poniedziałek, 26 maja 2014

Zawróceni



Politycy odchodzący z partii lub z nich wyrzucani nie mają łatwego życia. Aby odnaleźć się ponownie w „branży" muszą czymś zabłysnąć, zasłużyć się w nowym środowisku, a najłatwiej to zrobić atakując dawnych kolegów. To z kolei odbiera wiarygodność. Ostatnio z tym paradoksem zetknął się Paweł Piskorski.

Wojciech Szacki

Na co wtorkowej konferencji Donal­da Tuska premier ogłosił, że rząd podjął uchwałę w sprawie kon­wencji o zwalczaniu przemocy wo­bec kobiet. Ale większe emocje wzbudziły pieniądze Kongresu Liberalno-Demokratycznego, historia rodem z początku lat 90. Czyżby partia Tuska była wówczas nielegal­nie finansowana z zagranicy?
Pytany o to premier odpowiedział dłuższym monologiem o Pawle Piskor­skim, sprawcy zamieszania. W świeżo wydanym wywiadzie rzece („Między nami liberałami”, rozmawiał Michał Ma­jewski) Piskorski, kiedyś jeden z liderów KLD i współzałożyciel Platformy, rzucił: „Dla mnie jest oczywiste, że CDU wspie­rało finansowo KLD, ale to były kwestie omawiane między Kohlem a Bieleckim”.
Zaledwie jedno zdanie w 400-stronicowej książce, żadnych dowodów, a taki oddźwięk. - Wiarygodność Pawła Piskor­skiego nie różni się niczym od wiarygod­ności jego oświadczeń majątkowych, które stały się przysłowiowe w Polsce. Do­kładnie pamiętam, dlaczego wyrzucałem go z Platformy - kontratakował premier. Przypomniał, że choć w polityce zajmo­wał zwykle wyższe stanowiska od Pi­skorskiego, to ma dziesięć razy mniejszy majątek. Opowieści z książki nazwał mie­szaniną „prawdy, insynuacji i zwykłego kłamstwa”. Ale głośnego procesu raczej nie będzie. Premier tłumaczył, że dla nie­go „nie jest kwestią honorową pojedynko­wać się z Pawłem Piskorskim”.
- Nie brałem żadnej pożyczki od CDU. Ani jako szef KLD, ani jako zwykły oby­watel, ani później jako lider Platformy - oświadczył Tusk. Wypomniano mu jed­nak, że honor nie przeszkadzał mu poje­dynkować się sądowo z Jerzym Urbanem, i to w sprawie primaaprilisowego żartu.
Co ciekawe, ta zdecydowana deklara­cja nie jest wcale sprzeczna ze słowami Piskorskiego, który w kontekście wspar­cia od CDU wspomina nie Tuska, lecz Jana Krzysztofa Bieleckiego, ówczesnego lidera polskich liberałów.
Tak czy inaczej Piskorski - dziś kandy­dat Europy Plus Twojego Ruchu do euro- parlamentu - zdołał wrzucić w kampanię wątek niemiecki. KLD to wprawdzie dla wyborców skamielina, ale temat można podrasować. „Wprost”, tygo­dnik, dla którego pisze Majewski, zrobił z niego okładkę - „Niemiecka pożyczka Tuska. Jak niemieckie CDU sfinansowa­ło powstanie partii premiera”. I jeszcze aktualne, niearchiwalne zdjęcie szefa PO przysłonięte niemiecką flagą.
Mniejsze partie opozycyjne, jak też sam Piskorski, już zażądały powoła­nia komisji śledczej ds. finansowania partii, ale w tym Sejmie to nierealne. Jeśli Piskorski nie przedstawi dowodów na nielegalne finansowanie KLD, sprawa szybko obumrze, co najwyżej podnosząc sprzedaż książki.

Równia pochyła
Piskorski nie zostanie dzięki niej euro- posłem (ma minimalne szanse na man­dat, Europa Plus w sondażu CBOS spadła poniżej progu wyborczego). To po co wy­dał książkę? Czytelnik nie ma raczej wąt­pliwości, że chodzi o rzut jeszcze jedną cegłą w wizerunek Tuska, ale autor przekonuje, że chodzi po prostu o cieka­wą historię.
-Miałem ją zaplanonąna2011 r„ ale postanowiłem poczekać. Teraz, gdy zosta­łem oczyszczony ze wszystkich zarzutów - trwa jeszcze tylko jedno postępowanie - uznałem, że czas wydać książkę - mówi POLITYCE Piskorski.
Jego majątkiem - a raczej jego źródła­mi - interesowała się prokuratura i CBA, zarówno za rządów PiS, jak i Platformy. Spore pieniądze zarobił w latach 90. na grze w kasynie i handlu antykami. Z partii Tuska został wyrzucony w2006 r„ gdy „Dziennik” napisał, że za ponad mi­lion złotych kupił 320 ha gruntów pod za­lesienie na Pomorzu Zachodnim.
Wtedy od ponad dwóch lat był już jednak w PO na równi pochyłej; chodziło nie tylko o kłopoty wizerunkowe, których przyspa­rzał Tuskowi, lecz także rozminięcie się z obowiązującą w partii linią i wypadnięcie z kręgu współpracowników lidera.
Dziś Piskorski twierdzi, że jego książka jest przede wszystkim o tym, jak porwały się więzi między liberałami, i o tym, jak Tusk, w dużym stopniu na własne życze­nie, został dziś niemal zupełnie sam.
Opowieść płynie wartko, a w centrum znajdują się dwaj bohaterowie - Tusk i Pi­skorski. Cudowne dzieci polskiej polity­ki. 34-letniTuskw 1991 r. został po Janu­szu Lewandowskim szefem KLD, partii, która miała własnego premiera. 23-letni Piskorski w 1991 r. wszedł do Sejmu. Obaj znaleźli się na aucie, gdy KLD nie przekroczył progu wyborczego w 1993 r. Później lepiej wiodło się Piskorskiemu, który wywalczył sobie duże wpływy w Warszawie i został posłem, a potem prezydentem stolicy. Tusk tylko dzięki interwencji Leszka Balcerowicza - wów­czas szefa Unii - zdołał się załapać na li­stę wyborczą do Senatu w 1997 r. Nikt nie widział w nim przyszłego premiera i politycznego hegemona.
Piskorski wspomina, jak Tusk - jeszcze jako polityk KLD - był zaproszony do Su­wałk na spotkanie z sympatykami partii. Miejscowy działacz, znając lidera, zadzwo­nił do niego, żeby się upewnić, że na pew­no przyjedzie. - Jadę, jadę, tylko zjem zupę - odparł przyszły premier. Potem dzwonił jeszcze kilka razy, że się samochód zepsuł, że musi wracać itp. Po prostu nie miał ochoty jechać do odległych Suwałk.
Przez wiele lat między Tuskiem a Pi­skorskim układało się świetnie. Tusk, który nie miał mieszkania w Warsza­wie, nocował w - jak mówi były polityk PO - tzw. donaldówce, czyli jednym z pokojów w mieszkaniu Piskorskiego. Pili wino, gadali o polityce.
W 2000 r. Piskorski pomagał Tuskowi w walce o władzę w Unii Wolności. Nie­znacznie wygrał jednak Bronisław Gere­mek, a liberałowie zostali wycięci w wy­borach do rady krajowej. Ta klęska - oraz równoległe przetasowania na scenie poli­tycznej - doprowadziły do powstania Plat­formy Obywatelskiej. Zakładali j ą nasi dwaj bohaterowie, korzystając z popularności Andrzeja Olechowskiego i ze wsparciem Maciej a Płażyńskiego. Ale, jak przypomina Piskorski, niewiele z tamtej partii zostało. Zarówno personalnie, jak i programowo.
Ewolucja PO to bodaj najciekawszy fragment książki. Piskorski jest wtedy antypisowski, tylko w jego regionie nie ma koalicji PO-PiS w wyborach samorzą­dowych 2002 r.; jest też bardziej prounijny niż reszta partii. Politykę zagraniczną PO, mocno eurosceptyczną, tworzą wówczas Jan Rokita (sławne „Nicea albo śmierć”) i Jacek Saryusz-Wolski. Gdy Ole­chowski poprze Traktat Konstytucyjny, zostanie za to ostro przywołany do po­rządku przez kolegów z partii. Piskorski dostał z kolei propozycję nie do odrzu­cenia - miał kandydować do Europa-lamentu w 2004 r., co oznaczało jego marginalizację. Wypychanie go z partii miało potrwać jeszcze dwa lata.
Jak książkę przyjęła Platforma? - Książ­kę przejrzałem. Jest bardzo piskorskocentryczna, autor opisuje świat, jakby był jego pępkiem. I czasem rozmija się z rzeczywi­stością. Opowiada o jakichś limuzynach, które Tusk pożyczał od biznesmenów, a ja pamiętam, jak ratowałem starego volks wagena Tuska - golfa czy polo - w któ­rym wysiadł akumulator i trzeba go było pchać-wspomina były polityk KLD. Ale i zaznacza, że w opisie działania partii jest sporo racji. Inny rozmówca, daw­ny warszawski znajomy Tuska, uważa z kolei, że Piskorski tylko musnął temat i ze względów procesowych powstrzy­mał się od opowiedzenia wielu historii.

Podcięte skrzydła
Rozrachunkowa książka Piskorskiego to w istocie nic nowego. W Polsce roi się od byłych polityków niecierpiących swo­ich dawnych partii. - Nie martw się chło­pie. Tutaj każdy skądś przyszedł - zawołał do Michała Kamińskiego Tusk na niedaw­nej konwencji wyborczej PO, po tym, jak nie przyjęto nowego kolegi zbyt ciepło.
I rzeczywiście, wystarczy zerknąć na ławy rządowe. Minister edukacji Jo­anna Kluzik-Rostkowska już na zawsze będzie obiektem złośliwości, bo w jednej charakterystycznej garsonce (i w ciągu zaledwie kilku miesięcy) promowała Jaro­sława Kaczyńskiego, tworzyła PJN i wstę­powała do rządzącej PO. Szef dyplomacji Radosław Sikorski był ministrem w rządzie Jarosława Kaczyńskiego i idolem „Gazety Polskiej”. Minister zdrowia Bartosz Arłu- kowicz - nadzieją SLD. W eurowyborach PO wystawia Dariusza Rosatiego, kiedyś konkurenta z lewicy, oraz dawnego wice­prezesa PiS Pawła Zalewskiego.
Ich obecność w PO jest nieprzypad­kowa. - Poszerzają spektrum partii, po­zwalają zabiegać o nowych wyborców.
Z drugiej strony są całkowicie bezpieczni dla lidera, bo bez niego nie mieliby nicze­go - tłumaczy polityk Platformy Chyba największy dotąd sukces, jaki dawny „za­wrócony” osiągnął w nowej partii, to sta­nowisko szefa MSZ, jakie otrzymał w ga­binecie Tuska Radosław Sikorski. Ale już w prezydenckich prawyborach w Platfor­mie nie miał szans, bo jest jednak z tam­tej strony, nawet po wygłoszeniu słynnej frazy o „dorzynaniu watah”. Tak jakby pułap lotu był z góry ograniczony.
Na politycznej scenie nie brakuje teraz zwłaszcza byłych polityków PiS. Szczegól­ne uczucia w dawnych kolegach budzi Ka­miński, kiedyś współtwórca strategii PiS, dziś kandydat PO na europosła. Też wy­dał rozmowę rzekę - „Koniec PiS-u" (roz­mówcą był Andrzej Morozowski) - której towarzyszy szereg złośliwych portretów polityków PiS, jego niedawnych kolegów: „Wyjątkowo ponura postać”, „człowiek siermiężny”, „prochu nie wymyśli”.
- Zawsze wiedziałem, że to łobuz, na­wet jak był w PiS. Po odejściu zachował się szkaradnie, buduje pozycję polityczną na atakach na nas. Inni byli politycy PiS starają się racjonalizować swą postawę, twierdzą, że odeszli z powodów różnic po­litycznych, powstrzymują się od otwartych ataków. Kamiński nie zna miary-komen­tuje polityk PiS.
Szef struktur PiS Joachim Brudziński, którego Kamiński potraktował zresztą bar­dzo łagodnie, opisując go jako wesołego kompana, też krytykuje byłego kolegę.
- Nie mam potrzeby spotykać się z Mi­chałem Kamińskim. Grubiańsko uderza w moje środowisko polityczne i lidera, któremu niedawno składał hołdy. Trochę szkoda, bo faktycznie, gdy pracowaliśmy razem, często się widywaliśmy, lubiły się nasze rodziny -mówi Brudziński.
Jego zdaniem podejrzany jest sam fakt opuszczenia partii. - Jedni zachowują się przyzwoicie, nie są zacietrzewieni i nie ata­kują byłej partii. Inni - mówiąc językiem Wańkowicza - skundlili się. Ale niezależ­nie od ich indywidualnego nastawienia do byłych partii, ich postępowanie jest oszukiwaniem wyborców. To niszczenie systemu partyjnego. Jestem ostatni, któiy by komplementował Janusza Palikota, ale tylko on oddał mandat poselski i zbudował partię od podstaw - uważa Brudziński.
Jakby zapomniał, że w jego własnej partii są ludzie, którzy wyszli z innej i ani myśleli składać mandaty, w ich przypadku europoselskie - mowa tu np. o Zbigniewie Kużmiuku i Januszu Wojciechowskim, byłych politykach PSL, albo Ryszardzie Czarnec­kim, który do PiS przeszedł z Samoobrony. Należą teraz do czołówki walczących z Tu­skiem, a ich gorliwość często daleko wy­kracza ponad pisowską średnią. Wyjątko­wą postacią jest tu Witold Waszczykowski (wcześniej wiceminister spraw zagranicz­nych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, zatrzymany w MSZ przez Donalda Tuska), który cytował po odejściu z urzędu rozmo­wy i dyskrecjonalne wypowiedzi premiera, jakie miał usłyszeć w czasie pełnienia obowiązków państwowych.
Mechanizm odchodzenia, wkupywania się, osadzania w nowej formacji jest dość typowy i niezmienny. Tak jak skupianie się na dawnych kolegach, uczynienie z ich atakowania znaku firmowego i swojego „rynkowego” atutu. Procentuje znajomość dawnego środowiska. Na tym paliwie dłu­go ciągnął choćby Jarosław Gowin, próbu­jąc zapewne powtórzyć sukces Palikota.

Pan jest zdrajcą
Janusz Palikot po odejściu z PO popeł­nił książkę, a w opisie niedawnych kole­gów - tyle że z Platformy - poszedł dużo dalej niż Kamiński. „Miernota”, „kom­pletny pajac”, „absolutny picer”, „prawie cały czas na gazie”, „prowincjonalny i zakompleksiony”, „potwornie nudny i zapatrzony w siebie”, „ociera się o cho­robę alkoholową” -taka jest według Pali­kota czołówka PO. A szefem tych wszyst­kich ludzi jest facet, który złośliwie kopie piłkę w kwiatek zostawiony w gabinecie premiera przez Leszka Millera; to jest opowieść Palikota o Platformie.
Inną drogę wybrał Paweł Kowal, kie­dyś współpracownik braci Kaczyńskich.
- Przyjąłem zasadę, że nie krytykuję Jaro­sława Kaczyńskiego za to, co robił w cza­sach, gdy byliśmy razem w partii. Jeśli zmieniłem w jakiejś sprawie zdanie, sta­ram się milczeć - mówi POLITYCE. Ale w przechodzeniu z partii do partii nie widzi nic złego. - System, buduje lojalność wobec partii, nie wobec państwa. Zanika instynkt państwowy. Zdradą nazywają odejście z partii. Nawet teraz, gdy rozda­wałem ulotki w Otwocku, usłyszałem „Pan jest zdrajcą”. To co, Marek Jurek, który wyszedł z PiS w imię przekonań, też był zdrajcą? To jakaś aberracja- obrusza się.
Tymczasem Piskorski i Palikot o Tusku a z drugiej strony Kamiński o Kaczyń­skim - snują swe opowieści w podobnym celu. Mają podważyć wizerunek tych dwóch postaci, które zabetonowały sce­nę polityczną. Kamiński atakuje więc Kaczyńskiego za nieskuteczność, nie­udolność i przekonuje, że nigdy nie do­prowadzi obozu prawicy do zwycięstwa.
Grający dziś mniej więcej w jednej dru­żynie Palikot z Piskorskim planowo burzą wizerunek Tuska jako uśmiechniętego przywódcy, lojalnego i sympatycznego. Pokazują go jako kogoś, kto wykańcza istniejącą i domniemaną konkurencję.
- To nie ja zdradziłem, to mnie zdradziło kierownictwo PO. Donalda, mimo wielu świetnych cech, uważam za złego czło­wieka. Nie wiem dokładnie, kiedy się nim stał, ale tak wyewoluuował. Nie mam dziś do niego żadnego sentymentu - mówi Pi­skorski. I z pewnością vice versa.
Im więcej odszczepieńców, tym więk­sza nieufność liderów, którzy wycinają podejrzewanych o nielojalność współ­pracowników, tworząc w ten sposób kolejnych odszczepieńców i partyjnych zdrajców, co tylko potwierdza ich nieuf­ność... itd., itp.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz