niedziela, 9 lipca 2017

Uwikłanie i Tajemnice Macierewicza



Książka Tomasza Piątka Antonim Macierewiczu byłaby znakomitym political fiction, gdyby nie to, że powstała na podstawie skrupulatnie wyłuskanych opisanych faktów. Bardzo niewygodnych dla głównego bohatera.

Czy Antoni Macierewicz jest ro­syjskim szpiegiem?” - to pytanie pojawia się dopiero na końcu tego demaskatorskiego i roz­chwytywanego wydawnictwa (sprzedało się już 30 tys. egzemplarzy, kolejnych 30 tys. jest dodrukowywanych, z czego 10 tys. jest zamówionych przez dys­trybutorów). I nie stawia go sam autor, ale - jak pisze - stawiają je jego znajomi i czy­telnicy. Pytanie szokujące, ale po przeczy­taniu „Macierewicz i jego tajemnice” nie aż tak bardzo. Piątek odpowiedzi nie daje, pozostawiając tę kwestię czytelnikom, ale podsumowując swoje półtoraroczne śledz­two, podkreśla to, co udało mu się ustalić: w bliskim otoczeniu Macierewicza od lat znajdują się ludzie powiązani z rosyjską mafią i wywiadem wojskowym GRU, któ­rych szef MON obdarza zaufaniem i chroni.
   Po przeczytaniu książki można wycią­gnąć jeszcze dwa wnioski. Po pierwsze, Macierewicz nie jest tą osobą, za którą się podaje, czyli niestrudzonym tropicielem prawdziwych i fikcyjnych spisków ludzi dawnego systemu, agentów SB oraz ro­syjskich wpływów. Jest za to osobą co naj­mniej uwikłaną w relacje z ludźmi, którym Rosja i jej służby są bliskie. I to osobą, która z tego uwikłania najwyraźniej wydobyć się nie chce i/lub nie może. Gdy uświadomi­my sobie, że wszystko dotyczy de facto drugiej postaci w państwie pod względem siły politycznej, szefa ważnego resortu i wi­ceprezesa rządzącej partii, sprawa robi się bardzo poważna.

   Skąd płynie kasa
   Ustalenia Tomasza Piątka nie są w cało­ści nowe, autor opisywał te zadziwiające i niekiedy skomplikowane relacje szefa MON w „Gazecie Wyborczej”. W książ­ce rozszerzył i pogłębił to, co udało mu się ujawnić wcześniej. Pokazał nowe tła i konteksty.
   Na dziwne, szkodliwe dla bezpieczeń­stwa państwowego działania ministra i jego ludzi oraz na zagadkowe kontak­ty wskazywały też inne media, w tym POLITYKA (42/16). Piątek, wertując doku­menty i źródła w internecie, jako pierw­szy zebrał tak wiele faktów - szczególnie związanych z biznesową działalnością Macierewicza i bliskich mu osób - złożo­nych w układankę, w której utkwił polski minister obrony i z której powinien się wreszcie wytłumaczyć. Wiele faktów wy­dobytych przez Piątka na światło dzienne wystarczałoby do tego, żeby Macierewicza natychmiast odwołać ze stanowiska.
    „Follow the money” - tę maksymę ame­rykańskiego dziennikarstwa śledczego („Sprawdź, skąd idzie kasa”) Piątek przy­wołuje na początku książki. Jak pisze, sprawdził, „kto finansuje tę niezwykłą karierę Antoniego Macierewicza”, stąd pominął np. intrygujący wątek relacji z Ta­deuszem Rydzykiem, który też ma za sobą epizod rosyjski (słynne nadajniki Radia Maryja ulokowane w Rosji, transmitujące na częstotliwościach wojskowych).
   Zdaniem Piątka ślady prowadzą do Sie­miona Mogilewicza, związanego z Krem­lem i rosyjskimi służbami specjalnymi mafiosa, odpowiedzialnego za wielomi­liardowe przekręty, handel materiałami rozszczepialnymi i bronią oraz zlecanie morderstw. Mogilewicz, który bywa okre­ślany mianem „najgroźniejszego gangste­ra świata”, to ktoś więcej niż mafijny szef  - to raczej nadzorca największych grup przestępczych w Rosji, z grupą sołncewską na czele. Taki specjalny łącznik mię­dzy Kremlem - którego lokatora dobrze zna - i tamtejszymi służbami a mafią, która wykonuje dla nich brudną robotę. Czy są to więzy bezpośrednie? Nie. Ale jest ich tak wiele, a pośredników stosunkowo niewielu, że trudno uwierzyć w przypadek.
   Z przestępczym syndykatem Mogilewicza związany jest niejaki Alfonse D’Amato, były republikański senator, obecnie lobby­sta i stronnik Donalda Trumpa. Z D’Amato, wspieranym niegdyś przez ludzi włoskiej i rosyjskiej mafii w Nowym Jorku, Ma­cierewicz robi całkiem niezłe interesy - kontrolowana przez MON Polska Grupa Zbrojeniowa za 15 tys. dol. miesięcznie wynajęła jego firmę do promocji polskie­go przemysłu obronnego w amerykańskich i natowskich instytucjach rządowych oraz do lobbowania na rzecz zeszłorocznego szczytu NATO w Warszawie. Obaj pano­wie - Macierewicz i D’Amato - byli preze­sami założonej w USA Friends of Poland, tajemniczej organizacji, w której działał również współpracownik Macierewicza, 20-letni student Edmund Janniger. Piątek opisuje, jak obecny szef MON mógł poznać byłego senatora. Otóż jego były wspólnik, polonijny biznesmen z USA, współpraco­wał z D’Amato jeszcze w latach 80.

   Ręka w rękę z agentem
   Inną kluczową postacią układanki od­tworzonej przez Piątka jest Robert Jerzy Luśnia, były polityk ZChN, poseł LPR, dziś przedsiębiorca z branży farmaceutycznej. Człowiek, który jest pierwowzorem Bartło­mieja Misiewicza. Bo podobnie jak Misie­wicza, tak i niegdyś młodszego o 12 lat Luśnię obecny szef MON wyciągnął z niebytu, czyniąc go swoją prawą ręką, chroniąc przez lata i wspierając. Prawdopodobnie także finansowo - w książce można prze­czytać, że Macierewicz miał na początku lat 90. dać mu kilkadziesiąt tysięcy do­larów zebranych w Stanach Zjednoczo­nych na kampanię wyborczą ZChN. Tyle że „ZChN nie dostało ani grosza”, a Luśnia zainwestował w lubelski Herbapol. I szyb­ko się zrewanżował - przekazując tysiące złotych firmie Macierewicza, rzekomo jako zapłatę za reklamę jego firmy w „Głosie”. Z tym że - jak wytropił autor książki - żad­nych reklam nie było. Co innego jednak jest ważniejsze w historii tej relacji - Lu­śnia to były agent SB, który współpracował z bezpieką w latach 80. pod pseudonimem Nonparel, mając na koncie m.in. takie „do­konania”, jak wydanie bezpiece podziem­nej drukarni.
   Według Piątka Macierewicz doskonale znał przeszłość swojego zaufanego już od 1992 r., czyli od czasu, gdy jako mini­ster spraw wewnętrznych zyskał dostęp do archiwów SB. Ale nawet po prawomoc­nym wyroku sądu, uznającym go w 2006 r. za kłamcę lustracyjnego, obecny szef MON nie zerwał związków z protegowanym - Lu­śnia nadal zasiadał we władzach ówczesnej partii Macierewicza, Ruchu Katolicko-Na­rodowego, do dziś nazwiska obu widnie­ją we władzach fundacji Głos, kolejnego z wielu przedsięwzięć „wielkiego demaskatora”. Luśnia nie był jednak zwykłym agentem. Jego oficerem prowadzącym był esbek, który miał kontakty z GRU i który werbował Chrisa Cieszewskiego, jednego z tzw. ekspertów smoleńskich. Esbek ten był zresztą oskarżany przez swego partnera biznesowego i kolegę z SB o to, że był agen­tem rosyjskich służb. Sam Luśnia do dziś utrzymuje bliskie kontakty z ludźmi zwią­zanymi z prorosyjskimi środowiskami, takimi jak proputinowska partia Zmiana.
   Tych związków z kierunkiem wschod­nim jest u Macierewicza znacznie wię­cej. Po D’Amato i Luśni kolejną kluczową postacią jest Jacek Kotas, szef Wojskowej Agencji Mieszkaniowej i wiceminister obrony za pierwszych rządów PiS, któ­remu Macierewicz, wówczas szef SKW, dał dostęp do tajnych informacji (praw­dopodobnie bezprawnie). Tymczasem Kotas - określany jako „rosyjski łącznik” - to wieloletni współpracownik Romual­da Sz., od dawna robiącego interesy w Ro­sji, a w Polsce współudziałowca działającej m.in. na rynku nieruchomości Grupy Ra­dius. W latach 90. Sz. był przedstawicielem powiązanego z rosyjską mafią Montaż SpecBanku, a ostatnio - przedstawicielem dyplomatycznym Gambii w Moskwie. Żeby było jeszcze ciekawiej, związani biznesowo z Sz. ludzie założyli restaurację Sowa i Przy­jaciele, w której nagrywano polityków, głównie PO. Tzw. afera taśmowa kosztowa­ła Platformę utratę władzy, otwierając PiS drogę do podwójnego zwycięstwa w 2015 r.
   Wróćmy na chwilę do Kotasa, który zresztą nie ujawnia w swoim życiorysie związków z Radiusem. Dziś jest on pre­zesem Narodowego Centrum Studiów Strategicznych, prywatnego think-tanku, również powiązanego z Radiusem.
Z NCSS wywodzi się nie tylko obecny zastępca Macierewicza Tomasz Szatkow­ski (zakładał NCSS razem z Kotasem, który zastąpił go na stanowisku szefa centrum), ale i jego eksperci pracujący nad utworze­niem Wojsk Obrony Terytorialnej. Otwar­cie popierający np. putinowskie działania na Ukrainie.
   Macierewicz przez całe lata pracowicie budował wizerunek polityka radykalnie antykomunistycznego, wiele mówiącego o esbeckich spiskach i rosyjskiej agenturze w Polsce - stał się symbolem i ucieleśnie­niem antyrosyjskich fobii i lęków - ostrze­gającego przed zagrożeniem ze strony Rosji, oskarżającego jej władze o zamor­dowanie polskiego prezydenta. A przy tym odrobinę szalonego, kogoś, kogo do końca nie można brać na serio. Może dlatego nikt nie zwrócił uwagi, że wraz ze swoimi ludź­mi wyspecjalizował się w rozbijaniu kolejnych środowisk i partii, od KOR począwszy, na LPR skończywszy (w PiS wytrwał chyba najdłużej), że wchodzi w te sfery państwa, które są najbardziej wrażliwe z punktu wi­dzenia bezpieczeństwa, takie jak armia, służby specjalne, które po kolei parali­żuje. Jego ludzi można znaleźć na ekspo­nowanych stanowiskach w państwowych spółkach energetycznych, paliwowych czy związanych z cyberbezpieczeństwem.
   Może ze względu na wizerunek czło­wieka nie do końca branego serio nikt nie przejął się specjalnie tym, że w naj­bliższym otoczeniu ministra jest tak wiele osób ze środowisk, które - przynajmniej werbalnie - zwalcza i przed którymi ostrzega?

   Tłumaczka z Rosji
   Do bogatego zestawu nazwisk przywo­łanych przez Piątka warto dodać kolejne, o których pisała POLITYKA (14/16). Przede wszystkim Iriny Obuchowej, tajemniczej tłumaczki, Rosjanki z pochodzenia, która przełożyła na rosyjski pamiętny raport z li­kwidacji WSI, ujawniający wiele tajemnic polskich służb. Co ciekawe, Obuchowa nie jest ani tłumaczką przysięgłą, ani - jak twierdzą ci, którzy ją znają - nie włada bie­gle językiem polskim. Macierewicz jeszcze jako szef SKW w 2006 r. zapłacił za jej pracę ponad 30 tys. zł, dał jej właściwie swobod­ny dostęp do pomieszczeń służby - bez kontroli kontrwywiadowczej, mimo jej za­gadkowej przeszłości.
   Otóż trafiła ona do Polski pod koniec lat 80., budując wokół siebie aurę osoby, która uciekała przed radzieckim reżimem. Tymczasem wiadomo, że pracowała w ZSRR w obsługującym obcokrajowców biurze Intourist, które natowskie służby uznały za przykrywkę KGB do inwigi­lowania cudzoziemców. Po przyjeździe do Polski służby PRL nie zainteresowały się Obuchową - przynajmniej w archi­wach SB nie ma po tym żadnego śladu. To niezwykłe zaniechanie, tym bardziej że Rosjanka kontaktowała się z ludźmi związanymi z opozycją. Ale nie tylko - jej dobrym znajomym był Leszek Żuliński, który okazał się agentem SB ulokowanym w środowisku literackim. Dzięki niemu poznała Marka Zielińskiego, opozycjoni­stę i osobę z bliskiego kręgu Macierewicza. Na początku lat 90. wyszła za niego za mąż i dostała polskie obywatelstwo. Dziś miesz­ka w Irkucku, gdzie jej mąż jest konsulem generalnym RP. Z kontaktów z Obuchową Macierewicz do dziś się nie wytłumaczył. Z innych zagadkowych relacji również.
   Weźmy Andrieja Iłłarionowa, byłego doradcę Władimira Putina, którego Macie­rewicz zaprosił w roli doradcy do komisji smoleńskiej MON. Oficjalnie Iłłarionow to ostry krytyk rosyjskiej polityki, w takiej roli występował też na Ukrainie. Tam jed­nak został uznany za „kreta Kremla” i ro­syjskiego agenta wpływu, bo to, co mówił, sprowadzało się do siania strachu przed Rosją i przekonywania o zdradzie Zacho­du. A przy tym Iłłarionow nie chciał wy­powiadać się na temat Putina, nie ujaw­nił też niczego z wiedzy, którą posiadł, pracując na Kremlu. Dziwna strategia jak na antyputinistę.
   Gdy o jego podejrzanej działalności zro­biło się głośno również w Polsce, jego na­zwisko zniknęło ze strony podkomisji. Ale od jakiegoś czasu znów na niej widnieje.
   Macierewicz podejmuje wiele innych decyzji, które wprowadzają w osłupie­nie naszych sojuszników w NATO, za to z pewnością cieszą tych, którzy dobrze nam nie życzą. W listopadzie 2016 r. POLITYKA (48/16) opisała, jak ludzie obec­nego szefa MON kopiowali i wywozili tajne dokumenty z SKW. Trwający pod koniec pierwszych rządów PiS proceder kopio­wania bazy ewidencji operacyjnej SKW (tzw. EO-Bazy), która zawiera najbardziej poufne informacje polskiego kontrwy­wiadu, do dziś nie został wyjaśniony. Nie wiadomo więc, w czyje ręce trafiły skopio­wane dane. Tak jak nie wiadomo, do kogo trafiły dokumenty z archiwum WSI wynie­sione w tajemnicy z Kancelarii Prezydenta po katastrofie smoleńskiej.

   Minister milczy
   I jeszcze ostatnie tajemnicze wydarze­nie związane ze zmianą władzy i wejściem do wojskowych służb ludzi Macierewicza. W ostatnich dniach grudnia 2015 r. polskie media obiegła wzmianka o tym, że sąd w Kaliningradzie skazał na degradację i 12 lat łagru o zaostrzonym rygorze puł­kownika Floty Bałtyckiej, który przez kilka lat współpracował z polskim wywiadem.
   Rosjanin został zatrzymany krótko po tym, gdy do SKW weszli najbardziej zaufani ludzie ministra obrony. Oficero­wie kontrwywiadu, z którymi rozmawiała POLITYKA, wspominają, że w SKW rozpo­częto przeglądanie tajnych dokumentów, także dotyczących polskiej agentury. Niby nic niezwykłego, tyle że dostęp do nich uzyskało wiele osób, a teczki krążyły z rąk do rąk.
   Informacja o wyroku na rosyjskim ofice­rze nie była szerzej komentowana, wszyscy interesowali się wówczas nocnym najaz­dem na Centrum Europejskiego Kontr­wywiadu NATO, dokonanym kilka dni wcześniej przez współpracowników Ma­cierewicza z Bartłomiejem Misiewiczem na czele. Czego szukali, do dziś nie wiado­mo, ale wiele osób podejrzewa, że doku­mentów na temat sprawy tłumaczki.
   Zarówno po publikacji książki Toma­sza Piątka, ale i wcześniej, po kolejnych artykułach na temat kompromitujących kontaktów i działań szefa MON, Antoni Macierewicz ani razu nie zabrał głosu. Poza prawicowymi publicystami, którzy zaatakowali Piątka ad personam, główny ciężar obrony szefa wziął na siebie wi­ceminister Michał Dworczyk, który jed­nak ograniczył się do zniesławiającego stwierdzenia, że książka zbudowana jest z „samych kłamstw i pomówień”, i za­powiedział zawiadomienie prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. Nie sprecyzował jednak, na czym miałoby ono polegać.
   To też typowa strategia Macierewicza - straszenie prokuraturą zamiast złożenia prywatnego pozwu do sądu o ochronę dóbr osobistych, zarzucanie kłamstw i pomó­wień, po czym cisza. Tak było w przypadku poprzednich publikacji Piątka w „Gaze­cie Wyborczej”. Choć zawierały podob­ne informacje do tych, które znalazły się w książce, żaden pozew przeciwko autorowi - mimo zapowiedzi - nie trafił do sądu.
   Może tym razem nie skończy się na sło­wach i Macierewicz zdobędzie się na od­wagę, lecz zamiast obciążać kieszeń po­datnika prokuratorskim śledztwem, które i tak wiadomo, jak się skończy, odda spra­wę niezależnym jeszcze sądom. Wtedy być może - tu zacytujemy jedną z ulubionych fraz Prezesa - „zbliżymy się do prawdy”.
Grzegorz Rzeczkowski



Tajemnice Macierewicza

Liczne i wieloletnie powiązania z ludźmi Putina, jakie ma Macierewicz, nie mogą być przypadkiem mówi Tomasz Piątek, autor właśnie wydanej książki „Antoni Macierewicz i jego tajemnice”

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

NEWSWEEK: Czemu szef MON składa doniesienie do prokuratury dzień po ukazaniu się twojej książki?
TOMASZ PIĄTEK: Boi się. Atakuje zgod­nie z zasadą, że to najskuteczniejsza forma obrony. Raczej nie zdążył prze­czytać książki i zapoznać się z treścią zarzutów, bo pierwszy nakład rozszedł się w parę godzin. Chyba że inwigilował mój komputer w trakcie pracy, co jest możliwe, skoro telefon od dawna mam na podsłuchu.
Czego Antoni Macierewicz się boi?
- Ten wrzód nabrzmiewał od lat, a teraz pękł i nie da się go już ukryć. W książ­ce zbieram fakty w większości znane wcześniej, ale połączone w całość uświa­damiają skalę zjawiska. Udowadniam, że w otoczeniu polskiego ministra obrony są od lat osoby powiązane z rosyjską ma­fią i z rosyjskim, a wcześniej z sowieckim wywiadem wojskowym GRU. A tym sa­mym - z Putinem i Kremlem. Tych po­wiązań jest zastanawiająco dużo.
Nazywasz je konstelacjami Macierewicza.
- Takie konstelacje nie tworzą się przy­padkiem. Wymagają lat współpracy. Weźmy przykład Roberta Luśni, płat­nego konfidenta SB. Jego oficerem prowadzącym był Józef Nadworski -w służbach, a potem także w biznesie, związany z Markiem Zielińskim, głów­nym szpiegiem GRU w Polsce w latach 1981-1993. Nadworski z Zielińskim roz­pracowywali wspólnie Ruch Młodej Pol­ski, napisali na ten temat wspólną pracę, potem prowadzili razem agencję ochro­ny Dakota, do dziś są sąsiadami. Luśnia w Ruchu Młodej Polski działał jako kon­fident. A jednocześnie od ponad 30 lat jest politycznym i biznesowym wspólni­kiem Antoniego Macierewicza.
Główny lustrator III RP wiedział, kim był Robert Luśnia?
- Bez wątpienia. Będąc ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Olszew­skiego, chciał zatrudnić Luśnię w tzw. strukturach równoległych wywiadu go­spodarczego, który miał powstawać przy Urzędzie Ochrony Państwa - ówczes­nej służbie specjalnej wolnej Polski. Jak twierdzi prokurator krajowy w stanie spoczynku Włodzimierz Blajerski, An­toni Macierewicz kazał wówczas ukryć obciążające Luśnię dokumenty, znale­zione przez ludzi z lubelskiego oddziału UOP. W ten sposób krył go i jednocześ­nie pozyskiwał na niego haki. Zwolenni­cy Macierewicza mogą się łudzić, że była to jakaś chytra gra, mająca na celu wy­korzystanie koneksji Luśni z GRU prze­ciwko Rosjanom - ale gdyby tak było, to Macierewicz nie powinien brać od niego pieniędzy! Tymczasem Luśnia prze­kazywał pieniądze z Herbapolu Lublin wydającej tygodnik „Głos” spółce Macie­rewicza Dziedzictwo Polskie. Luśnia był wspólnikiem i wiceprezesem w Herba­polu. Ale przekazywał pieniądze firmie Macierewicza bezprawnie, bez zgody drugiego wspólnika. Były to dziesiątki tysięcy złotych.
Macierewicz twierdzi, że dawno zerwał wszelkie kontakty z Luśnią.
- Kłamie. To znaczy ministerstwo kła­mie w jego imieniu, bo Antoni Macie­rewicz zawsze chowa się za czyimiś plecami. O tym, że złożył doniesie­nie do prokuratury w sprawie mojej książki, poinformował wiceminister Dworczyk. Podobnie sprawa miała się w grudniu ubiegłego roku, gdy napi­sałem tekst o powiązaniach Maciere­wicza i Luśni do „Gazety Wyborczej”. Wtedy również groził procesem - tyle że ustami pana Misiewicza. Minęło pól roku i nic. W sprawie Luśni MON rok temu wydało oświadczenie, że Macie­rewicz zerwał z nim kontakty w 2003 roku, po tym jak rzecznik interesu pub­licznego ujawnił, że Luśnia jest kłam­cą lustracyjnym. Tymczasem do 2010 r. Luśnia figurował we władzach Ruchu Katolicko-Narodowego, kanapowej partii stworzonej przez Macierewicza. Co więcej, w 2004 r., czyli rok po tym, jak został zdemaskowany, Macierewicz awansował go do ścisłego kierownictwa partii. Mam świadka, który zezna w są­dzie pod przysięgą, że widział spotka­nie obu panów już po demaskacji Luśni. Inny świadek - były drukarz podziemia Maciej Wrześniowski - też widział ich spotkanie w 2014 r.! Myślę, że pora, aby minister obrony narodowej wyjaśnił ro­dakom swe relacje z człowiekiem, który nie tylko był esbecką wtyką, ale miał po­wiązania z ludźmi GRU.
W procesie lustracyjnym bronił Luśnię mecenas Andrzej Lew-Mirski.
- To kolejna ciekawa zależność. Lew- -Mirski od dawna jest zaufanym prawnikiem Macierewicza. Jest dziś w MON pełnomocnikiem, zajmującym się odszkodowaniami dla rodzin ofiar ka­tastrofy smoleńskiej. To szczególna i lu­kratywna misja. Co miesiąc pan mecenas dostaje z tego tytułu około 10 tys. zł. Jed­nocześnie warto pamiętać, że Lew-Mir­ski był obrońcą Chrisa (Krzysztofa) Cieszewskiego, którego dziennikarz To­masz Sekielski zdemaskował jako TW „Nila”. Akurat pana Cieszewskiego me­cenas Lew-Mirski przed sądem lustra­cyjnym wybronił, co z Luśnią się nie udało. Ciekawe, że opiekunem Cieszew­skiego z ramienia SB był nie kto inny, jak wspomniany Józef Nadworski (który prowadził Luśnię i był powiązany z siat­ką GRU). Chris Cieszewski wypłynął przy Macierewiczu jako doradca zespołu ekspertów komisji smoleńskiej, próbu­jącej udowodnić zamach. To ten pan pro­fesor, który twierdzi, że brzoza nie mogła urwać skrzydła samolotowi... To zresztą nie ostatni raz, gdy nazwisko Lwa-Mirskiego pojawia się w sprawie.
Co jeszcze?
- Syn mecenasa - Maciej Lew-Mirski - za poprzedniego rządu PiS tworzył wraz z Macierewiczem Służbę Kontr­wywiadu Wojskowego. Według moich informatorów nadal uczestniczy w ope­racjach tej służby, choć nie ma do tego formalnych uprawnień. Jest też we wła­dzach Polskiej Grupy Zbrojeniowej, któ­ra wciąż podlega ministrowi obrony, choć miała przejść pod pieczę wicepre­miera Morawieckiego. Warto również przypomnieć, że Lew-Mirski junior to jeden z uczestników słynnego nocnego najazdu na Centrum Eksperckie Kontr­wywiadu NATO w grudniu 2015 r. Ludzie Macierewicza zjawili się tam z łomem, podrobionym kluczem i podobno z ma­teriałami wybuchowymi.
Z bombą termobaryczną?
- (Śmiech). Widzisz, nawet my śmieje­my się, gdy mowa o wyczynach Maciere­wicza i jego ludzi. Tymczasem udawanie przez niego wariata to sposób na robie­nie bardzo poważnych i groźnych rzeczy, którymi nikt się poważnie nie przejmuje.  
Uważasz, że trotyl i wybuchające pa­rówki to zasłona dymna Macierewicza?
- Oczywiście. Nawet groteskowy pan Mi­siewicz jest u jego boku po to, aby wszyscy skupili na nim uwagę i zastanawiali się, czy nie ma romansu z ministrem. Pod­czas gdy pan Antoni bez przeszkód robi swoje.
Czyli co?
- Niszczy polską armię, niszczy na­szą wiarygodność wobec sojuszników NATO, niszczy nasze bezpieczeństwo. Pozbawił siły zbrojne generałów posia­dających NATO-wskie certyfikaty, prze­suwa fundusze z armii na amatorską obronę terytorialną, wywiera presję na zawodowych oficerów, aby przechodzi­li do tej paramilitarnej bojówki. Nazy­wam tak tę formację, bo wbrew regułom NATO nie podlega ona sztabowi general­nemu, tylko bezpośrednio szefowi MON. W czyim interesie Macierewicz to robi? Kto na tym zyskuje? Oczywiście, nie wszyscy młodzi ludzie, którzy działają
w obronie terytorialnej, mają złe inten­cje. Zapisujący się do niej rekruci zapew­ne wierzą, że będą bronić kraju przed zielonymi ludzikami Putina. Ale koledzy Macierewicza mogą z nich zrobić właś­nie takich ludzików.
Stawiasz hipotezę, że Macierewicz to człowiek rosyjskich służb?
- Nie mam wątpliwości, że liczne i wielo­letnie powiązania z ludźmi Putina, jakie ma Macierewicz, nie mogą być przypad­kiem. Opowiedzieliśmy tylko o jednej konstelacji, a przecież są i inne. Niektó­rzy znajomi Macierewicza z czasów kon­spiracji uważają, że został uwikłany: Rosjanie przyszli do niego jako Amery­kanie i dał im się zwieść. Mogło tak być w przypadku Alfonse’a DAmato, byłe­go amerykańskiego senatora, obecnie lobbysty koncernów amerykańskich ro­biących kosmiczne biznesy z Kremlem. I to dosłownie kosmiczne - bo kupują od firm związanych z Kremlem tytan dla przemysłu lotniczego i silniki rakieto­we, wykorzystywane w amerykańskich satelitach szpiegowskich. Kampanie wyborcze DAmato finansowała mafia sycylijska z Nowego Jorku, powiązana z ludźmi poszukiwanego przez służby USA i współpracującego z Putinem groź­nego mafiozo - Siemiona Mogilewicza.
W Polsce o D’Amato zrobiło się głośno, gdy szef MON zerwał kontrakt na fran­cuskie śmigłowce Caracal i chciał kupie Black Hawk, produkowane przez kon­cern Lockheed Martin, dla którego pra­cuje... firma lobbingowa pana DAmato! Minister spotkał się z nim - z lobby­stą tego koncernu - na osiem dni przed ogłoszeniem swej decyzji. W każdym normalnym kraju powinien być za to zdymisjonowany.
Korzystał z usług D’Amato także pod­czas szczytu NATO w Warszawie.
- Co wyszło na jaw przy okazji afery ze śmigłowcami Black Hawk. W książce udowadniam jednak, że kontakty Ma­cierewicza z DAmato sięgają lat 80. Amerykanin współpracował z organi­zacją polonijną Pomost, której lider Janusz Subczyński był wspólnikiem bi­znesowym Macierewicza w firmie Dzie­dzictwo Polskie i publicystą tygodnika „Głos”.
W kolejnej opisywanej konstelacji główną gwiazdą jest Jacek Kotas.
Od 2002 r. pełniący najwyższe funk­cje w spółkach Grupy Radius, konsor­cjum deweloperskiego pozyskującego grunty w Warszawie i Sopocie. We wła­dzach tej firmy zasiada też Robert Jan Sz. Nie ujawniam nazwiska, bo fakty obcią­żające jego ojca, kontrolującego de fac­to Grupę Radius, są bardzo poważne. To międzynarodowy handlarz bronią, do niedawna przedstawiciel dyplomatycz­ny Gambii w Moskwie. Dyktator Gam­bii sprowadzał z Rosji duże ilości broni. Operację nadzorował handlarz bronią Wiktor But, związany z Mogilewiczem i GRU. Panowie musieli się znać. Zresz­tą w 1995 roku senior Sz. był przedsta­wicielem Montaż Spec Banku. Bank został założony przez sołncewską ma­fię, znajdującą się pod opieką Mogilewi­cza. Wśród swych skarbów Montaż Spec Bank miał nie tylko pieniądze, ale i kom­promitujące nagrania - rosyjski mini­ster został nagrany ukrytą kamerą, gdy w jednym z kontrolowanych przez mafię lokali zabawiał się z prostytutkami. Czy to nam czegoś nie przypomina?
Polską aferę taśmową, która wysadziła w powietrze rząd PO?
- Ludzie z kierownictwa Grupy Ra­dius mają powiązania nie tylko z rosyj­ską mafią, ale i z władzami spółek, do których należała restauracja Sowa i Przyjaciele, gdzie dokonano kompro­mitujących polityków PO nagrań. Czy Antoni Macierewicz stoi za aferą taśmo­wą? Z prawdopodobieństwem graniczą­cym z pewnością mogę powiedzieć, że stoi za nią Siemion Mogilewicz, mający powiązania z ludźmi Radiusa. Rosyjska mafia zafundowała Polakom aferę pod­słuchową, z której PiS odniosło politycz­ne korzyści.
Opowieść o Radiusie rozpoczęliśmy od Jacka Kotasa...
- Był tam jednym z prezesów. I nagle w 2007 r., w czasach pierwszego rządu PiS, został wiceministrem obrony naro­dowej. Służba Kontrwywiadu Wojsko­wego, której szefem był Macierewicz, dała mu dostęp do tajnych dokumentów polskiej armii. Jak twierdzą eksperci, bezprawnie - bo Kotas jako cywil powi­nien być weryfikowany nie przez SKW, tylko przez ABW. Gdy ta informacja zo­stała ujawniona, Służba Kontrwywia­du Wojskowego wydała oświadczenie, że za certyfikat Kotasa odpowiadał nie pan Macierewicz, tylko jakiś pan Zająkała. Ale czy w przypadku tak gigantycznej wpadki służb nie odpowiada ich szef?
Media nazwały wówczas Kotasa „rosyj­skim łącznikiem”.
- Ta historia ma ciąg dalszy. Antoni Ma­cierewicz jako minister obrony sięg­nął po ludzi z think tanku Jacka Kotasa: Grzegorza Kwaśniaka, który publicznie mówił, że nie wierzy w NATO, i pułkow­nika Gaja, publicznie przyznającego, że popiera działania Putina na Ukrai­nie. Powierzył im tworzenie obrony te­rytorialnej. Wiele wskazuje na to, że wzorcem dla obrony terytorialnej jest organizacja Andrieja Skocza - uwa­żanego swego czasu za najbogatsze­go deputowanego w rosyjskiej Dumie. W fundacji Skocza Pokolenie chłopców i dziewczęta szkolą oficerowie GRU. Pan Skocz, co warto wiedzieć, był swego cza­su we władzach Montaż Spec Banku. Tego samego, w którym był pan Sz. kon­trolujący Grupę Radius! Gdzie się czło­wiek nie obejrzy, tam pojawia się nowa nitka powiązań.
Piszesz w książce, że gdy PiS ogłosiło po wyborach nominację dla Antoniego Macierewicza na ministra obrony, to podobnie jak wielu Polaków powtarzałeś: „To się w głowie nie mieści”.
- A wtedy wiedziałem może jedną dzie­siątą tego, co wiem dziś.
Dlaczego Jarosław Kaczyński zdecydował się na ten ruch?
- Hipotez jest kilka. Część informato­rów przekonywała mnie, że Macierewicz ma dokumenty dotyczące finansowa­nia pierwszej partii Kaczyńskiego, czyli Porozumienia Centrum. Mógł je pozy­skać jako minister spraw wewnętrznych. W swoim czasie pisano, że ludzie związa­ni z PC uczestniczyli w różnych aferach dotyczących nieruchomości, Fundu­szu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego czy spółki Art-B... Jak widać, chodziłoby o grube interesy postkomunistycznych bankierów i ludzi służb. Ale jest też inna hipoteza.
Czyli?
- Dotyczy religii smoleńskiej, której Macierewicz stał się kapłanem. Dzię­ki jego wysiłkom wiara w zamach jest wciąż żywa w pewnej części elektoratu, co pozwala z nieżyjącego prezydenta ro­bić męczennika za Polskę. Antoniemu daje to klucz do serca Jarosława, a jed­nocześnie pomaga kreować się na naj­większego przeciwnika Rosji w Polsce, na świecie i w kosmosie. Takie manipu­lacje to jedna z metod uwiarygodniania się ludzi służb.
Co masz na myśli, mówiąc, że Smo­leńsk to klucz Antoniego do serca Jarosława?
- Jeśli prezes PiS czuje się odpowie­dzialny za śmierć brata, posłanego tupolewem do Smoleńska, to Macierewicz, głosząc teorię zamachu, daje mu uspra­wiedliwienie: „To nie ty, to Ruscy go za­bili”. Pozbycie się Macierewicza z rządu niebezpiecznie przybliżyłoby preze­sa PiS do współodpowiedzialności za katastrofę. Nie mówiąc o utracie kilku procent poparcia wśród wyznawców za­machu - i wśród faszyzującej młodzieży, która nie w dziadku Kaczyńskim, tylko w dziarskim, skaczącym do basenu An­tonim widzi potencjalnego wodza.
Czy badając tajemnice Macierewicza, odkryłeś, czemu w takim pośpiechu wracał ze Smoleńska w dniu katastrofy? Podobno chodziło o jakieś ważne papiery.
- Wielu informatorów twierdzi, że o te, które zdobył jako szef kontrwywiadu wojskowego i trzymał w kancelarii pre­zydenta po tym, jak PiS w 2007 r. straci­ło władzę. Macierewicz wystraszył się, że Bronisław Komorowski, przejmując jako marszałek Sejmu obowiązki prezydenta, przejmie i jego ukochaną szafę. Według moich informatorów dziś trzyma te do­kumenty u swego zaufanego prawnika.
Czy mając świadomość, kim jest Antoni Macierewicz, boisz się o siebie?
- Nie. Wierzę w Boga. I jeśli ktoś mnie zabije, to rosyjskie służby i gangste­rzy mogą mieć problem. Jak sądzę, po pierwszym Majdanie nauczyli się, że zabić każdego mogą w Rosji, ale już na Ukrainie niekoniecznie. Polska, mam nadzieję, nie jest w gorszej sytua­cji niż Ukraina, jeśli chodzi o rosyjskie wpływy.


3 komentarze:

  1. to skandal,co się dzieje w tym kraju!!Musi się coś złego wydarzyć..
    Dlaczego prokurator nie zajmuje się Macierewiczem?!O co tu chodzi? na kogo on ma teczki,kto się go boi??Rosja się cieszy z tego co on wyprawia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się cieszę,że są tacy ludzie jak Pan Piątek,może dzięki temu nie wszystko zamiotą pod dywan Kaczyńskiego,Ksiązka bardzo ciekawa, ,ale jeśli dalej człowiek skompromitowany nie traci stołka to coś w tym rządzie jest nie tak...

    OdpowiedzUsuń
  3. Problem polega na tym, że cała góra PiSu może być uznana za partię działającą na szkodę Polski. Żaden urzędnik nie dotknie się tej sprawy aż do wyborów i zmiany partii rządzącej.

    OdpowiedzUsuń