piątek, 2 maja 2014

Putin też jest gejem



Politycy, którzy najgłośniej krzyczą, że homoseksualizm jest zły, regularnie podjeżdżają pod gejowską agencję towarzyską - mówi Michał  Pirog, tancerz, choreograf i ujawniony gej.

Rozmawiała
MAGDALENA RIGAMONTI

Na okładce pana książki jest napisane, że to autobiografia. Ile pan ma lat?
Jeszcze 34.1 od razu pani powiem, że ni­gdy nie jest za wcześnie na autobiografię. Zwłaszcza taką, w której o coś walczę.
O swoją popularność?
O sprawę. Może zabrzmi to górnolotnie, ale czuję się bojownikiem. Kiedyś jeden chło­pak powiedział, że przyznał się rodzicom do bycia gejem po przeczytaniu wywiadu ze mną.
To teraz, po książce, będą się przyzna­wać tysiące. O to panu chodzi?
Nie, ja tylko mówię: chcesz być szczęśliwy, musisz zaryzykować. Pamiętaj, że o wszyst­ko, o czym marzysz, musisz się upomnieć.  
Paulo Coelho z pana.
To akurat kabała. Filozofia, która uczy, żeby od życia chcieć absolutnie wszystkiego, mieć bardzo dużo oczekiwań...
Oj, czuję, że znowu będzie jakaś złota myśl.
No dobra, możemy teraz próbować zmieniać mój światopogląd. Moim zdaniem bardzo dużo chcemy od życia i boimy się po to sięgać, boimy się mówić głośno.  
Przecież pan się nie boi. Pan sobie już sam wystawił pomnik bojownika. A w pana książce koleżanki, m.in. Kinga Rusin i Weronika Marczuk, złożyły panu hołd.
Jakoś tak wyszło. Nikt nie powiedział wielu niepochlebnych rzeczy na mój temat. My­ślałem, że chociaż Edward Miszczak powie, że jestem popierdolony i nie da się ze mną pracować.
Kocha pana bardziej niż Kingę Rusin.
Tego nie wiem, ale zaryzykuję stwierdzenie, że w jakiś tam sposób lubi. A przyzna pani, że normalny to ja nie jestem. Zawsze dążę, żeby stanęło na moim. Prosiłem Izę Bartosz, żeby kogoś znalazła, kto powie o mnie coś złego, kontrowersyjnego.
Ona nawet o „mamie małej Madzi” po­trafi napisać pozytywną książkę.
Czy pozytywną? Tego nie wiem. Właśnie dlatego zgodziłem się z nią pracować. Ona została uznana za hienę dziennikarską, ale nie za to, co napisała, tylko o kim napisała. Pomyślałem, że fajnie mieć autora, którego oceniono, zanim go poznano. To jest sytu­acja podobna do mojej. Mnie oceniają przez pryzmat mojego homoseksualizmu, żydostwa, patrzą, że jestem niski, drobny. Tyle. To im wystarcza, żeby ocenić i wydać wyrok. 
Niech pan nie przesadza. Nie jest pan konusem.
Na szczęście we Włoszech, w Izraelu uchodzę za wysokiego. Izę Bartosz skrzywdzono, więc...
Wiem, wiem, pan broni wszystkich.
Nawet tych, którzy mi zrobili krzywdę. Sta­ram się zrozumieć, dlaczego to zrobili.
Anioł.
Już bez ironii, proszę. Mnie interesują po­budki, skąd się ta niechęć do mnie wzięła. Nie jestem głupi, nie wkładam kija w mrowisko dlatego, że chcę zamieszania. Tylko po to, że to może coś zmienić.
Rozumiem, że zmienić w społeczeństwie. 
Oczekuję dialogu. Zmiany w społeczeństwie już zachodzą, tylko są niewypowiadane. Ja nie prowokuję.
Błagam.
Nie prowokuję! Jeśli prowokacją nazywamy mówienie o tym, kim jesteśmy, to znaczy, że żyjemy w najbardziej zakłamanej czaso­przestrzeni.
Przecież pana książkę czyta się jak jedną wielką kolorową gazetę o życiu celebrytów.
Czyli wyszło nie tak, jak chciałem? No w końcu jestem celebrytą. To jak się ma ją czytać - jak o zmaganiach z dniem codzien­nym piekarza? Mnie nie obchodzi, co media o tej książce powiedzą. Mnie interesuje, co w czytelnikach zostanie po jej przeczytaniu.
Pan celuje w jakieś 100 tys. czytelników, prawda?
Muszę sprzedać więcej niż Kinga Rusin i Tomasz Lis (śmiech). Tak naprawdę każdy chce sprzedać jak najwięcej, ale nie to jest najważniejsze. Danuty Wałęsy pewnie nie pokonam.
Jej książka jest poradnikiem dla ciemię­żonych kobiet PRL, a pana - dla ciemię­żonych homoseksualistów w III RP.
Czyli moich odbiorców jest jednak mniej, w mniejszości celuję. Najchętniej pisałbym o wariactwach życia. Jednak w końcu sku­piłem się na przełomowych momentach, na tym, że możemy być szczęśliwi mimo wielu niepowodzeń. To nie jest poradnik dla ciemiężonych homoseksualistów. To książka dla tych, którzy boją się wyjść z cienia lub walczyć o swoje marzenia.
Pan przecież chciał popełnić samobój­stwo, skakać z okna.
Ja jedynie chciałem, a wielu niestety odbiera sobie życie. Zgubiłem się, straciłem równo­wagę, gorycz przeważyła szalę.
Bo kolejny związek się panu nie udał. Bo ktoś na ulicy krzyknął za panem: ty pe­dale. Bo wiele spraw się nawarstwiło.  
Uzmysłowiłem sobie, że przez ostatnie osiem, dziewięć sezonów miałem maskę, przyjąłem rolę. Uśmiechałem się, kiedy mnie wytykano palcem, szkalowano i opluwano. Przyszedł jednak taki moment, kiedy się nie dało dalej grać, bo bohater nie był ze scenariusza powieści, to ja nim byłem. Ale rozczarowań, niedobrych wydarzeń też wtedy nie brakowało. No
i pomyślałem, że happy endu nie będzie, że pora to wszystko zakończyć. Ktoś kiedyś powiedział, że tak długo mamy wyobrażenie o swojej wielkości, jak długo nie konfrontujemy się z końcem. Z drugiej strony ja mam takie podejście: OK, to jest tylko życie. Nowe można zacząć na czysto. Dostać nowe ciałko i dalej.
Co pan mówi? Jak w „Cali of Duty”?
To nie o grę komputerową chodzi. Głęboko wierzę w reinkarnację. Wierzę, że wszystko jest zamkniętym kołem, nic się nie kończy, nawet śmierć nie jest końcem. Po prostu powiedziałem do siebie: nie przeszedłem levelu, chcę zacząć jeszcze raz. Chciałem włączyć pauzę. Moja przyjaciółka weszła do mojego mieszkania, znalazła mnie na parapecie i dość umiejętnie zaczęła ze mną rozmawiać. Usłyszałem: na tyle cię tylko stać? Może wymyślisz coś mądrzejszego, bardziej spektakularnego.
Dlaczego pan wyoutował Piaska?
Andrzeja Piasecznego ? Nie ma w tej książce nic na jego temat.
Pan dokładnie opisuje, gdzie mieszka­liście, Kabaty, potem dom, który pana chłopak postanowił wybudować na od­ludziu, o jego białym związku ze starszą kobietą, matką dwóch synów, którym próbował w mediach przykrywać swój homoseksualizm.
Ta książka to nie dokument, to nie kronika.
Ja mówię o sytuacjach, które mnie spotkały nie zawsze chronologicznie. Czasem osoby nazywane inicjałami mają moje cechy, czasem partnera i przyjaciół. Wracając do Kabat... Dlaczego nie pomyślała pani, że opisuję Hankę Śleszyńską, która też tam mieszka?
Bo jest pan gejem.
Ona zawsze mówi: jako gej kocham cię, Pirógu. A dlaczego nie pomyślała pani o Ma­teuszu Damięckim, o którym się spekuluje, że jest gejem, a jego matka jest moją agentką. Albo o Robercie Rozmusie...
On jest gejem?
Powiedziałem, że się spekuluje. Krzysztof Ibisz wtedy też mieszkał na Kabatach, w tym samym bloku co ja. Dzieliłem z nim taras. Sławomir Zieliński też chyba tam mieszka. Dla jednych Z. będzie Piasecznym, dla in­nych kimś innym. A ja i tak z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nikogo nie wyoutowałem.
Andrzej Piaseczny już zadzwonił do pana z pretensjami? Pytam, bo pan pisze, że współpracownicy zabronili mu mówić o homoseksualizmie.
A pani ciągle swoje. Znamy się z Andrzejem. Nasza współpraca się nie układa. Jestem autorem choreografii do jednego z jego teledysków i chyba do dzisiaj mi nie wybaczył, że wyciąłem go ze scenariusza.
Panie Michale, to wygląda jak zemsta, jak coś na złość.
Teraz, rozumiem, jesteśmy na takim etapie, że pani chce coś ode mnie wyciągnąć, a ja się bronię? OK. W książce cytuję fragment wywiadu, którego udzielił Piasek. Ale cytuję też fragment wywiadu Madonny, jak mówi o swoim byłym mężu. Może sobie pani domniemywać, co pani chce.
Pan by chciał, żeby wszyscy niewyoutowani homoseksualiści wyszli z ukrycia. Słyszę, że pani nie ma najlepszego zdania o mojej książce.
Przeczytałam od dechy do dechy.
Moim przesłaniem jest to, żeby ludzie po jej przeczytaniu pomyśleli sobie: chcę być taki, jaki jestem, i mówić o tym głośno. Dotyczy to zarówno homoseksualizmu, jak i religii, koloru skóry, różnic, jakie są między nami. Chciałbym, aby ludzie zadali sobie też pytanie, czy wolno nam innych za te małe różnice wytykać palcami i włazić z buciora­mi w ich życie.
To pan ma takie złe zdanie o polskim społeczeństwie?
Nie. Zostaliśmy nauczeni skromności.
By nie mówić o sobie prawdy. Nie wiem po co. Przecież każdy marzy o tym, żeby się realizować, sięgać wysoko. Może już czas z tym skończyć. Zamiast patrzeć i oceniać innych, pomyślmy o własnym Mount Evereście i drodze po własne szczęście.
Jeszcze raz powiem: pan chciałby lawiny coming outów. Chciałby pan, żeby Piasek powiedział o swoim homoseksualizmie, ludzie z show-biznesu, politycy.  
Chciałbym, żeby każdy zrobił to, co mu da szczęście i wolność. Nie każdy zaraz chce się wyoutowywać. Nie oczekuję, że Kuba Wojewódzki powie: tak, byłem z Tomkiem Kammelem.
Są gejami?
Podałem ich jako przykład. Dlatego że wszy­scy już im i wielu innym taką łatkę przypięli. A czy są gejami? Niech pani ich spyta.
Nie wytnie pan tego z wywiadu.
Nie wytnę. Nie ja jestem autorem tych spe­kulacji. Niech Wojewódzki mówi, co chce.
Pan powiedział publicznie, że jest gejem, a u Wojewódzkiego w programie dorzu­cił, że także Żydem.
I wydawało mi się, że będzie super, a ciągle za to dostaję po głowie. Przecież moja mama przez całe życie ukrywała to, że jest Żydów­ką, i wiem, że miała powody. Bezczelnie mi się wydawało, że te czasy już minęły. Gwa­rantuję pani, że nie minęły.
Ze swojego homoseksualizmu nie robił pan chyba nigdy tajemnicy.
Co innego, jeśli wie o tym kilkaset osób, a co innego - jeśli pół Polski. Tak samo z ogło­szeniem tego, że jestem Żydem. Nigdy do końca nie rozumiałem deklaracji w rodzaju: dzień dobry, jestem Arabem, Polakiem, Żydem.
Ale kiedy pan to powiedział, zrobiło się zamieszanie i było panu w to graj.
A gdzie tam! Przecież przez to nie dostałem żadnej reklamy jakiejś telefonii komórkowej, mrożonek ani niczego innego (śmiech). Okazało się, że jestem za bardzo kontrower­syjny. W badaniach wyszło, że krzyczący cham i prostak jest akceptowany przez społeczeństwo, ale Żyd i pedał już nie za bardzo.
Wie pan, ja o panu staram się myśleć jak o artyście, a pan mi w tym przeszkadza i opowiada, z kim sypia.
Każdy mój związek wpłynął na moje postrzeganie świata. One mnie kształtowały. Pamiętam, jak zrozumiałem, że chciałbym wziąć ślub, założyć rodzinę, mieć dzieci. Przecież planowałem ślub z Oshrinem - w Izraelu śluby jednopłciowe są legalne. Legalna jest też adopcja dzieci. Mieliśmy zamieszkać w Berlinie.
Ale pana chłopak wolał zostać z mamą w Izraelu, niż się wyprowadzać do Eu­ropy.
Nie miałem na to wpływu. Nie można na nikim wymuszać zmian. To jest gwałcenie.
Z tego powodu skończył się związek z Z., z Iwanem, z Oshrinem. Z tego powodu od trzech lat nie może się rozpocząć mój związek z Kubą.
Z tego powodu, że pan jest narcyzem, panie Michale.
Nie jestem. Mogę kręcić falafele na plaży, byle tylko być z osobą, którą kocham. Pani mnie nie zna i powiem pani, że w związku robię wszystko, by drugiej osobie było dobrze. A narcyz? OK. Jestem super, lubię siebie na co dzień. Jestem fajny, w miarę za­bawny, umiem wyluzować, nie mam napinki z tego powodu, że jestem gwiazdą. Lubię pracować. Ostatnio mogłem pracować lżej, przyjmując pracę w Polsacie.
W „Tańcu z gwiazdami”?
Tak. Ale taniec towarzyski jakoś nigdy mnie nie pociągał. Musiałbym dokonać samogwałtu. A po co mi to ? Choć byliśmy zaawansowani w rozmowach. Propozycja intratna, niby wszystko zarąbiste, wybrałem jednak coś innego.
Krzysztof Ibisz podobno za darmo to prowadzi.
Podobno, podobno. Wie pani, ja nie muszę być w telewizji. Edward Miszczak mówił: idź do Polsatu. A ja: daj mi coś, co mnie zatrzyma, daj mi coś, czego nie robiłem.
I dostałem zlecenie na film dokumentalny. Nie muszę zdradzać, że na dokumencie nie zarobię fortuny. Ale tu nie chodzi o wielkie pieniądze, większą sławę. Chodzi o wyzwa­nia, pokazywanie świata. Jego problemów i uroków. To kocham w telewizji.
Wiem, że ma być o Moskwie.
Tak, chcę tam pojechać. Między innymi dlatego, że nie zgadzam się z polityką Putina. Rosja to jest kraj, gdzie codziennie łamane są prawa człowieka.
Na szczęście sam pan o sobie mówi, że nie ma nic z „przegiętej cioty”, więc nie wsadzą od razu pana do więzienia.
Gdyby miało mi się coś stać, to chciałbym, żeby to było zarejestrowane. Wtedy nikt mi nie zarzuci, że to wymysł. Nie będę nic aranżował. Chcę pokazać zastane życie. Pocztówki mnie nie interesują. A nie słyszała pani, że Władimir Putin jest gejem?
Wyczuwa pan, kto jest gejem, a kto nie?
Tak. Ale musiałbym go na żywo zobaczyć, żeby mieć pewność. Przez telewizor, jak Kaszpirowski, nie dam rady. On jest nie- pogodzony z sobą, wyżywa się na innych, maltretuje społeczeństwo. I tu możemy się zastanawiać, czy wpływ na to miały relacje z rodzicami, czy brak akceptacji, kiedy był dzieckiem. Zazwyczaj ludzie, którzy są niepogodzeni ze swoją orientacją, próbują ten ciężar zrzucać na innych. Na pewno coś z psychiką Putina jest nie tak, więc tym bar­dziej o tym, co się tam dzieje, trzeba mówić, robić dokumenty. Boję się ich, ale do nich jadę. Mam znajomości. Nic mi się nie stanie (śmiech).
Dużo alkoholu pan pije?
Wczoraj dużo. Czuć? [Michał Piróg krzyczy do kelnera: „Pięcia, o której skończyliśmy?
O czwartej?” - przyp. MR].
Tańczył pan?
Nie. Łaziłem od baru do baru. Wszystko na spontanie. I najlepiej pić tam, gdzie jest tanio.
Bo pan stawia wszystkim.
A, to już różnie. Nie lubię niemrawego zbierania się do płacenia rachunku. Wstaję
i płacę. Uważam, że pieniądze się raz ma, a raz nie. Nie odkładam na emeryturę.
Już mówiłam, że myślałam o panu jak o artyście, kreatorze.
Najsłynniejszy tancerz, którego nikt nie widział, jak tańczy - to o mnie.
Kiedyś byłam na musicalu „Koty” z pana udziałem.
Naprawdę? Czyli pani jest świadkiem, że jednak tańczyłem! Nie moja wina, że spekta­kli nie pokazują w telewizji. Trzeba podnieść tyłek i pójść do teatru. Pracuję z tancerzami na całym świecie, również dzięki mnie od­noszą sukcesy. To jest mój żywioł.
Pan ma talent w tym drobnym ciałku.
Podobno mam. Lekki, zwinny. Niby ma­lutki, a dużutki. Chcę się też oficjalnie pożegnać z tańcem, ze sceną, bo przecież wiadomo, że jak się rozerwało kręgosłup, to tańczyć się nie będzie.
W Sali Kongresowej?
Nie, pewnie w jakimś w małym offowym teatrze. Jeden spektakl, koniec.
Na sali Kinga Rusin, Weronika Marczuk i jeszcze kilku celebrytów z TVN.
W pierwszej kolejności, dziewczyny, prze­praszam, zaproszę najbliższe mi osoby. Ale dziewczyny też. Za Weroniką stoję murem. Zwłaszcza po tym, jak niejaki agent Tomek w swojej książce opisał relacje ze mną.
Też jest homoseksualistą?
Podobno (śmiech). Pisze, że się ze mną przyjaźnił, bo ja na niego leciałem, zapra­szałem na kolacje, imprezy. Tylko że ja nie miałem z nim żadnych relacji. Na razie mam zeznawać przeciwko niemu w sądzie. A poza tym on jest kompletnie nieinteresującym burakiem. Rozumiem, że myślał o sobie, że wygląda jak Lenny Kravitz, ale to jest cho­dzące zło.
I jesteśmy przy polityce.
Powiedzieć pani coś, co jest dosyć istotne, a jeszcze żadne medium nie odważyło się o tym napisać? Jeśli społeczeństwo chce wiedzieć, którzy politycy są pedałami, to tu, w centrum Warszawy, przy Chmielnej, jest homoseksualna agencja towarzyska. Wie pani, piękni młodzi chłopcy, te rzeczy. I co­dziennie, regularnie podjeżdżają służbowe samochody prosto z Wiejskiej.
Kto podjeżdża?
Ja nie plotkuję. Nie będę podawać nazwisk. Żeby było śmieszniej, ci, co najgłośniej krzyczą, że homoseksualizm jest zły, też podjeżdżają. Pamiętam, jak na jakimś spotkaniu jeden z tych polityków chciał, żebyśmy sobie zrobili wspólne zdjęcie. Powiedziałem: nie ma takiej możliwości, bo mówisz, że pedały to jest zło, a sam jesteś pedałem. Powiedz ludziom o tym, to wtedy
możemy się fotografować. Przecież ten poli­tyk ma chłopaka, żyje z nim, a wychodzi na mównicę i opowiada farmazony.
Michał Kamiński używał publicznie słowa pedały. O nim pan mówi?
Nie. Wróćmy do czasów, kiedy żył jeszcze śp. prezydent Kaczyński, do koalicji z LPR. Wierzejski, Giertych, politycy stający się celebrytami. Trochę panią podprowadzam (śmiech). Nie interesuje mnie, czy te osoby chcą się wyoutować, czy nie. Są obłudnymi małymi fiutkami. Tak, obłuda mi bardzo przeszkadza.
To polityka, a nie obłuda. Pan też jest w pewnym sensie politykiem.
Trzy razy miałem propozycję wejścia do polityki. Zawsze odmawiałem. Wolę robić to, co chcę, a nie to, czego ode mnie by oczekiwano. Boję się polityków. A w zasadzie całych grup. Bo w polityce nie ma jednostek, przynajmniej u nas.
Jarosław Kaczyński?
On jedyny. Spokojnie mógłby konkurować z Władimirem Putinem. Ten sam problem zaburzenia poczucia wartości. Ta sama potrzeba wyżycia się. Poznałem jego brata - świetny, dobry człowiek, super. A jeszcze fajniejsza była pani Maria. Z drugiej strony, jeśli utrzymywali kontakty, to ten Jarosław może nie do końca jest taki zły. Jest częścią jakiegoś utopijnego planu partii. Ale, żeby było jasne, ja go nie poprę. Brakuje mi inne­go silnego polityka, lidera.
Takiego jak pan.
Przecież pani widzi, że ja mam krótkie spodnie i skarpety podciągnięte pod same kolana. Stylowo. A w polityce nie ma nic stylowego.
ŻRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz