Książka Tomasza
Piątka Antonim Macierewiczu byłaby znakomitym political fiction, gdyby nie to,
że powstała na podstawie skrupulatnie wyłuskanych opisanych faktów. Bardzo
niewygodnych dla głównego bohatera.
Czy
Antoni Macierewicz jest rosyjskim szpiegiem?” - to pytanie pojawia się dopiero
na końcu tego demaskatorskiego i rozchwytywanego wydawnictwa (sprzedało się
już 30 tys. egzemplarzy, kolejnych 30 tys. jest dodrukowywanych, z czego 10
tys. jest zamówionych przez dystrybutorów). I nie stawia go sam autor, ale
- jak pisze - stawiają je jego znajomi i czytelnicy.
Pytanie szokujące, ale po przeczytaniu „Macierewicz i jego tajemnice” nie aż
tak bardzo. Piątek odpowiedzi nie daje, pozostawiając tę kwestię czytelnikom,
ale podsumowując swoje półtoraroczne śledztwo, podkreśla to, co udało mu się
ustalić: w bliskim otoczeniu Macierewicza od lat znajdują się ludzie powiązani
z rosyjską mafią i wywiadem wojskowym GRU, których szef MON obdarza zaufaniem
i chroni.
Po przeczytaniu książki można wyciągnąć jeszcze dwa wnioski. Po
pierwsze, Macierewicz nie jest tą osobą, za którą się podaje,
czyli niestrudzonym tropicielem prawdziwych i fikcyjnych spisków ludzi dawnego
systemu, agentów SB oraz rosyjskich wpływów. Jest za to osobą co najmniej
uwikłaną w relacje z ludźmi, którym Rosja i jej służby są bliskie. I to osobą,
która z tego uwikłania najwyraźniej wydobyć się nie chce i/lub nie może. Gdy
uświadomimy sobie, że wszystko dotyczy de facto drugiej postaci w państwie pod
względem siły politycznej, szefa ważnego
resortu i wiceprezesa rządzącej partii, sprawa robi się bardzo poważna.
Skąd płynie kasa
Ustalenia Tomasza Piątka nie są w całości nowe, autor opisywał te
zadziwiające i niekiedy skomplikowane relacje szefa MON w „Gazecie Wyborczej”. W
książce rozszerzył i pogłębił to, co udało mu się ujawnić wcześniej. Pokazał
nowe tła i konteksty.
Na dziwne, szkodliwe dla bezpieczeństwa państwowego działania ministra
i jego ludzi oraz na zagadkowe kontakty wskazywały też inne media, w tym POLITYKA
(42/16). Piątek, wertując dokumenty i źródła w internecie, jako pierwszy
zebrał tak wiele faktów - szczególnie związanych z biznesową działalnością
Macierewicza i bliskich mu osób - złożonych w układankę, w której utkwił
polski minister obrony i z której powinien się wreszcie wytłumaczyć. Wiele
faktów wydobytych przez Piątka na światło dzienne wystarczałoby do tego, żeby
Macierewicza natychmiast odwołać ze stanowiska.
„Follow the money” - tę maksymę amerykańskiego dziennikarstwa śledczego
(„Sprawdź, skąd idzie kasa”) Piątek przywołuje na początku książki. Jak pisze,
sprawdził, „kto finansuje tę niezwykłą karierę Antoniego Macierewicza”, stąd pominął np. intrygujący wątek
relacji z Tadeuszem Rydzykiem, który też ma za sobą epizod rosyjski (słynne
nadajniki Radia Maryja ulokowane w Rosji, transmitujące na częstotliwościach
wojskowych).
Zdaniem Piątka ślady prowadzą do Siemiona Mogilewicza, związanego z
Kremlem i rosyjskimi służbami specjalnymi mafiosa, odpowiedzialnego za wielomiliardowe
przekręty, handel materiałami rozszczepialnymi i bronią oraz zlecanie
morderstw. Mogilewicz, który bywa określany mianem „najgroźniejszego gangstera
świata”, to ktoś więcej niż mafijny szef
- to raczej nadzorca największych grup
przestępczych w Rosji, z grupą sołncewską na czele. Taki specjalny łącznik między
Kremlem - którego lokatora dobrze zna - i tamtejszymi służbami a mafią, która
wykonuje dla nich brudną robotę. Czy są to więzy bezpośrednie? Nie. Ale jest
ich tak wiele, a pośredników stosunkowo niewielu, że trudno uwierzyć w
przypadek.
Z przestępczym syndykatem Mogilewicza związany jest niejaki Alfonse D’Amato, były republikański senator, obecnie lobbysta i stronnik
Donalda Trumpa. Z D’Amato,
wspieranym niegdyś przez ludzi włoskiej i rosyjskiej mafii w Nowym Jorku, Macierewicz
robi całkiem niezłe interesy - kontrolowana
przez MON Polska Grupa Zbrojeniowa za 15 tys. dol. miesięcznie wynajęła jego
firmę do promocji polskiego przemysłu obronnego w amerykańskich i natowskich
instytucjach rządowych oraz do lobbowania na rzecz zeszłorocznego szczytu NATO
w Warszawie. Obaj panowie - Macierewicz i D’Amato - byli
prezesami założonej w USA Friends of Poland, tajemniczej
organizacji, w której działał również współpracownik Macierewicza, 20-letni
student Edmund Janniger. Piątek opisuje, jak obecny szef MON mógł poznać byłego
senatora. Otóż jego były wspólnik, polonijny biznesmen z USA, współpracował z D’Amato jeszcze w latach 80.
Ręka w rękę z
agentem
Inną kluczową postacią układanki odtworzonej przez Piątka jest Robert
Jerzy Luśnia, były polityk ZChN, poseł LPR, dziś przedsiębiorca z branży
farmaceutycznej. Człowiek, który jest pierwowzorem Bartłomieja Misiewicza. Bo
podobnie jak Misiewicza, tak i niegdyś młodszego o 12 lat Luśnię obecny szef
MON wyciągnął z niebytu, czyniąc go swoją prawą ręką, chroniąc przez lata i
wspierając. Prawdopodobnie także finansowo - w książce można przeczytać, że
Macierewicz miał na początku lat 90. dać mu kilkadziesiąt tysięcy dolarów
zebranych w Stanach Zjednoczonych na kampanię wyborczą ZChN. Tyle że „ZChN nie
dostało ani grosza”, a Luśnia zainwestował w lubelski Herbapol. I szybko się
zrewanżował - przekazując tysiące złotych firmie Macierewicza, rzekomo jako
zapłatę za reklamę jego firmy w „Głosie”. Z tym że - jak wytropił autor książki
- żadnych reklam nie było. Co innego jednak jest ważniejsze w historii tej
relacji - Luśnia to były agent SB, który współpracował z bezpieką w latach 80.
pod pseudonimem Nonparel, mając na koncie m.in. takie „dokonania”, jak wydanie
bezpiece podziemnej drukarni.
Według Piątka Macierewicz doskonale znał przeszłość swojego zaufanego
już od 1992 r., czyli od czasu, gdy jako minister spraw
wewnętrznych zyskał dostęp do archiwów SB. Ale nawet po prawomocnym wyroku
sądu, uznającym go w 2006 r. za kłamcę lustracyjnego, obecny szef MON nie
zerwał związków z protegowanym - Luśnia nadal zasiadał we władzach ówczesnej
partii Macierewicza, Ruchu Katolicko-Narodowego, do dziś nazwiska obu widnieją
we władzach fundacji Głos, kolejnego z wielu przedsięwzięć „wielkiego demaskatora”.
Luśnia nie był jednak zwykłym agentem. Jego oficerem prowadzącym był esbek,
który miał kontakty z GRU i który werbował Chrisa Cieszewskiego, jednego z tzw.
ekspertów smoleńskich. Esbek ten był zresztą oskarżany przez swego partnera
biznesowego i kolegę z SB o to, że był agentem rosyjskich służb. Sam Luśnia do
dziś utrzymuje bliskie kontakty z ludźmi związanymi z prorosyjskimi środowiskami,
takimi jak proputinowska partia Zmiana.
Tych związków z kierunkiem wschodnim jest u Macierewicza znacznie więcej.
Po D’Amato i Luśni kolejną kluczową postacią jest Jacek Kotas, szef
Wojskowej Agencji Mieszkaniowej i wiceminister obrony za pierwszych rządów PiS,
któremu Macierewicz, wówczas szef SKW, dał dostęp do tajnych informacji (prawdopodobnie
bezprawnie). Tymczasem Kotas - określany jako „rosyjski łącznik” - to wieloletni współpracownik Romualda Sz., od dawna
robiącego interesy w Rosji, a w Polsce współudziałowca działającej m.in. na
rynku nieruchomości Grupy Radius. W latach 90. Sz. był
przedstawicielem powiązanego z rosyjską mafią Montaż SpecBanku, a ostatnio -
przedstawicielem dyplomatycznym Gambii w Moskwie. Żeby było jeszcze ciekawiej,
związani biznesowo z Sz. ludzie założyli restaurację Sowa i Przyjaciele, w
której nagrywano polityków, głównie PO. Tzw. afera taśmowa kosztowała
Platformę utratę władzy, otwierając PiS drogę do podwójnego zwycięstwa w 2015
r.
Wróćmy na chwilę do Kotasa, który zresztą nie ujawnia w swoim życiorysie
związków z Radiusem. Dziś jest on prezesem Narodowego Centrum
Studiów Strategicznych, prywatnego think-tanku, również powiązanego z Radiusem.
Z NCSS wywodzi się nie tylko
obecny zastępca Macierewicza Tomasz Szatkowski (zakładał NCSS razem z Kotasem,
który zastąpił go na stanowisku szefa centrum), ale i jego eksperci pracujący
nad utworzeniem Wojsk Obrony Terytorialnej. Otwarcie popierający np.
putinowskie działania na Ukrainie.
Macierewicz przez całe lata pracowicie budował wizerunek polityka
radykalnie antykomunistycznego, wiele mówiącego o esbeckich spiskach i rosyjskiej agenturze w Polsce - stał
się symbolem i ucieleśnieniem antyrosyjskich fobii i lęków - ostrzegającego
przed zagrożeniem ze strony Rosji, oskarżającego jej władze o zamordowanie
polskiego prezydenta. A przy tym odrobinę szalonego, kogoś, kogo do końca nie
można brać na serio. Może dlatego nikt nie zwrócił uwagi, że wraz ze swoimi
ludźmi wyspecjalizował się w rozbijaniu kolejnych środowisk i partii, od KOR
począwszy, na LPR skończywszy (w PiS wytrwał chyba najdłużej), że wchodzi w te
sfery państwa, które są najbardziej wrażliwe z punktu widzenia bezpieczeństwa,
takie jak armia, służby specjalne, które po kolei paraliżuje. Jego ludzi można
znaleźć na eksponowanych stanowiskach w państwowych spółkach energetycznych,
paliwowych czy związanych z cyberbezpieczeństwem.
Może ze względu na wizerunek człowieka nie do końca branego serio nikt
nie przejął się specjalnie tym, że w najbliższym otoczeniu ministra jest tak
wiele osób ze środowisk, które - przynajmniej werbalnie - zwalcza i przed
którymi ostrzega?
Tłumaczka z Rosji
Do bogatego zestawu nazwisk przywołanych przez Piątka warto dodać
kolejne, o których pisała POLITYKA
(14/16). Przede wszystkim Iriny Obuchowej, tajemniczej tłumaczki, Rosjanki
z pochodzenia, która przełożyła na rosyjski pamiętny raport z likwidacji WSI,
ujawniający wiele tajemnic polskich służb. Co ciekawe, Obuchowa nie jest ani
tłumaczką przysięgłą, ani - jak twierdzą ci, którzy ją znają - nie włada biegle
językiem polskim. Macierewicz jeszcze jako szef SKW w 2006 r. zapłacił za jej
pracę ponad 30 tys. zł, dał jej właściwie swobodny dostęp do pomieszczeń
służby - bez kontroli kontrwywiadowczej, mimo jej zagadkowej przeszłości.
Otóż trafiła ona do Polski pod koniec lat 80., budując wokół siebie aurę
osoby, która uciekała przed radzieckim reżimem. Tymczasem wiadomo, że pracowała
w ZSRR w obsługującym obcokrajowców biurze Intourist, które natowskie służby
uznały za przykrywkę KGB do inwigilowania cudzoziemców. Po przyjeździe do
Polski służby PRL nie zainteresowały się
Obuchową - przynajmniej w archiwach SB nie ma po tym żadnego śladu. To
niezwykłe zaniechanie, tym bardziej że Rosjanka kontaktowała się z ludźmi
związanymi z opozycją. Ale nie tylko - jej dobrym znajomym był Leszek Żuliński,
który okazał się agentem SB ulokowanym w środowisku literackim. Dzięki niemu
poznała Marka Zielińskiego, opozycjonistę i osobę z bliskiego kręgu
Macierewicza. Na początku lat 90. wyszła za niego za mąż i dostała polskie
obywatelstwo. Dziś mieszka w Irkucku, gdzie jej mąż jest konsulem generalnym
RP. Z kontaktów z Obuchową Macierewicz do dziś się nie wytłumaczył. Z innych
zagadkowych relacji również.
Weźmy Andrieja Iłłarionowa, byłego doradcę Władimira Putina, którego Macierewicz zaprosił w roli doradcy do komisji
smoleńskiej MON. Oficjalnie Iłłarionow to ostry krytyk rosyjskiej polityki, w
takiej roli występował też na Ukrainie. Tam jednak został uznany za „kreta
Kremla” i rosyjskiego agenta wpływu, bo to, co mówił, sprowadzało się do
siania strachu przed Rosją i przekonywania o zdradzie Zachodu. A przy tym
Iłłarionow nie chciał wypowiadać się na temat Putina, nie ujawnił
też niczego z wiedzy, którą posiadł, pracując na Kremlu. Dziwna strategia jak
na antyputinistę.
Gdy o jego podejrzanej działalności zrobiło się głośno również w
Polsce, jego nazwisko zniknęło ze strony podkomisji. Ale od jakiegoś czasu
znów na niej widnieje.
Macierewicz podejmuje wiele innych decyzji, które wprowadzają w osłupienie
naszych sojuszników w NATO, za to z pewnością cieszą tych, którzy dobrze nam
nie życzą. W listopadzie 2016 r. POLITYKA
(48/16) opisała, jak ludzie obecnego szefa MON kopiowali i wywozili tajne
dokumenty z SKW. Trwający pod koniec pierwszych rządów PiS proceder kopiowania
bazy ewidencji operacyjnej SKW (tzw. EO-Bazy), która zawiera najbardziej poufne
informacje polskiego kontrwywiadu, do dziś nie został wyjaśniony. Nie wiadomo
więc, w czyje ręce trafiły skopiowane dane. Tak jak nie wiadomo, do kogo
trafiły dokumenty z archiwum WSI wyniesione w tajemnicy z Kancelarii
Prezydenta po katastrofie smoleńskiej.
Minister milczy
I jeszcze ostatnie tajemnicze wydarzenie związane ze zmianą władzy i
wejściem do wojskowych służb ludzi Macierewicza. W ostatnich dniach grudnia
2015 r. polskie media obiegła wzmianka o tym, że sąd w Kaliningradzie skazał na
degradację i 12 lat łagru o zaostrzonym rygorze pułkownika Floty Bałtyckiej,
który przez kilka lat współpracował z polskim wywiadem.
Rosjanin został zatrzymany krótko po tym, gdy do SKW weszli najbardziej
zaufani ludzie ministra obrony. Oficerowie kontrwywiadu, z którymi rozmawiała
POLITYKA, wspominają, że w SKW rozpoczęto przeglądanie tajnych dokumentów,
także dotyczących polskiej agentury. Niby nic niezwykłego, tyle że dostęp do
nich uzyskało wiele osób, a teczki krążyły z rąk do rąk.
Informacja o wyroku na rosyjskim oficerze nie była szerzej komentowana,
wszyscy interesowali się wówczas nocnym najazdem na Centrum Europejskiego
Kontrwywiadu NATO, dokonanym kilka dni wcześniej przez współpracowników Macierewicza
z Bartłomiejem Misiewiczem na czele. Czego szukali, do dziś nie wiadomo, ale
wiele osób podejrzewa, że dokumentów na temat sprawy tłumaczki.
Zarówno po publikacji książki Tomasza Piątka, ale i wcześniej, po
kolejnych artykułach na temat kompromitujących kontaktów i działań szefa MON,
Antoni Macierewicz ani razu nie zabrał głosu. Poza prawicowymi publicystami,
którzy zaatakowali Piątka ad personam, główny ciężar
obrony szefa wziął na siebie wiceminister Michał Dworczyk, który jednak
ograniczył się do zniesławiającego stwierdzenia, że książka zbudowana jest z
„samych kłamstw i pomówień”, i zapowiedział zawiadomienie prokuratury o
możliwości popełnienia przestępstwa. Nie sprecyzował
jednak, na czym miałoby ono polegać.
To też typowa strategia Macierewicza - straszenie
prokuraturą zamiast złożenia prywatnego pozwu do sądu o ochronę dóbr
osobistych, zarzucanie kłamstw i pomówień, po czym cisza. Tak było w przypadku
poprzednich publikacji Piątka w „Gazecie Wyborczej”. Choć zawierały podobne
informacje do tych, które znalazły się w książce, żaden pozew przeciwko autorowi
- mimo zapowiedzi - nie trafił do sądu.
Może tym razem nie skończy się na słowach i Macierewicz zdobędzie się
na odwagę, lecz zamiast obciążać kieszeń podatnika prokuratorskim śledztwem,
które i tak wiadomo, jak się skończy, odda
sprawę niezależnym jeszcze sądom. Wtedy być może - tu zacytujemy jedną z
ulubionych fraz Prezesa - „zbliżymy się do prawdy”.
Grzegorz Rzeczkowski
Tajemnice Macierewicza
Liczne i wieloletnie
powiązania z ludźmi Putina, jakie ma Macierewicz, nie mogą być przypadkiem mówi
Tomasz Piątek, autor właśnie wydanej książki „Antoni Macierewicz i jego
tajemnice”
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
NEWSWEEK: Czemu szef MON składa doniesienie do prokuratury dzień po
ukazaniu się twojej książki?
TOMASZ PIĄTEK: Boi się. Atakuje zgodnie z zasadą, że to najskuteczniejsza
forma obrony. Raczej nie zdążył przeczytać książki i zapoznać się z treścią
zarzutów, bo pierwszy nakład rozszedł się w parę godzin. Chyba że inwigilował
mój komputer w trakcie pracy, co jest możliwe, skoro telefon od dawna mam na
podsłuchu.
Czego Antoni Macierewicz się
boi?
- Ten wrzód nabrzmiewał od lat, a
teraz pękł i nie da się go już ukryć. W książce zbieram fakty w większości
znane wcześniej, ale połączone w całość uświadamiają skalę zjawiska.
Udowadniam, że w otoczeniu polskiego ministra obrony są od lat osoby powiązane
z rosyjską mafią i z rosyjskim, a wcześniej z sowieckim wywiadem wojskowym
GRU. A tym samym - z Putinem i Kremlem. Tych powiązań jest zastanawiająco
dużo.
Nazywasz je konstelacjami
Macierewicza.
- Takie konstelacje nie tworzą się
przypadkiem. Wymagają lat współpracy. Weźmy przykład Roberta Luśni, płatnego
konfidenta SB. Jego oficerem prowadzącym był Józef Nadworski -w służbach, a
potem także w biznesie, związany z Markiem Zielińskim, głównym szpiegiem GRU w
Polsce w latach 1981-1993. Nadworski z Zielińskim rozpracowywali wspólnie Ruch
Młodej Polski, napisali na ten temat wspólną pracę, potem prowadzili razem
agencję ochrony Dakota, do dziś są sąsiadami. Luśnia w Ruchu Młodej Polski
działał jako konfident. A jednocześnie od ponad 30 lat jest politycznym i
biznesowym wspólnikiem Antoniego Macierewicza.
Główny lustrator III RP
wiedział, kim był Robert Luśnia?
- Bez wątpienia. Będąc ministrem
spraw wewnętrznych w rządzie Olszewskiego, chciał zatrudnić Luśnię w tzw.
strukturach równoległych wywiadu gospodarczego, który miał powstawać przy
Urzędzie Ochrony Państwa - ówczesnej służbie specjalnej wolnej Polski. Jak
twierdzi prokurator krajowy w stanie spoczynku Włodzimierz Blajerski, Antoni
Macierewicz kazał wówczas ukryć obciążające Luśnię dokumenty, znalezione przez
ludzi z lubelskiego oddziału UOP. W ten sposób krył go i jednocześnie
pozyskiwał na niego haki. Zwolennicy Macierewicza mogą się łudzić, że była to
jakaś chytra gra, mająca na celu wykorzystanie koneksji Luśni z GRU przeciwko
Rosjanom - ale gdyby tak było, to Macierewicz nie powinien brać od niego pieniędzy!
Tymczasem Luśnia przekazywał pieniądze z
Herbapolu Lublin wydającej tygodnik „Głos” spółce Macierewicza Dziedzictwo
Polskie. Luśnia był wspólnikiem i wiceprezesem w Herbapolu. Ale przekazywał
pieniądze firmie Macierewicza bezprawnie, bez zgody drugiego wspólnika. Były to
dziesiątki tysięcy złotych.
Macierewicz twierdzi, że dawno
zerwał wszelkie kontakty z Luśnią.
- Kłamie. To znaczy ministerstwo
kłamie w jego imieniu, bo Antoni Macierewicz zawsze chowa się za czyimiś
plecami. O tym, że złożył doniesienie do prokuratury w sprawie mojej książki,
poinformował wiceminister Dworczyk. Podobnie sprawa miała się w grudniu
ubiegłego roku, gdy napisałem tekst o powiązaniach Macierewicza i Luśni do
„Gazety Wyborczej”. Wtedy również groził procesem - tyle że ustami pana
Misiewicza. Minęło pól roku i nic. W sprawie Luśni MON rok temu wydało
oświadczenie, że Macierewicz zerwał z nim kontakty w 2003 roku, po tym jak
rzecznik interesu publicznego ujawnił, że Luśnia jest kłamcą lustracyjnym.
Tymczasem do 2010 r. Luśnia figurował we władzach Ruchu Katolicko-Narodowego,
kanapowej partii stworzonej przez Macierewicza. Co więcej, w 2004 r., czyli rok
po tym, jak został zdemaskowany, Macierewicz awansował go do ścisłego
kierownictwa partii. Mam świadka, który zezna w sądzie pod przysięgą, że
widział spotkanie obu panów już po demaskacji Luśni. Inny świadek - były
drukarz podziemia Maciej Wrześniowski - też widział ich spotkanie w 2014 r.!
Myślę, że pora, aby minister obrony narodowej wyjaśnił rodakom swe relacje z
człowiekiem, który nie tylko był esbecką wtyką, ale miał powiązania z ludźmi
GRU.
W procesie lustracyjnym bronił
Luśnię mecenas Andrzej Lew-Mirski.
- To kolejna ciekawa zależność.
Lew- -Mirski od dawna jest zaufanym prawnikiem Macierewicza. Jest dziś w MON
pełnomocnikiem, zajmującym się odszkodowaniami dla rodzin ofiar katastrofy
smoleńskiej. To szczególna i lukratywna misja. Co miesiąc pan mecenas dostaje
z tego tytułu około 10 tys. zł. Jednocześnie warto pamiętać, że Lew-Mirski
był obrońcą Chrisa (Krzysztofa) Cieszewskiego, którego dziennikarz Tomasz
Sekielski zdemaskował jako TW „Nila”. Akurat pana Cieszewskiego mecenas
Lew-Mirski przed sądem lustracyjnym wybronił, co z Luśnią się nie udało.
Ciekawe, że opiekunem Cieszewskiego z ramienia SB był nie kto inny, jak
wspomniany Józef Nadworski (który prowadził Luśnię i był powiązany z siatką
GRU). Chris Cieszewski wypłynął przy Macierewiczu jako doradca zespołu
ekspertów komisji smoleńskiej, próbującej udowodnić zamach. To ten pan profesor,
który twierdzi, że brzoza nie mogła urwać skrzydła samolotowi... To zresztą nie
ostatni raz, gdy nazwisko Lwa-Mirskiego pojawia się w sprawie.
Co jeszcze?
- Syn mecenasa - Maciej Lew-Mirski
- za poprzedniego rządu PiS tworzył wraz z Macierewiczem Służbę Kontrwywiadu
Wojskowego. Według moich informatorów nadal uczestniczy w operacjach tej
służby, choć nie ma do tego formalnych uprawnień. Jest też we władzach
Polskiej Grupy Zbrojeniowej, która wciąż podlega ministrowi obrony, choć miała
przejść pod pieczę wicepremiera Morawieckiego. Warto również przypomnieć, że
Lew-Mirski junior to jeden z uczestników słynnego nocnego najazdu na Centrum
Eksperckie Kontrwywiadu NATO w grudniu 2015 r. Ludzie Macierewicza zjawili się
tam z łomem, podrobionym kluczem i podobno z materiałami wybuchowymi.
Z bombą termobaryczną?
- (Śmiech). Widzisz, nawet my śmiejemy się, gdy mowa o wyczynach
Macierewicza i jego ludzi. Tymczasem udawanie przez niego wariata to sposób na
robienie bardzo poważnych i groźnych rzeczy, którymi nikt się poważnie nie
przejmuje.
Uważasz, że trotyl i wybuchające parówki to zasłona dymna Macierewicza?
Uważasz, że trotyl i wybuchające parówki to zasłona dymna Macierewicza?
- Oczywiście. Nawet groteskowy pan
Misiewicz jest u jego boku po to, aby wszyscy skupili na nim uwagę i
zastanawiali się, czy nie ma romansu z ministrem. Podczas gdy pan Antoni bez
przeszkód robi swoje.
Czyli co?
- Niszczy polską armię, niszczy naszą
wiarygodność wobec sojuszników NATO, niszczy nasze bezpieczeństwo. Pozbawił
siły zbrojne generałów posiadających NATO-wskie certyfikaty, przesuwa
fundusze z armii na amatorską obronę terytorialną, wywiera presję na zawodowych
oficerów, aby przechodzili do tej paramilitarnej bojówki. Nazywam tak tę
formację, bo wbrew regułom NATO nie podlega ona sztabowi generalnemu, tylko
bezpośrednio szefowi MON. W czyim interesie Macierewicz to robi? Kto na tym
zyskuje? Oczywiście, nie wszyscy młodzi ludzie, którzy działają
w obronie terytorialnej, mają złe
intencje. Zapisujący się do niej rekruci zapewne wierzą, że będą bronić kraju
przed zielonymi ludzikami Putina. Ale koledzy Macierewicza mogą z
nich zrobić właśnie takich ludzików.
Stawiasz hipotezę, że
Macierewicz to człowiek rosyjskich
służb?
- Nie mam wątpliwości, że liczne i
wieloletnie powiązania z ludźmi Putina, jakie ma Macierewicz, nie mogą
być przypadkiem. Opowiedzieliśmy tylko o jednej konstelacji, a przecież są i
inne. Niektórzy znajomi Macierewicza z czasów konspiracji uważają, że został
uwikłany: Rosjanie przyszli do niego jako Amerykanie i dał im się zwieść.
Mogło tak być w przypadku Alfonse’a DAmato, byłego
amerykańskiego senatora, obecnie lobbysty koncernów amerykańskich robiących
kosmiczne biznesy z Kremlem. I to dosłownie kosmiczne - bo kupują od firm
związanych z Kremlem tytan dla przemysłu lotniczego i silniki rakietowe, wykorzystywane w amerykańskich satelitach
szpiegowskich. Kampanie wyborcze
DAmato finansowała mafia sycylijska z Nowego Jorku, powiązana z ludźmi
poszukiwanego przez służby USA i współpracującego z Putinem groźnego mafiozo -
Siemiona Mogilewicza.
W Polsce o D’Amato zrobiło się głośno, gdy szef MON zerwał kontrakt na francuskie
śmigłowce Caracal i chciał kupie Black Hawk, produkowane
przez koncern Lockheed Martin, dla którego pracuje... firma lobbingowa pana DAmato!
Minister spotkał się z nim - z lobbystą tego koncernu - na osiem dni przed
ogłoszeniem swej decyzji. W każdym normalnym kraju powinien być za to
zdymisjonowany.
Korzystał z usług D’Amato także podczas szczytu NATO w Warszawie.
- Co wyszło na jaw przy okazji
afery ze śmigłowcami Black Hawk. W książce udowadniam jednak, że
kontakty Macierewicza z DAmato sięgają lat 80. Amerykanin współpracował z
organizacją polonijną Pomost, której lider Janusz Subczyński był wspólnikiem
biznesowym Macierewicza w firmie Dziedzictwo Polskie i publicystą tygodnika
„Głos”.
W kolejnej opisywanej
konstelacji główną gwiazdą jest Jacek Kotas.
Od 2002 r. pełniący najwyższe funkcje
w spółkach Grupy Radius,
konsorcjum deweloperskiego pozyskującego
grunty w Warszawie i Sopocie. We władzach tej firmy zasiada też Robert Jan Sz.
Nie ujawniam nazwiska, bo fakty obciążające jego ojca, kontrolującego de facto
Grupę Radius, są bardzo poważne. To międzynarodowy handlarz bronią, do
niedawna przedstawiciel dyplomatyczny Gambii w Moskwie. Dyktator Gambii
sprowadzał z Rosji duże ilości broni. Operację nadzorował handlarz bronią
Wiktor But, związany z Mogilewiczem i GRU. Panowie musieli się znać. Zresztą w
1995 roku senior Sz. był przedstawicielem Montaż Spec Banku. Bank został
założony przez sołncewską mafię, znajdującą się pod opieką Mogilewicza. Wśród
swych skarbów Montaż Spec Bank miał nie tylko pieniądze, ale i kompromitujące
nagrania - rosyjski minister został nagrany ukrytą kamerą, gdy w jednym z
kontrolowanych przez mafię lokali zabawiał się z prostytutkami. Czy to nam
czegoś nie przypomina?
Polską aferę taśmową, która
wysadziła w powietrze rząd PO?
- Ludzie z kierownictwa Grupy Radius mają powiązania nie tylko z rosyjską mafią, ale i z
władzami spółek, do których należała restauracja Sowa i Przyjaciele, gdzie
dokonano kompromitujących polityków PO nagrań. Czy Antoni Macierewicz stoi za
aferą taśmową? Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością mogę powiedzieć,
że stoi za nią Siemion Mogilewicz, mający powiązania z ludźmi Radiusa. Rosyjska
mafia zafundowała Polakom aferę podsłuchową, z której PiS odniosło polityczne
korzyści.
Opowieść o Radiusie
rozpoczęliśmy od Jacka Kotasa...
- Był tam jednym z prezesów. I
nagle w 2007 r., w czasach pierwszego rządu PiS, został wiceministrem obrony
narodowej. Służba Kontrwywiadu Wojskowego, której szefem był Macierewicz,
dała mu dostęp do tajnych dokumentów polskiej armii. Jak twierdzą eksperci,
bezprawnie - bo Kotas jako cywil powinien być weryfikowany nie przez SKW,
tylko przez ABW. Gdy ta informacja została ujawniona, Służba Kontrwywiadu
Wojskowego wydała oświadczenie, że za certyfikat Kotasa odpowiadał nie pan
Macierewicz, tylko jakiś pan Zająkała. Ale czy w przypadku tak gigantycznej
wpadki służb nie odpowiada ich szef?
Media nazwały wówczas Kotasa
„rosyjskim łącznikiem”.
- Ta historia ma ciąg dalszy.
Antoni Macierewicz jako minister obrony sięgnął po ludzi z think tanku Jacka Kotasa: Grzegorza Kwaśniaka, który publicznie
mówił, że nie wierzy w NATO, i pułkownika Gaja, publicznie przyznającego, że
popiera działania Putina
na Ukrainie. Powierzył im tworzenie obrony terytorialnej.
Wiele wskazuje na to, że wzorcem dla obrony terytorialnej jest organizacja
Andrieja Skocza - uważanego swego czasu za najbogatszego deputowanego w
rosyjskiej Dumie. W fundacji Skocza Pokolenie chłopców i dziewczęta szkolą
oficerowie GRU. Pan Skocz, co warto wiedzieć, był swego czasu we władzach
Montaż Spec Banku. Tego samego, w którym był pan Sz. kontrolujący Grupę Radius! Gdzie się człowiek nie obejrzy, tam pojawia się nowa nitka
powiązań.
Piszesz w książce, że gdy PiS
ogłosiło po wyborach nominację dla Antoniego Macierewicza na ministra obrony,
to podobnie jak wielu Polaków powtarzałeś: „To się w głowie nie mieści”.
- A wtedy wiedziałem może jedną
dziesiątą tego, co wiem dziś.
Dlaczego Jarosław Kaczyński
zdecydował się na ten ruch?
- Hipotez jest kilka. Część
informatorów przekonywała mnie, że Macierewicz ma dokumenty dotyczące
finansowania pierwszej partii Kaczyńskiego, czyli Porozumienia Centrum. Mógł
je pozyskać jako minister spraw wewnętrznych. W swoim czasie pisano, że ludzie
związani z PC uczestniczyli w różnych aferach dotyczących nieruchomości, Funduszu
Obsługi Zadłużenia Zagranicznego czy spółki Art-B... Jak widać, chodziłoby o
grube interesy postkomunistycznych bankierów i ludzi służb. Ale jest też inna
hipoteza.
Czyli?
- Dotyczy religii smoleńskiej,
której Macierewicz stał się kapłanem. Dzięki jego wysiłkom wiara w zamach jest wciąż żywa w pewnej części
elektoratu, co pozwala z nieżyjącego prezydenta robić męczennika za Polskę.
Antoniemu daje to klucz do serca Jarosława, a jednocześnie pomaga kreować się
na największego przeciwnika Rosji w Polsce, na świecie i w kosmosie. Takie
manipulacje to jedna z metod uwiarygodniania się ludzi służb.
Co masz na myśli, mówiąc, że
Smoleńsk to klucz Antoniego do serca Jarosława?
- Jeśli prezes PiS czuje się
odpowiedzialny za śmierć brata, posłanego tupolewem do Smoleńska, to
Macierewicz, głosząc teorię zamachu, daje mu usprawiedliwienie: „To nie ty, to
Ruscy go zabili”. Pozbycie się Macierewicza z rządu niebezpiecznie
przybliżyłoby prezesa PiS do współodpowiedzialności za katastrofę. Nie mówiąc
o utracie kilku procent poparcia wśród wyznawców zamachu - i wśród
faszyzującej młodzieży, która nie w dziadku Kaczyńskim, tylko w dziarskim,
skaczącym do basenu Antonim widzi potencjalnego wodza.
Czy badając tajemnice
Macierewicza, odkryłeś, czemu w takim pośpiechu wracał ze Smoleńska w dniu
katastrofy? Podobno chodziło o jakieś ważne papiery.
- Wielu informatorów twierdzi, że
o te, które zdobył jako szef kontrwywiadu wojskowego i trzymał w kancelarii prezydenta
po tym, jak PiS w 2007 r. straciło władzę. Macierewicz wystraszył się, że
Bronisław Komorowski, przejmując jako marszałek Sejmu obowiązki prezydenta,
przejmie i jego ukochaną szafę. Według moich informatorów dziś trzyma te dokumenty
u swego zaufanego prawnika.
Czy mając świadomość, kim jest
Antoni Macierewicz, boisz się o siebie?
- Nie. Wierzę w Boga. I jeśli ktoś
mnie zabije, to rosyjskie służby i gangsterzy mogą mieć problem. Jak sądzę, po
pierwszym Majdanie nauczyli się, że zabić każdego mogą w Rosji, ale już na
Ukrainie niekoniecznie. Polska, mam nadzieję, nie jest w gorszej sytuacji niż
Ukraina, jeśli chodzi o rosyjskie wpływy.
to skandal,co się dzieje w tym kraju!!Musi się coś złego wydarzyć..
OdpowiedzUsuńDlaczego prokurator nie zajmuje się Macierewiczem?!O co tu chodzi? na kogo on ma teczki,kto się go boi??Rosja się cieszy z tego co on wyprawia...
Bardzo się cieszę,że są tacy ludzie jak Pan Piątek,może dzięki temu nie wszystko zamiotą pod dywan Kaczyńskiego,Ksiązka bardzo ciekawa, ,ale jeśli dalej człowiek skompromitowany nie traci stołka to coś w tym rządzie jest nie tak...
OdpowiedzUsuńProblem polega na tym, że cała góra PiSu może być uznana za partię działającą na szkodę Polski. Żaden urzędnik nie dotknie się tej sprawy aż do wyborów i zmiany partii rządzącej.
OdpowiedzUsuń