Biegły, który wydał w
procesie „doktora G." opinię sprzeczną z oczekiwaniem prokuratury, został
postawiony w stan oskarżenia. Grozi mu do 10 lat więzienia. Biegli dostają
ostrzeżenie. Tak PiS przejmuje wymiar sprawiedliwości.
Pierwszym
ostrzeżeniem dla biegłych było uchwalenie w kwietniu zeszłego roku, z
inicjatywy PiS, zmiany Kodeksu karnego: podniesiono karę za wydanie fałszywej
opinii mającej służyć za dowód w postępowaniu. Jednocześnie z podniesieniem
kary za umyślne wydanie fałszywej opinii PiS dodał do Kodeksu karnego nowe
przestępstwo: wydania fałszywej opinii „nieumyślnie”. Od razu wzbudziło to
wątpliwości tak praktyków, jak teoretyków prawa. Bo jak można niechcący wydać
fałszywą opinię? Samo słowo „fałszywa” sugeruje świadome działanie.
Nieświadomie można wydać co najwyżej opinię błędną.
Drugie ostrzeżenie było we wrześniu zeszłego roku, gdy policja z
prokuraturą weszły z przeszukaniem do mieszkań biegłych, którzy w procesie
wytoczonym lekarzom przez rodzinę Zbigniewa Ziobry wydali opinię, że nie było
zaniedbań w leczeniu ojca ministra. Nie wiadomo, czego szukano w domach
biegłych, skoro przeszukanie uzasadniono zbyt drogą wyceną ekspertyzy. Ale
zdarzenie odbiło się szerokim echem.
Teraz mamy akt oskarżenia za wydanie fałszywej opinii. W jednej ze spraw przeciw kardiochirurgowi „doktorowi G.”
sąd, mając wątpliwości co do ekspertyz dostarczonych przez prokuraturę i
pokrzywdzonych (rodzinę pacjenta), zamówił kolejną ekspertyzę. Chodzi o sprawę
przyczynienia się do śmierci pacjenta przez zostawienie mu w sercu gazika
podczas operacji wszczepienia zastawki. Poprzedni biegli nie zapoznali się z
całością dokumentacji, a ich opinie sąd uznał za niejasne i niepełne. Dlatego
zamówił kolejną - u doświadczonego, emerytowanego kardiochirurga, prof. J.
Kardiochirurg sporządził ekspertyzę, w której napisał, że pozostawienie
gazika w sercu pacjenta było błędem, ale odpowiada za to instrumentariuszka
(która wcześniej, w innym procesie, została uniewinniona). Uznał, że „doktor
G.” nie jest winien, bo zlecił natychmiastowe badanie po operacji, gdy tylko
instrumentariuszka poinformowała, że gazik mógł zostać w sercu. Badanie nie
wykazało obecności gazika. Potem za opiekę odpowiedzialni byli lekarze na OIOM
i jeśli niezlecenie powtórnego badania było błędem, to oni za ten błąd
odpowiadają. Nie zlecili, bo stan pacjenta się poprawiał. „Doktor G.” zlecił
badanie natychmiast, gdy jego stan się pogorszył. Okazało się, że gazik jest
- i natychmiast go usunął.
Pacjent zmarł po dwóch miesiącach od reoperacji. Biegli stwierdzili, że
przyczyną śmierci była „niewydolność wielonarządowa” (pacjent przed operacją
był ogólnie bardzo schorowany). Biegły, prof. J., w swojej
opinii różnił się od pozostałych biegłych, uznając, iż nie można powiedzieć,
że pozostawienie gazika bezpośrednio przyczyniło się do śmierci pacjenta.
W lutym na rozprawę przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Mokotowa sąd
wezwał biegłego, żeby prokuratura i pełno - mocnik pokrzywdzonych mogli zadać
mu pytania dotyczące ekspertyzy. Podczas przesłuchania pełnomocnik pokrzywdzonych
wielokrotnie ostrzegał go, że wydanie fałszywej ekspertyzy jest przestępstwem,
i zachęcał, by zmienił zeznania. Biegły się nie ugiął.
Na kolejną rozprawę prokurator przyszedł z postanowieniem o postawieniu
biegłemu J. zarzutu z art. 233 par. 4 kk: „Kto, jako biegły,
rzeczoznawca lub tłumacz, przedstawia fałszywą opinię, ekspertyzę lub
tłumaczenie mające służyć za dowód w postępowaniu określonym, podlega karze pozbawienia
wolności od roku do lat 10”.
Prokurator zażądał, by dołączyć to postanowienie do akt jako dowód, że opinia
biegłego jest fałszywa. Miał nadzieję, że sąd wyrokując, nie weźmie tej opinii
pod uwagę.
Akt oskarżenia prof. J. dostał przed rozprawą zaplanowaną na 17 maja, a
więc mógłby, gdyby chciał, wycofać swoją opinię i uniknąć odpowiedzialności.
Być może na to właśnie liczyła prokuratura.
Prokuratura działała błyskawicznie: 5 kwietnia do Prokuratury Okręgowej
w Warszawie trafia notatka prokuratora o możliwości popełnienia przestępstwa
przez biegłego. 7 kwietnia jest decyzja o wszczęciu postępowania. 10 kwietnia
prokuratura stawia biegłemu zarzut, a 28 kwietnia sporządza akt oskarżenia.
Prokurator daje takie oto uzasadnienie: opinia jest fałszywa, bo
pozostali biegli byli innego zdania. Opinia prof. J. jest
„rażącym odstępstwem od wiedzy medycznej, zaś biorąc pod uwagę doświadczenie
lekarskie i tytuły naukowe J., wydanie przez niego opinii sprzecznej z
powyższymi zasadami wskazuje na działanie celowe”.
Prokuratura jako jedynego świadka sfałszowania opinii przez J. podała
pełnomocnika rodziny pacjenta: adwokata, a więc osobę nieposiadającą wiedzy
medycznej. Jedynym dowodem w sprawie są zaś akta sprawy karnej „doktora G.”,
liczące 18 tomów.
17 maja odbyła się rozprawa z przemówieniami stron, a 31 maja zapadł
wyrok uniewinniający dr.
G. Sędzia Katarzyna Stasiów oparła się na
tym, co w opiniach biegłych było wspólne. Stwierdziła, że ani doktryna, ani
sądy nie są zgodne co do tego, czy w sprawie pozostawienia narzędzi w ciele pacjenta
winę ponosi instrumentariuszka czy lekarz operator. Zauważyła, że oskarżony
usunął gazik, gdy tylko badanie USG potwierdziło, że został w sercu pacjenta. A
więc uchylił niebezpieczeństwo dla jego zdrowia i życia. Uznała, że nie można
mówić o błędzie niezlecenia wielokrotnego badania, bo pacjent był na
intensywnej terapii, monitorowany i czuł się coraz lepiej. Wreszcie, że nie ma
dowodu, który jednoznacznie potwierdziłby, że to właśnie gazik doprowadził do
śmierci pacjenta. A w procesie karnym wątpliwości rozstrzyga się na korzyść
oskarżonego.
Zaraz po wyroku pełnomocnik pokrzywdzonych adw. Rafał Rogalski (ten
sam, który swojego czasu reprezentował Jarosława Kaczyńskiego w sprawie
katastrofy smoleńskiej) wobec mediów skrytykował sędzię Stasiów za to, że
zakazała upubliczniania swojego wizerunku: „Pani sędzia nie ma prawa do
ukrywania twarzy. Skoro pani sędzia zdecydowała się na tak skandaliczny wyrok,
musi brać pod uwagę, że takie orzeczenie będzie komentowane przez wiele osób” -
stwierdził. Takie słowa adwokata pod adresem sądu są, oględnie mówiąc, mocno
niestandardowe.
Wyrok jest nieprawomocny, prokuratura i mec. Rogalski zapowiedzieli
odwołanie. W tym czasie sąd zapewne zdoła osądzić biegłego prof. J. Jeśli uzna go winnym, podważy to jego ekspertyzę i sąd
odwoławczy będzie musiał wydać wyrok wyłącznie w oparciu o poprzednie opinie
lub powołać kolejnego biegłego. Jeśli takowego znajdzie.
Bo wyrok na prof. J. będzie poważnym ostrzeżeniem dla innych biegłych - nie tylko lekarzy, ale też biegłych wszelkich innych
specjalności. Choćby z zakresu ruchu drogowego - akurat mamy sprawę rzekomego
staranowania rządowej kolumny samochodów wiozących premier Szydło przez
kierowcę fiata seicento.
Jeśli wydadzą opinię sprzeczną z wolą prokuratury, powinni być
świadomi, że czeka ich w najlepszym razie śledztwo, w gorszym - proces karny, w
najgorszym - skazanie.
Jak się nie da użyć przepisu o umyślnym wydaniu fałszywej opinii, zawsze
w odwodzie jest ten o sfałszowaniu nieumyślnym. Do tej pory nie było jeszcze
spraw o nieumyślnie fałszywą opinię. Ale może w
procesie prof. J. prokuratura zmieni zarzut z umyślnej na fałszywą? Bo zmiana
kwalifikacji prawnej podczas procesu zawsze jest możliwa. Bardzo ciekawa będzie
argumentacja prokuratury: jak rozpoznać nieumyślne fałszowanie?
Powodzenie takiego aktu oskarżenia, jeśli nie trafi on do zaufanego
sędziego PiS (a rewolucję kadrową PiS właśnie szykuje za pomocą ustaw o
Krajowej Radzie Sądownictwa i o ustroju sądów powszechnych), jest palcem na
wodzie pisane. Ale wystarczający „efekt mrożący” (czyli efekt odstraszenia)
wywoła u biegłych już sama myśl o możliwości postawienia im zarzutu. A jest to
bardzo prawdopodobne, bo prokuratura jest całkowicie podległa partii PiS. Zaś
tam, gdzie partia nie będzie miała interesu w zastraszeniu biegłego, interes
będzie miał prokurator prowadzący sprawę. Ekspertyzy nie po j ego myśli
komplikują śledztwo, a prokuratorzy - jak sędziowie - rozliczani są ze spraw
„załatwionych”.
A więc biegli będą mieli alternatywę: wydawać opinie zgodne
z linią prokuratury lub narazić się na postępowanie prokuratorskie. Albo odmówić. I to jest najbardziej prawdopodobne: że
szeregi biegłych jeszcze bardziej się przerzedzą i na ekspertyzę będzie się
czekać nie kilka miesięcy, a kilka lat.
A wtedy PiS np. stworzy własny korpus biegłych pod hasłem usprawniania
działania wymiaru sprawiedliwości. Swoi prokuratorzy, swoi biegli - to
wystarczy, żeby ominąć problem, że sędziowie nie zawsze będą swoi.
Najgłośniejsza dziś sprawa, w
której biegli wydali opinię niezgodną z oczekiwaniami PiS, to sprawa wypadku
samochodowego prof.
Lecha Morawskiego, niedługo przed wybraniem
go w listopadzie 2015 r. przez Sejm na dublera sędziego Trybunału
Konstytucyjnego i zaprzysiężeniem przez prezydenta. Wybór do TK dał mu
immunitet. Prokuratura w Gdańsku zamówiła opinie, z których jednoznacznie
wynika, że winny wypadku, w którym poszkodowany doznał poważnych obrażeń
(m.in. złamań obojczyka, urazów kręgosłupa i głowy oraz zerwania ścięgien
barku), jest prof. Lech Morawski. I chciała wystąpić o uchylenie mu
immunitetu, by postawić zarzuty, ale Prokuratura Krajowa sprzeciwiła się temu,
negując dotychczasowe ekspertyzy i żądając nowych.
Nowi biegli - z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna w Krakowie - znowu stwierdzili winę prof. Morawskiego. W przypadku tego Instytutu można to uznać za
dowód cywilnej odwagi, bo to jednostka podległa ministrowi sprawiedliwości, a
w styczniu minister Ziobro nadał jej nowy statut. Wcześniej zaś IPN zamówił w
Instytucie ekspertyzę mającą potwierdzić, że znalezione w domu Wojciecha
Jaruzelskiego dokumenty z „teczki Bolka” są pisane ręką Lecha Wałęsy.
Po otrzymaniu nowych opinii w sprawie wypadku prof. Mo - rawskiego gdańska Prokuratura Okręgowa 9 czerwca
wystąpiła - powodując zapewne niezadowolenie
Prokuratury Krajowej i Zbigniewa Ziobry - o uchylenie prof. Morawskiemu immunitetu sędziowskiego. Ale sprawa nadal
jest pod kontrolą PiS: większość w Trybunale - dzięki dublerom sędziów - mają
ludzie mianowani przez PiS. I to oni zdecydują o uchyleniu immunitetu.
Większość z nich dała się do tej pory poznać z działań, które PiS chwalił.
Można się więc spodziewać, że do - póki taka jest wola PiS, prof. Morawski nie musi się martwić, że straci immunitet i stanie
przed sądem. W końcu kilka tygodni temu oświadczył na konferencji w Oxfordzie, że reprezentuje stanowisko rządu, co wywołało osłupienie
brytyjskich i oburzenie polskich prawników. Sędzia konstytucyjny może bowiem reprezentować tylko własne stanowisko, a do niezawisłości
zobowiązuje go konstytucja.
Zastraszenie biegłych może być użytecznym sposobem wpływania na
orzecznictwo sądów nie tylko w sprawach karnych. Prokurator może się przyłączyć
do każdego postępowania: cywilnego, gospodarczego, rodzinnego czy administracyjnego.
Prokuratura Ziobry szeroko z tego korzysta. Jest nawet przypadek, gdy
prokurator przyłączył się do postępowania dyscyplinarnego w adwokaturze.
A następnym postępowaniem, do którego się przyłączy, mogą być
postępowania wykroczeniowe Obywateli RP za przeszkadzanie w odbyciu legalnego
zgromadzenia, czyli miesięcznicy smoleńskiej. Tu wprawdzie biegłych nie trzeba,
ale zapewne zostaną powołani w innych zapowiadanych Obywatelom RP zarzutach,
tym razem karnych: o przestępstwo „złośliwego
przeszkadzania w publicznym wykonywaniu aktu religijnego” (art. 195 kk). Zapewne w tej sprawie będzie powołany biegły,
który oceni, czy pochód w miesięcznice smoleńskie, idący od katedry św. Jana
pod Pałac Prezydencki i odmawiający „Zdrowaś Mario”, to „akt religijny”, czy
może jednak - zgodnie ze zgłoszeniem organizatorów - zgromadzenie publiczne.
Przepis karzący 10 latami więzienia za umyślnie fałszywą ekspertyzę, a
trzema latami za „fałszywą” wydaną niechcący, to nie pierwsza zmiana w prawie,
którą PiS przygotował, by panować nad wymiarem sprawiedliwości. Podczas
zeszłorocznej zmiany Kodeksu postępowania karnego dodano do niego przepis
legalizujący tzw. owoce zatrutego drzewa i zakazujący sądowi ich odrzucania
wyłącznie dlatego, że zostały zdobyte bezprawnie.
Art. 168a kpk mówi: „Dowodu nie można uznać za niedopuszczalny
wyłącznie na tej podstawie, że został uzyskany z naruszeniem przepisów
postępowania lub za pomocą czynu zabronionego”. Dalej przepis ten mówi, że sąd
może odrzucić jedynie taki dowód, który funkcjonariusz zdobył „w związku z
pełnieniem obowiązków służbowych, w wyniku: zabójstwa, umyślnego spowodowania
uszczerbku na zdrowiu lub pozbawienia wolności”.
Co to znaczy? Ano to, że sąd musi przyjąć dowód z podsłuchu założonego
sprzecznie z prawem, dowód ukradziony przez funkcjonariusza, dowód z zeznań
wymuszonych torturami, zdobytych dzięki szantażowi czy zastraszaniu albo
dzięki podaniu narkotyków.
Do kompletu w nowym prawie o prokuraturze, które podporządkowało
prokuraturę rządowi, zwolniono prokuratorów z odpowiedzialności dyscyplinarnej
za naruszenie prawa w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, jeśli działali
„wyłącznie w interesie publicznym” (art. 137 par. 2 Prawa o prokuraturze).
PiS
przejmuje kolejne instytucje wymiaru sprawiedliwości. Zaczął od prokuratury i
Trybunału Konstytucyjnego. Przejęcie władzy nad biegłymi to następny etap. A
prawo i sprawiedliwość oprócz sądów wymierzać mają instytucje pozasystemowe,
jak Komisja Weryfikacyjna ds. Reprywatyzacji, która jest połączeniem władzy
prokuratorskiej, sądowniczej i administracyjnej. A jej członkowie zostali
zwolnieni od wszelkiej odpowiedzialności: prawnej i cywilnej.
Ideałem jest eliminacja władzy sądowniczej, która jednak stawia się PiS.
A pomysłowość PiS w tej sprawie nie zna granic ni kordonów.
Ewa Siedlecka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz