W piątek prezes PiS miał chwilę słabości i lekkomyślnie zapowiedział, że „jeśli tylko będzie miał okazję”, porozmawia z Krystyną Pawłowicz o jej skandalicznych słowach pod adresem Władysława Bartoszewskiego. Że sam nigdy by takich słów nie użył, że Krystyna Pawłowicz to „taki Korwin-Mikke PiS-u”, co raczej nie było komplementem.
Na
szczęście pan prezes szybko doszedł do siebie. Chłodno przemyślał całą sprawę i
doszedł do jedynie słusznego wniosku, że to nie Krystyna Pawłowicz ma coś
odwoływać, tylko Władysław Bartoszewski i na pytanie dziennikarzy w tej sprawie
odpowiedział tak: „A czy
Tusk rozmawiał już z Bartoszewskim w sprawie bydła? Nekrofilii? To znaczy, że
czczenie ludzi, którzy zginęli, to nekrofilia? W sprawie twierdzeń, że bardziej
bał się Polaków w czasie wojny niż Niemców? Już rozmawiał? Chciałbym usłyszeć
sprawozdanie z tej rozmowy. I chciałbym, aby państwo zapytali się go, dlaczego
trzyma tego pana jako ministra. To jest moja odpowiedź”.
Pawłowicz
powiedziała, że „pan
Bartoszewski parę lat temu nazwał Polaków bydłem”, więc ona „w imieniu tego bydła”
nazwała Bartoszewskiego pastuchem. Jarosław Kaczyński najwyraźniej podziela tę
interpretację. W rzeczywistości Władysław Bartoszewski nigdy nie nazwał Polaków
bydłem, tylko tak określił sytuację, w jakiej znalazła się Polska pod rządami
koalicji PiS-Samoobrona-LPR. Oto rzeczywista wypowiedź Bartoszewskiego: „Są sytuacje, w których milczeć po
prostu nie wolno. W kraju za rządów braci Kaczyńskich działo się coraz gorzej.
Koszmarna koalicja Prawa i Sprawiedliwości z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin
przynosiła skandal za skandalem. Polityczne wiarołomstwo stało się normą.
Kolejne obietnice wyborcze Jarosława Kaczyńskiego rozwiewały się w pył. Stało
się dla mnie jasne, że jego wizja budowy lepszej Polski, której zaufały miliony
Polaków, okazała się jednym wielkim oszustwem. Dlatego też postanowiłem nazwać
rzeczy po imieniu i – jak ujął to jeden z przedwojennych satyryków – »przestać
uważać bydło za niebydło«”.
Nigdy
też Władysław Bartoszewski nie nazwał nekrofilią „czczenie ludzi, którzy zginęli”, lecz
wykorzystywanie w celach politycznych katastrofy smoleńskiej, w tym
posługiwanie się dziećmi ofiar i wciąganie ich do polityki, choć wcześniej nie
miały one z polityką nic wspólnego. Oto rzeczywisty cytat oraz dodatkowe
wyjaśnienie przez Bartoszewskiego użytych słów: „Jeśli Jarosław Kaczyński - a w ostatnich dniach już to się
rozpoczęło - będzie wykorzystywał wielką stratę, jakiej doznał, jako argumentu
wyborczego, wówczas będę musiał powiedzieć: jestem zarówno przeciwko pedofilii,
jak i nekrofilii każdego rodzaju”. „Podtrzymuję w pełni pogląd, że nie należy w kampanii
wyborczej odwoływać się do tragicznej katastrofy i posługiwać się dziećmi ofiar
tej katastrofy, które dotąd nie miały nic wspólnego z polityką”.
No
i wreszcie trzeci zarzut Kaczyńskiego: że Bartoszewski powiedział, iż w czasie
wojny bardziej się bał Polaków niż Niemców.
Bartoszewskiego
w wywiadzie dla Die Welt tłumaczył sytuację człowieka ukrywającego Żydów. Taki
człowiek musiał ukrywać swoją działalność nie tylko przed Niemcami, ale także
przed Polakami, co – szczególnie wobec sąsiadów z kamienicy – było trudniejsze
niż wobec Niemców: „Gdy
niemiecki oficer zobaczył mnie na ulicy i nie miał rozkazu aresztowania, nie
musiałem się go obawiać. Ale gdy sąsiad Polak zauważył, że kupiłem więcej
chleba niż normalnie, wtedy musiałem się bać”.
Można
się czasami zżymać na dosadny język Władysława Bartoszewskiego, ale trzeba
naprawdę nie mieć za grosz przyzwoitości, żeby aż tak przeinaczać słowa tak
znamienitego człowieka.
Jerzy
Skoczylas
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz