Rozmawiała MAGDALENA RIGAMONTI
O której wstaliście?
Marcin
Prokop: Nie budzimy się razem. Nie mieszkamy
razem. Tak na wszelki wypadek mówię.
Dorota
Wellman: Ja o
4.15.
M.P.: Ja pół godziny później, bo
bliżej mieszkam.
D.W.: Ja jadę ze wsi.
Jak czekałam na panią, to
chwilę rozmawiałam z Marcinem o Januszu Korwin-Mikkem.
M.P.: Widzę, że od razu skręcamy w
politykę. Opowiadałem, jak jego żona była gościem w naszym programie. Przez
cały czas zerkała w stronę męża, jakby się bała, czy to, co powie, spotka się z
jego aprobatą. Kiedy potem czytałem wypowiedzi Korwin-Mikkego na temat kobiet,
zrozumiałem dlaczego.
D.W.: M.in. dlatego nie za bardzo
lubię polityków.
W waszym programie ich prawie
nie ma, a ja sobie myślę, że to by dopiero byli dla was partnerzy.
D.W.: Oni lepiej się czują w
innych programach, gdzie są głaskani albo kłuci. Do nas rzadko chcą
przychodzić, bo musieliby pokazać, jacy są naprawdę, kiedy zdejmie im się
polityczną maskę.
Sądziłam, że jesteście tak
popularni, że wam się po prostu nie odmawia.
M.P.: Odmawiają, bo chyba się nas
trochę boją. Wbrew pozorom telewizja śniadaniowa nie zawsze jest przymilna i
cacana. D.W.: Janusz Palikot się zgodził i nie było mu u nas przyjemnie.
M.P.: Rozmowa dotyczyła głównie
jego politycznej hipokryzji, której nie lubię. D.W.: Raz katolik, raz libertyn.
Jak wiatr wieje, tak się Palikot śmieje.
Trzy lata temu pani się
odgrażała, że wchodzi do polityki.
D.W.: Ale już mi przeszło. Bo żeby
być w polityce, trzeba mieć zaplecze, a ja nie widzę nikogo na rynku
politycznym, kto mógłby być za moimi plecami. Nie chcę się podpinać. A nie mam
siły, by stworzyć partię od nowa.
Z Prokopem by się udało.
D.W.: Jasne. Najlepiej
sprawdzilibyśmy się w partii śmiechu.
M.P.: Wydaje mi się, że to już
było i ten żart na końcu zawsze okazywał się mało zabawny.
Zwolniliby was z telewizji.
D.W.: Jasne, bo czynny polityk nie
może pracować na antenie. Ale mówiłam już, że mi przeszło. Nie ma teraz takiej
politycznej opcji, z którą bym się identyfikowała i nie wstydziła mieć z nią
coś wspólnego.
M.P.: Poza tym polityka to grząski
i błotnisty grunt - wystarczy na chwilę po - stawić tam nogę, żeby na długo
ubrudzić sobie buty.
Kilka tygodni temu rozmawiałam
z Marcinem.
D.W.: Mówił mi.
A mówił, że według mnie jesteście
propaństwowcami?
M.P.: Z tym że państwa nie
utożsamiamy z polityką. Mam wrażenie, że Polskę najsilniej zmieniają
organizacje pozarządowe, a tak zwana polityka górnej warstwy to jest sztuka
maskowania cynizmu, przekonywania wyborców, że za intencjami polityków stoi
coś więcej niż tylko jakiś ich partyjny lub osobisty interes.
O dziwo, wyborcy się na to
nabierają, głosując wciąż na tych samych kabotynów.
Wy też głosujecie. Ty Marcin -
na Tuska, a Dorota nie wiem. Też na Tuska?
D.W.: Też na Tuska. Nie wyobrażamy
sobie, że moglibyśmy nie pójść do wyborów.
M.P.: No, chyba że to miałaby być
jakaś deklaracja, ale na razie nie staliśmy się anarchistami negującymi
państwo.
D.W.: Poszliśmy do wyborów, bo to
jest nasz psi, obywatelski obowiązek. Człowiek musi wyrażać swoje zdanie,
swoje poglądy.
M.P. Czasami niestety lepiej jest
wybrać mniejsze zło.
Platforma Obywatelska to
mniejsze zło?
M.P.: Efekt braku sensownej
alternatywy.
D.W.: Trzeba głosować. Po jaką
cholerę mamy demokrację, po jaką cholerę zdarzył się rok 1989?
Będzie pani agitować?
D.W.: Będę namawiać do namysłu nad
skreśleniem konkretnych kandydatów. Uważam, że trzeba być świadomym obywatelem
i wiedzieć, kogo się wybiera.
Po co, skoro to wszystko
fasada?
M.P.: Była taka piosenka Tiltu
„Nie wierzę politykom”, z którą się utożsamiam. Cynizm, arogancja, brak
konsekwencji, partyjniactwo, traktowanie wyborców jak zdemenciałych idiotów -
to tylko początek listy skarg i zażaleń. Wśród czynnych polityków jest zaledwie
parę osób, na które patrzę bez skrzywienia.
Antoni Macierewicz, Jarosław Kaczyński?
M.P.: Ha, ha. Nazwisk nie będzie,
bo uważam, że celebryci publicznie popierający konkretne partie wypadają
komicznie. Zwłaszcza po wyborach. Jak naiwne panny, które poszły do łóżka z
szarmanckim, uwodzicielskim kawalerem, a następnego dnia budzą się same. D.W.:
Takie kwiatki do kożucha. Nie rozumieją, że ktoś sobie nimi gębę wyciera.
M.P.: Np. ostatnio Tomek Adamek, który wygłaszając opinie rodem z Ku-Klux-Klanu,
chyba nawet nie ma świadomości, że wykrwawia się publicznie na korzyść tych,
którzy nim cynicznie sterują z tylnego siedzenia. Żal mi go.
Są tacy, którzy sami startują,
jak wasza koleżanka Weronika Marczuk.
M.P.: Daj jej, Boziu, zdrowie.
Nie spodziewałam się po tobie
takich zachowawczych wypowiedzi.
M.P.: Wstrzymam się z oceną do
czasu, kiedy będzie co oceniać. „Po owocach ich poznacie”, jak pisze klasyk.
D.W.: Ja tam na celebrytów
głosować nie będę. Według mnie kandydat najpierw powinien coś osiągnąć, zrobić
dla kraju, regionu, miasta, w którym żyje, a potem może spróbować swoich sił w
polityce. Sama znana twarz nie wystarczy. OK, gdyby Ewa Błaszczyk kandydowała,
to na nią bym oddała głos, bo to kobieta, która dokonała wielkich rzeczy.
W „Wałęsie” grała pani Henrykę
Krzywonos, która teraz startuje do euro- parlamentu.
D.W.: Gdyby była w moim regionie,
to bez wątpienia bym na nią zagłosowała. Znam dokonania jej życia. Wystarczy.
Chciałabym też, żeby w moim regionie była Róża Thun, ale jest w Krakowie.
M.P.: Żyjemy w czasach, kiedy
trzeba uważnie czytać etykiety na politykach, tak samo jak na dżemach. Warto
wiedzieć, jakie konkrety, a nie deklaracje, za
nimi stoją. Nawet jeśli się z kimś programowo nie zgadzam, jestem gotów podjąć
z nim dyskusję, jeśli ma szczere intencje i jest konsekwentny w działaniu.
Wtedy staje się partnerem do rozmowy. Tylko takich w polityce prawie nie ma.
Jacek Kurski - inteligentny,
bystry, partner do dyskusji.
M.P.: O, widzę, że robi się
humorystycznie. A mówiąc serio, wolę Bronisława Wildsteina, który w wielu kwestiach
nie jest z mojej bajki, ale ma kręgosłup, niż Palikota chorągiewkę albo
Kurskiego cynika. Lubię ludzi z zasadami, nawet jeśli to nie są moje zasady.
Wasz szef dyrektor Miszczak...
D.W.: Nasz szef Edward Miszczak
nie mówi nam, o czym mamy mówić.
Kiedyś powiedział, że widzowie TVN nie chcą, żeby w tej stacji śmiano się z lemingów. Po czym
zwolnił Szymona Majewskiego.
M.P.: Nigdy w życiu żaden dyrektor
nie mówił mi, jakie poglądy mam prezentować. Gdyby tak się stało, następnego
dnia sam bym się zwolnił.
Z tego, co obserwuję, to
ostatnio skręcasz w prawo.
D.W.: Uuu, nie wiedziałam, że mam
takiego kolegę.
M.P.: Nigdzie nie skręcam. Prawo,
lewo - to są dla mnie puste etykiety. Jestem człowiekiem sprawy, a nie
ideologii.
Co to znaczy?
M.P.: Mam poglądy w określonych
kwestiach, które w sumie nie mieszczą się w żadnej z popularnych przegródek.
Nazwałbym to syndromem Doroty Masłowskiej - kiedy wygłasza opinie, które pasują
prawej stronie, natychmiast zostaje zawłaszczona przez „niepokornych” ideowców
i wrzucona na ich sztandar z hasłem „córka Rydzyka”. Jednocześnie zostaje
przekreślona przez święcie oburzone koleżeństwo z „Krytyki Politycznej” jako
zdrajczyni ich sprawy.
Nie chcę być kategoryzowany według
tych miar.
D.W. A ja jestem centrowcem. Ale
mnie w tym wszystkim interesują sprawy społeczne. A tobie jak udaje się nie
być ani po prawej, ani po lewej, ani pośrodku, bo nie do końca rozumiem?
M.P.: Dam ci przykład - nie podoba
mi się tęcza na pl. Zbawiciela, uważam, że szpeci okolicę, nie podoba mi się również
szopka z uwznioślaniem jej do rangi symbolu jakiejś ideologicznej walki. Jednak
uważam też, że jej zniszczenie było aktem zwykłego, tchórzowskiego wandalizmu,
więc kiedy później czytam, że zdjęcie prezentujące moment podpalenia wygrało
konkurs na fotografię patriotyczną roku, to nie chcę mieć nic wspólnego ani z
jej obrońcami, ani przeciwnikami.
(Dorota Wellman głaszcze delikatnie Marcina Prokopa po ramieniu. Jakby
chciała go uspokoić).
Bardzo ładne było to głaskanie.
Marcin, chyba nawet nie poczułeś.
M.D.: Poczułem, tylko do mnie dociera z opóźnieniem, bo impuls długo idzie. D.W.: Pracujemy razem 12 lat, to co się dziwić. A wracając, to panowie politycy nie chcą rozmawiać o sprawach społecznych, mam wrażenie, że los ludzi ich zupełnie nie interesuje. Mówią o sobie, o sporach partyjnych, Smoleńsku, europarlamencie, a to, co się dzieje z przeciętną rodziną, mają gdzieś.
M.D.: Poczułem, tylko do mnie dociera z opóźnieniem, bo impuls długo idzie. D.W.: Pracujemy razem 12 lat, to co się dziwić. A wracając, to panowie politycy nie chcą rozmawiać o sprawach społecznych, mam wrażenie, że los ludzi ich zupełnie nie interesuje. Mówią o sobie, o sporach partyjnych, Smoleńsku, europarlamencie, a to, co się dzieje z przeciętną rodziną, mają gdzieś.
Z Marcinem jesteśmy z tego
samego pokolenia. W latach 80. chodziliśmy do podstawówki, pamiętamy doskonale
1989 r., przełom, wolność.
M.P.: Widzę różnicę między tym, co
było, a tym, co jest.
Mówisz o dziesięciu świetlnych
latach reklamowanych śpiewem premiera Tuska?
D.W.: Może jednak ten filmik
pomińmy milczeniem.
M.P.: Nie kopmy leżącego.
D.W.: Ja przy was jestem stara.
Pamiętam więcej. W latach 80. już studiowałam. M.P.: Mnie wzrusza to, że jak
jadę w Polskę, to widzę, że ludziom chce się brać sprawy w swoje ręce. I na
poziomie samorządów, lokalnych organizacji robią, co mogą, żeby im było
lepiej. Modlą się, żeby ci politycy na górze przynajmniej im nie przeszkadzali.
Z drugiej strony, gdy czasem patrzę na kumpli, którzy próbują działać, zakładać
swoje firmy, jak walczą z nieprzyjazną biurokracją, debilnymi przepisami
o panoszącym się fiskalizmem, a przy tym
wiem, że wielkie firmy bezczelnie
wyprowadzają podatki z Polski, to myślę to samo, co moi sfrustrowani koledzy.
D.W.: Czyli?
M.P.: „Co jest, kurwa?!”.
Donaldzie, poddaj się - mówisz
teraz.
M.P.: Nie, mówię: Donaldzie, weź
się do roboty, jeszcze nie wszystko stracone, jeszcze jest czas. Skoro już go
wybraliśmy, to niech się stara. To nie jest udzielny książę. Zgadzam się z
Cejrowskim, z którym generalnie zgadzam się rzadko, że politycy to nasi
pracownicy. Płacimy im za to, żeby służyli nam, nie sobie. D.W.: Niech się zajmą
gościem, który mimo ponad 30-milionowego długu wobec państwa otwiera kolejną
restaurację.
Na pewno Gessler będzie
serwował pysznego tatara.
D.W.: Chrzanię jego tatara i
chrzanię państwo, które pozwala robić temu facetowi kolejne tatary w kolejnej
knajpie. My jako obywatele nie powinniśmy się na to godzić i iść na tatarka.
M.P.: W takich sytuacjach mamy
prawo czuć brak zaufania do władzy i nieważne, kto ją w danej chwili sprawuje.
D.W.: Normalnie słyszę szyderczy
śmiech tego restauratora.
M.P.: Myślę, że polityka salonowa,
warszawska, jest raczej przeszkodą w rozwoju Polski niż katalizatorem
pozytywnych zmian.
A ja myślę, że idealizujesz
samorządy, tych decydentów w małych miastach.
M.P.: Kiedy byłaś gdzieś w Polsce,
w małym mieście? My jeździmy bardzo często. Spotykamy się z ludźmi nawet w
bibliotekach.
Dobra. Kiedy byłeś ostatnio?
M.P.: Ze dwa tygodnie temu. Poza
Warszawą też jest świat. Ludzie działają.
Przeczytałam ostatnio o
wierchuszce w Zambrowie, panach z elity miasteczka wykorzystujących seksualnie
wychowanki domu dziecka.
M.P.: Łatwo na podstawie
incydentalnych wydarzeń negować całą strukturę. Pedofilią w Kościele też
można podważać sensowność istnienia całej tej instytucji, to jest intelektualna
łatwizna, ale zafałszowująca obraz. Media mają zacięcie do koncentrowania się
na negatywnych marginesach. Lubimy się gapić na to, co złe, jak na wypadek
samochodowy. Próbuję oduczyć się tej tendencji i namawiam do tego innych.
Przyłapujmy ludzi na tym, co robią dobrze. Mnie imponuje praca u podstaw,
odsuwanie się od wielkiej polityki, działanie w swoim mieście, regionie. Praca
organiczna zamiast salonowego ględzenia. Jeśli politycy nie będą nam
przeszkadzać, to my tę Polskę ładnie zbudujemy, zamiast wyjeżdżać, żeby
sprzątać puby w Londynie.
Kto?
M.P.: My, nasze pokolenie.
D.W.: Nie wiem, o jakim pokoleniu
rozmawiamy, bo między mną a Marcinem jest 17 lat różnicy. I ja we wczesnej
młodości włożyłam dużo wysiłku w to, by ta Polska była taka, jaka jest teraz.
I jestem z tego dumna. Żyję w wolnym kraju, pracuję w
wolnych mediach i mój paszport, który leży w szufladzie, to jest dla mnie
wartość. To, że się na starość tego doczekałam, jest ogromnym plusem. W
programach informacyjnych, publicystycznych, politycznych to, co złe w naszym
kraju, świetnie przykrywa to, co jest dobre. W mojej gminie pani burmistrz
wygospodarowała pieniądze na skate park dla młodzieży, plac zabaw
dla dzieci, za chwilę będzie targ warzywny, działa świetna szkoła.
Czuję, że to wszystko też pani
sprawka.
D.W.: Nie, choć staram się
pomagać. Mówmy już sobie po imieniu. Będzie siłownia plenerowa. Jest naprawdę
dobrze.
Słyszałam, że jakaś matka
opowiadała swojej dorosłej już córce o stanie wojennym, o tym, że w sklepach
był tylko ocet na półkach. Dziewczyna pyta z niedowierzaniem: „W całej Galerii
Mokotów ocet na półkach?”.
D.W.: Powinniśmy się cieszyć, że
dorosłe jest już pokolenie, które nie ma o tym
zielonego pojęcia. Mój syn urodził się w wolnej Polsce i wszystko było.
M.P.: Co stanowi też pewne
zagrożenie, bo młodzi nie widzą potrzeby, żeby walczyć o cokolwiek oprócz
czubka własnego nosa i iPhone’a.
D.W.: Walczą o siebie. Może to
dobrze. M.P.: Tak, ale brakuje im wspólnego przeżycia pokoleniowego. Dla nas
był to upadek komunizmu, a to dzisiejsze pokolenie nie ma nic. Rewolucja
internetowa, zamiast stać się pokoleniowym spoiwem, wyhodowała generację
samotnych elektronów, które jedynie stwarzają - teraz użyję trudnego słowa -
erzace więzi. D.W.: Rany, skąd ty znasz takie określenia...
M.P.: Czytam, rozwiązuję
krzyżówki, całe internety znam na pamięć.
D.W.: To jest skromność.
M.P.: Nie bądź złośliwa, bo
uszczypnę... A więc - znów trudne słowo - implikacją takiego stanu rzeczy jest
to, że ci młodzi są w większości bezideowi. A idea może być czymś szalenie
napędzającym.
D.W.: Mnie brakuje ideowców wśród
polityków. Chciałabym, żeby żył Jacek Kuroń.
M.P.: Dzisiejsza polityka zabija
ideowców. Bartosz Arłukowicz był ideowcem i wszystko
się skończyło w momencie, kiedy został ministrem.
Wolność nie ma dla młodych
wartości?
M.P.: Jest czymś oczywistym. A dla
naszego pokolenia pamięć walki o nią, chociażby wyniesiona z domu rodzinnego,
jest silnym wspólnym mianownikiem. Ale też traumą. Bo ten 1989 r. wyzwolił
pewne nadzieje, ale wielu z nich nie spełnił. Nie wszyscy ten pociąg z forsą
dogonili.
Wy dogoniliście.
M.P.: Na swój sposób tak, może
mieliśmy więcej szczęścia niż inni...
Myślałam, że powiesz: wszystko
ciężko wypracowaliśmy.
D.W.: Pracowitość jest podstawą.
Jednak są ludzie, którzy ciężko pracowali i nic. Stoją w miejscu, buksują
kołami i wspominają, jak kiedyś było fajnie...
M.P.: Dorota, dlaczego telefon
sobie włożyłaś między uda? Czekasz, aż zawibruje? Zadzwonić do ciebie? No
dobra,
już tak nie patrz na mnie, mów te
mądre rzeczy, bo jeszcze się pokłócimy, a przecież wiesz, że wszyscy na to
czekają.
D.W.: O, wibruje.
M.P.: Pewnie Wajda dzwoni
(śmiech). D.W.: Zbiłeś mnie z pantałyku, czymkolwiek ten pantałyk jest. OK,
proszę o następne pytanie.
Lech Wałęsa tak zawsze mówi
podczas wywiadów: proszę o następne pytanie.
D.W.: O czym mówiliśmy?
M.P.: O Lechu Wałęsie i zdjęciach
z toalety w Dubaju. Widać, że bywa.
D.W.: Nie rozumiem, co za problem
z tymi zdjęciami.
M.P.: Dorota dużo wybacza
prezydentowi. Jest jego miłośniczką.
D.W.: Nie przeszkadza mi w nim
nic. Nawet jak się fotografuje w kąpielówkach albo w gumowych klapkach.
M.P.: W sumie też go rozumiem.
Pamiętam jak po 1989 r. pierwszy raz byłem za granicą w luksusowym hotelu, to
w przypływie ekscytacji zrobiłem zdjęcia minibarku, żeby rodzice uwierzyli, że
coś takiego istnieje.
D.W.: Że tyle jest orzechów do
jedzenia... M.P.: To nie koniec, potem zawartość tego minibarku spakowałem do
plecaka. Na recepcji zapytano, czy korzystałem z jakichś odpłatnych usług.
Sądziłem, że minibar był w prezencie, więc szczerze odparłem, że nie, po czym
te wszystkie maleńkie buteleczki wypadły na ladę. Mówię to po to, żeby
uświadomić, jakim byliśmy krajem, co nam ten komunizm z głowami zrobił.
D.W.: Mogę coś jeszcze o Lechu
Wałęsie? Zobaczcie, jak on jest biegły w nowych technologiach.
M.P.: Z żoną Danutą porozumiewa
się przez Skype’a, siedząc w tym samym domu.
D.W.: Bez ironii. On chce się
komunikować ze światem. Jest dojrzałym człowiekiem, a dojrzali ludzie często
mają kłopot z komputerami, z internetem. Nie spodziewałam się, że tak dobrze
będzie sobie z tym radził.
M.P.: A spodziewałaś się, że
będzie chciał wrócić do „Solidarności”?
D.W.: Już nie wraca. Zmienił
zdanie.
Jak Palikot.
D.W.: Nie czepiaj się Wałęsy. Jest
byłym prezydentem i należy mu się szacunek. Co dalej, Marcin?
M.P.: Nie ja robię ten wywiad.
Można poznać, że Dorota jest w stanie wzbudzenia patriotycznego po tym, że jej
chrapy w nosie układają się w charakterystyczny trójkąt. To też znaczy, że
trzeba albo zejść z drogi, albo być miłym.
Na razie wybieram drugą opcję.
Dziś od świtu oglądałam was w telewizji.
M.P.: O, uwaga, będzie kadzić.
W zasadzie ani razu się nie
uśmiechnęłaś, Marcin cię zdominował.
M. P.: A miało być miło...
D.W.: My się nie ścigamy. Jest
jeden wóz i dwa konie. Czasem jeden ciągnie
silniej, czasem drugi. Ważne, że w tym samym kierunku.
M.P.: Mamy wzajemną - uwaga, ponownie
trudne słowo - rewerencję.
D.W.: Szacunek po prostu.
Ludzie was traktują jako
jedność.
D.W.: To dla nas komplement.
M.P.: Media lojalności nie
sprzyjają, a my 12 lat razem. Widzimy się codziennie. I to o porach, które
raczej wyzwalają chęć mordu niż umiłowania.
D W.: Tu nie gramy na siebie.
Jesteśmy zespołem, wraz z redakcją, która tworzy ten program.
Nie wierzę.
M.P.: Nie mamy kompleksów,
odnieśliśmy swoje indywidualne sukcesy poza naszym duetem, więc nie musimy
niczego udowadniać sobie nawzajem ani widzom. Poza tym ja Dorotę za bardzo
szanuję, żeby starać się brylować jej kosztem.
D.W.: Powiedz, czy mnie lubisz,
czy nie, bo to jest ważniejsze.
M.P.: Uwielbiam. Inaczej by to się
skończyło dawno temu.
A były zachwiania?
(Dorota się śmieje).
Dlaczego się śmiejesz?
D.W.: Bo to śmieszne. Jak będę
miała 89 lat, a Marcin 72 to będziemy robić program dla seniorów.
M.P.: Chyba sprzedawać garnki dla
seniorów w telezakupach.
D.W.: O nie. Myślę, iż przez to,
że się kiedyś zeszliśmy, bardzo dużo wspólnie osiągnęliśmy.
M.P.: Jesteśmy więksi niż suma
naszych części - tak bym to podsumował.
Marcin, ona mówi poważnie.
M.P.: Ja też. Chcę tylko, żeby
były w tym wywiadzie jakieś kwieciste, chwytliwe zdania do cytowania (śmiech).
D.W.: Stworzyliśmy wspólną markę,
parę ludzi, która się nie zagryza.
M.P.: Niektórzy patrzą na to
podejrzliwie.
Jak mówicie, że jest tak
wspaniale i tak się dopełniacie, to ja też patrzę podejrzliwie.
M.P.: No dobra, kłócimy się
spektakularnie...
D.W.: ...a potem idziemy na ustępstwa.
Normalnie, jak w starym, dobrym małżeństwie.
Prowadzicie po prostu
równoległy związek do waszych małżeństw.
D.W.: Wciąż są tacy, którzy myślą,
że jesteśmy małżeństwem naprawdę. Raz nawet pani w hotelu chciała nam dać
małżeński pokój z pięknym widokiem na morze.
M.P.: Było taniej, tośmy wzięli.
D.W.: Zabrzmi jak hasło reklamowe,
ale niech tam: we dwoje możemy więcej.
Dlaczego widzowie wam ufają?
M.P.: Żądasz teraz od nas publicznego,
excuse-moi, walenia konia.
D.W.: Chyba od ciebie, ja dziękuję
bardzo.
M.P.: Zawsze nam bardziej zależało
na szacunku widzów niż na jałowej popularności.
Górnolotnie.
M.P.: Zawsze czułem się
niespełnionym poetą. Ale to właśnie znaczy dla nas sukces. Zwiewamy od taniego,
szołbiznesowego blichtru. Nie zabiegamy o robienie
sobie zdjęć na ściankach, nie dojadamy na bankietach tartinek po znanych
aktorach.
D.W.: Wieczorami to my się
przygotowujemy do porannego programu. Jest jeszcze rodzina w tym wszystkim.
M.P.: Ważniejsza niż rodzina
medialna. D.W.: Pareczką jesteśmy zapracowaną. M.P.: Antytezą telewizyjnych
bohaterów. Bolek i Lolek trochę. Powiem tak, jak prezydent Komorowski: „Kiedy
pytają mnie...”.
D.W.: Już tak nie mówi.
M.P.: No to też tak nie powiem.
Dorota kiedyś mówiła, że byłaby
dobrym prezydentem: nie poluje, nie ma żony.
M.P.: Nie ściemniała. Przynajmniej
z tą żoną. Ale generalnie staramy się nie lukrować, bo to pachnie tanią
demagogią.
W telewizji śniadaniowej
pokazujecie przecież piękny świat.
D.W.: Nie tylko piękny. Nie
przesadzaj. Duża część programu o raku szyjki macicy to nie jest piękny świat.
Kobiety robią badania, dostajemy e-maile, dziękują za informacje. Dzisiaj
rozmawialiśmy m.in. o telefonie 112, że nie działa poprawnie. Nikomu nie
robimy dobrze, jeśli na to nie zasłuży.
Ale za to w programie na żywo
powiedziałaś, że Marcin ma gejowską koszulkę.
D.W.: I nikt się nie obraził. On
powiedział o mnie: z przodu ładna, z tyłu bale- ronik. Nie obraziłam się.
M.P: O proszę, jaka zdystansowana
pani redaktor. Czuję, że chcesz wyjść w tym wywiadzie na cierpiętnicę, wyrównać
szanse i wyjść w lepszym świetle.
D.W.: Okaże się zaraz, że nigdy mi
nie dokuczasz.
M.P.: Błyskotliwa konkluzja na
mnie spłynęła w tej chwili - jesteśmy tak dobrzy jak nasz ostatni program.
D.W.: Jeszcze jedna złota myśl:
naszym pracodawcą jest widz.
M.P.: To proszę wybić większą
czcionką. D.W.: My naprawdę mamy wielką pokorę wobec tego, co robimy.
M.P.: Nasze credo brzmi: nie dawać
ciała.
D.W.: Pięknie to ująłeś.
M.P.: Kurczę, ale się nagadaliśmy.
Moglibyśmy w sumie pójść do tej polityki. Dobra by była z ciebie pani
prezydent. Wpadałabyś znienacka do TVN, przejmowała antenę i jak Hugo Chavez przez trzy godziny przemawiała do narodu... D.W.: A ty?
M.P.: Ty będziesz od twardej
polityki, a ja od umajania girlandami złotych myśli.
Halo, ja tu jestem.
M.P.: Już wracamy.
D.W.: Teraz, po tej rozmowie,
myślę, że jestem wściekła na to, co się dzieje w tym kraju, jak są traktowani
ludzie. M.P.: Szlag nas trochę trafia, fakt. Jesz - cze raz mówię, że jak w tym
kraju chcesz coś zmienić, to nie wchodź do polityki, tylko korzystaj z
wolności, którą masz od 1989 r. i rób, rób, rób.
Brzmi jak przesłanie do narodu.
M.P.: Bo to jest przesłanie do
narodu. Rób, nie oglądaj się na politykę.
Łatwo powiedzieć.
M.P.: Jasne, na początku może nie
być lekko, zawsze najtrudniej pokonać opór własnego lenistwa i przekonania, że
i tak pewnie się nie uda. Ale to jest jak z siłownią. Trzeba zacząć, a potem
jakoś idzie i jak się uczciwie ciśnie żelastwo, to są efekty.
Chodzisz?
M.P.: Trzeba jakoś dbać o to
wiotkie szołbiznesowe ciałko. Trzeba działać, robić, zacząć od tego, co w
zasięgu ręki.
A wy co robicie?
M.P.: Dużo. Ale wolę nie uprawiać
nacierania się sobą.
D.W.: Zajmujemy się osobami, które
mają dużo gorzej niż my. Dzielimy się pieniędzmi, wiedzą, pomagamy i robimy to
konsekwentnie od wielu lat.
I to pozwala nam patrzeć w lustro
bez obrzydzenia.
M.P.: A nawet z odrobiną
satysfakcji. D.W.: Miało nie być autoerotyzmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz