Mam
geniusza w domu. Ale gdy nie wie, co włożyć, stoi nago
Łukasz Pilip
Maciek broni
pracy magisterskiej z komputerem i matką. Komputer do pisania, matka do
podtrzymywania ręki. Na pytanie komisji wystarczy odpowiedzieć twierdząco, ale
Maciek błądzi wzrokiem, czerwieni się. Matka podsuwa mu tablicę z literami,
cyframi i dwoma słowami: „tak” lub „nie” Maciek stuka palcem w „tak” Chwilę
później zostaje magistrem prawa.
- Dzię-ku-ję
- powoli sylabizuje, a komisja z wrażenia odgina się w fotelach. Bo to jego
pierwsze słowo, odkąd przyszedł na studia.
Na początku
roku na uniwersytecie w Białymstoku zawrzało. Piotr Nowak, filozof i profesor
uczelni, napisał w „Rzeczpospolitej” artykuł o swoim studencie z zespołem
Aspergera: „(...) właściwie na każde zajęcia idę z duszą na ramieniu,
zastanawiając się, jaką tym razem urządzi mi niespodziankę niezrównoważony
student”; „Chory psychicznie student niczego (poza wątpliwą odmianą
socjalizacji) nie zyskuje na moich zajęciach, gdyż nie potrafię go niczego
nauczyć”; „Student niepoczytalny nie jest niepoczytalny naumyślnie! Jest chory!
I jak każdy chory zasługuje nie na osobne traktowanie w ramach »indywidualnej
organizacji studiów«, ale na leczenie”; „Najbardziej uderzające jest to, że
chorych psychicznie traktuje się na uniwersytecie tak samo jak inne osoby
niepełnosprawne - z jedną nogą lub niewidome”
Redakcja
odcina się od Nowaka, rektor wszczyna wobec niego postępowanie dyscyplinarne.
Maciek, podobnie jak student Nowaka, uczy się na tej samej uczelni.
„Hau, hau"
Na początku
jest wrzask. Maciek, rocznik 1991, krzyczy, bo matka próbuje zjeść zupę, bo w
telewizji płacze dziecko. Krzyczy, gdy słyszy dzwonek do drzwi, gdy ktoś chce
go dotknąć. Nie ma przytulania, brania na ręce, całusków od rodziców. Wrzask
słychać na końcu osiedla. Matka myśli, że syn ma kolki. Przed północą wychodzi
z nim na dwór. Nie pomaga. Maciek nie cierpi zmian, wszystko mu przeszkadza.
Nawet ojciec, który wraca z pracy. Wtedy krzyczy godzinę.
Przecież
dzieci cieszą się z przyjścia rodziców. Zaglądają im w torby, myszkują po
kieszeniach. Mężowi przykro z powodu reakcji syna - wspomina Danuta Oksztulska,
matka chłopca. Czteroletni Maciek tolerują tylko ją. Nie przepada też za dwoma
starszymi braćmi. Gdy matka stoi przy zlewie i obiera ziemniaki, syn obejmuje
jej nogi. Nie bawi się jak inne dzieci. Nie maluje kredkami, układa je w
rządku, a potem wyrzuca pod sufit. Gdy obijają się o podłogę, piszczy z
radości. Samochodziki odwraca do góry nogami, palcem uderza w ich kółka. Nie
mówi. Czasami tylko „mama” albo „hau, hau” Nikomu nie patrzy w oczy. Jego świat
ogranicza się do kilku metrów mieszkania. Przesiaduje w kącie i rzuca
kasztanami, które nazbierała matka. - Nie daję rady, rezygnuję z pracy
księgowej w szpitalu. Domyślamy się, że z Maćkiem jest coś nie tak. Tylko co?
Przerażające odbicie
Pojawiają się
kolejne objawy. Kiedy chłopiec wychodzi z domu, podążą zawsze tą samą drogą,
prosto, choćby przez kałuże. Krzyczy w sklepie, ucieka i biegnie na oślep. Raz
prawie wpada pod samochód. Na placu zabaw buja się, aż zwymiotuje. Do
piaskownicy zabiera słownik polsko-rosyjski. „Po cholerę ci ta książka? Żebyś
chociaż coś z niej rozumiał” - myśli matka.
Maciek je
tylko surową marchewkę, banana albo schabowego. Zasypia dopiero, gdy jest ktoś
obok. Kiedyś rodzice wyszli na wesele, starszy brat pościelił mu i poszedł. O
drugiej w nocy Danuta zajrzała do syna: siedział na łóżku, uśmiechał się.
Przeraża go
własne odbicie w lustrze. Czasami uderza się pięścią w udo. Nie znosi
spuszczania wody w sedesie. Mama siada na toaletę, bierze syna na kolana i
naciska spłuczkę. Maciek przyzwyczaja się. Oksztulskich najbardziej niepokoi
brak kontaktu. Nie wiedzą, co myśli, czuje. Nie reaguje na własne imię, tylko
błądzi wzrokiem.
Danuta chce
wysłać go do przedszkola, ale słyszy, że chłopiec nie nadaje się do pracy z
nauczycielem. W kościele też nie chcą Maćka. Na mszy matka trzyma syna na
rękach, bo krzykiem zagłusza księdza. Kilka kobiet z tej samej ławki wyprasza
ich - przeszkadzają w modlitwie. Ale Oksztulscy zostają w kościele. Danuta
płacze i prosi: „Panie Boże, jakiego go stworzyłeś, takiego bierz” Nawet lekarz
rodzinny denerwuje się:
- Po co pani
tak drąży w tym Maćku? Wystarczy skierowanie do neurologa, on pomoże.
Nie pomaga.
Chłopiec bez diagnozy trafia do ośrodka Dać Szansę, to placówka dla
upośledzonych umysłowo. Danuta z mężem postanawiają rehabilitować Maćka.
Stosują metodę holdingu, która polega m.in. na - wymuszaniu
kontaktu wzrokowego. W profesjonalnych ośrodkach kosztuje 10 tysięcy złotych.
Nie stać ich. - Rehabilitujemy syna na czuja. Przecież już bardziej mu nie
zaszkodzimy - stwierdza matka i informuje sąsiadów, że będą krzyki.
Holding
odbywa się codziennie, często w asyście ojca. Od dziesiątej do jedenastej.
Godzinę przed terapią Danuta trzęsie się z nerwów. Bo chłopiec wrzeszczy, wije
się, płacze. Nie lubi, jak matka rozkłada wersalkę w salonie. Siłą bierze go na
ręce i patrzy mu w oczy. Danuta czasami nie wytrzymuje. Przez łzy powtarza
synowi: „Kocham cię. Robię to, bo nie chcę cię stracić. Przecież ty mnie nie
widzisz. Nikogo nie widzisz!” Holding pomaga, bo po kilku miesiącach Maciek
skupia wzrok na przedmiotach. Nawet uśmiecha się. Kolejny krok terapii - matka
otwiera chłopcu bajkę i prosi: „Gdzie na obrazku jest oczko misia? A gdzie stoi
zajączek?” Maciek pokazuje. Tylko że wybudzenie trwa 15 minut. Potem krzyczy.
Danuta
próbuje nadal zapisać syna do przedszkola. Jedno z nich stawia warunek - Maciek
może przebywać w placówce wyłącznie cztery godziny. Tak sześciolatek trafia do
zerówki. W przedszkolu nic nie je. Odmawia mycia zębów. Nauczycielki przestają
wpuszczać go do łazienki, bo zwala wszystkie kubki ze szczoteczkami. Nie chce
się bawić z dziećmi. Bije albo rzuca zabawkami. Zostaje na kolejny rok w
zerówce.
Oksztulscy
jadą na wakacje na wieś. Tam Maciek wybiega rano w piżamie, leci do garażu i
trzaska drzwiami, prawie wylatują z zawiasów. Danuta załamuje się, wraca z
synem do ośrodka Dać Szansę.
- Wychowujemy
dzikie zwierzątko. Osiągnęliśmy dno - przekazuje terapeucie.
- Proszę się
nie martwić. Maciuś jeszcze szybko odbije od tego dna.
Terapeuta
domyśla się, co dolega chłopcu. Danucie coraz częściej podsuwa filmy o
autyzmie. W rozmowach ciągle przypomina o zaburzeniu, ale sam nie stawia
diagnozy. Idą do fundacji Synapsis, gdzie dwie psycholożki stwierdzają autyzm. Chłopiec ma
sześć lat i pierwszą prawidłową diagnozę. Jedna ze specjalistek zaznacza:
„Należy wykluczyć potoczne pojęcie upośledzenia umysłowego" Dzięki temu
zdaniu Maciek nie trafi do szkoły specjalnej.
„Pozabija nas"
Nie do
wszystkich w rodzinie dociera, że chłopiec ma autyzm. Najszybciej godzi się z
tym matka. Czyta o zaburzeniu, naradza się ze specjalistami, z innymi rodzicami
zakłada w Białymstoku oddział Krajowego Towarzystwa Autyzmu. Ojciec i dwaj
bracia wciąż pytają Maćka: „Powiedz, co ci dolega? Czemu taki jesteś?"
Martwią się, że syn nie radzi sobie z podstawowymi czynnościami. Nie myje się.
Nie ubiera. Nie przekręca klucza w drzwiach. Nie wyjmuje przyborów z piórnika.
Ma problem z otworzeniem książki. Gdy pisze litery lub cyfry, zawsze wyjeżdża
poza linię. Jak wysłać go do szkoły?
Matka sama
przygotowuje Maćka do nauki w podstawówce. Zbiera mu kasztany, wysypuje na
dywan i każe liczyć. Ale fruwają pod sufitem. Danuta wymyśla kolejny sposób.
Podczas wchodzenia do mieszkania na głos dodaje schody. Maciek ma powtarzać,
ale denerwuje się, krzyczy. Liczenie odpada.
Po dwóch
latach w przedszkolu idzie do podstawówki. Trafia do klasy integracyjnej, uczy
się w niej dwa tygodnie, bo nauczyciele zarzucają, że bije kolegów.
Matka
zapisuje Maćka na nauczanie indywidualne na terenie szkoły - cztery godziny
tygodniowo. Zdarza się, że chłopiec rzuca przyborami. Książek lub podręczników
nie czyta. Tylko kartkuje je, bawi się nimi. Odpycha nauczyciela, uderza go.
Danuta organizuje spotkanie z dziewięcioma specjalistami. Obradują z nią
pedagodzy i terapeuci autyzmu.
Nikt nie chce
pracować z moim synem. Każdego bije. Jego agresja powoduje agresję rodziny -
wyjaśnia matka. - Jeśli jeszcze raz uderzy kogoś, mogę dać mu klapsa? Będzie
wiedział, jak to boli.
Sprzeciwia
się tylko jeden terapeuta. Reszta ją popiera. Danuta instruuje rodzinę: „Nie
oddamy Maćka do zakładu. Nie zaczniemy faszerować psychotropami, żeby ślinił
się i wywalał język. Sam sobie nie wybrał autyzmu. Więc jeśli kogoś uderzy,
damy mu klapsa. Inaczej nas pozabija” Siedzi z nim na lekcjach. Gdy syn bije
nauczyciela, Danuta podnosi rękę i prosi pedagoga, aby wyszedł. Daje klapsa. W
przyszłości dostanie jeszcze dwa razy od ojca i braci, po czym przestanie być
agresywny. Ale od dziewięciu lat wciąż nie ma z nim kontaktu. Nadal nie mówi.
Równolegle z pierwszą klasą podstawówki trwa jego terapia w Krajowym
Towarzystwie Autyzmu. W 2000 roku chłopiec pracuje sto godzin metodą ułatwionej
komunikacji. Dostaje papierowe tablice, na których są: alfabet, znaki
interpunkcyjne, cyfry. Do tego jeszcze dwa słowa - „tak” i „nie” Maciek cieszy
się na widok tablic. Uderza w nie palcem. Robi to tak mocno, że wyginają się
nogi od stołu. Matka sprawdza w domu, czy metoda działa. Pyta syna, jak nazywa
się jego najstarszy brat. Dziewięciolatek natychmiast wystukuje: R-A-F-A-Ł.
Rodzina w
szoku. To pierwsze słowo od dziewięciu lat. Matka prosi, by powtórzył. Ale nie
chce. Oksztulscy głowią się: - Czyli on przez całe dzieciństwo wszystko słyszał
i rozumiał?
Odwiedzają go
dwie terapeutki z Krajowego Towarzystwa Autyzmu. Sprawdzają wiedzę. Odejmowanie
- bezbłędne. I to na wielkich liczbach. Dodawanie - poprawne. Potem mnożenie,
dzielenie, a nawet pierwiastkowanie z potęgowaniem. Natychmiast wystukuje
rozwiązania na tablicach. Nie myli się w żadnym. Język angielski? Terapeutki
powtarzają wyrazy w języku obcym i proszą chłopca o tłumaczenie. W kilka sekund
dostają prawidłowe odpowiedzi. Pod koniec zajęć Maciek wybiega z pokoju i wraca
ze słownikiem wyrazów obcych.
- Co chcesz
nam pokazać? - dziwią się terapeutki. Chłopiec wskazuje im palcem „apartheid”
Ciekawi go też Nelson Mandela, bo czasami widzi byłego prezydenta RPA w telewizji. Gdy
kobiety wychodzą, Danuta dalej sprawdza. Przypomina sobie, jak syn zabierał do
piaskownicy słownik polsko-rosyjski. Kreśli po rosyjsku „karandasz", a
Maciek uśmiecha się, po czym wystukuje: O-Ł-Ó-W-E-K. Oksztulska wyciąga zaraz
kolejny słownik, tym razem polsko-niemiecki. Syn zna i ten język.
- Fakt, że
jestem osobą autystyczną, nie odbiera mi umiejętności racjonalnego myślenia -
napisze kiedyś Maciek.
Geniusz
Powoli
zaczynają syna rozumieć.
Rzucał
kasztanami i nie chciał liczyć schodów na klatce, bo dawno to potrafił.
Gdy oglądał
niemiecką telewizję, śmiał się, bo znał już trzy języki obce. Wtedy matka
myślała: „Głupiego poznasz po uśmiechu jego"
Nie bawił się
książkami, tylko kartkował, bo posługiwał się pamięcią fotograficzną.
Nie chciał
logopedów, bo pytali ciągle: „Gdzie leży piłka? Pod stołem, na stole czy obok
stołu?", a on czuł się traktowany jak upośledzony umysłowo.
Lubił
patrzeć, jak ojciec gra w brydża z kolegami. Przez pięć godzin siedział u niego
na kolanach i pokrzykiwał. Nie jadł, nie pił, a matka siłą wyciągała go do
toalety. Tak fascynowały Maćka gry umysłowe.
I
najważniejsze - słuchał, rozumiał. Tylko nie potrafił odpowiedzieć. Dopiero
tablice stały się jego językiem.
Rafałowi,
najstarszemu z rodzeństwa Maćka, trudno uwierzyć w umiejętności brata. Dlatego
chce uczestniczyć w jego badaniach na inteligencję. Siada w kącie pokoju, a
Maciek po kolei rozwiązuje ćwiczenia. Psycholog po dwóch spotkaniach podaje
wynik - 140 IQ.
- Skąd u
niego tyle ilorazu? - Rafał pyta matkę.
- Nie wiem.
Ale pogadaj z nim po angielsku. Zaskoczy cię jeszcze bardziej. Więc rozmawiają.
Jeden mówi, drugi stuka na tablicy.
- Od kilku
lat uczę się angielskiego. To niesprawiedliwe, że Maciek zna go lepiej niż ja -
zwierza się Rafał matce.
- A chcesz
się z nim zamienić?
„Pajdokracja jest utopią"
Po badaniach
na iloraz inteligencji Maciek zostaje przeniesiony z klasy pierwszej do
czwartej. Nauczyciele zastanawiają się, jak uczyć chłopca. Polonistka podsuwa
mu do przeczytania „Króla Maciusia Pierwszego” Po lekturze pyta o wrażenia.
Maciek pisze: „Pajdokracja jest utopią” Nauczycielka nie wie, co odpowiedzieć. Rusycystka
przerabia z nim materiały dla gimnazjum i liceum. Na matematyce realizuje
program dla wybitnie zdolnych.
Pod koniec
podstawówki ma piątki albo szóstki. Do komunikacji, poza tablicami, zaczyna
używać komputera. Gdy pisze, matka podtrzymuje mu rękę w łokciu, bo ta
ześlizguje się z klawiatury. Dzięki temu opowiada o sobie w wierszu: „Jestem
prawie niewidoczny/ A zarazem bardzo skoczny/ I najbardziej lubię tego/ Kto
pokocha dziś chorego/ Zrobię wszystko, was rozzłoszczę/ Sam już nie wiem, kiedy
spocznę/ Chcę, abyście sami, mili, to na oczy zobaczyli”
Uczestniczy w
zajęciach poza szkołą. Danuta wysyła go na lekcje rumby i cza-czy. Jednak z
chłopcem nikt nie chce tańczyć, dziewczyny uciekają. Matka przychodzi na
zajęcia i tłumaczy: „On już taki jest, że boi się dotknąć, podać rękę” Nikogo
tym nie przekonuje. Sama zapisuje się na kurs, zostaje partnerką syna. Podobnie
z basenem: chłopiec wraca zawsze suchy. Prowadzący tłumaczy, że nie chce wejść
do wody. - W następnym tygodniu nie będę mieć miesiączki. Wtedy wskoczę z nim
do basenu – odpowiada matka.
Chłopiec
kończy szkołę ze średnią 5,8. Na nauczycielach robi wrażenie nie tylko nauką,
ale też udziałem w konkursach. Do jednego z nich zachęca go katechetka:
- Opowiedz,
jak rozumiesz modlitwę „Ojcze nasz" I jak rozmawiasz z Bogiem. Twoi
koledzy tańczą, śpiewają, rysują. Ale ty możesz tylko pisać. Spróbuj wybrać
jakiś wers z modlitwy, to powinno pomóc.
W domu Maciek
stuka palcem w „Bądź wola Twoja" Pisze wiersz, a w przedmowie do niego
tłumaczy plany Boga: „Najpierw była Ziemia, potem powstało piekło, a na koniec
niebo. Po stworzeniu Ziemi Bóg ją zagospodarował według własnego uznania. (...)
Stworzył i autystę: zagubionego, zalęknionego, niemówiącego, z zaburzonymi
zmysłami, który mimo szczerych chęci nie potrafi odnaleźć się w Jego świecie.
On to właśnie, pogodzony z Twoją wolą, mówi: »Bądź wola Twoja«"
Zaskakuje
dojrzałością. Gdy rodzina jedzie w góry, wszyscy stają pod Tatrami i podziwiają
widoki. Maciek obraca się plecami.
- Szare,
smutne, wysokie, bez życia - wystukuje.
Na prawo
W gimnazjum
odkrywa w sobie chemika. Nauczyciele rozpisują reakcje z kwasami lub zasadami,
a on podaje wynik. Zna całą tablicę Mendelejewa. Woli trudniejsze zadania. Jest
w pierwszej klasie, a przerabia program dla wyższych. Mimo to nie radzi sobie z
geometrią. Bo zna wszystkie właściwości trójkąta, ale nie potrafi narysować
figury. Z nerwów trze palec o palec, pocą mu się dłonie. Niektórzy nauczyciele
twierdzą: - Żaden z niego geniusz.
Maćka irytuje
traktowanie go jak zwierzęcia w cyrku. Wciąż dostaje zagadki, które ma
natychmiast rozwiązać. Gdy podaje wynik, jest porównywany do procesora
komputera, skanera albo kalkulatora. Matka musi uspokajać syna, każdego dnia
prowadzi go na lekcje. Siada przed klasą i czeka, aż skończy zajęcia. Pod
koniec szkoły, z powodu złego zdrowia, chłopak jest zwolniony z testów
gimnazjalnych. W liceum kontynuuje nauczanie indywidualne (12 godzin na 14
przedmiotów). Nauczyciel WOS-u zaraża go miłością do prawa. Pedagog często
dzwoni do Oksztulskich i pyta: - Pani Danusiu, czego jutro mamy się nauczyć? Co
jeszcze dodać do programu?
W trzeciej
klasie liceum Maciek jest finalistą czterech olimpiad z prawa. Dostaje się
m.in. do europejskiego etapu w Brukseli, co daje wstęp na wiele polskich
uniwersytetów. W jury jednej olimpiady zasiada prof. Maciej Perkowski. I to on podpowiada
licealiście, jaką uczelnię wybrać.
- Wtedy po
raz pierwszy spotykam osobę autystyczną. Nie rozumiałem, dlaczego Maciek
przychodzi z matką na olimpiadę. Na początku w niego wątpię. Przypuszczam, że
pani Danusia wymyśliła sobie syna, że jest tak inteligentny. Że to jej sposób
na pocieszenie. Pewnie ona sama uczy się do tych olimpiad i potem podpowiada
Maćkowi podczas pisania. Tego samego dnia weryfikuje mnie życie. Gdy mówi pani
Danusia, to nie odpowiada jak Maciek. A gdy czyta jego wypowiedzi, słyszę
naukowca. Dlatego podczas wręczania nagród sugeruję mu uniwersytet w
Białymstoku, gdzie pracuję.
Maciek kończy
liceum ze średnią 5,0 i składa papiery na białostockie prawo. Ma maksimum
punktów. Jest 17 kandydatem na liście. Ale pierwszym niemówiącym autystą w
Polsce ze statusem studenta.
Magister
Wszyscy
przyglądają się tej parze. On - student. Ona - jego matka, ale zarazem
asystentka. Nie była na studiach, nie wie, czym są seminaria, wykłady, kolokwia.
Maciek nie notuje, robi to Danuta. Przed zaliczeniami szuka synowi materiałów w
bibliotece, skanuje książki. Tylko na korytarzu funkcjonują oddzielnie. Matka
kroczy przodem, Maciek drepcze za nią (jest wysoki, wystaje głową ponad tłum).
Do toalety, zawsze damskiej, wchodzą razem.
- Studenci
mają problemy w nawiązywaniu ze mną kontaktu. Zdaję sobie sprawę, że przyczyna
tkwi we mnie. Bardzo ciężko patrzeć mi komuś w oczy, choć jestem w stanie
słuchać - zapisuje Maciek.
Trafia na
zajęcia Perkowskiego z prawa międzynarodowego. Profesor nie dziwi się już, że
Maciek przychodzi z matką. Nie jest też zaskoczony, gdy na egzaminie z
przedmiotu prosi o dostęp do biurka, tablic i komputera. Danuta mu asystuje.
Podtrzymuje łokieć, wybudza z chwilowych zawieszeń. Na egzaminie Perkowski
pyta, a Maciek pisze na komputerze. Potem profesor czyta jego wypowiedzi, przy
jednej z nich zaczyna się wahać. Dopytuje i zaraz dostrzega, jak Maciek
dwukrotnie uderza palcem w „tak" na swoich tablicach. Danuta wyjaśnia: - Profesorze,
jeśli syn stuknie dwa razy, to nigdy się nie myli. Mur-beton.
Maciek zdaje
egzamin, wybiera seminarium magisterskie u Perkowskiego. Ale tam zaczynają się
problemy. Student ciągle rozgląda się, na nikogo nie patrzy. Perkowski nie jest
pewny, czy słucha. Raz zwraca się do Maćka, raz do jego matki. Zastanawia się
też, jak prowadzić seminarium. Szybko znajduje rozwiązanie. Na zajęcia zaprasza
całą grupę. Na początku przekazuje jej zadania. Wszyscy pracują, a Maciek ma
czas na przygotowanie odpowiedzi na komputerze. Po powrocie do domu wysyła ją
Perkowskiemu.
Profesor
ustala jeszcze jedną zasadę: - Nikt nie może traktować Maćka jak czempiona na
pokazie zwierząt. On nie musi nam niczego udowadniać. Dlatego nie prosimy go,
aby policzył coś z szybkością kalkulatora. To tylko dowód dla sceptyków.
Perkowski
wytyka mu błędy, ale zawsze chwali za postęp. Uważa, że nauka może być
rehabilitacją. Powtarza Maćkowi, aby w artykułach naukowych pisał od ogółu do
szczegółu, a matce proponuje studia prawnicze. Ta jednak odmawia. Wystarczy jej
to, co usłyszy na wykładach.
Maciek
denerwuje się, gdy ktoś wspomina o jego magisterce. Choć broni pracy, a nawet
robi nią wrażenie na komisji, to czuje się upokorzony. Bopisze o podlaskim
rynku pracy dla osób niepełnosprawnych. Zgłasza się do firm z myślą, że w
którejś zacznie pracować. Odmawiają. Dopiero prezes Zakładu Aktywności
Zawodowej proponuje Maćkowi stanowisko pracownika biurowego, ale nie potrafi
się z nim dogadać. Zamiast analiz prawnych zleca mu odkurzanie biura, wycinanie
szablonów na materiałach krawieckich, prasowanie szwów, a nawet szycie na
maszynie. Kiedy ZAZ zauważa, że Maciek nie radzi sobie, zwalnia go. To załamuje
studenta.
Gdy pewnego
dnia jest z matką na wydziale, zaczepia ich prodziekan do spraw nauki.
Zagaduje, co słychać.
- A jak pan
myśli? Kończą się studia, kończy się wszystko. Syn nie pójdzie do pracy.
- To niech
zostanie na doktoracie.
Oksztulskim
nawet do głowy nie przyszło, żeby Maciek zaczął kolejny stopień. Biegną z
pomysłem do Perkowskiego. Choć wątpi, obiecuje pomóc.
„Zachowuj się"
Maciek
bardziej niż doktoratu boi się psów. Usłyszy szczekanie i krzyczy. Gdy jedzie z
rodzicami pociągiem, w przedziale obok zauważa kobietę z psem. Chce do toalety,
ale boi się ruszyć. Prosi ojca, żeby mu towarzyszył. Pies szczeka, Maciek
krzyczy.
- Po co te
wrzaski? Przecież to tylko zwierzak! - denerwuje się właścicielka psa.
Ojciec
próbuje uspokoić Maćka, ale sam zaczyna na niego krzyczeć. Gdy wraca z synem do
przedziału, włącza się Danuta: „Rysiu, to twoje dziecko. Jego masz bronić, a
nie psa” Maćkowi śnią się podobne sytuacje. Pisze: „Z reguły mam sny wesołe,
bywają smutne czy też dotyczące codzienności. Te straszne przedstawiają
zwierzęta agresywne, które mnie atakują i się budzę (zdarza się rzadko). Myślę,
że jest to związane z tym, że panicznie boję się psów (...)” Poza tym
nienawidzi krzyku dzieci. Gdy go usłyszy, biegnie do pokoju, gdzie uderza się w
udo. Z nerwów pije też litrami wodę, choć nie jest spragniony.
- Na wydziale
masz się spinać - przypomina mu zawsze Danuta. - Noś marynareczkę, krawat.
Przecież jesteś naukowcem. Badasz prawo międzynarodowe, zachowuj się.
Maciek słucha
matki. Pisze nawet: „Będąc w domu, nie rozwijałbym się"
„Nie utrudniajmy życia"
Perkowski
uważa, że jego student goni życie. Dopiero niedawno napił się pierwszy raz
piwa. - Nie jest doskonały, bywa bezradny, ale to wciąż geniusz. Zna pan w
Polsce inną osobę z autyzmem, która kończy prawo i od razu chce zacząć
doktorat? Bo ja nie. Dlatego zamierzam być jej promotorem.
Tylko że nie
każdy chce Maćka.
Poparcie
Perkowskiego niewiele znaczy dla komisji rekrutacyjnej. Jeden z jej członków
stwierdza, że Maciek powinien odpuścić. Bo nie będzie wykładał, skoro wciąż nie
mówi. No i nie zda egzaminów. Komisja odrzuca jego kandydaturę. Profesor
sugeruje Oksztulskim napisanie odwołania. Maciek pisze w nim: „W sytuacji, w
której okazałoby się, że nie jestem w stanie sprostać stawianym mi wymaganiom,
mam w sobie siłę do tego, aby się wycofać" Rektor popiera odwołanie, a
student ponownie staje przed komisją. I tym razem słyszy, że bez mówienia nie
ma wykładów. Wtedy interweniuje Perkowski:
- Bez obawy.
Mój przyszły doktorant poprowadzi zajęcia jak Stephen Hawking z Uniwersytetu Cambridge. Czyli za
pomocą syntezatora mowy.
Maciek
obiecuje, że nauczy się mówić, że będą postępy, bo zaczął pracę z logopedą.
Dopiero wtedy komisja zgadza się na jego przyjęcie. Pozwala mu skończyć rok w
ciągu dwóch lat. Maciek nie potrzebuje tyle czasu. Jako pierwszy z doktorantów
zalicza semestr zimowy. Nawet jeden z członków komisji, który nie chciał go
przyjąć, przyznaje: - No, jednak jest lepiej.
Perkowski
zbiera zespół naukowy. Razem tworzą projekt „NO-AUTism!” Wspierają
Oksztulskich, ale i wszystkich studentów z autyzmem. Wymyślają dla Maćka sposób
komunikowania się. Proponują tablet. Ale Maciek mówi, że go drażni podczas
dotyku. Perkowski z zespołem wpadają na kolejny pomysł - syntezator mowy.
Wystarczy napisać tekst, aby chwilę później na głos przeczytał go program.
Profesor: -
Kim jest dla mnie Maciek? Facetem, który bez wyszkolenia musi nawigować
samolot. Bo na tym polega trudność osoby z autyzmem w robieniu kilku rzeczy
naraz. Ale on ten samolot doskonale prowadzi. Zdaje egzaminy, uczy się,
rozmawia z wykładowcami. Jego doktorat przypomina zimowe wejście na K2. Ludzie
pytają himalaistę, po co się wspina, bo nie czują tej potrzeby. Podobnie jest z
Maćkiem: dlaczego idzie na studia? A przecież on przeciera szlaki innym.
Ostatnio przyjęliśmy na prawo kolejną osobę z autyzmem. Apeluję: pomagajmy, a
nie utrudniajmy im życia.
Niedługo
Maciek wylatuje do USA. Będzie uczyć się na uniwersytecie w Syracuse, który specjalizuje się w pracy z
autystami. Jest tylko jeden problem. Potrzebuje asystenta, a Danuta nie zna
angielskiego. Maciek nie chce zastępstwa, bez matki nie poleci. Perkowski nie
oponuje. Tylko zastanawia się: „Czy usamodzielnienie jest w ogóle możliwe?”
Koszmar
Maciek ma
dziś 26 lat. Pisze o swoim ciele: „Czuję się w nim źle. Nie jestem w stanie
połączyć myśli z czynami, które są nieporadne, opóźnione lub ich brakuje. (...)
Dzisiaj jest bardzo ciężko, potrafię się denerwować. Moje ciało to typowa kula
u nogi”
Zna już nie
trzy, ale sześć języków: hiszpański, francuski, angielski, niemiecki, rosyjski,
łacinę. Zostaje sam w domu tylko na pół godziny. Danuta zamyka go na dolny zamek
i biega między sklepami na osiedlu. Boi się, że syn zrobi sobie krzywdę. Kiedyś
zbił szklankę, poharatał całą dłoń. Krew była na umywalce, dywanie. Nic nie
powiedział, nikogo nie zawołał do pomocy. Tylko w milczeniu trzymał się za
rękę.
- Przecież to
paradoks. Mam w domu geniusza, który życiowo nadal raczkuje. Niby posmaruje
chleb, ubierze się sam. Ale gdy nie wie, jak coś założyć, będzie stać nago -
wzdycha Danuta.
Maciek
słucha, jak matka o nim opowiada. Z nerwów wychodzi z pokoju, idzie napić się
wody, wraca. Z regału ściąga słoik z pestkami czereśni (służą do stymulacji) i
Biblię. Otwiera ją na fragmencie o wieży Babel. Matka bierze inną książkę, na
sekundę pokazuje fragment Maćkowi.
- Jak zaczyna
się przedostatni akapit na stronie 233? - pyta Danuta.
Maciek powoli
powtarza słowo za słowem. Recytuje sylabami, czasami niewyraźnie. W ten sposób
spełnia obietnicę, którą dał komisji - zaczyna mówić. Poza „tak" i
„nie" potrafi powiedzieć: jak się nazywa, gdzie mieszka, jakie imiona
noszą jego rodzice.
To ważne dla
Danuty. Bo od urodzenia Maćka prześladuje ją koszmar. Śni, że wciąż go gubi.
Wyrywa się z jej uścisku, biegnie przed siebie i przepada w ciemnościach. Ale
gdy nauczył się przedstawiać, koszmar zniknął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz