PiS ma nowego
bulteriera. Wakat po Jacku Kurskim objął Dominik Tarczyński. Teraz to on
bezwzględnie atakuje politycznych przeciwników. Uchodzi za impertynenta, ale to
nie do końca prawda. To chłodna kalkulacja.
Malwina Dziedzic
Rzadko
kiedy trzecioligowy polityk, który dopiero pierwszą kadencję zasiada w Sejmie,
tak szybko zyskuje rozgłos i z tylnych poselskich ław przebija się na
frontowe pozycje - pojawia się w mainstreamowych mediach (ostatnio BBC i „GW”),
uczestniczy w politycznych debatach, również tych europejskich. Tarczyńskiemu
to się udało, choć styl, w jakim tego dokonał, wiele mówi o jakości życia
publicznego w Polsce. To pomieszanie tupetu, agresji, narodowego zadęcia,
demagogii i partyjnego serwilizmu. Na facebookową modłę: mocno,
kontrowersyjnie, po oczach - byle większe zasięgi.
Poseł PiS na tyle zresztą skutecznie wykorzystuje media
społecznościowe, że jego nazwisko padło nawet podczas wewnętrznego szkolenia
polityków PO, którzy w ubiegłym tygodniu uczyli się, jak efektywniej
wykorzystywać social
media. Nie wszystkim spodobał się ten
przykład, bo nie tak wyobrażają sobie pracę polityka - jakość debaty też ma znaczenie. A Tarczyński wyraźnie
przesuwa jej granice.
Głośno zrobiło się o nim rok temu, kiedy Lecha Wałęsę nazwał „bydlakiem”
i wyzwał na „solo”. Nawet władze PiS nie wytrzymały, odcięły się od takiego
języka; poseł musiał przeprosić. Ale formy wypowiedzi nie zmienił. Więc:
politycy PO „żarli ośmiorniczki”, „Polska była w stanie agonalnym”, po „8
latach platformerskich libacji alkoholowych za publiczne pieniądze”. I tak
dalej. Gdzieś między tymi atakami na opozycję po internetowych profilach
Tarczyńskiego krążą wspomnienia żołnierzy wyklętych, symbole Polski Walczącej,
zawołania „Czołem Wielkiej Polsce!” i „Pilnuj Polski!” oraz jego zdjęcia z egzotycznych
podróży: w basenie, z drinkiem, z papugą. Raz wrzuci selfie w czerwonym
płaszczu obszytym jenotem, innym razem pochwali się wizytą w ekskluzywnym centrum
wellness i dołączy fotkę swojej stopy w jacuzzi, zalinkuje
telewizyjne wystąpienie albo pokaże się w koszulce z napisem: „10/04 nie
zapomnimy. Dumni z Polski”. Jak instagramowa szafiarka, tylko w politycznym
wydaniu.
Internauci
komentują, szerują, lajkują, ale często też
szydzą. Kiedy po wyborze Polski na niestałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ
zamieścił filmik z przesłaniem do „pana Rysia i pana Grzenia” kończący się
słowami „zatkało kakao?”, internet zalała seria memów z posłem PiS w roli
głównej.
Ostatnio Tarczyński sporo uwagi poświęca sprawie uchodźców. I tak w
twitterowej dyskusji dotyczącej kar finansowych dla państw UE, które nie chcą
przyjmować imigrantów, uderzył: „Życie nie ma
ceny. Chyba, że ktoś chce sprzedać życie swojej matki lub siostry, które ktoś
wysadzi w powietrze. Chętni na ryzyko? Zgłaszać się!”. Tak demagogiczne
argumenty ucinają jakąkolwiek rozmowę. Poseł często w ten sposób fauluje.
- Wkłada duży wysiłek w to, aby zaistnieć, wypromować się. Wywołuje
przy tym kontrowersje. Ale to nie wszystkim się podoba. Mnie rozczarował, bo
myślałem, że będzie bardziej ułożony. Kurski przy nim to elegant -
przyznaje jeden z polityków obozu rządzącego. - Na pewno jest barwny,
zadziorny, taki w nowoczesnym stylu, bo chwali się w internecie tymi hotelami,
spa i innymi luksusami. Najwyraźniej jednak zakłada, że lepsza zła sława niż
żadna. Byle mówili. Trochę go szkoda, bo ma talent, tylko go marnuje. Mógłby
być dyrygentem orkiestry symfonicznej, a woli grać na weselach - dodaje
poseł. Jego zdaniem, wirtualna aktywność Tarczyńskiego nie przekłada się na
pozycję w partii. Na tę na dworze Kaczyńskiego pracuje się latami. Poza tym
debiutujący poseł otarł się o
Solidarną Polskę, a to wciąż budzi
pewną nieufność w PiS. Nasz rozmówca opowiada, że w obozie władzy „wszyscy są
cały czas na baczność”, pilnują się, są podejrzliwi. Niełatwo zapracować na
zaufanie, szczególnie „zdrajcom” od Ziobry.
Dlatego poseł Tarczyński stara się rzucać prezesowi w oczy i łapać
punkty także w realu, bo przecież Kaczyński sam nie zagląda do internetu. Przesiada
się do przednich ław sejmowych, zaczepia posłów opozycji, pokrzykuje,
dogaduje. To on próbował wytrącić Schetynę z równowagi, kiedy ten uzasadniał
wniosek o wotum nieufności wobec rządu Beaty Szydło. I to do niego szef PO
rzucił: „Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni”. Sam Tarczyński jest z tej
przepychanki wyraźnie dumny: - Udało mi się go zdenerwować. „House of Cards” dobrze pokazuje, w jaki sposób wybić kogoś politycznie z
rytmu. To też jest polityka. Bo parlament to nie laboratorium.
W partii to dostrzeżono. - Gdyby nie miał przyzwolenia władz na pewne
zachowania, toby tego nie robił - przyznaje nasz kolejny rozmówca z klubu
PiS. Bo każde ugrupowanie potrzebuje takiego politycznego chuligana, któremu w
praktyce „wolno więcej”. PO miała kiedyś Niesiołowskiego i Palikota, teraz
- jak mówią pisowcy - gra Nitrasem. Oni mają
Tarczyńskiego.
W samym PiS ma krótki staż, raptem od 2015 r. Wcześniej pomagał Beacie
Kempie budować struktury SP w Świętokrzyskiem. I
tylko do tych dwóch partii się przyznaje - stanowczo
zaprzecza, jakoby współpracował z LPR, Libertas czy PJN, jak podają niektóre
media. Zdaje sobie sprawę, że bogate partyjnie CV nie wygląda dobrze. Zanim
wszedł do ogólnopolskiej polityki, dwa razy próbował swoich sił w wyborach do sejmiku
woj. świętokrzyskiego - startował z list PiS, ostatnim razem w 2014 r. z rekomendacji
Prawicy RP. Bez powodzenia.
Ma 38
lat. Choć reprezentuje okręg kielecki, pochodzi z Lublina - tam mieszka i tam
kończył prawo na KUL. Do Kielc trafił w 2009 r. za pracą - przez rok był
dyrektorem tamtejszego oddziału TVP. Potem przeniósł się do centrali.
Ale i tam długo nie zagrzał miejsca - stracił stanowisko po tym, jak wyszło na
jaw, że na zwolnieniu lekarskim pilnował namiotu Solidarnych 2010 na Krakowskim
Przedmieściu.
Magisterkę pisał o sektach i tą tematyką szczególnie się interesuje.
Jest związany z ruchem charyzmatycznym - to za sprawą Tarczyńskiego do Polski
przyjechali m.in. ugandyjski uzdrowiciel i egzorcysta ks. John Bashobora oraz
syryjska mi- styczka i stygmatyczka Myrna Nazzour. Na spotkanie z nią, w przeddzień
wyborów do europarlamentu, Tarczyński ściągnął
Andrzeja Dudę - charyzmatyczka pobłogosławiła ówczesnego kandydata do PE, a
zdjęcia Dudy klęczącego przed kobietą utrzymującą, że rozmawiała z Jezusem,
szybko trafiły do tabloidów. Tarczyński wspierał również Dudę rok później, podczas
kampanii prezydenckiej. Pomagał także w kampanii Mariusza Błaszczaka. Za jego
politycznego promotora uchodzi też Ryszard Czarnecki.
Jak
udało się potwierdzić wśród polityków, którzy dobrze znają Tarczyńskiego,
jego celem jest Parlament Europejski. Interesuje go polityka międzynarodowa,
przynależy do komisji ds. UE, jest też delegatem do zgromadzenia parlamentarnego
Rady Europy. Pilnie uczy się niemieckiego i francuskiego. Sam zainteresowany
nie chce tego komentować. Chwali się jednak dotychczasowymi sukcesami. – W RE
udało mi się powstrzymać rezolucję przeciwko Polsce w 2016 r., sam przekonałem
do tego większość szefów delegacji i wygrałem to głosowanie. Drugim ważnym dla
mnie wydarzeniem było przesłuchanie Polski przed komisją monitoringową RE. W
imieniu rządu reprezentowałem Polskę i wtedy wygraliśmy głosowanie. Trzecim
takim wydarzeniem był mój udział w debacie BBC w Polsce. Słuchało jej 62 mln
ludzi i też zdecydowanie wygrałem tę debatę.
Nawet posłowie opozycji przyznają, że jest wygadany i świetnie zna
angielski, „co w PiS nie jest powszechne”. Pracował na promach pływających po
Karaibach i tak zarabiał na studia; przez pięć
lat mieszkał też w Londynie, gdzie m.in. był asystentem egzorcysty ks.
Jeremiego Daviesa. Tworzył filmy i dokumenty o charyzmatykach. Mimo tej
religijnej fasady wśród kolegów z Sejmu uchodzi za podrywacza i imprezowicza.
Po kuluarach krążą plotki o tym, jak nagabuje młode posłanki i dziennikarki;
zaprasza na kolację, wino. Głośno było także o jego związku ze starszą od niego
o 8 lat bizneswoman, - promotorką polskiej
mody, uchodzącą za liberałkę i dobrą znajomą Małgorzaty Tusk. O życiu prywatnym
Tarczyński nie chce jednak rozmawiać. Podkreśla tylko, że jest teraz „wolny i
do wzięcia”. Chwali się, że świetnie gotuje. Jest „uzależniony” od kuchni
indyjskiej, interesuje się astronomią i gra na gitarze basowej.
Mieszka z rodzicami i dwuletnim seterem irlandzkim Oskarem, któremu stworzył
nawet facebookowy fanpejdż. Mama Dominika całe życie zajmowała się domem, nim
oraz jego dwiema siostrami, ojciec produkował obuwie; dziś oboje są już na
emeryturze. Dziadek był żołnierzem wyklętym. - Przez to moja rodzina całe
życie miała problemy. Pamiętam z dzieciństwa ten
strach babci, że przyjdą służby, że będą kontrole. Dlatego postanowiłem, że
zostanę prokuratorem i powsadzam do więzienia wszystkich odpowiedzialnych za
to. Okazało się jednak, że środowisko prawnicze też wymaga dużej korekty.
Dlatego wybrałem politykę, bo to ta dziedzina, w której mogę zmieniać rzeczywistość
- opowiada Tarczyński. Takie historie są
teraz szczególnie nośne na prawicy.
- Taka widowiskowość działa, ale do pewnego momentu. Media
wykorzystują cię, ale jednocześnie nie traktują poważnie. Po drugie, psujesz
sobie relacje wewnątrz własnego obozu, bo tam mają cię za pajaca, a nie za
poważnego gościa. Po trzecie, psujesz sobie relacje z politykami innych
partii.
A jeśli poważnie myślisz o
polityce, to musisz zachować linki z innymi środowiskami: mieć możliwość
umówienia się z kimś na kawę, porozumienia się - tłumaczy dr Marek Migalski, politolog i były polityk.
Tyle że Dominik Tarczyński wcale nie traci linków z przeciwnikami
politycznymi. Ataki na nich traktuj e jak zwykłą pracę, ale w kuluarach, po
godzinach i poza Twitterem, jest już inny: dowcipkuje z nimi, potrafi się
dogadać, nawet „zbajerować” posłankę PO, która ma go za „w gruncie rzeczy
sympatycznego i rozrywkowego faceta”. Jak sam przyznaje, tylko Ewa Kopacz
demonstracyjnie odwraca wzrok, kiedy go mija - podobno za to, że napadł na nią
w sprawie Smoleńska.
Senator PO Aleksander Pociej śmieje się, że ze swoim stylem bycia
Tarczyński bardziej pasuje do Kukiza. Z kolei poseł Liroy widzi go raczej w N
lub PO. Dlaczego więc postawił na PiS? - Jarosław jest geniuszem. Żadna
partia nie ma takiego umysłu, który potrafi strategicznie przewidzieć
przyszłość. Nie ma w Polsce innej partii prawicowej, która w taki sposób może
wpływać na rzeczywistość jak PiS - podkreśla
Tarczyński.
Poseł
konsekwentnie realizuje swój plan. Buduje rozpoznawalność, pozycję w partii i
wśród prawicowego elektoratu. Lubi powtarzać, że „polityka to nie sprint, ale
maraton”, a zaraz potem wrzuca kolejny bieg. Ta ofensywność i specyficzna internetowa autopromocja mogą mu jednak popsuć
polityczne plany. I nawet nie chodzi o to, że
starsi partyjni koledzy krzywo na to patrzą - opowiadają, że sami noszą
garnitury „ze zwykłego sklepu”, nie trwonią pieniędzy na luksusy, a już na
pewno się z tym nie obnoszą, bo wielu z nich przeszło przez „ciężką szkołę PC”.
Takiej ostentacji przede wszystkim nie znosi prezes Kaczyński. A to on
kreuje gwiazdy lub strąca w polityczny niebyt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz