Czy jest pan pewien, że robi pan tym dobrą robotę nam,
Polakom? – BUDZIŁ MOJE SUMIENIE R.,
gdy próbowałem pytać o jego mroczną przeszłość tajnego współpracownika.
Cezary Łazarewicz
Był
tylko chłopcem na posyłki - tak o znanym ze srebrnego ekranu aktorze R. mówi
dzisiaj Teresa Bogucka, publicystka i działaczka przedsierpniowej opozycji.
Poznała go w latach 70., ale o tym, że przez wiele lat na nią donosił, dowiedziała
się dopiero niedawno. Nie tylko na nią, bo na jego liście jest cała plejada
polskich aktorów od Tadeusza Łomnickiego poprzez Krzysztofa Kolbergera,
Zygmunta Hubnera, Adama Hanuszkiewicza, Krystynę Jandę aż po Halinę Mikołajską
i Andrzeja Seweryna. Są muzycy (Jacek Kleyff i Maciej Zembaty), dziennikarze
(BogusławKaczyński) i kabareciarze (Stanisław Tym). Oraz podziemna elita z lat
70.: Adam Michnik, Jacek Kuroń, Seweryn Blumsztajn, Antoni Macierewicz i Leszek
Moczulski.
„Nie posiada żadnych oporów ani
zastrzeżeń natury moralnej” - napisał o R. jego oficer prowadzący.
BEZ SKRUPUŁÓW
Aktorską karierę R. zaczynał na
początku lat 70. od filmu „Janosik”. Grał tam niewielką, niemą rolę
powieszonego juhasa. I przez następnych 30 lat
niewiele się zmieniło. Prawdziwą gwiazdą był za to w SB. „Cechuje go spostrzegawczość, łatwość prowadzenia rozmów i nawiązywania kontaktów. Dobra pamięć, opanowanie, ujmujący sposób bycia”.
I jeszcze jedna cecha go wyróżniała: „Nie ma skrupułów przy udzielaniu
informacji o ludziach S i
zdarzeniach” Nawet dziś, po 40 latach, jego
raporty robią wrażenie. R. odzierał w nich
swoich znajomych z prywatności. Informował
o najbardziej intymnych sprawach. Kto, z kim i dlaczego. Jego oficer uważał nawet, że
powinien razem z funkcjonariuszami SB brać
udział w rozwiązywaniu najważniejszych spraw. „To daje mu satysfakcję i poczucie
odpowiedzialności”.
W 1972 r. jest jeszcze po drugiej
stronie. Studiuje wtedy w szkole aktorskiej z dzisiejszymi gwiazdami: Pawłem
Wawrzeckim, Anną Chodakowską, Dorotą Stalińską, Markiem Siudymem. SB podejrzewa
go nawet, że sympatyzuje z Ruchem, wywrotową organizacją, która próbowała
wysadzić pomnik Lenina w Poroninie. Podejrzewają, że kolportuje antyrządowe
ulotki. Jest krnąbrny i zbuntowany. Gdy 31 maja 1972 r. limuzyna 37. prezydenta
USA Richarda Nixona
mknie Krakowskim Przedmieściem, R. wychodzi na
ulicę z własnoręcznie wykonanym transparentem: „Stop the War In Vietnam”, czym naraża się na interwencję milicji.
Pół roku później R. pisze swój
pierwszy donos. Na koleżankę ze szkoły aktorskiej Grażynę Leśniak. Informuje
SB, że jej rodzice są podejrzanie bogaci - nigdzie nie pracują, ale mają dwa
mieszkania, samochód, konto dolarowe i często jeżdżą na Zachód.
Jednak prawdziwym celem R. jest
zbuntowane środowisko PWST, ze szczególnym uwzględnieniem dwóch wywrotowców:
Piotra Zaborowskiego i wschodzącej gwiazdy kina Andrzeja Seweryna. Pierwszy z
nich wkrótce zwiąże się z KOR. Umrze w 1978 r., mając 28 lat. Do dziś pozostaje
zagadką, czy SB nie pomogła w tej śmierci. Drugi już w 1968 r. trafił do
komunistycznego więzienia za produkcję i kolportaż ulotek.
R. ma się do nich zbliżyć i na
bieżąco informować, jak szkodzą Polsce. Udaje mu się zaprzyjaźnić tylko z
Zaborowskim. To on wprowadza go w środowiska komandosów, tych, którzy
organizowali studenckie protesty w 1968 r. Dzięki niemu R. poznaje Bogusławę
Blajfer, skazaną na trzy lata więzienia za druk ulotek, i Teresę Bogucką,
współpracowniczkę KOR, która organizuje podziemną
bibliotekę. R. zostaje jej łącznikiem. Jako opozycjonista ma przenosić książki
z tajnych punktów do biblioteki, jako agent - kontrolować podziemny ruch
wydawniczy. Dzięki niemu SB dowiaduje się o siedmiu
tajnych punktach składowania podziemnej literatury. R. dostarcza też kopię
kluczy do jednego z nich.
Od 1978 r. R. zacieśnia kontakty z
Antonim Macierewiczem. Bywa częstym gościem w jego mieszkaniu i według SB jest
jedynym, który potrafił zbliżyć się do nieufnego Macierewicza. Jest uszami
i oczami SB, charakteryzuje poszczególne osoby,
wskazuje ich słabe punkty, doradza, jak ich podejść.
Porucznik Paweł Bańkowski nie może
się go nachwalić. „Jest źródłem bardzo mocno związanym ze Służbą Bezpieczeństwa,
prawdomównym, zdolnym i samodzielnym, wykazującym dużo własnej inicjatywy.
Doświadczenie, jakie zdobył w ciągu pięcioletniej współpracy, pozwala na
zlecenie mu tak skomplikowanych zadań jak poznawanie nowych osób” - pisze.
Pod koniec lat 70. coś zaczyna
szwankować w tej sprawnej machinie. R. unika kontaktów, mówi, że coraz mu
trudniej zdobywać informacje. I coraz rzadziej bywa w Warszawie.
Wtedy SB zrywa z nim współpracę.
„W związku z utratą możliwości operacyjnych”. Tyle znalazłem w teczce
personalnej tajnego współpracownika „Szczęsnego”.
CHCIAŁBYM ZROZUMIEĆ
Nie było trudno go odnaleźć. R.
jest bardzo aktywny: castingi, reklama, seriale, udział w akcjach charytatywnych.
Jest też wziętym lektorem: nagrywa audiobooki i ważne gazety w wersji do
słuchania. Uchodzi za wesołka i żartownisia.
Nie jest zaskoczony moim
telefonem. Zachowuje się, jakby od 25 lat na niego czekał. I początkowo
wszystkiemu zaprzecza.
- Wiarygodność tych dokumentów
wydaje mi się wątpliwa - mówi spokojnie.
Pytam więc o pokwitowania
pieniężne, własnoręcznie pisane raporty, podpisane zobowiązanie do współpracy.
Wymieniam nazwiska osób przez niego rozpracowywanych i miejsc, w których się
spotykali.
- Dlaczego robi mi pan krzywdę? -
pyta.
- Nawet największe zbrodnie się
przecież przedawniają, a pan po 40 latach chce mi rozpieprzyć rodzinę. Nie
pozostaje mi nic innego, jak się z panem spotkać. Chciałbym spojrzeć w oczy i
spróbować pana zrozumieć.
Ja też.
LISTA PYTAŃ
Powinienem zapytać o Piotra
Zaborowskiego, aktora, który zmarł w 1978 r. Razem przecież studiowali, ufali
sobie i się przyjaźnili. Tak pewnie myślał Zaborowski, bo gdyby było inaczej,
nie wprowadziłby R. na opozycyjne salony. A potem jeszcze załatwił mu pracę w
Narodowym u samego Hanuszkiewicza, który był wtedy bogiem teatru. Czy R. nie
czuł wdzięczności? W tym samym czasie meldował, że Zaborowski wciąż pije i nie
traci kontaktu z ludźmi znanymi z wrogiej działalności. Dlaczego to zrobił?
A Bogusława Blajfer? To ona
wręczyła sekretarzowi ONZ Kurtowi Waldheimowi podczas jego wizyty w Warszawie
list protestujący przeciwko aresztowaniu jej kolegów z KOR. R. był częstym
gościem w jej domu. Z dokumentów SB wynika, że bardzo wspierała R. Może nawet
tworzyli związek? Trudno to ustalić, bo od 12 lat nie żyje. R. wykradł jej
klucze do mieszkania, ich odcisk dostarczył SB i wskazał skrytkę, w której
trzymała tajne dokumenty. Systematycznie też na nią donosił.
Teresa Bogucka też mu zaufała.
Wierzyła w jego lojalność. Inaczej nie zrobiłaby go łącznikiem między
konspiracyjnymi lokalami. On to zaufanie wykorzystał, wprowadzając do gry
kolejnego agenta. Powinienem zapytać, czy chciał kiedyś Teresę Bogucką za
wszystko przeprosić?
A innych? Tych, na których pisał
donosy, musiał przecież spotykać w teatrach i na
planach filmowych. Tak jak Pawła Wawrzeckiego,
z którym grał w jednym serialu.
Nie ma sensu pytać o wyrzuty sumienia.
Bo co miałby dziś odpowiedzieć?
W WALCE O OJCZYZNĘ
Czekał na mnie w centrum handlowym.
Przyszedł przed czasem. Położył telefon na stole. Chyba tę naszą rozmowę
nagrywał. Wygląda tak jak na fotografii w aktach SB, tylko dużo starszy.
- Pan chce rozmawiać ze mną o rzeczach,
które się wydarzyły wiele lat temu. Przez ten czas zmieniłem się wielokrotnie.
Zdążyłem się ożenić, rozwieść, mieć dzieci, które są już dorosłe - mówi R.
Z dokumentów wynika, że próbowali
go złamać. Ale to chyba nie było potrzebne, bo od razu się zgodził. Powiedział
im, że jego ojciec walczył o Socjalistyczną Ojczyznę (to esbek napisał wielkimi
literami) i on też chce dać coś z siebie krajowi.
Dziś R. mówi, że było trochę
inaczej. Był szantaż, ale też propozycja spotkania na kawie. Pamięta troskę w
głosie esbeka: „Wiemy, że jest pan młody, ma pan szansę w życiu, głupio byłoby
ją zniszczyć. A my możemy o wszystkich pana grzeszkach zapomnieć” „Bardzo się
cieszę. Będę bronił ojczyzny”, odpowiedział R.
- Miałem kolegę ze studiów, który
się chwalił swoją współpracą z milicją. Opowiadał nawet, że dał się w ramach
akcji zamknąć w kryminale. Uwierzy mi pan, że gówniarzowi, którym wtedy byłem,
ta współpraca bardzo imponowała?
Wierzę. Bo to akurat znalazłem w
jego charakterystyce: „Imponuje mu rola tajnego agenta kontrwywiadu, tajemne
spotkania, szybkie wymiany informacji” - napisał
porucznik Paweł Bańkowski, jego oficer prowadzący.
Po kilkudziesięciu latach R.
odnalazł jego numer telefonu. Było łatwo, bo Bańkowski jest dziś prawnikiem z
własną kancelarią. R. zapytał, co ma powiedzieć dziennikarzowi, który pyta go o
przeszłość. „Nic. Jak cię złapią za rękę, mów, że to nie twoja ręka” - poradził
mecenas i dawny esbek.
Dlaczego zadzwonił do niego? Bo
nikt nie wie o jego przeszłości. Nigdy nikomu o swojej współpracy nie
powiedział, ani najbliższej rodzinie, ani przyjaciołom. Wcześniej z powodów
konspiracyjnych, potem ze strachu. Oficer obiecał mu, że wszystko zostanie
zniszczone.
- W końcu wyparłem to z siebie -
mówi.
Moment grozy przeżył przed laty,
gdy otworzył „Gazetę Wyborczą”. Teresa Bogucka opisywała tam tych, którzy
najbardziej jej wtedy zaszkodzili. R. miał tam swój akapit: „Jako agent raczej
posłuszny niż kreatywny. Miał kłopoty z sensownym przekazaniem treści rozmów,
ale nadrabiał gorliwością. Opowiadał dokładnie o jej [Blajfer] sprawach
osobistych. Podawał spis książek, które u niego zamówiła w związku z wyjazdem
jego roku do Holandii, przy okazji meldował, że z kolegów Anna Romantowska i
Piotr Zaborowski też mają zamiar przywieźć wydawnictwa Kultury”.
Pamięta, że po lekturze serce mu
tak waliło, jak wtedy gdy z dorobionym kluczem w towarzystwie esbeka mieli
wejść do mieszkania Bogusi Blajfer i dokonać w nim rewizji.
- Noc miałem nieprzespaną -
opowiada dziś. - Dziękowałem tylko Teresie, że nie pojechała po nazwisku.
Ktoś nawet w żartach zapytał R.:
„Czy to nie było o tobie?”. Zaprzeczył. „Był w szkole aktorskiej facet, którego
o to podejrzewaliśmy”, odpowiedział.
Stracił wtedy szansę, by
powiedzieć prawdę. - Bałem się tego, bo widziałem, co dzieje się z tymi, którzy
próbowali tę bombę rozbroić. A może jeszcze raz okazałem się tchórzem?
Ale bomba zaczęła już tykać.
Wiedział, że kiedyś wybuchnie. Tylko dlaczego teraz?
- Jak pan to wszystko napisze, to
wysadzi mnie w powietrze: moje życie osobiste, moje plany życiowe i zawodowe -
mówi.
- Bo nie da się ukryć, że po
latach bezczynności, robienia dupereli nabieram wiatru w żagle. Mam propozycje
filmowe i wychodzę z dołka. Jestem przecież aktorem i chcę wrócić do
szlachetnej działalności.
Żal mi tego starszego faceta, gdy
wije się przede mną. Mógłbym być przecież jego synem. Więc obiecuję, że nie
ujawnię jego nazwiska.
PRAWDA KIEDYŚ WYJDZIE NA JAW
Z 205 osób, które opisał w swoich
raportach, wybrałem pięć tych, którym najbardziej szkodził.
Zacząłem od jego koleżanki ze
szkoły aktorskiej, bo zdziwiło mnie, że wciąż jest z nim zaprzyjaźniona na
Facebooku. A. to wielka gwiazda teatru lat 70., odkrycie Hanuszkiewicza, dziś
bardzo prawicowa. Nic nie wie.
- To nie jest aktor z mojej półki
- mówi aktorka z wyższością. - Ja zresztą nie utrzymuję kontaktów ze
środowiskiem. Kontaktuję się tylko z tymi, z którymi aktualnie gram. A z nim
nie grałam nigdy. Jak coś na niego jest, to trzeba ujawniać - radzi.
Jacek Kleyff, jeden z filarów
kabaretu Salon Niezależnych, też sprawy nie kojarzy.
- Może ktoś taki do nas
przychodził, ale ja nie pamiętam. Więcej mógłby pewnie powiedzieć, gdyby
przestudiował w IPN dokumenty o rozpracowywaniu go. Ale tam jeszcze nie dotarł:
- Żeby się nie rozczarowywać do ludzi.
Redaktor Teresa Bogucka, gdy przeczytała
o nim w swoich dokumentach, pomyślała, że powinna poinformować o tym firmę,
której R. był wtedy reklamową twarzą. - Ale machnęłam ręką, bo źle bym się sama
czuła, ujawniając jego nazwisko. Prawda kiedyś wyjdzie na jaw.
Ale wciąż nie wychodzi. Seweryn
Blumsztajn, jeden z bohaterów KOR, ruga mnie, że grzebię się dziś w takich
gównach.
- To była kompletnie marginalna
postać - mówi. - Co on mógł nam zrobić? Pewnie go złamali, więc też jest
ofiarą.
Andrzej Seweryn - wielka gwiazda
kina i teatru, dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie, od lat wie, że R. na
niego donosił. - Spuśćmy na to zasłonę milczenia mówi. - Nic z tego grzebania w przeszłości nie wyniknie, a
ja mam ważne sprawy na głowie.
SZLACHETNE INTENCJE
R. o Andrzeju Sewerynie: - Jego
życiorys jest do pozazdroszczenia. Ten osobisty i ten zawodowy.
O Teresie Boguckiej: - Bardzo mi
imponowała. I mam do siebie pretensje, że ją skrzywdziłem. Był moment, że
chciałem ją spotkać i przeprosić.
O Piotrze Zaborowskim: - Gdyby
żył, to bym się wstydził i musiałbym z nim pogadać. Dlatego że wobec niego i
Teresy mam największe wyrzuty sumienia. On w dobrej wierze wiele tajemnic mi
powierzył.
Podziwia Piotra Fronczewskiego. -
Jak Piotrka złapali po pijanemu za kółkiem, to zaoferowali mu współpracę w
zamian za prawo jazdy. „Będę chodził piechotą” - odpowiedział.
- Próbował się pan urwać?
- Ja piłem, bawiłem się. To była
przygoda. Żyłem bez świadomości, że robię dla nich rzeczy ważne i znaczące.
Starałem się, bo wiedziałem, że oczekują ode mnie więcej. Najpodlejszy człowiek
ma jakieś szlachetne intencje.
- A pan jakie miał wtedy?
- Między pierwszym zapałem a momentem
zwątpienia zrozumiałem, że ci
ludzie, na których w SB mnie
nasłano, nie są aż tak źli, jak oni mi ich przedstawiali. Zacząłem mieć
wątpliwości. Przełom nastąpił po śmierci Piotra Zaborowskiego. Plotki głosiły,
że SB wykorzystała jego rozrywkowy tryb życia, by go wyłączyć. Od tej pory
próbowałem się wykręcić. Nie o wszystkim już im mówiłem. I bałem się, podobnie
jak dzisiaj, że wpadną na to - wyciągną stare
sprawy, którymi mnie szantażowali.
Twierdzi, że zerwał się w 1980 r.
Namawiali: stara wiara się skrzykuje, zwieramy szeregi. Odmówił i usiłował o
wszystkim zapomnieć. - Skoro nie naciskają, to widać jestem już mało ważny -
tak wtedy myślałem. I powiem panu, że nawet się cieszyłem, że te siły, którym
wtedy służyłem, ostatecznie przegrały.
Mówi, że świat nie jest
czarno-biały. Każdy człowiek ma w swoim życiorysie chwile, których się wstydzi.
- Ja po prostu mam ich za dużo - stwierdza.
I wygląda na człowieka kompletnie
tą sprawą przybitego: mówi wolno, cedzi słowa, spuszcza wzrok. Bardzo to przekonujące,
ale czy prawdziwe?
„Jako zawodowy aktor wykorzystuje
swoje umiejętności dla lepszego umocnienia się w środowisku i wykonywania
zadań” - pisał o nim por. Bańkowski. „Potrafi zagrać człowieka zdenerwowanego
akcjami SB albo obawiającego się wpadki”.
Ale czy potrafiłby zagrać
nawróconego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz