środa, 7 maja 2014

Co myśli wyedukowany idiota



Do europarlamentu idzie po to, żeby obalać Unię za unijne pieniądze. Demokracja jest głupia, lud ciemny, a kobieta powinna być własnością mężczyzny. Janusz Korwin-Mikke jeszcze raz chce wrócić do gry politycznej.

ALEKSANDRA PAWLICKA

Jesteśmy jedyną nadzieją białych! Przy czym przez białych rozu­miem wszystkich, którzy nie są czerwoni! - Janusz Korwin-Mikke wzbu­dza burzę oklasków. Przemawia do zebra­nych na przedwyborczym wiecu Kongresu Nowej Prawicy, który odbył się w ubie­głym tygodniu. Na sali głównie młodzi ludzie, z flagami w dłoniach.
Według ostatnich sondaży Korwin-Mikke zyskuje kosztem partii Janusza Palikota. Rozczarowani działaniami Two­jego Ruchu idą do Nowej Prawicy, której sondaże dają od 5 do 7 procent. Korwin-Mikke startował dotychczas w 17 różnych wyborach. Szesnaście razy przegrał.

Marks i Kisiel
Z Januszem Korwin-Mikkem spotykam się w jego podwarszawskim domu. Ponad stuletni drewniany „świdermajer” wy­różnia się w okolicy. Niewiele już takich zostało na linii otwockiej.
Rozmawiamy w bibliotece. Od podło­gi po sufit półki z książkami. Na środku stary stół bilardowy, ale pierwsze, co rzu­ca się w oczy, to duży portret gospodarza w towarzystwie dżentelmena przypomi­nającego do złudzenia Karola Marksa. Marks trzyma w ręku pustą butelkę. Ma nonszalancko rozpiętą koszulę i wzrok nieco mętny.
- „Filozofowie rozmaicie tylko inter­pretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić” - wie pani, kto to powiedział? Karol Marks - mówi Korwin-Mikke, sa­dowiąc się na kanapie ustawionej obok portretu.
- Nie szkoda panu energii na zajmowa­nie się polityką? - pytam. Korwin-Mikke ma 72 lata.
- Oczywiście że szkoda. Z natury jestem uczonym, ale Stefan Kisielewski powie­dział mi kiedyś, że najlepiej robię polity­kę i mam ją robić. Więc robię.
Kisielewski w „Abecadle Kisiela” pisał: „Janusz Korwin-Mikke - mój przyjaciel. Prezydent liberałów w Warszawie. Tro­szeczkę fantasta, robi wrażenie pomylone­go, ale swoje osiąga i realizuje. Drukuje, wydaje, robi jakieś historyjki. Szalenie pracowity. Poza tym imponuje mi, bo on tę kostkę węgierską w minutę załatwia, nie patrząc, a mnie się to jeszcze do dzisiaj nie udało. A więc geniusz, nie?”.
Kisielewski to filar działalności politycz­nej Korwin-Mikkego. To między innymi z nim w 1987 r. - w pokoju, w którym dziś rozmawiamy - podpisał deklarację Ruchu Polityki Realnej, przekształconego póź­niej w UPR. Wspólne polityczne przed­sięwzięcie planowali zresztą już w roku 1981. Chcieli powołać Narodową Federa­cję na rzecz Wolnej Gospodarki, ale plany pokrzyżował stan wojenny.

Eurorzesza i eurosocjalizm
- Po co panu ten Strasburg? - pytam.
- Jak to po co? Żeby mieć czas w telewizji. Przez siedem lat w ogóle mnie nie pokazy­wano. Poza tym jeżeli wejdziemy do Par­lamentu Europejskiego, to zniknie ważny powód, dla którego ludzie mówili, że nie warto na nas głosować. Ciągłe słysza­łem: macie rację, ale to zmarnowany głos. A jeśli przebijemy się do europarlamentu, to w wyborach do Sejmu dostaniemy 15 procent.
- Czyli eurowybory to tylko trampolina do polityki krajowej?
- Można to tak nazwać, ale unijne pie­niądze, immunitety, darmowe przejaz­dy nie są bez znaczenia. Wykorzystamy je bezczelnie. Weźmiemy pieniądze od Unii i będziemy za jej pieniądze tę Unię obalać od środka.
- A dlaczego ta Unia jest taka zła?
- Bo to twór zawłaszczony przez bandę socjalistów. Pod okupacją UE nawet kraj taki jak Niemcy jest dorzynany. Cała ta zgniła struktura zdycha, nie ma rozwoju gospodarczego, nie rodzą się dzieci. Kom­pletny upadek moralny. Tych ludzi trzeba by rozstrzelać za ludobójstwo.
- Kogo?
- Tak zwanych przywódców, którzy do­prowadzają kraje do upadku. Irlandia była tygrysem Europy. Gdy wprowadziła euro i podniosła CIT, po dwóch miesiącach skończył się cud. Daję pani argumenty rzeczowe. Dziękuję.
Na przedwyborczym wiecu partii Korwi­na każde wystąpienie ocieka antyunijnym jadem: okupacja Brukseli, eurorzesza, banda złodziei. Polska od pierwszego dnia, gdy jest w UE, dokłada do tego in­teresu. Europejskie fundusze to jałmuż­na. Budżet UE - eurosocjalizm. Traktat lizboński - nowa Targowica. Kolejne do­kumenty darte na oczach zwolenników Ja­nusza Korwin-Mikkego i przy ich aplauzie lądują w koszu.

Demokracja i genetyka
- Co chciałby pan zmienić w Polsce? - pytam.
- Na przykład konstytucję, bo dziś to zbędny kawałek papieru. Czytamy w niej, że Polska to kraj demokratyczny, państwo prawa, respektujące zasady sprawiedli­wości społecznej. Otóż te trzy człony są ze sobą sprzeczne, bo albo jesteśmy pań­stwem prawa, albo demokratycznym, albo respektujemy zasady sprawiedliwości społecznej.
- Demokratyczne nie może być pań­stwem prawa?
- Oczywiście, że nie. W demokracji lud może wyrzucić prawo do kosza. Demokra­cja jest głupia, powtarzam to od lat. A lud ciemny. Czy pani wie, że 70 procent ludzi nie rozumie rozkładu jazdy na przystanku autobusowym? To o czym my mówimy?
- Może trzeba lepiej edukować?
- Ludu nie da się wyedukować. Genety­ki pani nie zmieni. Wyedukowany idiota jest gorszy od niewyedukowanego idioty.
- Bo?
- Bo myśli, że nie jest idiotą.
Korwin-Mikke jak każdy polityk wie, że im bardziej kontrowersyjną wygło­si opinię, im mocniej przywali, tym bę­dzie częściej cytowany. - Ale w jego przypadku to nie jest cała prawda. On, dopuszczony do głosu, zaczyna wa­lić słowami na oślep. Ostatnio wpadł już w kompletny chaos myśli - mówi dawny zwolennik, dziś poza polityką. Prosi o ano­nimowość, bo od czasu do czasu spotyka się z Korwin-Mikkem, ale jego ostatnimi wy­stępami jest przerażony.
A Korwin-Mikke właśnie powiedział, że pić wino z gwinta to dla dżentelmena dużo gorsze, niż zgwałcić kelnerkę. Bo jego były partyjny kompan, dziś poseł PO Tomasz Tomczykiewicz, opowiedział, że w przeszlości Korwin-Mikke na partyjnym spot­kaniu pil wino z gwinta. Korwin-Mikke odwinął się, mówiąc, że Tomczykiewicz zgwałcił kelnerkę. Dopiero potem wy­jaśnił, że chodziło mu tylko o pokazanie absurdalności zarzutu.
Jeszcze dalej posunął się w obronie umów śmieciowych. Stwierdził, że „ludzie pracujący w obozie w Oświęcimiu bardzo by się cieszyli, gdyby mogli zawierać umo­wy śmieciowe, a nie pracować na umo­wach standardowych, zapewniających gwarantowane wyżywienie i gwarantowa­ne godziny pracy”.
- Gdyby liczący się polityk, a nawet sze­regowy poseł dopuścił się podobnych wy­powiedzi, zostałby przez opinię publiczną zlinczowany. Korwin-Mikkemu uchodzi to na sucho tylko dlatego, że nikt nie tratuje go poważnie - mówi znajomy polityka.

Strajk i muszka
Korwin-Mikke trafił do polityki jeszcze jako student. W1964 r. został aresztowany za kolportaż ulotek nawołujących do pro­testu przeciwko represjom wobec sygnata­riuszy Listu 34 (list przeciwko zaostrzaniu cenzury podpisało 34 intelektualistów). Korwin-Mikke, wówczas student piątego roku matematyki, stracił prawo do robienia magisterium. Po wyjściu z aresztu zaczął studiować prawo, psychologię i socjolo­gię. Kontynuował też zaczętą wcześniej filozofię. I tylko ją ostatecznie skończył. W międzyczasie był jeszcze aresztowany za udział w wydarzeniach Marca ’68, gdy paradował obwieszony gwiazdami Dawi­da. Należał wtedy już do partii - Stronni­ctwa Demokratycznego. Rozstał się z nią dopiero w 1982 r., gdy SD poparło ustawę o przymusie pracy.
Sympatyzował z Solidarnością. W roku 1980 za wszelką cenę chciał się wkrę­cić w strajkową działalność, ale ponieważ Gdańsk był mocno obsadzony, pojechał do Szczecina, by tam odegrać rolę intelektu­alisty doradzającego robotnikom. Pojawiał się jak zwykle w garniturze i muszce.
- W muszkach chodzę od czasów lice­um. Pierwszą przywiozła mi w 1956 roku ciotka z Brazylii. Cały establishment cho­dził w krawatach, więc jako konserwatysta zacząłem nosić muszki. Mam ich ze czter­dzieści - mówi.
Nie muszka jednak zniechęciła przy­wódców strajku do Korwin-Mikkego, ale jego radykalne poglądy, które mogły zaprzepaścić szansę na porozumie­nie z władzą. Gdy Korwin-Mikke zaczął wciskać robotnikom własne broszurki polityczne, Marian Jurczyk, szef szczeciń­skiego strajku, polecił wyprowadzić go silą za bramę stoczni.

Urban i dziewica
Korwin-Mikkego trudno jednoznacz­nie zaklasyfikować światopoglądowo. W roku 1978 stworzył niezależne wy­dawnictwo Oficyna Liberałów, które wydawało literaturę drugiego obiegu, i był w stanie wojennym internowany. Ale też współpracował z Jerzym Urbanem, a o generale Wojciechu Jaruzelskim mó­wił: „przyzwoity facet, choć komunista”.
„Ofiary stanu wojennego? - kpił. - Nie żartujmy. Przez pierwsze pół roku stanu wojennego ograniczono ruch drogowy, co pozwoliło obniżyć liczbę ofiar wypadków o trzy tysiące”. Urban do tekstów Korwin-Mikkego podchodził z rezerwą, i to nie tylko z powodu wywrotowych poglądów. „Strach było zamieścić jego tekst, ponie­waż to znaczyło, że nazajutrz, zachęcony, przyniesie 10 nowych” - twierdził Urban.
Pisarska płodność pozostała mu do dziś. Znajomi twierdzą, że to jego główne źród­ło dochodów, bo plotkom o grze na gieł­dzie stanowczo zaprzecza. Korwin-Mikke pisze felietony do stworzonego przez sie­bie w 1990 r, tygodnika „Najwyższy Czas”, wydaje książki (głównie zbiory własnych przemówień i publikacji prasowych), za­pełnia obszernymi wpisami swój interne­towy blog. Można tam znaleźć i pochwałę chilijskiego dyktatora Augusta Pinocheta, i wykład o tym, dlaczego należy ob­niżyć wiek zamążpójścia kobiet - bo „na skutek globalnego ocieplenia i hormonów dojrzewają szybciej i w przeciwnym razie dziewczyna - nie da rady: puści się, a Trze­cie Prawo Archimedesa powiada: ciało raz puszczone w ruch - puszcza się dalej”.
Ekonomiczny liberalizm Korwin-Mikkego idzie w parze z ortodoksyjnym wręcz konserwatyzmem światopoglądowym. Ko­bieta ma wychodzić za mąż jako dziewica i rodzić mężowi dzieci. Zajmować się do­mem i rodziną. „Mężczyzna musi czuć się w pełni właścicielem swojej kobiety. Tylko wtedy gotów jest harować dla niej i swo­ich z nią dzieci. Kobietę z przeszłością porzuca się o wiele łatwiej”.
Zona Janusza Korwin-Mikkego, Mał­gorzata, w wywiadzie, którego udzieliła w czasie kampanii prezydenckiej jako kan­dydatka na pierwszą damę, przyznała, że całe życie marzyła o byciu gospodynią do­mową oraz że jej mąż „lekceważy kobiety, które usiłują konkurować z mężczyznami”.
Małgorzata Szmit, magister historii UW, wychowała troje dzieci Janusza z pierw­szego małżeństwa i troje ich wspólnych. Jest nieoficjalną asystentką męża. Wyszu­kuje tematy, które mogą go zaciekawić, i robi korektę jego teksów.
Dziś, gdy wokół Korwin-Mikkego nie ma żadnych znanych nazwisk (w prze­szłości współpracowali z nim m.in. Ju­lia Pitera, Cezary Grabarczyk czy Ryszard Czarnecki) - listy wyborcze zapełnia rodzi­na nosząca rzecz jasna nazwisko Korwin-Mikke. W wyborach do europarlamentu startuje syn, dwie synowe i córka Koryn- na. Ta ostatnia przyznaje, że ojciec wpisał ją na listę bez jej wiedzy. Rzecznik Nowej Prawicy, Tomasz Sommer, tłumaczy, że na listach wyborczych „część kandydatów jest tylko po to, żeby zapełnić listy, szcze­gólnie panie, które jak wiadomo nieszcze­gólnie interesują się tymi wyborami”.

- Co było największym błędem 25 łat transformacji w Polsce? - pytam Korwin-Mikkego.
- Brak pełnej prywatyzacji. Poza ko­szarami i paroma budynkami rządowy­mi nie powinno być cienia własności państwowej. No i nie zrobiliśmy lustra­cji. Byłem człowiekiem naiwnym. Nie za­stanawiałem się nad elementarną rzeczą: jeżeli wszystkim rządzi układ, to jakim cudem ten układ dopuścił do tego, że An­toni Macierewicz został ministrem spraw wewnętrznych? Wierzyłem, że Maciere­wicz wykona uchwałę lustracyjną, tym­czasem on jako człowiek układu ujawnił wyłącznie byłych agentów, podczas gdy na sali sejmowej według różnych szacun­ków siedziało od 200 do 300 aktywnych esbeków.
Janusz Korwin-Mikke był istotnym ele­mentem planu lustracyjnego Macierewi­cza. To on zgłosił w Sejmie projekt uchwały wzywającej rząd do ujawnienia agentów. Na jej podstawie 4 czerwca 1992 roku An­toni Macierewicz odczytał listy agentów, wśród nich byty nazwiska prezydenta Le­cha Wałęsy i marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego. W wyniku tych wyda­rzeń upadł rząd Jana Olszewskiego. Był to jedyny raz, gdy Korwin-Mikke miał wpływ na wydarzenia polityczne. I jedyny raz, gdy był posłem.
W wyborach 1991 roku nie obowią­zywał próg wyborczy. UPR, zdobywając 2,26 proc. głosów, wprowadziła do Sej­mu trzech posłów. Od tamtego czasu ni­gdy nie otarła się nawet o próg wyborczy.
W poprzednich wyborach do euro­parlamentu w 2009 roku sondaże da­wały partii 1-1,5 proc. poparcia, dostała - 1,1 proc.
W 2009 roku Korwin-Mikke opuś­cił UPR i założył nową partię przekształ­coną dwa lata temu w obecny Kongres Nowej Prawicy.
- Z czego jest pan dumny? - pytam. Długo milczy i w końcu odpowiada: - Nie mnie oceniać. Napisałem na przykład naj­lepszą na świecie książkę o ubezpiecze­niach i żadna krytyka jej nie zauważa. Nikt. Wie pani, co chciałbym, aby pisali w rocznicę mojej śmierci?
-Co?
- Był taki anarchista i radykał, nazywał się Machajski. Mówił, że robotnicy nie po­winni walczyć o socjalizm, bo socjalizm to rząd nieudacznych urzędników i nieudacznej inteligencji, a nie klasy robot­niczej. W rocznicę śmierci Machajskiego w Związku Radzieckim pisali o niebezpie­czeństwie machajewszczyzny. Ja chciał­bym, żeby pisali o niebezpieczeństwie korwinizmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz