Politycy odchodzący z
partii lub z nich wyrzucani nie mają łatwego życia. Aby odnaleźć się ponownie w
„branży" muszą czymś zabłysnąć, zasłużyć się w nowym środowisku, a
najłatwiej to zrobić atakując dawnych kolegów. To z kolei odbiera wiarygodność.
Ostatnio z tym paradoksem zetknął się Paweł Piskorski.
Wojciech Szacki
Na co
wtorkowej konferencji Donalda Tuska premier ogłosił, że rząd podjął uchwałę w
sprawie konwencji o zwalczaniu przemocy wobec kobiet. Ale większe emocje
wzbudziły pieniądze Kongresu Liberalno-Demokratycznego, historia rodem z
początku lat 90. Czyżby partia Tuska była wówczas nielegalnie finansowana z
zagranicy?
Pytany o to premier odpowiedział
dłuższym monologiem o Pawle Piskorskim, sprawcy zamieszania. W świeżo wydanym
wywiadzie rzece („Między nami liberałami”, rozmawiał Michał Majewski)
Piskorski, kiedyś jeden z liderów KLD i współzałożyciel Platformy, rzucił: „Dla
mnie jest oczywiste, że CDU wspierało finansowo KLD, ale to były kwestie
omawiane między Kohlem a Bieleckim”.
Zaledwie jedno zdanie w 400-stronicowej
książce, żadnych dowodów, a taki oddźwięk. - Wiarygodność Pawła Piskorskiego
nie różni się niczym od wiarygodności jego oświadczeń majątkowych, które stały
się przysłowiowe w Polsce. Dokładnie pamiętam, dlaczego wyrzucałem go z
Platformy - kontratakował premier. Przypomniał, że choć w polityce zajmował
zwykle wyższe stanowiska od Piskorskiego, to ma dziesięć razy mniejszy
majątek. Opowieści z książki nazwał mieszaniną „prawdy, insynuacji i zwykłego
kłamstwa”. Ale głośnego procesu raczej nie będzie. Premier tłumaczył, że dla
niego „nie jest kwestią honorową pojedynkować się z Pawłem Piskorskim”.
- Nie brałem żadnej pożyczki od
CDU. Ani jako szef KLD, ani jako zwykły obywatel, ani później jako lider
Platformy - oświadczył Tusk. Wypomniano mu jednak, że honor nie przeszkadzał
mu pojedynkować się sądowo z Jerzym Urbanem, i to w sprawie primaaprilisowego
żartu.
Co ciekawe, ta zdecydowana deklaracja
nie jest wcale sprzeczna ze słowami Piskorskiego, który w kontekście wsparcia
od CDU wspomina nie Tuska, lecz Jana Krzysztofa Bieleckiego, ówczesnego lidera
polskich liberałów.
Tak czy inaczej Piskorski - dziś
kandydat Europy Plus Twojego Ruchu do euro- parlamentu - zdołał wrzucić w
kampanię wątek niemiecki. KLD to wprawdzie dla wyborców skamielina, ale temat
można podrasować. „Wprost”, tygodnik, dla którego pisze Majewski, zrobił z
niego okładkę - „Niemiecka pożyczka Tuska. Jak niemieckie CDU sfinansowało
powstanie partii premiera”. I jeszcze aktualne, niearchiwalne zdjęcie szefa PO
przysłonięte niemiecką flagą.
Mniejsze partie opozycyjne, jak
też sam Piskorski, już zażądały powołania komisji śledczej ds. finansowania
partii, ale w tym Sejmie to nierealne. Jeśli Piskorski nie przedstawi dowodów
na nielegalne finansowanie KLD, sprawa szybko obumrze, co najwyżej podnosząc
sprzedaż książki.
Równia pochyła
Piskorski nie zostanie dzięki niej
euro- posłem (ma minimalne szanse na mandat, Europa Plus w sondażu CBOS spadła
poniżej progu wyborczego). To po co wydał książkę? Czytelnik nie ma raczej wątpliwości,
że chodzi o rzut jeszcze jedną cegłą w wizerunek Tuska, ale autor przekonuje,
że chodzi po prostu o ciekawą historię.
-Miałem ją zaplanonąna2011 r„
ale postanowiłem poczekać. Teraz, gdy zostałem oczyszczony ze wszystkich
zarzutów - trwa jeszcze tylko jedno
postępowanie - uznałem, że czas wydać
książkę - mówi POLITYCE Piskorski.
Jego majątkiem - a raczej jego
źródłami - interesowała się prokuratura i CBA, zarówno za rządów PiS, jak i
Platformy. Spore pieniądze zarobił w latach 90. na grze w kasynie i handlu
antykami. Z partii Tuska został wyrzucony w2006 r„ gdy „Dziennik” napisał, że
za ponad milion złotych kupił 320
ha gruntów pod zalesienie na Pomorzu Zachodnim.
Wtedy od ponad dwóch lat był już
jednak w PO na równi pochyłej; chodziło nie tylko o kłopoty wizerunkowe,
których przysparzał Tuskowi, lecz także rozminięcie się z obowiązującą w
partii linią i wypadnięcie z kręgu współpracowników lidera.
Dziś Piskorski twierdzi, że jego
książka jest przede wszystkim o tym, jak porwały się więzi między liberałami, i
o tym, jak Tusk, w dużym stopniu na własne życzenie, został dziś niemal
zupełnie sam.
Opowieść płynie wartko, a w
centrum znajdują się dwaj bohaterowie - Tusk i Piskorski. Cudowne dzieci
polskiej polityki. 34-letniTuskw 1991 r. został po Januszu Lewandowskim
szefem KLD, partii, która miała własnego premiera. 23-letni Piskorski w 1991 r.
wszedł do Sejmu. Obaj znaleźli się na aucie, gdy KLD nie przekroczył progu
wyborczego w 1993 r. Później lepiej wiodło się Piskorskiemu, który wywalczył
sobie duże wpływy w Warszawie i został posłem, a potem prezydentem stolicy.
Tusk tylko dzięki interwencji Leszka Balcerowicza - wówczas szefa Unii -
zdołał się załapać na listę wyborczą do Senatu w 1997 r. Nikt nie widział w
nim przyszłego premiera i politycznego hegemona.
Piskorski wspomina, jak Tusk -
jeszcze jako polityk KLD - był zaproszony do Suwałk na spotkanie z sympatykami
partii. Miejscowy działacz, znając lidera, zadzwonił do niego, żeby się
upewnić, że na pewno przyjedzie. - Jadę, jadę, tylko zjem zupę - odparł
przyszły premier. Potem dzwonił jeszcze kilka razy, że się samochód zepsuł, że
musi wracać itp. Po prostu nie miał ochoty jechać do odległych Suwałk.
Przez wiele lat między Tuskiem a
Piskorskim układało się świetnie. Tusk, który nie miał mieszkania w Warszawie,
nocował w - jak mówi były polityk PO - tzw. donaldówce, czyli jednym z pokojów
w mieszkaniu Piskorskiego. Pili wino, gadali o polityce.
W 2000 r. Piskorski pomagał
Tuskowi w walce o władzę w Unii Wolności. Nieznacznie wygrał jednak Bronisław
Geremek, a liberałowie zostali wycięci w wyborach do rady krajowej. Ta klęska
- oraz równoległe przetasowania na scenie politycznej - doprowadziły do
powstania Platformy Obywatelskiej. Zakładali j ą nasi dwaj bohaterowie,
korzystając z popularności Andrzeja Olechowskiego i ze wsparciem Maciej a
Płażyńskiego. Ale, jak przypomina Piskorski, niewiele z tamtej partii zostało.
Zarówno personalnie, jak i programowo.
Ewolucja PO to bodaj najciekawszy
fragment książki. Piskorski jest wtedy antypisowski, tylko w jego regionie nie
ma koalicji PO-PiS w wyborach samorządowych 2002 r.; jest też bardziej prounijny
niż reszta partii. Politykę zagraniczną PO, mocno eurosceptyczną, tworzą
wówczas Jan Rokita (sławne „Nicea albo śmierć”) i Jacek Saryusz-Wolski. Gdy Olechowski
poprze Traktat Konstytucyjny, zostanie za to ostro przywołany do porządku
przez kolegów z partii. Piskorski dostał z kolei propozycję nie do odrzucenia
- miał kandydować do Europa-lamentu w 2004 r., co oznaczało jego
marginalizację. Wypychanie go z partii miało potrwać jeszcze dwa lata.
Jak książkę przyjęła Platforma? - Książkę przejrzałem. Jest bardzo piskorskocentryczna,
autor opisuje świat, jakby był jego pępkiem. I czasem rozmija się z rzeczywistością.
Opowiada o jakichś limuzynach, które Tusk pożyczał od biznesmenów, a ja
pamiętam, jak ratowałem starego volks wagena Tuska - golfa czy polo - w którym wysiadł akumulator i
trzeba go było pchać-wspomina były polityk KLD. Ale i zaznacza, że w opisie
działania partii jest sporo racji. Inny rozmówca, dawny warszawski znajomy
Tuska, uważa z kolei, że Piskorski tylko musnął temat i ze względów procesowych
powstrzymał się od opowiedzenia wielu historii.
Podcięte
skrzydła
Rozrachunkowa książka Piskorskiego
to w istocie nic nowego. W Polsce roi się od byłych polityków niecierpiących
swoich dawnych partii. - Nie martw się chłopie. Tutaj każdy skądś przyszedł -
zawołał do Michała Kamińskiego Tusk na niedawnej konwencji wyborczej PO, po
tym, jak nie przyjęto nowego kolegi zbyt ciepło.
I rzeczywiście, wystarczy zerknąć
na ławy rządowe. Minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska już na zawsze
będzie obiektem złośliwości, bo w jednej charakterystycznej garsonce (i w ciągu
zaledwie kilku miesięcy) promowała Jarosława Kaczyńskiego, tworzyła PJN i wstępowała
do rządzącej PO. Szef dyplomacji Radosław Sikorski był ministrem w rządzie
Jarosława Kaczyńskiego i idolem „Gazety Polskiej”. Minister zdrowia Bartosz Arłu-
kowicz - nadzieją SLD. W eurowyborach PO wystawia Dariusza Rosatiego,
kiedyś konkurenta z lewicy, oraz dawnego wiceprezesa PiS Pawła Zalewskiego.
Ich obecność w PO jest nieprzypadkowa.
- Poszerzają spektrum partii, pozwalają zabiegać o nowych wyborców.
Z drugiej strony są całkowicie
bezpieczni dla lidera, bo bez niego nie mieliby niczego - tłumaczy polityk Platformy Chyba największy dotąd sukces,
jaki dawny „zawrócony” osiągnął w nowej partii, to stanowisko szefa MSZ,
jakie otrzymał w gabinecie Tuska Radosław Sikorski. Ale już w prezydenckich
prawyborach w Platformie nie miał szans, bo jest jednak z tamtej strony,
nawet po wygłoszeniu słynnej frazy o „dorzynaniu watah”. Tak jakby pułap lotu
był z góry ograniczony.
Na politycznej scenie nie brakuje
teraz zwłaszcza byłych polityków PiS. Szczególne uczucia w dawnych kolegach
budzi Kamiński, kiedyś współtwórca strategii PiS, dziś kandydat PO na
europosła. Też wydał rozmowę rzekę - „Koniec PiS-u" (rozmówcą był
Andrzej Morozowski) - której towarzyszy szereg złośliwych portretów polityków
PiS, jego niedawnych kolegów: „Wyjątkowo ponura postać”, „człowiek siermiężny”,
„prochu nie wymyśli”.
- Zawsze wiedziałem, że to
łobuz, nawet jak był w PiS. Po odejściu zachował się szkaradnie, buduje
pozycję polityczną na atakach na nas. Inni byli politycy PiS starają się
racjonalizować swą postawę, twierdzą, że odeszli z powodów różnic politycznych,
powstrzymują się od otwartych ataków. Kamiński nie zna miary-komentuje polityk PiS.
Szef struktur PiS Joachim Brudziński,
którego Kamiński potraktował zresztą bardzo łagodnie, opisując go jako
wesołego kompana, też krytykuje byłego kolegę.
- Nie mam potrzeby spotykać się
z Michałem Kamińskim. Grubiańsko uderza w moje środowisko polityczne i lidera,
któremu niedawno składał hołdy. Trochę szkoda, bo faktycznie, gdy pracowaliśmy
razem, często się widywaliśmy, lubiły się nasze rodziny -mówi Brudziński.
Jego zdaniem podejrzany jest sam
fakt opuszczenia partii. - Jedni zachowują się przyzwoicie, nie są
zacietrzewieni i nie atakują byłej partii. Inni - mówiąc językiem Wańkowicza -
skundlili się. Ale niezależnie od ich indywidualnego nastawienia do byłych
partii, ich postępowanie jest oszukiwaniem wyborców. To niszczenie systemu
partyjnego. Jestem ostatni, któiy by komplementował Janusza Palikota, ale tylko
on oddał mandat poselski i zbudował partię od podstaw - uważa Brudziński.
Jakby zapomniał, że w jego własnej
partii są ludzie, którzy wyszli z innej i ani myśleli składać mandaty, w ich
przypadku europoselskie - mowa tu np. o Zbigniewie Kużmiuku i Januszu
Wojciechowskim, byłych politykach PSL, albo Ryszardzie Czarneckim, który do
PiS przeszedł z Samoobrony. Należą teraz do czołówki walczących z Tuskiem, a
ich gorliwość często daleko wykracza ponad pisowską średnią. Wyjątkową
postacią jest tu Witold Waszczykowski (wcześniej wiceminister spraw zagranicznych
w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, zatrzymany w
MSZ przez Donalda Tuska), który cytował po odejściu z urzędu rozmowy i
dyskrecjonalne wypowiedzi premiera, jakie miał usłyszeć w czasie pełnienia obowiązków
państwowych.
Mechanizm odchodzenia, wkupywania
się, osadzania w nowej formacji jest dość typowy i niezmienny. Tak jak
skupianie się na dawnych kolegach, uczynienie
z ich atakowania znaku firmowego i swojego „rynkowego” atutu. Procentuje
znajomość dawnego środowiska. Na tym paliwie długo ciągnął choćby Jarosław
Gowin, próbując zapewne powtórzyć sukces Palikota.
Pan jest zdrajcą
Janusz Palikot po odejściu z PO
popełnił książkę, a w opisie niedawnych kolegów - tyle że z Platformy -
poszedł dużo dalej niż Kamiński. „Miernota”, „kompletny pajac”, „absolutny
picer”, „prawie cały czas na gazie”, „prowincjonalny i zakompleksiony”,
„potwornie nudny i zapatrzony w siebie”, „ociera się o chorobę alkoholową”
-taka jest według Palikota czołówka PO. A szefem tych wszystkich ludzi jest
facet, który złośliwie kopie piłkę w kwiatek zostawiony w gabinecie premiera
przez Leszka Millera; to jest opowieść Palikota o Platformie.
Inną drogę wybrał Paweł Kowal, kiedyś
współpracownik braci Kaczyńskich.
- Przyjąłem zasadę, że nie
krytykuję Jarosława Kaczyńskiego za to, co robił w czasach, gdy byliśmy razem
w partii. Jeśli zmieniłem w jakiejś sprawie zdanie, staram się milczeć - mówi POLITYCE. Ale w przechodzeniu z partii do partii nie
widzi nic złego. - System, buduje lojalność wobec partii, nie wobec państwa.
Zanika instynkt państwowy. Zdradą nazywają odejście z partii. Nawet teraz, gdy
rozdawałem ulotki w Otwocku, usłyszałem „Pan jest zdrajcą”. To co, Marek
Jurek, który wyszedł z PiS w imię przekonań, też był zdrajcą? To jakaś
aberracja- obrusza się.
Tymczasem Piskorski i Palikot o
Tusku a z drugiej strony Kamiński o Kaczyńskim
- snują swe opowieści w podobnym celu. Mają podważyć wizerunek tych dwóch
postaci, które zabetonowały scenę polityczną. Kamiński atakuje więc
Kaczyńskiego za nieskuteczność, nieudolność i przekonuje, że nigdy nie doprowadzi
obozu prawicy do zwycięstwa.
Grający dziś mniej więcej w jednej
drużynie Palikot z Piskorskim planowo burzą wizerunek Tuska jako uśmiechniętego
przywódcy, lojalnego i sympatycznego. Pokazują go jako kogoś, kto wykańcza
istniejącą i domniemaną konkurencję.
- To nie ja zdradziłem, to mnie
zdradziło kierownictwo PO. Donalda, mimo wielu świetnych cech, uważam za złego
człowieka. Nie wiem dokładnie, kiedy się nim stał, ale tak wyewoluuował. Nie
mam dziś do niego żadnego sentymentu -
mówi Piskorski. I z pewnością vice versa.
Im więcej odszczepieńców, tym większa
nieufność liderów, którzy wycinają podejrzewanych o nielojalność współpracowników,
tworząc w ten sposób kolejnych odszczepieńców i partyjnych zdrajców, co tylko
potwierdza ich nieufność... itd., itp.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz