Pomyłki są
nieuniknione. Gorzej, że system sprawiedliwości nie zawsze naprawia własne
błędy. Skazuje niewinnego, wszyscy o tym wiedzą i odwracają się tyłem. Jak w
sprawie Adama Dudały.
Więzienia
pełne są niewinnych - tak się mówi o taktyce przyjętej przez doświadczonych
kryminalistów. Ale w masie takich „niewinnych” gubią się ci, którzy za kraty
trafili rzeczywiście przez pomyłkę. Piszą listy do całego świata (ministra
sprawiedliwości, rzecznika praw obywatelskich, prokuratora generalnego,
Fundacji Helsińskiej, gazet i telewizji), ale najczęściej odbijają się jak od
muru. To trudne sprawy, wielowątkowe, wyroki już zapadły - nikt nie chce się
pochylić nad losem takich osób.
Błąd sądowy swój początek
najczęściej bierze z pomyłki śledczych. Zdarza się, że prokurator i policjanci
brną w złą stronę, bo tak jest wygodniej, bo chcą szybko zanotować sukces, bo mają świadka, który zezna to,
co chcą usłyszeć. Powstaje akt oskarżenia, a sąd daje wiarę połowicznie
zebranym dowodom, nie pochyla się nad materiałem procesowym z wnikliwością.
Zapomina o domniemaniu niewinności. Sąd, to ostatnio coraz częstsze, podąża
krok w krok za prokuratorem.
Tak właśnie było w sprawie Adama
Dudały, skazanego w Białymstoku za rzekomy udział w dwóch zabójstwach na 25
lat więzienia. To modelowy przykład. Nie zbadano jego alibi, nie uznano za wiarygodne
korzystne dla niego zeznanie. Pisaliśmy o tej historii („Ten Adam to był inny
Adam’’, POLITYKA 46/11). Po naszym artykule prokurator generalny zlecił podwładnym
przeanalizowanie akt sprawy. Chciał wiedzieć, czy byłoby zasadne wznowienie
postępowania. Lektura liczącej 47 stron analizy nie pozostawia złudzeń -
wykonano ją nie po to, aby rozstrzygnąć wątpliwości, ale wyłącznie, żeby
potwierdzić znane już ustalenia. Konkluzja: błędów nie popełniono, wznowienie
postępowania nie jest potrzebne.
A fakty są takie, że jedynym
mocnym dowodem winy Adama Dudały były obciążające go zeznania Sławomira R. ps.
Woźny. To on, walcząc o złagodzenie własnego wyroku, opowiedział śledczym, że
uczestniczył w dwóch zabójstwach, których dokonał nieznany mu Adam z Warszawy.
Opisał jego wygląd: niewysoki, ok. 170-173 cm wzrostu, średniej budowy ciała, bez
znaków szczególnych. Podkreślił, że Adam z Warszawy „nie był typem pakera”,
czyli nie przypominał kulturysty, ale w czasie okazania rozpoznał człowieka
wyglądającego zgoła inaczej: wysokiego (ok. 185 cm), atletycznie
zbudowanego, z charakterystyczną myszką na twarzy i kropkami wytatuowanymi przy
oczach, prawie łysego. Czyli Adama Dudałę.
Według Sławomira R. Adam z Warszawy
zastrzelił dwie osoby: mężczyznę o pseudonimie
Kozyr w miejscowości Wiartel i właściciela agencji towarzyskiej w Olsztynie. W
pierwszym zdarzeniu brało też udział kilku mieszkańców Łomży, którzy pojechali
do Wiartla zemścić się na Kozyrze - ale żaden z nich nie rozpoznał w Adamie
Dudale Adama z Warszawy.
Nieistotny szczegół
Właściciela agencji zastrzelono z
pistoletu typu Makarów. W czasie kiedy w Białymstoku trwał już proces w sprawie
dwóch zabójstw, Centralne Laboratoriuin Kryminalistyczne Komendy Głównej
Policji zbadało broń używaną podczas kilku napadów na banki w Warszawie i
okolicach. Ustalono, że pociski zabezpieczone na miejscu zabójstwa właściciela
agencji w Olsztynie zostały wystrzelone z tej samej broni - makarowa używanego
podczas późniejszych napadów na banki. Rabusie bankowi zostali zatrzymani,
osądzeni i skazani. Kiedy w stolicy napadano na banki, Adam Dudała od ponad
dwóch lat siedział już w areszcie. Nie zrobiono nic, aby ustalić, od kogo
sprawca napadów na banki kupił (dostał?) pistolet i jaka była historia tej
broni. Nie znaleziono też broni, z której strzelano w Wiartlu. Zgodnie z linią
oskarżenia powinna należeć do Adama Dudały, ale w mieszkaniach jego i rodziny
żadnej broni nie było. Autorzy analizy, przygotowanej na zlecenie prokuratora
generalnego, nie odnoszą się do tych wątków.
Za to uczestnicy krwawej wyprawy
do Wiartla znali innego Adama z Warszawy - Chrzanowskiego. Robert P.
twierdził, że był to mężczyzna ok. 35-let- ni, ciemny blondyn, grubszej budowy
ciała i wzrostu ok. 178 cm.
Podczas okazania Robert P. nie rozpoznał Adama Dudały, ale uznano, że wynika
to z jego obawy o własne bezpieczeństwo.
W tej sprawie nie przesłuchano też
innych istotnych osób, powiązanych z łomżyńskim środowiskiem przestępczym. Jedną z nich, świetnie znaną
policjantom i prokuratorom z Białegostoku, bo przewijającą się w wielu
prowadzonych tu sprawach, był Sławomir O. ps. Uchal. Gdyby go przesłuchano,
Uchal być może ujawniłby już wtedy (uczynił to niedawno w rozmowie z adwokatem),
że po zdarzeniu w Wiartlu Chrzanowski poprosił go o przechowanie broni,
prawdopodobnie tej samej, z której strzelano w Wiartlu.
Nie przesłuchano też samego Adama
Chrzanowskiego - z gangu wołomińskiego, wspólnika m.in. słynnego Klepaka. Jego
osoba dlatego jest dla tej sprawy istotna, że podczas rozprawy apelacyjnej
Jarosław K., jeden z głównych oskarżonych (ten sam, który według Woźnego brał
udział w obu zabójstwach), ujawnił, że to Chrzanowski ps. Pryszcz był w Wiartlu
i strzelał - a nie Adam Dudała. Potem worek się rozwiązał - podobne zeznania
złożyli inni. W analizie przeprowadzonej na zlecenie prokuratora generalnego
uznano jednak, że to wszystko jest bez znaczenia, bo kiedy pojawiły się
zeznania o prawdziwej roli Chrzanowskiego, ten już nie żył, a to znaczyło, że
przestępcy mogli zawiązać spisek, aby bezkarnie obciążać go winą.
Nie miały też znaczenia ani dla
śledczych, ani dla sądu, ani dla autorów analizy fakty bezspornie dowiedzione,
świadczące, że Adam Chrzanowski, kiedy jeszcze żył, wpływał na śledztwo
dotyczące morderstw w Wiartlu i Olsztynie. Kontaktował się z aresztowanymi,
wysyłając do nich swoją konkubinę, wynajmował za swoje pieniądze adwokatów,
Woźnemu przysłał pieniądze i korespondował z nim.
Sprawa Woźnego
Niedawno wyszedł na wolność Jan M.
Odsiedział cały wyrok za udział w zabójstwie Kozyra, czyli 12 lat więzienia.
Nigdy nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. W rozmowie z niżej podpisanym
opowiedział, że w Wiartlu go nie było, siedział w domu w Zambrowie. Nocą
przyjechał do niego Adam Chrzanowski i przywiózł Sławomira R. ps. Woźny.
Poprosił, aby Janek przenocował go u siebie, a rano odwiózł do Białegostoku.
Powiedział też, że chyba w Wiartlu zabili człowieka. Jan M. nie ma żadnego
interesu prawnego, aby dzisiaj przedstawiać kłamliwą wersję, swój wyrok
przecież zaliczył.
Autorzy analizy wykonanej dla prokuratora
generalnego wbrew faktom z uporem podkreślają jednak, że nie ma podstaw, by
wątpić w wiarygodność Sławomira R. ps. Woźny. Przyznając zaraz, że to prawda,
iż w innej sprawie kłamał. I choć w posiadaniu prokuratury są liczniejsze
dowody, że Woźny ze składania fałszywych zeznań uczynił stały proceder.
Także Adam W., podobnie jak Woźny
pochodzący z Sokółki, który siedział w jednej celi z Adamem Dudałą, ujawnił
niżej podpisanemu, że kiedy wyszedł na wolność, zatelefonował do niego z
aresztu w Białymstoku Woźny. - Powiedział, że tamten siedzi nie za swoje,
on, Woźny, wie, kim jest prawdziwy Adam z Warszawy, i zezna to, jak dostanie
20 tys. euro - relacjonował Adam W. Adam W. przekazał tę informację rodzinie
Dudały. Potem się dowiedział, że Dudała zakazał płacenia haraczu oszustowi,
wciąż twierdził, że jest niewinny, i wierzył,
że sąd też tak uzna.
Adam W. opowiedział o telefonie od
Woźnego ówczesnemu adwokatowi Dudały, mec. Kazimierzowi Skalimowskiemu. - Uznałem,
że dowodowo nie ma jak tego wykorzystać. Mec. Skalimowski do dzisiaj nie
może się pogodzić z wyrokiem, jaki zapadł na Adama Dudałę.
- To jeden z większych skandali
- ocenia.
- Skazali niewinnego i o tym
dobrze wiedzieli. Od pracownika aresztu usłyszałem, że Woźny w zamian za swoje
zeznania dostaje od policjantów z CBŚ pieniądze na wypiskę, paczki, ma od nich
telefon komórkowy i dzwoni spod celi, a także że otrzymuje do aresztu
narkotyki. Złożyłem w sądzie wniosek dowodowy, aby sprawdzono, kto mu wysyła
paczki i pieniądze, ale sąd go odrzucił. Do dzisiaj budzę się po nocach, ta
sprawa wciąż mnie uwiera.
Ta sprawa uwiera nie tylko
dziekana adwokatów z Białegostoku. Sędzia Barbara Piwnik, która orzekając w
innej sprawie, trafiła na zeznania osób pomówionych przez Sławomira R. ps.
Woźny, uważa, że Adamowi Dudale należy się wznowienie postępowania, bo dowody
świadczą, że został fałszywie obciążony. Niezależnie od siebie w sprawę
zaangażowali się dziennikarze: poza niżej podpisanym także reportażystka
Helena Kowalik, Elżbieta Jaworowicz, autorka „Sprawy dla reportera” w TVP,
Dariusz Prosiecki z „Faktów” TVN oraz Adam Bogoryja-Zakrzewski,
znany reporter radiowy i telewizyjny.
Każdy z nich, wgłębiając się w tę
historię, nabierał przekonania, że na wieloletni wyrok skazano niewinnego i nie
można nad tym przejść do porządku dziennego.
Doniesienie o przestępstwie
Bardzo prawdopodobne, że w imieniu
prawa popełniono sądową pomyłkę, która wymaga naprawienia. Dlatego ten artykuł
dedykuję prokuratorowi generalnemu Andrzejowi Seremetowi, niech nakaże
przeprowadzenie odpowiedniego śledztwa. I niech to zleci prokuraturze z
innego miasta, nie z obszaru białostockiej apelacji - oni już swojej prawdy
raczej nie zmienią.
A po sprawie Dudały czas będzie
wrócić do kolejnych. Według dr. Łukasza Chojniaka, współautora raportu o niesłusznie
skazanych (przygotowanego dla Forum Obywatelskiego Rozwoju], pomyłki sądów były
bezpośrednim powtórzeniem nietrafionych wniosków prokuratora. Przyczyną
niesłusznych skazań są zwykłe błędy, ale też - co podkreślono we wspomnianym
raporcie i zła wola lub niekompetencja.
Przykładów nie brakuje. Przez
kilkanaście lat śledczy i sędziowie upierali się, że zabójcą Adama K., mistrza
Polski w ujeżdżaniu, był Czesław K. Nie dawali wiary zeznaniom świadka,
który wskazywał na innego zabójcę. Czesław K. dwa razy usłyszał wyroki skazujące
- najpierw na dożywocie, potem 25 lat - bo sąd przyjął punkt widzenia
prokuratora. Wszystkie wątpliwości, niezgodnie ze świętą zasadą procesową,
rozstrzygano na niekorzyść oskarżonego. Dopiero po 12 latach i 3 miesiącach
spędzonych za kratami Czesław K. usłyszał, że jest niewinny. Sąd naprawił
wreszcie własne błędy, chociaż trwało to całą wieczność.
Prowadzący śledztwo w sprawie
okrutnego morderstwa 10-letniego Marcina w Lisewie Malborskim od początku przyjęli
za pewne, że sprawcą był upośledzony umysłowo Tomasz K., mieszkaniec
pobliskiej wsi. Dla sądu rozstrzygające były wyjaśnienia podejrzanego złożone w
śledztwie. Wtedy się przyznał. Potem wyszło na jaw, że policjanci obiecali mu
za wzięcie na siebie winy policyjną kurtkę typu moro. Tanio kupili sobie
kluczowy dowód. Sąd nie był podejrzliwy wobec takich śledczych metod. Nie
pochylił się też nad, trzeba przyznać, dość niezbornymi wyjaśnieniami
składanymi przez oskarżonego podczas rozprawy, kiedy próbował wytłumaczyć, że
nikogo nie zabił. Prawdopodobnie Tomasz K. do dzisiaj odsiadywałby 15 lat
więzienia, bo na tyle został skazany, gdyby nie kolejne morderstwo w tej
okolicy. 11-letni Sebastian został zabity w identyczny sposób, jak kilka lat
wcześniej Marcin. Policjanci z pomorskiego tzw. archiwum X znaleźli prawdziwego
sprawcę obu morderstw, a Tomasz K. odzyskał wolność.
Temida dla niektórych bywa ślepa i
głucha - liczy się tylko martwa litera prawa, przepisy i paragrafy. Dowody
obrony wykraczające poza schemat są z reguły odrzucane, bo rzekomo nic do sprawy
nie wnoszą. Dr Łukasz Chojniak dotarł do statystyk dotyczących spraw
odszkodowawczych za niesłuszne skazania. W 2008 r. było takich przypadków 22,
ale w 2010 r. już 33. Ogółem wiatach 2007-10 wypłacono 83 odszkodowania, ale
to nie oznacza, że tylko tyle osób padło ofiarami pomyłki sądowej.
- Według moich wyliczeń w tych
latach liczba niesłusznych skazani to minimum 750 przypadków - mówi dr Chojniak.
Pół biedy, jeżeli takie przypadki
dotyczą spraw drobnych - ofiary pomyłek ponoszą szkody, ale nie tak dotkliwe,
jak niewinni skazani na wieloletnie więzienie. Wymiar sprawiedliwości łatwiej
i chętniej naprawia wyrządzone przez siebie krzywdy skazanym na wyroki
krótkotrwałe. Niestety, przewrotna reguła mówi, że im poważniejszy wyrok, tym
bardziej ślepnie później Temida.
Piotr Pytlakowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz