiego miesięcznice od samego początku były
bluźnierstwem zarówno przeciw religii, której symbole wykorzystują, jak i
przeciwko pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej. Dla Kaczyńskiego były jednak
przede wszystkim narzędziem walki o władzę. Gdy pozostawał w opozycji, służyły
mu do mobilizacji zwolenników i zabetonowania partii, która rozłaziła się w
szwach po kolejnych wyborczych porażkach. Dziś, gdy ma władzę, służą do
fanatyzowania własnych zwolenników i dostarczają symbolicznego przyzwolenia
dla niszczenia kolejnych instytucji polskiej demokracji i państwa prawa.
Dlatego Wałęsa i Frasyniuk wzywają do kontrmanifestacji i zapowiadają,
że sami wezmą w niej udział. Podejmują ryzyko frontalnego politycznego
zaangażowania przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu, wiedząc doskonale, że
narażają się na medialny lincz prawicy. Że będą obrażani przez tchórzliwych
brutali w rodzaju Rafała Ziemkiewicza, Marcina Wolskiego czy Jana Pietrzaka.
Wolski ćwierć wieku temu w swym „Polskim zoo” wychwalał Wałęsę (często
przekraczając w swoim wazeliniarstwie granice dobrego smaku), kiedy dawało mu
to czas antenowy i pieniądze w telewizji publicznej. Teraz miesza byłego
prezydenta z błotem, bo oczekują tego Jarosław Kaczyński i Jacek Kurski, którzy
ten czas antenowy i te pieniądze dzisiaj rozdają.
Rafał Ziemkiewicz, studiując na warszawskiej polonistyce w latach 80.,
bał się wyjść na manifestację czy nawet nosić bibułę. Kolegom, którzy to
robili, mówił, że są „frajerami”. On sam zaczął politycznie walczyć dopiero z
„krwawym reżimem” Tadeusza Mazowieckiego. Jego brutalność pod adresem Wałęsy i
Frasyniuka jest jedynie maską, którą ma przykryć tchórzostwo.
CZEKANIE NA MACRONA
Wałęsa i Frasyniuk swą publiczną rozpoznawalność
zbudowali nie fotkami na Facebooku czy
sarkastycznymi komentarzami w internecie, ale realną walką. Ich wezwanie do
oporu przeciwko Kaczyńskiemu to dzwonek alarmowy.
Jednak podobnie jak KOD nie był przeciwnikiem czy konkurencją dla liberalnych
partii politycznych, ale miał mobilizować ich społeczne zaplecze, tak samo apel
Frasyniuka i Wałęsy warto traktować niejako alternatywę dla partii, ale jako
wzmocnienie wspólnego frontu obrony Polski przed PiS. Nas - obywateli,
uczestników, kibiców, intelektualnych recenzentów tej walki - powinny obowiązywać
dwa podstawowe przykazania.
Po pierwsze, realizm w ocenach politycznych reprezentantów liberalnej
Polski.
Możemy oczywiście szukać polskiego Macrona, ale nie niszcząc i nie
przekreślając tego, co jest - liberalnych antypisowskich partii
politycznych, ich liderów, działaczy, ludzi organizujących opór przeciw PiS na
poziomie parlamentu, samorządów, miast. Co bardziej niecierpliwym warto
przypomnieć, że Emmanuel
Macron tak naprawdę jest i zarazem nie jest
nowością.
Jest nowością, bo jako młody i niezużyty lider uratował stare polityczne
centrum w momencie katastrofy tradycyjnej socjaldemokracji i centroprawicy. A
zarazem nie jest nią, bo większość jego ludzi to wieloletni (nieraz nawet
nadmiernie zużyci) działacze francuskiej partii socjalistycznej czy liberalnej
prawicy. Zwycięstwo Macrona pokazuje zdolność liberalnego mieszczańskiego
centrum do odzyskania politycznej inicjatywy.
Polskiego Macrona nie wyprodukujemy, zlepiając głowę Frasyniuka z
tułowiem Wałęsy, przylepiając im brodę Zandberga, ubierając w sukienkę Barbary
Nowackiej i domalowując dobroduszny uśmiech Kosiniaka-Kamysza. Taki twór byłby
raczej potworem Frankensteina niż żywym politycznym liderem. A jeśli polskiego
Macrona nie będzie w ogóle, to musimy zadowolić się tym, co realnie jest
- Schetyną, Petru, Kosiniakiem-Kamyszem, Barbarą
Nowacką... I nie tyle ślepo ich czcić, ile raczej traktować z szacunkiem jako
ludzi prowadzących tę samą walkę, w obronie tych samych wartości, które są nam
bliskie.
Owszem: także dlatego, że czcić Schetynę i Petru czy ich konkurentów
albo następców byłoby trudno. Ale też liberalna Polska nie powinna ścigać się
wkulcie jednostki z Polską PiS-owską, bo tego wyścigu nie wygra ani wygrywać
nie powinna.
Zatem musimy polityków broniących
liberalnej Polski wspomagać, nie zamykając bynajmniej oczu na ich wady.
Szukając ideału politycznego (charyzmatycznego wodza, czystej ideowo partii),
pozwolimy zniszczyć Kaczyńskiemu to, co jest, i uczynić Polskę klonem
Białorusi - krajem celebrującym swoją mocarstwowość w strefie buforowej
pomiędzy Zachodem i Wschodem, pod pachą Putina, z błogosławieństwem
Trumpa.
Szukając doskonałości ideologicznej („wyłącznie mojej hipsterskiej
lewicowości z Rive
Gauche i Central Parku”, „wyłącznie mojego
konserwatyzmu Margaret
Thatcher”, „wyłącznie mojej świeckości w
wersji późnego Palikota”), oddamy Polskę ludziom, którzy swój ideał sprowadzają
do skoku na stanowiska i kasę. Ideowe alibi do tego skoku znajdują zaś w fanatyzmie
antyliberalnym, antyoświeceniowym, antyzachodnim, antykobiecym.
Proszę mi wybaczyć patos, ale pragnę przypomnieć, że polskie państwo podziemne
było wielonurtowe i żadnego ideowego idealisty nigdy nie zadowalało do końca.
Pierwsza Solidarność też była wielonurtowa i
żadnego ideowego czyściocha me zadowalała do końca - jednych wkurzały portrety
papieża na bramach stoczni, innych jawne odniesienia do lewicy syndykalizmu,
nawet anarchizmu.
W
chwili próby Polacy
rozumieli jednak konieczność jednoczenia się, negocjowania,
budowania szerszej pluralistycznej formacji oporu. Albo dziś uważamy, że próba
nadeszła i w związku z tym „o trafimy powtórzyć wielonurtowa mobilizację w
obronie polskiej racji stan,, u też przed nie wiadomo kim udajemy tylko, że
Kaczyński jest realnym problemem dla Polski. A jeśli udajemy to oczywiście
własne biznesiki polityczne (Czy PO
zdoła przetransferować do siebie polityków Nowoczesnej? Czy Nowoczesna
zdoła podgryźć PO w Warszawian albo we Wrocławiu?) czy ideologiczni przyjemności
(sekciarska Partia Razem) są dla nas ważniejsze. Ale w takim razie ryzykujemy
to, że stracimy Polskę, pozwolimy na jej wyprowadzenie z Europy na te dzikie
pola między Zachodem i Wschodem. I to będzie także nasza wina, a nie tylko
Kaczyńskiego i jego Misiewiczów.
BALON KACZYŃSKIEGO
Więc po pierwsze ten realizm w ocenie nie naszych
reprezentantów. A po drugie
należy wypuszczać powietrze z balona-Kaczyńskiego, a nie fascynować się nim i
po gombrowiczowsku nadymać ten balon wypełniony mityczną charyzmą Naczelnika.
Kaczyński nie jest bowiem charyzmatyczny; nie jest nowy Piłsudskim, choćby
najbardziej mrocznym - z okresu zamachu majowego i straszmego zdziwaczenia
sanacji. On jest raczej starym Gomułką; tu pobredzi o estetyce w szkołach, tu
prom zwoduje (choćby rękami Morawieckiego, ale ten jest tylko jego kukiełką i
sam tak się traktuje) tu miejsce na lotnisko wskaże, tu łopatę wbije, tu Hegla
zacytuje... Przypomina Jerzego Dobrowolskiego grającego wiecznego dyrektora w
genialnej komedii „Poszukiwany, poszukiwana”. Kaczyński także wiecznie
przestawia swoje wyimaginowane wieżowce z lasu na środek jeziora i z powrotem.
Kreśli mapy anachronicznej XIX-wiecznej mocarstwowości, nie mając zielonego
pojęcia o tym, na czym polega nowoczesna XXI-wieczna gospodarka cyfrowa czy
sieciowe państwo.
Może to wystarcza,
by zaspokoić łaknienie Piotra Glińskiego (mocno przyciśniętego w poszukiwaniu
charyzmy, skoro kiedyś widział ją w Mazowieckim, a teraz widzi w Kaczyńskim)
albo PRL-owskich nostalgików, odnajdujących cudem wskrzeszonego z martwych
towarzysza Wiesława - Gomułkę. Ale już wielu młodszych Misiewiczów z prawicy zjednoczonej
w skoku na państwo, łącznie z Gowinem i Ziobrą, prywatnie szydzi z niego. Z
powagą kiwają głowami, mówiąc o przenikliwości i dalekowzroczności prezesa PiS,
bo za kompletną lojalność zostali przez Kaczyńskiego nagrodzeni udziałami we
władzy. Ale za plecami od lat spekulują, że może jednak lepszy by w mniej
obciachowy, bardziej „kumaty”
Mam wrażenie, że przerażeni brutalnością Jarosława
Kaczyńskiego liberalni publicyści bardziej wierzą w tę jego charyzmę
(„mroczną”, którą jednak przeciwstawiają „kryminalnemu brakowi charyzmy
polityków liberalnych”) niż faktyczni żołnierze PiS, szczególnie młodsi,
szczególnie średniego szczebla, którzy Gomułę-Kaczyńskiego cenią wyłącznie za
to, że zaprowadził ich na soczyste pastwiska upartyjnionego państwa i
upolitycznionej gospodarki.
Niszczący liberalną Polskę Kaczyński jest przez swoich
wyborców (także inteligentów, publicystów) szczerze lub udawanie kochany.
Tymczasem broniący przed nim liberalnej Polski liderzy PO, Nowoczesnej, PSL są
przez liberalnych inteligentów wyszydzani, bo nie spełniają wyśrubowanych
kryteriów charyzmy lub ideowości. Toż to prosty przepis na klęskę liberalnej
Polski!
Schetyna, Petru, Kosiniak-Kamysz, Barbara Nowacka (przy
wszystkich ich słabościach i wadach, które należy punktować) robią, co należy
- budują demokratyczne partie polityczne, które są podstawowym narzędziem
walki z jawnym autorytaryzmem Kaczyńskiego.
POLSKA NA MOSKIEWSKIM
TALERZU?
Ponieważ staram się przestrzegać powyższych zasad
politycznego realizmu, chodzę na manifestacje KOD, na manifestacje PO, na
Parady Równości; pójdę też na antymiesięcznicę smoleńską 10 lipca. Ale przede
wszystkim zawsze głosuj ę w wyborach samorządowych, parlamentarnych,
prezydenckich. I choć nigdy mnie do końca nie zachwycił żaden polityk, na
którego oddałem głos, to jednocześnie nie zniechęca mnie do głosowania
perspektywa oddania głosu na PO, na Nowoczesną, na PSL czy na liberalną
lewicę, którą
może kiedyś zdołają stworzyć Barbara Nowacka, Robert Biedroń i najsensowniejsi
ludzie z SLD.
Polityka to nie miejsce na poszukiwanie przyjemności, oryginalności
czy ideologicznej czystości - obojętnie, prawicowej czy lewicowej. Polityka to
- jak przypomnieli nam Lech Wałęsa i Władysław Frasyniuk - obrona liberalnego
minimum w Polsce, obrona III RP walczącej o miejsce w rdzeniu liberalnego
Zachodu. Jest to dziś konieczne jak nigdy - wobec realnej faszyzacji życia
politycznego i przesuwania Polski na wschód. Choćby to podawanie Polski na
talerzu moskiewskiemu carowi odbywało się pod biało-czerwoną flagą, z
portretem Maryi, jak to się już działo w naszej historii, co najmniej od czasu
bardzo konserwatywnej i nieskazitelnie katolickiej targowicy.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz