czwartek, 29 maja 2014

Opowieść o chłopcu na posyłki



Czy jest pan pewien, że robi pan tym dobrą robotę nam, Polakom? – BUDZIŁ MOJE SUMIENIE R., gdy próbowałem pytać o jego mroczną przeszłość tajnego współpracownika.

Cezary Łazarewicz

Był tylko chłopcem na posyłki - tak o znanym ze srebrnego ekranu aktorze R. mówi dzisiaj Teresa Bogucka, publicystka i działaczka przedsierpniowej opozycji. Poznała go w latach 70., ale o tym, że przez wiele lat na nią donosił, dowie­działa się dopiero niedawno. Nie tylko na nią, bo na jego liście jest cała plejada polskich aktorów od Tadeusza Łomnickiego poprzez Krzysztofa Kolbergera, Zygmunta Hubnera, Adama Hanuszkiewicza, Krystynę Jandę aż po Halinę Mikołajską i Andrzeja Seweryna. Są muzycy (Jacek Kleyff i Maciej Zembaty), dziennikarze (BogusławKaczyń­ski) i kabareciarze (Stanisław Tym). Oraz podziemna elita z lat 70.: Adam Michnik, Jacek Kuroń, Seweryn Blumsztajn, Antoni Macierewicz i Leszek Moczulski.
„Nie posiada żadnych oporów ani zastrzeżeń natury moralnej” - napisał o R. jego oficer prowadzący.

BEZ SKRUPUŁÓW
Aktorską karierę R. zaczynał na początku lat 70. od filmu „Janosik”. Grał tam niewielką, niemą rolę powieszonego juhasa. I przez następnych 30 lat niewiele się zmieniło. Prawdziwą gwiazdą był za to w SB. „Cechuje go spostrzegawczość, łatwość prowadzenia rozmów i nawiązywania kontaktów. Dobra pamięć, opanowanie, ujmujący sposób bycia”. I jeszcze jedna cecha go wyróżniała: „Nie ma skrupułów przy udzielaniu informacji o ludziach S i zdarzeniach” Nawet dziś, po 40 latach, jego raporty robią wrażenie. R. odzierał w nich swoich znajomych z prywatności. Informował o najbardziej intymnych sprawach. Kto, z kim i dlaczego. Jego oficer uważał nawet, że powinien razem z funkcjonariuszami SB brać udział w rozwiązywaniu najważniejszych spraw. „To daje mu satysfakcję i poczucie odpo­wiedzialności”.
W 1972 r. jest jeszcze po drugiej stro­nie. Studiuje wtedy w szkole aktorskiej z dzisiejszymi gwiazdami: Pawłem Wawrzeckim, Anną Chodakowską, Dorotą Stalińską, Markiem Siudymem. SB podej­rzewa go nawet, że sympatyzuje z Ruchem, wywrotową organizacją, która próbowała wysadzić pomnik Lenina w Poroninie. Podejrzewają, że kolportuje antyrządowe ulotki. Jest krnąbrny i zbuntowany. Gdy 31 maja 1972 r. limuzyna 37. prezydenta USA Richarda Nixona mknie Krakowskim Przedmieściem, R. wychodzi na ulicę z własnoręcznie wykonanym transpa­rentem: „Stop the War In Vietnam”, czym naraża się na interwencję milicji.
Pół roku później R. pisze swój pierwszy donos. Na koleżankę ze szkoły aktorskiej Grażynę Leśniak. Informuje SB, że jej rodzice są podejrzanie bogaci - nigdzie nie pracują, ale mają dwa mieszkania, samochód, konto dolarowe i często jeżdżą na Zachód.
Jednak prawdziwym celem R. jest zbun­towane środowisko PWST, ze szczególnym uwzględnieniem dwóch wywrotowców: Piotra Zaborowskiego i wschodzącej gwiaz­dy kina Andrzeja Seweryna. Pierwszy z nich wkrótce zwiąże się z KOR. Umrze w 1978 r., mając 28 lat. Do dziś pozostaje zagadką, czy SB nie pomogła w tej śmierci. Drugi już w 1968 r. trafił do komunistycznego więzienia za produkcję i kolportaż ulotek.
R. ma się do nich zbliżyć i na bieżąco informować, jak szkodzą Polsce. Udaje mu się zaprzyjaźnić tylko z Zaborowskim. To on wprowadza go w środowiska komando­sów, tych, którzy organizowali studenckie protesty w 1968 r. Dzięki niemu R. poznaje Bogusławę Blajfer, skazaną na trzy lata więzienia za druk ulotek, i Teresę Bogucką, współpracowniczkę KOR, która organizuje podziemną bibliotekę. R. zostaje jej łącz­nikiem. Jako opozycjonista ma przenosić książki z tajnych punktów do biblioteki, jako agent - kontrolować podziemny ruch wydawniczy. Dzięki niemu SB dowiaduje się o siedmiu tajnych punktach składowania podziemnej literatury. R. dostarcza też kopię kluczy do jednego z nich.
Od 1978 r. R. zacieśnia kontakty z An­tonim Macierewiczem. Bywa częstym gościem w jego mieszkaniu i według SB jest jedynym, który potrafił zbliżyć się do nieufnego Macierewicza. Jest uszami i oczami SB, charakteryzuje poszczególne osoby, wskazuje ich słabe punkty, doradza, jak ich podejść.
Porucznik Paweł Bańkowski nie może się go nachwalić. „Jest źródłem bardzo mocno związanym ze Służbą Bezpieczeń­stwa, prawdomównym, zdolnym i samo­dzielnym, wykazującym dużo własnej inicjatywy. Doświadczenie, jakie zdobył w ciągu pięcioletniej współpracy, pozwala na zlecenie mu tak skomplikowanych zadań jak poznawanie nowych osób” - pisze.
Pod koniec lat 70. coś zaczyna szwan­kować w tej sprawnej machinie. R. unika kontaktów, mówi, że coraz mu trudniej zdobywać informacje. I coraz rzadziej bywa w Warszawie.
Wtedy SB zrywa z nim współpracę. „W związku z utratą możliwości operacyjnych”. Tyle znalazłem w teczce personalnej tajnego współpracownika „Szczęsnego”.

CHCIAŁBYM ZROZUMIEĆ
Nie było trudno go odnaleźć. R. jest bardzo aktywny: castingi, reklama, seriale, udział w akcjach charytatywnych. Jest też wzię­tym lektorem: nagrywa audiobooki i ważne gazety w wersji do słuchania. Uchodzi za wesołka i żartownisia.
Nie jest zaskoczony moim telefonem. Zachowuje się, jakby od 25 lat na niego czekał. I początkowo wszystkiemu zaprzecza.
- Wiarygodność tych dokumentów wydaje mi się wątpliwa - mówi spokojnie.
Pytam więc o pokwitowania pieniężne, własnoręcznie pisane raporty, podpisane zobowiązanie do współpracy. Wymieniam nazwiska osób przez niego rozpracowy­wanych i miejsc, w których się spotykali.
- Dlaczego robi mi pan krzywdę? - pyta.
- Nawet największe zbrodnie się przecież przedawniają, a pan po 40 latach chce mi rozpieprzyć rodzinę. Nie pozostaje mi nic innego, jak się z panem spotkać. Chciałbym spojrzeć w oczy i spróbować pana zrozu­mieć.
Ja też.

LISTA PYTAŃ
Powinienem zapytać o Piotra Zaborow­skiego, aktora, który zmarł w 1978 r. Razem przecież studiowali, ufali sobie i się przyjaźnili. Tak pewnie myślał Zaborowski, bo gdyby było inaczej, nie wprowadziłby R. na opozycyjne salony. A potem jeszcze za­łatwił mu pracę w Narodowym u samego Hanuszkiewicza, który był wtedy bogiem teatru. Czy R. nie czuł wdzięczności? W tym samym czasie meldował, że Za­borowski wciąż pije i nie traci kontaktu z ludźmi znanymi z wrogiej działalności. Dlaczego to zrobił?
A Bogusława Blajfer? To ona wręczyła sekretarzowi ONZ Kurtowi Waldheimowi podczas jego wizyty w Warszawie list protestujący przeciwko aresztowaniu jej kolegów z KOR. R. był częstym gościem w jej domu. Z dokumentów SB wynika, że bardzo wspierała R. Może nawet tworzyli związek? Trudno to ustalić, bo od 12 lat nie żyje. R. wykradł jej klucze do mieszkania, ich odcisk dostarczył SB i wskazał skrytkę, w której trzymała tajne dokumenty. Sys­tematycznie też na nią donosił.
Teresa Bogucka też mu zaufała. Wierzy­ła w jego lojalność. Inaczej nie zrobiłaby go łącznikiem między konspiracyjnymi lokalami. On to zaufanie wykorzystał, wprowadzając do gry kolejnego agenta. Powinienem zapytać, czy chciał kiedyś Teresę Bogucką za wszystko przeprosić?
A innych? Tych, na których pisał do­nosy, musiał przecież spotykać w teatrach i na planach filmowych. Tak jak Pawła Wawrzeckiego, z którym grał w jednym serialu.
Nie ma sensu pytać o wyrzuty sumie­nia. Bo co miałby dziś odpowiedzieć?

W WALCE O OJCZYZNĘ
Czekał na mnie w centrum handlowym. Przyszedł przed czasem. Położył telefon na stole. Chyba tę naszą rozmowę nagrywał. Wygląda tak jak na fotografii w aktach SB, tylko dużo starszy.
- Pan chce rozmawiać ze mną o rze­czach, które się wydarzyły wiele lat temu. Przez ten czas zmieniłem się wielokrotnie. Zdążyłem się ożenić, rozwieść, mieć dzieci, które są już dorosłe - mówi R.
Z dokumentów wynika, że próbowali go złamać. Ale to chyba nie było potrzebne, bo od razu się zgodził. Powiedział im, że jego ojciec walczył o Socjalistyczną Ojczyznę (to esbek napisał wielkimi literami) i on też chce dać coś z siebie krajowi.
Dziś R. mówi, że było trochę inaczej. Był szantaż, ale też propozycja spotkania na kawie. Pamięta troskę w głosie esbeka: „Wiemy, że jest pan młody, ma pan szansę w życiu, głupio byłoby ją zniszczyć. A my możemy o wszystkich pana grzeszkach zapomnieć” „Bardzo się cieszę. Będę bronił ojczyzny”, odpowiedział R.
- Miałem kolegę ze studiów, który się chwalił swoją współpracą z milicją. Opo­wiadał nawet, że dał się w ramach akcji zamknąć w kryminale. Uwierzy mi pan, że gówniarzowi, którym wtedy byłem, ta współpraca bardzo imponowała?
Wierzę. Bo to akurat znalazłem w je­go charakterystyce: „Imponuje mu rola tajnego agenta kontrwywiadu, tajemne spotkania, szybkie wymiany informacji” - napisał porucznik Paweł Bańkowski, jego oficer prowadzący.
Po kilkudziesięciu latach R. odnalazł jego numer telefonu. Było łatwo, bo Bańkowski jest dziś prawnikiem z własną kancelarią. R. zapytał, co ma powiedzieć dziennikarzowi, który pyta go o przeszłość. „Nic. Jak cię złapią za rękę, mów, że to nie twoja ręka” - poradził mecenas i dawny esbek.
Dlaczego zadzwonił do niego? Bo nikt nie wie o jego przeszłości. Nigdy nikomu o swojej współpracy nie powiedział, ani najbliższej rodzinie, ani przyjaciołom. Wcześniej z powodów konspiracyjnych, potem ze strachu. Oficer obiecał mu, że wszystko zostanie zniszczone.
- W końcu wyparłem to z siebie - mówi.
Moment grozy przeżył przed laty, gdy otworzył „Gazetę Wyborczą”. Teresa Bogucka opisywała tam tych, którzy najbardziej jej wtedy zaszkodzili. R. miał tam swój akapit: „Jako agent raczej posłuszny niż kreatywny. Miał kłopoty z sensownym przekazaniem treści rozmów, ale nadrabiał gorliwością. Opowiadał dokładnie o jej [Blajfer] sprawach osobistych. Podawał spis książek, które u niego zamówiła w związku z wyjazdem jego roku do Ho­landii, przy okazji meldował, że z kolegów Anna Romantowska i Piotr Zaborowski też mają zamiar przywieźć wydawnictwa Kultury”.
Pamięta, że po lekturze serce mu tak waliło, jak wtedy gdy z dorobionym klu­czem w towarzystwie esbeka mieli wejść do mieszkania Bogusi Blajfer i dokonać w nim rewizji.
- Noc miałem nieprzespaną - opowiada dziś. - Dziękowałem tylko Teresie, że nie pojechała po nazwisku.
Ktoś nawet w żartach zapytał R.: „Czy to nie było o tobie?”. Zaprzeczył. „Był w szkole aktorskiej facet, którego o to podejrzewaliśmy”, odpowiedział.
Stracił wtedy szansę, by powiedzieć prawdę. - Bałem się tego, bo widziałem, co dzieje się z tymi, którzy próbowali tę bombę rozbroić. A może jeszcze raz oka­załem się tchórzem?
Ale bomba zaczęła już tykać. Wiedział, że kiedyś wybuchnie. Tylko dlaczego teraz?
- Jak pan to wszystko napisze, to wysa­dzi mnie w powietrze: moje życie osobiste, moje plany życiowe i zawodowe - mówi.
- Bo nie da się ukryć, że po latach bezczyn­ności, robienia dupereli nabieram wiatru w żagle. Mam propozycje filmowe i wy­chodzę z dołka. Jestem przecież aktorem i chcę wrócić do szlachetnej działalności.
Żal mi tego starszego faceta, gdy wije się przede mną. Mógłbym być przecież jego synem. Więc obiecuję, że nie ujawnię jego nazwiska.

PRAWDA KIEDYŚ WYJDZIE NA JAW
Z 205 osób, które opisał w swoich ra­portach, wybrałem pięć tych, którym najbardziej szkodził.
Zacząłem od jego koleżanki ze szkoły aktorskiej, bo zdziwiło mnie, że wciąż jest z nim zaprzyjaźniona na Facebooku. A. to wielka gwiazda teatru lat 70., odkrycie Hanuszkiewicza, dziś bardzo prawicowa. Nic nie wie.
- To nie jest aktor z mojej półki - mó­wi aktorka z wyższością. - Ja zresztą nie utrzymuję kontaktów ze środowiskiem. Kontaktuję się tylko z tymi, z którymi ak­tualnie gram. A z nim nie grałam nigdy. Jak coś na niego jest, to trzeba ujawniać - radzi.
Jacek Kleyff, jeden z filarów kabaretu Salon Niezależnych, też sprawy nie kojarzy.
- Może ktoś taki do nas przychodził, ale ja nie pamiętam. Więcej mógłby pewnie powiedzieć, gdyby przestudiował w IPN dokumenty o rozpracowywaniu go. Ale tam jeszcze nie dotarł: - Żeby się nie rozczarowywać do ludzi.
Redaktor Teresa Bogucka, gdy prze­czytała o nim w swoich dokumentach, pomyślała, że powinna poinformować o tym firmę, której R. był wtedy reklamową twarzą. - Ale machnęłam ręką, bo źle bym się sama czuła, ujawniając jego nazwisko. Prawda kiedyś wyjdzie na jaw.
Ale wciąż nie wychodzi. Seweryn Blumsztajn, jeden z bohaterów KOR, ruga mnie, że grzebię się dziś w takich gównach.
- To była kompletnie marginalna postać - mówi. - Co on mógł nam zrobić? Pewnie go złamali, więc też jest ofiarą.
Andrzej Seweryn - wielka gwiazda kina i teatru, dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie, od lat wie, że R. na niego do­nosił. - Spuśćmy na to zasłonę milczenia mówi. - Nic z tego grzebania w przeszłości nie wyniknie, a ja mam ważne sprawy na głowie.

SZLACHETNE INTENCJE
R. o Andrzeju Sewerynie: - Jego życiorys jest do pozazdroszczenia. Ten osobisty i ten zawodowy.
O Teresie Boguckiej: - Bardzo mi im­ponowała. I mam do siebie pretensje, że ją skrzywdziłem. Był moment, że chciałem ją spotkać i przeprosić.
O Piotrze Zaborowskim: - Gdyby żył, to bym się wstydził i musiałbym z nim pogadać. Dlatego że wobec niego i Teresy mam największe wyrzuty sumienia. On w dobrej wierze wiele tajemnic mi powie­rzył.
Podziwia Piotra Fronczewskiego. - Jak Piotrka złapali po pijanemu za kółkiem, to zaoferowali mu współpracę w zamian za prawo jazdy. „Będę chodził piechotą” - odpowiedział.
- Próbował się pan urwać?
- Ja piłem, bawiłem się. To była przy­goda. Żyłem bez świadomości, że robię dla nich rzeczy ważne i znaczące. Starałem się, bo wiedziałem, że oczekują ode mnie więcej. Najpodlejszy człowiek ma jakieś szlachetne intencje.
- A pan jakie miał wtedy?
- Między pierwszym zapałem a mo­mentem zwątpienia zrozumiałem, że ci
ludzie, na których w SB mnie nasłano, nie są aż tak źli, jak oni mi ich przedstawiali. Zacząłem mieć wątpliwości. Przełom na­stąpił po śmierci Piotra Zaborowskiego. Plotki głosiły, że SB wykorzystała jego rozrywkowy tryb życia, by go wyłączyć. Od tej pory próbowałem się wykręcić. Nie o wszystkim już im mówiłem. I bałem się, podobnie jak dzisiaj, że wpadną na to - wyciągną stare sprawy, którymi mnie szantażowali.
Twierdzi, że zerwał się w 1980 r. Nama­wiali: stara wiara się skrzykuje, zwieramy szeregi. Odmówił i usiłował o wszystkim zapomnieć. - Skoro nie naciskają, to wi­dać jestem już mało ważny - tak wtedy myślałem. I powiem panu, że nawet się cieszyłem, że te siły, którym wtedy słu­żyłem, ostatecznie przegrały.
Mówi, że świat nie jest czarno-biały. Każdy człowiek ma w swoim życiorysie chwile, których się wstydzi. - Ja po prostu mam ich za dużo - stwierdza.
I wygląda na człowieka kompletnie tą sprawą przybitego: mówi wolno, cedzi słowa, spuszcza wzrok. Bardzo to prze­konujące, ale czy prawdziwe?
„Jako zawodowy aktor wykorzystuje swoje umiejętności dla lepszego umoc­nienia się w środowisku i wykonywania zadań” - pisał o nim por. Bańkowski. „Potrafi zagrać człowieka zdenerwowanego akcjami SB albo obawiającego się wpadki”.
Ale czy potrafiłby zagrać nawróconego?

ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz