czwartek, 15 maja 2014

Kościół nie może , kłamać



Kiedyś nie było tego, co teraz w Kościele mi przeszkadza, tego teatru, mówienia o polityce, szczucia, opowiadania dyrdymałów – mówi Grzegorz Markowski wokalista Perfectu. I brat bp. Rafała Markowskiego, który go spowiada.


Rozmawiała MAGDALENA RIGAMONTI

Wie pan, że widzieliśmy się tu nad Wisłą 12 lat temu?
Na dole mamy garaż. Tu od lat gramy pró­by. Będziemy rozmawiać na „pan”, „pani”, żeby trzymać dystans? Boję się trochę, że za dużo informacji ze mnie wyciągniesz.

Na śmierć się pan szykuje? Pytam, bo posłuchałam nowej płyty Perfectu „DaDaDam”. Jest pełna emocji i prawie cała o odchodzeniu, umieraniu.
Zaraz ktoś sobie dopowie, że już nic więcej nie nagramy, że to nasze ostatnie piosenki, że Perfect zawiesza działalność. Jak będziemy zawieszać, to oficjalnie to ogłosimy i wtedy zagramy ostatni koncert. Na razie żadnych rozdziałów nie chcę zamykać. Zresztą znam takich, co już nieraz zamykali. Ze łzami w oczach żegnali się z publicznością. A po roku wracali, otwierali kolejny etap. OK, je­stem już stary i nie chcę mi się już tak, jak mi się kiedyś chciało, ale gram, spalam się, jestem uczciwy wobec ludzi, którzy przychodzą na koncerty. Mówmy sobie po imieniu.

Masz 61 lat - to niewiele w porównaniu do chłopaków z Rolling Stones.
I dlatego oni przez rok grają trasę zło - żoną z 25 koncertów, a my tylko w maju i czerwcu zagramy 26. Jednak jak pa­trzę na Marylę Rodowicz, która jest ode mnie osiem lat starsza, to zazdrosz­czę jej napędu. Mnie czasami dopada myśl, by być emerytem.

Mógłbyś?
Musiałbym tylko oszczędnie żyć. Nie, te­raz tak sobie myślę, że nie wytrzymałbym. Rozniosłoby mnie. Ty już to wszystko nagrywasz?

Nagrywam.
OK. Jestem dorosły, wiem, co mówię.

To samo powiedziałeś mi wtedy, 12 lat temu, i nie chciałeś autoryzować wy­wiadu.
Teraz też nie chcę. Wystarczy, jak Agnieszka, nasza menedżerka, przeczyta, czy głupot nie nagadałem. Ja nie mam e-maila, nie mam komórki.

O brata chciałam zapytać.
O Rafała? Został biskupem. Pracuje z kard. Nyczem. Oprócz tego, że brat i ta sama krew, to jeszcze przyjaciel. Kocham go po prostu.

Mówi, że przeszliście podobną drogę.
Nic w prezencie nie dostaliśmy. Sami się formowaliśmy, on, jak miał 14 lat, już był w seminarium, ja zacząłem śpiewać. Nic ani nikt za nami nie stał, nie ułatwiał.
Wiesz, jak to jest, kiedy np. ojciec jest znanym lekarzem, to i syn, jak będzie chciał zostać lekarzem, to zostanie.

Twoja córka chciała zostać piosenkar­ką i została.
I myślisz, że jej to ułatwiałem?

Wystarczyło nazwisko.
Bzdura. Świadomie jej nie pomagałem i nie pomagam w karierze. Nie śpiewała ze mną w zespole, nie zabierałem jej na koncerty, nie promowałem. Są kole­dzy, bez których ich córki by nie istniały w show-biznesie.

Początek lat 70., warszawski Teatr Rampa. Biskup Markowski mówi: „To był dla Grzesia okres formacji”.
Od pani choreograf słyszałem, że dupę ciągnę za sobą jak ruski tank. Recenzowała mnie przy całym zespole teatralnym. Mój zawód to jest robota na granicy obłędu. Niby trzeba wydać parę dźwięków pasz­czą, ale jak się temu całkowicie oddam, jak naprawdę szczerze zaśpiewam „Auto­biografię”, „Niepokonanych”, „Niewiele ci mogę dać” albo „Rycerz, król i mag” to... Nie wiem, do czego to porównać, do skoku na bungee, do narkotyków, do alkoholu.

Do tysiąca orgazmów? Pamiętam, jak kiedyś o tym marzyłeś.
Magdusia, ja jestem dziadkiem sześciolet­niego Filipka! Jak to mówią: Panie Boże, zabrałeś możliwości, zabierz i chęci. Mogę mówić o innych organach, o płucach, gardle.

Słyszałam waszą próbę.
I co, OK z tymi organami? Muzyka mnie kompletnie pochłania. Tak jak Rafała Kościół. W tym jesteśmy podobni. Mnie po koncercie trzęsie jeszcze dwa dni. Kiedy gramy trzy koncerty w tygodniu, to cały tydzień chodzę jak galareta.
Widzę też, że z latami emocje schodzą coraz wolniej. Koncert to jest dla mnie teraz wysiłek psychofizyczny. Ale pójść w chałtury sobie nie wyobrażam. Jakieś playbacki, półplaybacki. Z biologicznego punktu widzenia byłoby najlepiej, gdybym miał jeden koncert na dwa tygodnie, wtedy gardło wytrzymuje, dusza wytrzymuje, wszystko wytrzy­muje. Nie narzekam, żebyś nie myślała. Nie oszczędzam się, nie mogę, nie chcę. Jakby tak było, to zaraz ktoś by mnie nagrał telefonikiem i by było, że dziadzio Markowski niedomaga.

A gdy przyjdzie mój czas, gdy pokryje mnie rdza...
Cytujesz nowy Perfect.

Ten fragment o śmierci. Dlaczego nie ma na waszej nowej płycie żadnych manifestów społeczno-politycznych?
Gdyby teksty pisał nam Bogdan Olewicz, to jak go znam, śpiewalibyśmy teraz jakiś manifest. Ale poprosiliśmy o nie innych piszących kolegów, m.in. Wojtka Waglewskiego, Roberta Gawlińskiego, Andrzeja Mogielnickiego. Nawet Jacka Cygana. I to on poszedł w te śmiertelne tony. A co do manifestów społeczno-politycznych, to gdyby muzycy tak grali, jak politycy uprawiają politykę, to byłaby to jedna wielka chałtura, dysonans, fałsz i kompletna amatorka.

Mówisz i o jednej, i o drugiej stronie sceny politycznej?
Tak, choć w Tusku widzę męża opatrzno­ściowego. Facet z klasą, który dużo znosi. Pewnie gdybym był na jego miejscu, to już bym kupił z sześć razy kałacha i kolegów polityków powystrzelał, a resztę to­warzystwa rozpędził. I z prawa, i z lewa, i ze środka. Mówię oczywiście w prze­nośni. Większość polskich polityków to mało wykształceni ludzie, łasi na kasę, na apanaże. Oni powinni służyć nam, a nie myśleć o tym, jak się nachapać. Opowiem ci coś. W ostatnich miesiącach dostałem kilka propozycji udziału w reklamach.
A to, żebym wódkę promował, a z Pa­trycją jakieś rajtuzy, ubrania. Mówię do córki: „Pundziol, dostaniemy trochę pieniędzy i potem w majtkach w kropki będziemy na plakatach wisieć?”. Pomyślałem, że byłbym bezwstydnikiem, gdybym przyjął reklamę lodów, batonów czy gorzałki. Zresztą jakbym zobaczył reklamę, jak żrę batonika, to bym się zapił w ciągu miesiąca. Mam jeszcze poczucie wstydu.

A politycy nie mają - to chcesz powie­dzieć?
Przechodzą z partii do partii, z lewa do prawa, patrząc ludziom w oczy z ekra­nów telewizorów, kłamią. Nie boją się własnych żon, Boga się nie boją.

Masz bluzę z napisem „Religion”.
Jestem wierzącym człowiekiem. A bluzę nałożyłem przypadkiem, nie wiedzia­łem, że będziesz mnie chciała pytać o religię.

Ale twoje nowe piosenki właśnie do takiej rozmowy skłaniają, do pytań o Boga, Kościół, wiarę.
Chcesz znać historię mojej religijności? W Józefowie mieszkaliśmy przy kościele i matka nas tam gnała. Mnie to się bardzo podobało. Wtedy nie było tego, co teraz w kościele mi przeszkadza, tego teatru, mówienia o polityce. Zresztą, msze się odbywały po łacinie. Wspominam to jako stan uniesienia. Wspaniały czas formo­wania się duchowości.

Ucieszyłeś się, kiedy w grudniu zeszłe­go roku twój brat został biskupem?  
Średnio. Wiesz, jak myślę o swojej córce Patrycji, to wiem, że kolejny sukces jest okupiony jeszcze większym stresem. U Rafała jest to samo. Kiedy został bisku­pem, to powiedziałem: „Super, pięknie, wspaniale”. Ale pomyślałem od razu też: „Zajedzie się chłopak”. On jest całkowicie oddany Bogu, wierze, ale i instytucji. Nie ma żadnej asekuracji, nie zatrzymuje się, działa. Ja go podziwiam po prostu. Siłą go wyciągam z nami na wakacje.

Jedzie?
Szantażuję. Mówię: „Zapłaciłem za te wczasy, więc jak nie pojedziesz, to musisz mi zwrócić...” I podaję podwójną cenę, żeby się spietrał. Ale i tak sądzę, że on się nie zorientował, że ponad 20 lat temu była denominacja. Oczywiście bierze ten swój kapownik i zapisuje datę wczasów. Po dwóch tygodniach dzwonię, pytam: „Pamiętasz?” A on: „A kiedy jedziemy?”. Gdybym nie włączył presji, to pracował­by bez przerwy.

On jest teraz we władzach Kościoła w Polsce.
I ja bym chciał tego mojego Rafała sklonować, bo jakby takich oddanych księży było więcej, to ten polski Kościół byłby inny. Nie twierdzę, że on jest jedyny, że takich facetów w Kościele brak, ale raz, że ich trochę za mało, a dwa, że są rozrzuceni po całym kraju. Kler powinien być taką formacją jak legiony rzymskie - zespół ludzi oddanych Bogu, wierze, sprawie i kompletnie nieczułych na pie­niądze, na błyskotki, na robienie kariery. Chciałbym, żeby każda parafia była takim oddziałem legionów.

I pewnie w każdej parafii jest jeden świetny ksiądz.
Ale jak taką parafię porównać do kapeli rockowej...

No...
Wyobrażasz sobie, że kapela z jednym dobrym wokalistą i czterema przeciętny­mi muzykami odnosi sukcesy? Mam na­dzieję, że dzięki papieżowi Franciszkowi więcej ludzi będzie wstępowało do semi­nariów i to oni za 15-20 lat będą kreowali rzeczywistość Kościoła.

Mam rozumieć, że ta obecna ci się nie podoba?
Nie mam zamiaru generalizować. Są rze­czy, które mi się nie podobają, jak np. to kłamanie, szczucie, opowiadanie dyrdymałów w radiu Rydzykowym. Kiedyś tam usłyszałem, że bomby atomowe na Hi­roszimę i Nagasaki spadły dlatego, że to były w Japonii ośrodki chrześcijaństwa. Zagotowałem się. Moim zdaniem Kościół nie może kłamać, bo wtedy wszystko idzie w łeb. Wkurza mnie też to łapanie się za takie tematy jak gender, dorabianie filozofii do jakiegoś niegroźnego margi­nalnego zjawiska.

Dzwonisz do brata z pretensjami?
O co? Żeby powiedzieć, co myślę na temat zaangażowania Kościoła w dys­kusję o gender albo in vitro? Nie, on zna moje poglądy. Po co mam mu zawracać głowę. Kilka miesięcy temu spotkaliśmy się z kard. Nyczem. Jeszcze zanim Rafał został biskupem. Rozmawialiśmy bardzo szczerze. Ale to prywatne rozmowy.
Mogę tylko powiedzieć, że było tak przy­jemnie, że jeszcze moment, a zacząłbym
przeklinać (śmiech). Pilnowałem się, bo gdzieś tam z tyłu głowy zdaję sobie sprawę, że hierarchowie patrzą na mnie jak na zwierzę. Magduniu, pytałaś mnie o Kościół. U jego podstaw leżą dobroć, miłość, współczucie, wybaczenie i właśnie w takim wymiarze jest nam potrzebny. Te wartości niwelują nasze słabości. Z troską patrzę na młodych, którzy są zajęci wszystkim oprócz spraw duchowych. Widzę, że Kościół się odna­wia, oczyszcza, zmienia, więc jest szansa, że ich przyciągnie.

Na razie Watykan ogłosił, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat 800 księży pe­dofilów zostało odsuniętych od posługi kapłańskiej.
Bardzo trudno jest robić rewolucję po cichu. Kiedyś Kościoła nikt nie rozli­czał, media się nim nie interesowały, był ponad wszystko. Instytucja bardziej boska niż ludzka, więc nie ma co się dziwić, że księża wierzyli, że są prawie doskonali. Zresztą do dziś część ludzi patrzy na księży i na rockandrollowców jak na kogoś niemal boskiego.
Na szczęście każdy ksiądz ma stałego spowiednika, również po to, by ten go
sprowadzał na ziemię.

Też masz spowiednika?
Nie. Ostatnio kilka razy spowiadałem się u Rafała, choć wiem, że nie powinno się tego robić. Ale w soboty i niedziele zwykle jestem gdzieś w rozjazdach, więc dostęp do kościoła mam ograniczony. Z kolei w tygodniu w ciągu dnia kościoły są z reguły pozamykane.

To musi być niesamowite, jak się brat bratu spowiada.
On tak bardzo nie pyta, nie jest dociekli­wy.

0 tysiąc orgazmów nie pyta?
Nie (śmiech). Jeszcze na koniec mam zła­mać tajemnicę spowiedzi? Co to, to nie. Mogę o muzyce powiedzieć.

Proszę bardzo.
Trzeba bardzo kochać muzykę, żeby w tych czasach nagrywać płyty!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz