sobota, 1 lipca 2017

Bulterier z seterem



PiS ma nowego bulteriera. Wakat po Jacku Kurskim objął Dominik Tarczyński. Teraz to on bezwzględnie atakuje politycznych przeciwników. Uchodzi za impertynenta, ale to nie do końca prawda. To chłodna kalkulacja.

Malwina Dziedzic

Rzadko kiedy trzecioligowy polityk, który dopiero pierwszą kadencję zasiada w Sejmie, tak szybko zy­skuje rozgłos i z tylnych posel­skich ław przebija się na frontowe pozycje - pojawia się w mainstreamowych mediach (ostatnio BBC i „GW”), uczest­niczy w politycznych debatach, również tych europejskich. Tarczyńskiemu to się udało, choć styl, w jakim tego dokonał, wiele mówi o jakości życia publicznego w Polsce. To pomieszanie tupetu, agresji, narodowego zadęcia, demagogii i partyj­nego serwilizmu. Na facebookową modłę: mocno, kontrowersyjnie, po oczach - byle większe zasięgi.
   Poseł PiS na tyle zresztą skutecznie wykorzystuje media społecznościowe, że jego nazwisko padło nawet podczas wewnętrznego szkolenia polityków PO, którzy w ubiegłym tygodniu uczyli się, jak efektywniej wykorzystywać social media. Nie wszystkim spodobał się ten przykład, bo nie tak wyobrażają sobie pracę polityka - jakość debaty też ma znaczenie. A Tar­czyński wyraźnie przesuwa jej granice.
   Głośno zrobiło się o nim rok temu, kiedy Lecha Wałęsę nazwał „bydlakiem” i wyzwał na „solo”. Nawet władze PiS nie wytrzymały, odcięły się od takiego języka; poseł musiał przeprosić. Ale formy wy­powiedzi nie zmienił. Więc: politycy PO „żarli ośmiorniczki”, „Polska była w stanie agonalnym”, po „8 latach platformerskich libacji alkoholowych za publiczne pienią­dze”. I tak dalej. Gdzieś między tymi ataka­mi na opozycję po internetowych profilach Tarczyńskiego krążą wspomnienia żoł­nierzy wyklętych, symbole Polski Walczą­cej, zawołania „Czołem Wielkiej Polsce!” i „Pilnuj Polski!” oraz jego zdjęcia z egzo­tycznych podróży: w basenie, z drinkiem, z papugą. Raz wrzuci selfie w czerwonym płaszczu obszytym jenotem, innym razem pochwali się wizytą w ekskluzywnym cen­trum wellness i dołączy fotkę swojej stopy w jacuzzi, zalinkuje telewizyjne wystąpie­nie albo pokaże się w koszulce z napisem: „10/04 nie zapomnimy. Dumni z Polski”. Jak instagramowa szafiarka, tylko w poli­tycznym wydaniu.
Internauci komentują, szerują, lajkują, ale często też szydzą. Kiedy po wyborze Polski na niestałego członka Rady Bez­pieczeństwa ONZ zamieścił filmik z prze­słaniem do „pana Rysia i pana Grzenia” kończący się słowami „zatkało kakao?”, internet zalała seria memów z posłem PiS w roli głównej.
   Ostatnio Tarczyński sporo uwagi po­święca sprawie uchodźców. I tak w twitterowej dyskusji dotyczącej kar finansowych dla państw UE, które nie chcą przyjmować imigrantów, uderzył: „Życie nie ma ceny. Chyba, że ktoś chce sprzedać życie swojej matki lub siostry, które ktoś wysadzi w po­wietrze. Chętni na ryzyko? Zgłaszać się!”. Tak demagogiczne argumenty ucinają jakąkolwiek rozmowę. Poseł często w ten sposób fauluje.
   - Wkłada duży wysiłek w to, aby za­istnieć, wypromować się. Wywołuje przy tym kontrowersje. Ale to nie wszystkim się podoba. Mnie rozczarował, bo myślałem, że będzie bardziej ułożony. Kurski przy nim to elegant - przyznaje jeden z polity­ków obozu rządzącego. - Na pewno jest barwny, zadziorny, taki w nowoczesnym stylu, bo chwali się w internecie tymi ho­telami, spa i innymi luksusami. Najwyraź­niej jednak zakłada, że lepsza zła sława niż żadna. Byle mówili. Trochę go szkoda, bo ma talent, tylko go marnuje. Mógłby być dyrygentem orkiestry symfonicznej, a woli grać na weselach - dodaje poseł. Jego zda­niem, wirtualna aktywność Tarczyńskiego nie przekłada się na pozycję w partii. Na tę na dworze Kaczyńskiego pracuje się lata­mi. Poza tym debiutujący poseł otarł się o
Solidarną Polskę, a to wciąż budzi pewną nieufność w PiS. Nasz rozmówca opowia­da, że w obozie władzy „wszyscy są cały czas na baczność”, pilnują się, są podejrz­liwi. Niełatwo zapracować na zaufanie, szczególnie „zdrajcom” od Ziobry.
   Dlatego poseł Tarczyński stara się rzucać prezesowi w oczy i łapać punkty także w re­alu, bo przecież Kaczyński sam nie zagląda do internetu. Przesiada się do przednich ław sejmowych, zaczepia posłów opozy­cji, pokrzykuje, dogaduje. To on próbował wytrącić Schetynę z równowagi, kiedy ten uzasadniał wniosek o wotum nieufności wobec rządu Beaty Szydło. I to do niego szef PO rzucił: „Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni”. Sam Tarczyński jest z tej przepychanki wyraźnie dumny: - Udało mi się go zdenerwować. „House of Cards” dobrze pokazuje, w jaki sposób wybić ko­goś politycznie z rytmu. To też jest polityka. Bo parlament to nie laboratorium.
   W partii to dostrzeżono. - Gdyby nie miał przyzwolenia władz na pewne za­chowania, toby tego nie robił - przyzna­je nasz kolejny rozmówca z klubu PiS. Bo każde ugrupowanie potrzebuje ta­kiego politycznego chuligana, któremu w praktyce „wolno więcej”. PO miała kiedyś Niesiołowskiego i Palikota, teraz - jak mówią pisowcy - gra Nitrasem. Oni mają Tarczyńskiego.
   W samym PiS ma krótki staż, raptem od 2015 r. Wcześniej pomagał Beacie Kempie budować struktury SP w Świętokrzyskiem. I tylko do tych dwóch partii się przyznaje - stanowczo zaprzecza, jakoby współpra­cował z LPR, Libertas czy PJN, jak podają niektóre media. Zdaje sobie sprawę, że bo­gate partyjnie CV nie wygląda dobrze. Zanim wszedł do ogólnopolskiej polityki, dwa razy próbował swoich sił w wyborach do sejmiku woj. świętokrzyskiego - starto­wał z list PiS, ostatnim razem w 2014 r. z re­komendacji Prawicy RP. Bez powodzenia.

Ma 38 lat. Choć reprezentuje okręg kielecki, pochodzi z Lublina - tam mieszka i tam kończył prawo na KUL. Do Kielc trafił w 2009 r. za pracą - przez rok był dyrektorem tamtejszego oddziału TVP. Potem przeniósł się do centrali. Ale i tam długo nie zagrzał miejsca - stracił stanowisko po tym, jak wyszło na jaw, że na zwolnieniu lekarskim pilnował namiotu Solidarnych 2010 na Krakow­skim Przedmieściu.
   Magisterkę pisał o sektach i tą tematyką szczególnie się interesuje. Jest związany z ruchem charyzmatycznym - to za spra­wą Tarczyńskiego do Polski przyjechali m.in. ugandyjski uzdrowiciel i egzorcy­sta ks. John Bashobora oraz syryjska mi- styczka i stygmatyczka Myrna Nazzour. Na spotkanie z nią, w przeddzień wyborów do europarlamentu, Tarczyński ściągnął Andrzeja Dudę - charyzmatyczka pobło­gosławiła ówczesnego kandydata do PE, a zdjęcia Dudy klęczącego przed kobietą utrzymującą, że rozmawiała z Jezusem, szybko trafiły do tabloidów. Tarczyński wspierał również Dudę rok później, pod­czas kampanii prezydenckiej. Pomagał także w kampanii Mariusza Błaszczaka. Za jego politycznego promotora uchodzi też Ryszard Czarnecki.

Jak udało się potwierdzić wśród polity­ków, którzy dobrze znają Tarczyńskie­go, jego celem jest Parlament Europejski. Interesuje go polityka międzynarodo­wa, przynależy do komisji ds. UE, jest też delegatem do zgromadzenia parla­mentarnego Rady Europy. Pilnie uczy się niemieckiego i francuskiego. Sam zainteresowany nie chce tego komento­wać. Chwali się jednak dotychczasowymi sukcesami. – W RE udało mi się powstrzy­mać rezolucję przeciwko Polsce w 2016 r., sam przekonałem do tego większość sze­fów delegacji i wygrałem to głosowanie. Drugim ważnym dla mnie wydarzeniem było przesłuchanie Polski przed komisją monitoringową RE. W imieniu rządu re­prezentowałem Polskę i wtedy wygraliśmy głosowanie. Trzecim takim wydarzeniem był mój udział w debacie BBC w Polsce. Słuchało jej 62 mln ludzi i też zdecydo­wanie wygrałem tę debatę.
   Nawet posłowie opozycji przyznają, że jest wygadany i świetnie zna angielski, „co w PiS nie jest powszechne”. Pracował na promach pływających po Karaibach i tak zarabiał na studia; przez pięć lat mieszkał też w Londynie, gdzie m.in. był asystentem egzorcysty ks. Jeremiego Daviesa. Tworzył filmy i dokumenty o cha­ryzmatykach. Mimo tej religijnej fasady wśród kolegów z Sejmu uchodzi za podry­wacza i imprezowicza. Po kuluarach krą­żą plotki o tym, jak nagabuje młode po­słanki i dziennikarki; zaprasza na kolację, wino. Głośno było także o jego związku ze starszą od niego o 8 lat bizneswoman, - promotorką polskiej mody, uchodzącą za liberałkę i dobrą znajomą Małgorzaty Tusk. O życiu prywatnym Tarczyński nie chce jednak rozmawiać. Podkreśla tylko, że jest teraz „wolny i do wzięcia”. Chwali się, że świetnie gotuje. Jest „uzależniony” od kuchni indyjskiej, interesuje się astro­nomią i gra na gitarze basowej.
   Mieszka z rodzicami i dwuletnim seterem irlandzkim Oskarem, któremu stwo­rzył nawet facebookowy fanpejdż. Mama Dominika całe życie zajmowała się do­mem, nim oraz jego dwiema siostrami, oj­ciec produkował obuwie; dziś oboje są już na emeryturze. Dziadek był żołnierzem wyklętym. - Przez to moja rodzina całe życie miała problemy. Pamiętam z dzie­ciństwa ten strach babci, że przyjdą służby, że będą kontrole. Dlatego postanowiłem, że zostanę prokuratorem i powsadzam do więzienia wszystkich odpowiedzialnych za to. Okazało się jednak, że środowisko prawnicze też wymaga dużej korekty. Dlatego wybrałem politykę, bo to ta dzie­dzina, w której mogę zmieniać rzeczywi­stość - opowiada Tarczyński. Takie historie są teraz szczególnie nośne na prawicy.
   - Taka widowiskowość działa, ale do pewnego momentu. Media wykorzystują cię, ale jednocześnie nie traktują poważnie. Po drugie, psujesz sobie relacje wewnątrz własnego obozu, bo tam mają cię za pajaca, a nie za poważnego gościa. Po trzecie, psu­jesz sobie relacje z politykami innych partii.
A jeśli poważnie myślisz o polityce, to mu­sisz zachować linki z innymi środowiska­mi: mieć możliwość umówienia się z kimś na kawę, porozumienia się - tłumaczy dr Marek Migalski, politolog i były polityk.
   Tyle że Dominik Tarczyński wcale nie traci linków z przeciwnikami polityczny­mi. Ataki na nich traktuj e jak zwykłą pracę, ale w kuluarach, po godzinach i poza Twitterem, jest już inny: dowcipkuje z nimi, potrafi się dogadać, nawet „zbajerować” posłankę PO, która ma go za „w gruncie rzeczy sympatycznego i rozrywkowego faceta”. Jak sam przyznaje, tylko Ewa Ko­pacz demonstracyjnie odwraca wzrok, kiedy go mija - podobno za to, że napadł na nią w sprawie Smoleńska.
   Senator PO Aleksander Pociej śmieje się, że ze swoim stylem bycia Tarczyński bardziej pasuje do Kukiza. Z kolei poseł Liroy widzi go raczej w N lub PO. Dlacze­go więc postawił na PiS? - Jarosław jest geniuszem. Żadna partia nie ma takiego umysłu, który potrafi strategicznie prze­widzieć przyszłość. Nie ma w Polsce innej partii prawicowej, która w taki sposób może wpływać na rzeczywistość jak PiS - podkreśla Tarczyński.

Poseł konsekwentnie realizuje swój plan. Buduje rozpoznawalność, po­zycję w partii i wśród prawicowego elektoratu. Lubi powtarzać, że „polityka to nie sprint, ale maraton”, a zaraz po­tem wrzuca kolejny bieg. Ta ofensywność i specyficzna internetowa autopromocja mogą mu jednak popsuć polityczne plany. I nawet nie chodzi o to, że starsi partyjni koledzy krzywo na to patrzą - opowiada­ją, że sami noszą garnitury „ze zwykłego sklepu”, nie trwonią pieniędzy na luksu­sy, a już na pewno się z tym nie obnoszą, bo wielu z nich przeszło przez „ciężką szkołę PC”.
   Takiej ostentacji przede wszystkim nie znosi prezes Kaczyński. A to on kreuje gwiazdy lub strąca w polityczny niebyt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz