środa, 14 maja 2014

Kaczyński daje po nosie Bartoszewskiemu i Tuskowi



W piątek prezes PiS miał chwilę słabości i lekkomyślnie zapowiedział, że „jeśli tylko będzie miał okazję”, porozmawia z Krystyną Pawłowicz o jej skandalicznych słowach pod adresem Władysława Bartoszewskiego. Że sam nigdy by takich słów nie użył, że Krystyna Pawłowicz to „taki Korwin-Mikke PiS-u”, co raczej nie było komplementem.

Na szczęście pan prezes szybko doszedł do siebie. Chłodno przemyślał całą sprawę i doszedł do jedynie słusznego wniosku, że to nie Krystyna Pawłowicz ma coś odwoływać, tylko Władysław Bartoszewski i na pytanie dziennikarzy w tej sprawie odpowiedział tak: „A czy Tusk rozmawiał już z Bartoszewskim w sprawie bydła? Nekrofilii? To znaczy, że czczenie ludzi, którzy zginęli, to nekrofilia? W sprawie twierdzeń, że bardziej bał się Polaków w czasie wojny niż Niemców? Już rozmawiał? Chciałbym usłyszeć sprawozdanie z tej rozmowy. I chciałbym, aby państwo zapytali się go, dlaczego trzyma tego pana jako ministra. To jest moja odpowiedź”.
Wśród ogromu talentów Jarosława Kaczyńskiego na szczególny podziw zasługuje jego umiejętność właściwego rozumienia cudzych słów. Podobnie zresztą jak profesor Krystyna Pawłowicz.
Pawłowicz powiedziała, że „pan Bartoszewski parę lat temu nazwał Polaków bydłem”, więc ona „w imieniu tego bydła” nazwała Bartoszewskiego pastuchem. Jarosław Kaczyński najwyraźniej podziela tę interpretację. W rzeczywistości Władysław Bartoszewski nigdy nie nazwał Polaków bydłem, tylko tak określił sytuację, w jakiej znalazła się Polska pod rządami koalicji PiS-Samoobrona-LPR. Oto rzeczywista wypowiedź Bartoszewskiego: „Są sytuacje, w których milczeć po prostu nie wolno. W kraju za rządów braci Kaczyńskich działo się coraz gorzej. Koszmarna koalicja Prawa i Sprawiedliwości z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin przynosiła skandal za skandalem. Polityczne wiarołomstwo stało się normą. Kolejne obietnice wyborcze Jarosława Kaczyńskiego rozwiewały się w pył. Stało się dla mnie jasne, że jego wizja budowy lepszej Polski, której zaufały miliony Polaków, okazała się jednym wielkim oszustwem. Dlatego też postanowiłem nazwać rzeczy po imieniu i – jak ujął to jeden z przedwojennych satyryków – »przestać uważać bydło za niebydło«”.

Nigdy też Władysław Bartoszewski nie nazwał nekrofilią „czczenie ludzi, którzy zginęli”, lecz wykorzystywanie w celach politycznych katastrofy smoleńskiej, w tym posługiwanie się dziećmi ofiar i wciąganie ich do polityki, choć wcześniej nie miały one z polityką nic wspólnego. Oto rzeczywisty cytat oraz dodatkowe wyjaśnienie przez Bartoszewskiego użytych słów: „Jeśli Jarosław Kaczyński - a w ostatnich dniach już to się rozpoczęło - będzie wykorzystywał wielką stratę, jakiej doznał, jako argumentu wyborczego, wówczas będę musiał powiedzieć: jestem zarówno przeciwko pedofilii, jak i nekrofilii każdego rodzaju”. „Podtrzymuję w pełni pogląd, że nie należy w kampanii wyborczej odwoływać się do tragicznej katastrofy i posługiwać się dziećmi ofiar tej katastrofy, które dotąd nie miały nic wspólnego z polityką”.
No i wreszcie trzeci zarzut Kaczyńskiego: że Bartoszewski powiedział, iż w czasie wojny bardziej się bał Polaków niż Niemców.
Bartoszewskiego w wywiadzie dla Die Welt tłumaczył sytuację człowieka ukrywającego Żydów. Taki człowiek musiał ukrywać swoją działalność nie tylko przed Niemcami, ale także przed Polakami, co – szczególnie wobec sąsiadów z kamienicy – było trudniejsze niż wobec Niemców: „Gdy niemiecki oficer zobaczył mnie na ulicy i nie miał rozkazu aresztowania, nie musiałem się go obawiać. Ale gdy sąsiad Polak zauważył, że kupiłem więcej chleba niż normalnie, wtedy musiałem się bać”.
Można się czasami zżymać na dosadny język Władysława Bartoszewskiego, ale trzeba naprawdę nie mieć za grosz przyzwoitości, żeby aż tak przeinaczać słowa tak znamienitego człowieka.
Jerzy Skoczylas

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz