poniedziałek, 3 lipca 2017

Ścigani biegli



Biegły, który wydał w procesie „doktora G." opinię sprzeczną z oczekiwaniem prokuratury, został postawiony w stan oskarżenia. Grozi mu do 10 lat więzienia. Biegli dostają ostrzeżenie. Tak PiS przejmuje wymiar sprawiedliwości.

Pierwszym ostrzeżeniem dla biegłych było uchwa­lenie w kwietniu zeszłego roku, z inicjatywy PiS, zmiany Kodeksu karnego: podniesiono karę za wydanie fałszywej opinii mającej służyć za do­wód w postępowaniu. Jednocześnie z podniesie­niem kary za umyślne wydanie fałszywej opinii PiS dodał do Kodeksu karnego nowe przestępstwo: wydania fałszy­wej opinii „nieumyślnie”. Od razu wzbudziło to wątpli­wości tak praktyków, jak teoretyków prawa. Bo jak można niechcący wydać fałszywą opinię? Samo słowo „fałszywa” sugeruje świadome działanie. Nieświadomie można wydać co najwyżej opinię błędną.
   Drugie ostrzeżenie było we wrześniu zeszłego roku, gdy policja z prokuraturą weszły z przeszukaniem do mieszkań biegłych, którzy w procesie wytoczonym lekarzom przez ro­dzinę Zbigniewa Ziobry wydali opinię, że nie było zaniedbań w leczeniu ojca ministra. Nie wiadomo, czego szukano w do­mach biegłych, skoro przeszukanie uzasadniono zbyt drogą wyceną ekspertyzy. Ale zdarzenie odbiło się szerokim echem.

Teraz mamy akt oskarżenia za wydanie fałszywej opi­nii. W jednej ze spraw przeciw kardiochirurgowi „doktoro­wi G.” sąd, mając wątpliwości co do ekspertyz dostarczonych przez prokuraturę i pokrzywdzonych (rodzinę pacjenta), za­mówił kolejną ekspertyzę. Chodzi o sprawę przyczynienia się do śmierci pacjenta przez zostawienie mu w sercu gazika podczas operacji wszczepienia zastawki. Poprzedni biegli nie zapoznali się z całością dokumentacji, a ich opinie sąd uznał za niejasne i niepełne. Dlatego zamówił kolejną - u doświad­czonego, emerytowanego kardiochirurga, prof. J.
   Kardiochirurg sporządził ekspertyzę, w której napisał, że po­zostawienie gazika w sercu pacjenta było błędem, ale odpo­wiada za to instrumentariuszka (która wcześniej, w innym procesie, została uniewinniona). Uznał, że „doktor G.” nie jest winien, bo zlecił natychmiastowe badanie po operacji, gdy tylko instrumentariuszka poinformowała, że gazik mógł zostać w sercu. Badanie nie wykazało obecności gazika. Potem za opiekę odpowiedzialni byli lekarze na OIOM i jeśli niezlecenie powtórnego badania było błę­dem, to oni za ten błąd odpowiadają. Nie zlecili, bo stan pacjenta się poprawiał. „Dok­tor G.” zlecił badanie natychmiast, gdy jego stan się pogorszył. Okazało się, że gazik jest - i natychmiast go usunął.
   Pacjent zmarł po dwóch miesiącach od reoperacji. Biegli stwierdzili, że przyczy­ną śmierci była „niewydolność wielonarządowa” (pacjent przed operacją był ogólnie bardzo schorowany). Biegły, prof. J., w swojej opinii różnił się od pozostałych biegłych, uznając, iż nie można powie­dzieć, że pozostawienie gazika bezpośrednio przyczyniło się do śmierci pacjenta.
   W lutym na rozprawę przed Sądem Rejonowym dla Warsza­wy Mokotowa sąd wezwał biegłego, żeby prokuratura i pełno - mocnik pokrzywdzonych mogli zadać mu pytania dotyczące ekspertyzy. Podczas przesłuchania pełnomocnik pokrzyw­dzonych wielokrotnie ostrzegał go, że wydanie fałszywej eks­pertyzy jest przestępstwem, i zachęcał, by zmienił zeznania. Biegły się nie ugiął.
   Na kolejną rozprawę prokurator przyszedł z postanowie­niem o postawieniu biegłemu J. zarzutu z art. 233 par. 4 kk: „Kto, jako biegły, rzeczoznawca lub tłumacz, przedstawia fałszywą opinię, ekspertyzę lub tłumaczenie mające służyć za dowód w postępowaniu określonym, podlega karze po­zbawienia wolności od roku do lat 10”. Prokurator zażądał, by dołączyć to postanowienie do akt jako dowód, że opinia biegłego jest fałszywa. Miał nadzieję, że sąd wyrokując, nie weźmie tej opinii pod uwagę.
   Akt oskarżenia prof. J. dostał przed rozprawą zaplanowa­ną na 17 maja, a więc mógłby, gdyby chciał, wycofać swoją opinię i uniknąć odpowiedzialności. Być może na to właśnie liczyła prokuratura.
   Prokuratura działała błyskawicznie: 5 kwietnia do Pro­kuratury Okręgowej w Warszawie trafia notatka prokurato­ra o możliwości popełnienia przestępstwa przez biegłego. 7 kwietnia jest decyzja o wszczęciu postępowania. 10 kwietnia prokuratura stawia biegłemu zarzut, a 28 kwietnia sporządza akt oskarżenia.
   Prokurator daje takie oto uzasadnienie: opinia jest fałszy­wa, bo pozostali biegli byli innego zdania. Opinia prof. J. jest „rażącym odstępstwem od wiedzy medycznej, zaś bio­rąc pod uwagę doświadczenie lekarskie i tytuły naukowe J., wydanie przez niego opinii sprzecznej z powyższymi zasa­dami wskazuje na działanie celowe”.
   Prokuratura jako jedynego świadka sfałszowania opinii przez J. podała pełnomocnika rodziny pacjenta: adwokata, a więc osobę nieposiadającą wiedzy medycznej. Jedynym dowodem w sprawie są zaś akta sprawy karnej „doktora G.”, liczące 18 tomów.
   17 maja odbyła się rozprawa z przemówieniami stron, a 31 maja zapadł wyrok uniewinniający dr. G. Sędzia Kata­rzyna Stasiów oparła się na tym, co w opiniach biegłych było wspólne. Stwierdziła, że ani doktryna, ani sądy nie są zgodne co do tego, czy w sprawie pozostawienia narzędzi w ciele pa­cjenta winę ponosi instrumentariuszka czy lekarz operator. Zauważyła, że oskarżony usunął gazik, gdy tylko badanie USG potwierdziło, że został w sercu pacjenta. A więc uchylił niebezpieczeństwo dla jego zdrowia i życia. Uznała, że nie można mówić o błędzie niezlecenia wielokrotnego badania, bo pacjent był na intensywnej terapii, mo­nitorowany i czuł się coraz lepiej. Wreszcie, że nie ma dowodu, który jednoznacznie potwierdziłby, że to właśnie gazik dopro­wadził do śmierci pacjenta. A w procesie karnym wątpliwości rozstrzyga się na ko­rzyść oskarżonego.
   Zaraz po wyroku pełnomocnik pokrzyw­dzonych adw. Rafał Rogalski (ten sam, który swojego czasu reprezentował Jarosława Ka­czyńskiego w sprawie katastrofy smoleń­skiej) wobec mediów skrytykował sędzię Stasiów za to, że zakazała upubliczniania swojego wizerunku: „Pani sędzia nie ma prawa do ukrywania twarzy. Skoro pani sędzia zdecydowała się na tak skandaliczny wyrok, musi brać pod uwagę, że takie orzeczenie będzie komentowane przez wiele osób” - stwier­dził. Takie słowa adwokata pod adresem sądu są, oględnie mówiąc, mocno niestandardowe.
   Wyrok jest nieprawomocny, prokuratura i mec. Rogalski zapowiedzieli odwołanie. W tym czasie sąd zapewne zdo­ła osądzić biegłego prof. J. Jeśli uzna go winnym, podważy to jego ekspertyzę i sąd odwoławczy będzie musiał wydać wyrok wyłącznie w oparciu o poprzednie opinie lub powołać kolejnego biegłego. Jeśli takowego znajdzie.

Bo wyrok na prof. J. będzie poważnym ostrzeżeniem dla innych biegłych - nie tylko lekarzy, ale też biegłych wszelkich innych specjalności. Choćby z zakresu ruchu dro­gowego - akurat mamy sprawę rzekomego staranowania rzą­dowej kolumny samochodów wiozących premier Szydło przez kierowcę fiata seicento.
   Jeśli wydadzą opinię sprzeczną z wolą prokuratury, powin­ni być świadomi, że czeka ich w najlepszym razie śledztwo, w gorszym - proces karny, w najgorszym - skazanie.
   Jak się nie da użyć przepisu o umyślnym wydaniu fałszywej opinii, zawsze w odwodzie jest ten o sfałszowaniu nieumyśl­nym. Do tej pory nie było jeszcze spraw o nieumyślnie fałszy­wą opinię. Ale może w procesie prof. J. prokuratura zmieni zarzut z umyślnej na fałszywą? Bo zmiana kwalifikacji prawnej podczas procesu zawsze jest możliwa. Bardzo ciekawa bę­dzie argumentacja prokuratury: jak rozpoznać nieumyślne fałszowanie?
   Powodzenie takiego aktu oskarżenia, jeśli nie trafi on do zaufanego sędziego PiS (a rewolucję kadrową PiS właśnie szykuje za pomocą ustaw o Krajowej Radzie Sądownictwa i o ustroju sądów powszechnych), jest palcem na wodzie pisane. Ale wystarczający „efekt mrożący” (czyli efekt od­straszenia) wywoła u biegłych już sama myśl o możliwości postawienia im zarzutu. A jest to bardzo prawdopodobne, bo prokuratura jest całkowicie podległa partii PiS. Zaś tam, gdzie partia nie będzie miała interesu w zastraszeniu biegłe­go, interes będzie miał prokurator prowadzący sprawę. Eks­pertyzy nie po j ego myśli komplikują śledztwo, a prokurato­rzy - jak sędziowie - rozliczani są ze spraw „załatwionych”.

A więc biegli będą mieli alternatywę: wydawać opinie zgodne z linią prokuratury lub narazić się na postępo­wanie prokuratorskie. Albo odmówić. I to jest najbardziej prawdopodobne: że szeregi biegłych jeszcze bardziej się prze­rzedzą i na ekspertyzę będzie się czekać nie kilka miesięcy, a kilka lat.
   A wtedy PiS np. stworzy własny korpus biegłych pod hasłem usprawniania działania wymiaru sprawiedliwości. Swoi pro­kuratorzy, swoi biegli - to wystarczy, żeby ominąć problem, że sędziowie nie zawsze będą swoi.
   Najgłośniejsza dziś sprawa, w której biegli wydali opinię niezgodną z oczekiwaniami PiS, to sprawa wypadku samochodowego prof. Le­cha Morawskiego, niedługo przed wybraniem go w listopadzie 2015 r. przez Sejm na duble­ra sędziego Trybunału Konstytucyjnego i za­przysiężeniem przez prezydenta. Wybór do TK dał mu immunitet. Prokuratura w Gdańsku zamówiła opinie, z których jednoznacznie wynika, że winny wypadku, w którym po­szkodowany doznał poważnych obrażeń (m.in. złamań obojczyka, urazów kręgosłu­pa i głowy oraz zerwania ścięgien barku), jest prof. Lech Morawski. I chciała wystąpić o uchylenie mu immunitetu, by postawić zarzuty, ale Prokuratura Krajowa sprzeciwiła się temu, negując dotychczasowe ekspertyzy i żą­dając nowych.
   Nowi biegli - z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna w Krakowie - znowu stwierdzili winę prof. Morawskie­go. W przypadku tego Instytutu można to uznać za dowód cywilnej odwagi, bo to jednostka podległa ministrowi sprawie­dliwości, a w styczniu minister Ziobro nadał jej nowy statut. Wcześniej zaś IPN zamówił w Instytucie ekspertyzę mającą potwierdzić, że znalezione w domu Wojciecha Jaruzelskiego dokumenty z „teczki Bolka” są pisane ręką Lecha Wałęsy.
   Po otrzymaniu nowych opinii w sprawie wypadku prof. Mo - rawskiego gdańska Prokuratura Okręgowa 9 czerwca wystąpiła - powodując zapewne niezadowolenie Prokuratury Krajowej i Zbigniewa Ziobry - o uchylenie prof. Morawskiemu immu­nitetu sędziowskiego. Ale sprawa nadal jest pod kontrolą PiS: większość w Trybunale - dzięki dublerom sędziów - mają ludzie mianowani przez PiS. I to oni zdecydują o uchyleniu immunitetu. Większość z nich dała się do tej pory poznać z działań, które PiS chwalił. Można się więc spodziewać, że do - póki taka jest wola PiS, prof. Morawski nie musi się martwić, że straci immunitet i stanie przed sądem. W końcu kilka ty­godni temu oświadczył na konferencji w Oxfordzie, że repre­zentuje stanowisko rządu, co wywołało osłupienie brytyjskich i oburzenie polskich prawników. Sędzia konstytucyjny może bowiem reprezentować tylko własne stanowisko, a do nieza­wisłości zobowiązuje go konstytucja.
   Zastraszenie biegłych może być użytecznym sposobem wpływania na orzecznictwo sądów nie tylko w sprawach karnych. Prokurator może się przyłączyć do każdego postę­powania: cywilnego, gospodarczego, rodzinnego czy admini­stracyjnego. Prokuratura Ziobry szeroko z tego korzysta. Jest nawet przypadek, gdy prokurator przyłączył się do postępo­wania dyscyplinarnego w adwokaturze.
   A następnym postępowaniem, do którego się przyłączy, mogą być postępowania wykroczeniowe Obywateli RP za przeszkadzanie w odbyciu legalnego zgromadzenia, czyli miesięcznicy smoleńskiej. Tu wprawdzie biegłych nie trzeba, ale zapewne zostaną powołani w innych zapowia­danych Obywatelom RP zarzutach, tym razem karnych: o przestępstwo „złośliwego przeszkadzania w publicznym wykonywaniu aktu religijnego” (art. 195 kk). Zapewne w tej sprawie będzie powołany biegły, który oceni, czy pochód w miesięcznice smoleńskie, idący od katedry św. Jana pod Pałac Prezydencki i odmawiający „Zdrowaś Mario”, to „akt religijny”, czy może jednak - zgodnie ze zgłoszeniem orga­nizatorów - zgromadzenie publiczne.
   Przepis karzący 10 latami więzienia za umyślnie fałszywą ekspertyzę, a trzema latami za „fałszywą” wydaną niechcą­cy, to nie pierwsza zmiana w prawie, którą PiS przygotował, by panować nad wymiarem sprawiedli­wości. Podczas zeszłorocznej zmiany Kodeksu postępowania karnego dodano do niego przepis legalizujący tzw. owoce zatrutego drzewa i zakazujący sądowi ich odrzucania wyłącznie dlatego, że zostały zdobyte bezprawnie.
   Art. 168a kpk mówi: „Dowodu nie moż­na uznać za niedopuszczalny wyłącznie na tej podstawie, że został uzyskany z na­ruszeniem przepisów postępowania lub za pomocą czynu zabronionego”. Dalej przepis ten mówi, że sąd może odrzucić jedynie taki dowód, który funkcjonariusz zdobył „w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, w wyniku: zabójstwa, umyślnego spowodowania uszczerbku na zdrowiu lub pozbawienia wolności”.
   Co to znaczy? Ano to, że sąd musi przyjąć dowód z pod­słuchu założonego sprzecznie z prawem, dowód ukradziony przez funkcjonariusza, dowód z zeznań wymuszonych tor­turami, zdobytych dzięki szantażowi czy zastraszaniu albo dzięki podaniu narkotyków.
   Do kompletu w nowym prawie o prokuraturze, które pod­porządkowało prokuraturę rządowi, zwolniono prokurato­rów z odpowiedzialności dyscyplinarnej za naruszenie prawa w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, jeśli dzia­łali „wyłącznie w interesie publicznym” (art. 137 par. 2 Prawa o prokuraturze).
   PiS przejmuje kolejne instytucje wymiaru sprawiedliwości. Zaczął od prokuratury i Trybunału Konstytucyjnego. Przejęcie władzy nad biegłymi to następny etap. A prawo i sprawiedli­wość oprócz sądów wymierzać mają instytucje pozasystemowe, jak Komisja Weryfikacyjna ds. Reprywatyzacji, która jest połączeniem władzy prokuratorskiej, sądowniczej i ad­ministracyjnej. A jej członkowie zostali zwolnieni od wszelkiej odpowiedzialności: prawnej i cywilnej.
   Ideałem jest eliminacja władzy sądowniczej, która jednak stawia się PiS. A pomysłowość PiS w tej sprawie nie zna granic ni kordonów.
Ewa Siedlecka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz