piątek, 9 maja 2014

Dwa konie, jeden wóz



Rozmawiała MAGDALENA RIGAMONTI

O której wstaliście?
Marcin Prokop: Nie budzimy się razem. Nie mieszkamy razem. Tak na wszelki wypadek mówię.
Dorota Wellman: Ja o 4.15.
M.P.: Ja pół godziny później, bo bliżej mieszkam.
D.W.: Ja jadę ze wsi.

Jak czekałam na panią, to chwilę rozmawiałam z Marcinem o Januszu Korwin-Mikkem.
M.P.: Widzę, że od razu skręcamy w po­litykę. Opowiadałem, jak jego żona była gościem w naszym programie. Przez cały czas zerkała w stronę męża, jakby się bała, czy to, co powie, spotka się z jego aprobatą. Kiedy potem czytałem wy­powiedzi Korwin-Mikkego na temat kobiet, zrozumiałem dlaczego.
D.W.: M.in. dlatego nie za bardzo lubię polityków.

W waszym programie ich prawie nie ma, a ja sobie myślę, że to by dopiero byli dla was partnerzy.
D.W.: Oni lepiej się czują w innych programach, gdzie są głaskani albo kłuci. Do nas rzadko chcą przychodzić, bo musieliby pokazać, jacy są napraw­dę, kiedy zdejmie im się polityczną maskę.

Sądziłam, że jesteście tak popularni, że wam się po prostu nie odmawia.
M.P.: Odmawiają, bo chyba się nas trochę boją. Wbrew pozorom telewizja śniada­niowa nie zawsze jest przymilna i cacana. D.W.: Janusz Palikot się zgodził i nie było mu u nas przyjemnie.
M.P.: Rozmowa dotyczyła głównie jego politycznej hipokryzji, której nie lubię. D.W.: Raz katolik, raz libertyn. Jak wiatr wieje, tak się Palikot śmieje.

Trzy lata temu pani się odgrażała, że wchodzi do polityki.
D.W.: Ale już mi przeszło. Bo żeby być w polityce, trzeba mieć zaplecze, a ja nie widzę nikogo na rynku politycznym, kto mógłby być za moimi plecami. Nie chcę się podpinać. A nie mam siły, by stworzyć partię od nowa.

Z Prokopem by się udało.
D.W.: Jasne. Najlepiej sprawdzilibyśmy się w partii śmiechu.
M.P.: Wydaje mi się, że to już było i ten żart na końcu zawsze okazywał się mało zabawny.

Zwolniliby was z telewizji.
D.W.: Jasne, bo czynny polityk nie może pracować na antenie. Ale mówiłam już, że mi przeszło. Nie ma teraz takiej politycznej opcji, z którą bym się iden­tyfikowała i nie wstydziła mieć z nią coś wspólnego.
M.P.: Poza tym polityka to grząski i błot­nisty grunt - wystarczy na chwilę po - stawić tam nogę, żeby na długo ubrudzić sobie buty.

Kilka tygodni temu rozmawiałam z Marcinem.
D.W.: Mówił mi.

A mówił, że według mnie jesteście propaństwowcami?
M.P.: Z tym że państwa nie utożsamiamy z polityką. Mam wrażenie, że Polskę najsilniej zmieniają organizacje pozarządo­we, a tak zwana polityka górnej warstwy to jest sztuka maskowania cynizmu, przekonywania wyborców, że za inten­cjami polityków stoi coś więcej niż tylko jakiś ich partyjny lub osobisty interes.
O dziwo, wyborcy się na to nabierają, głosując wciąż na tych samych kaboty­nów.

Wy też głosujecie. Ty Marcin - na Tu­ska, a Dorota nie wiem. Też na Tuska?
D.W.: Też na Tuska. Nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy nie pójść do wy­borów.
M.P.: No, chyba że to miałaby być jakaś deklaracja, ale na razie nie staliśmy się anarchistami negującymi państwo.
D.W.: Poszliśmy do wyborów, bo to jest nasz psi, obywatelski obowiązek. Czło­wiek musi wyrażać swoje zdanie, swoje poglądy.
M.P. Czasami niestety lepiej jest wybrać mniejsze zło.

Platforma Obywatelska to mniejsze zło?
M.P.: Efekt braku sensownej alternatywy.
D.W.: Trzeba głosować. Po jaką chole­rę mamy demokrację, po jaką cholerę zdarzył się rok 1989?

Będzie pani agitować?
D.W.: Będę namawiać do namysłu nad skreśleniem konkretnych kandydatów. Uważam, że trzeba być świadomym oby­watelem i wiedzieć, kogo się wybiera.

Po co, skoro to wszystko fasada?
M.P.: Była taka piosenka Tiltu „Nie wie­rzę politykom”, z którą się utożsamiam. Cynizm, arogancja, brak konsekwencji, partyjniactwo, traktowanie wyborców jak zdemenciałych idiotów - to tylko początek listy skarg i zażaleń. Wśród czynnych polityków jest zaledwie parę osób, na które patrzę bez skrzywienia.

Antoni Macierewicz, Jarosław Ka­czyński?
M.P.: Ha, ha. Nazwisk nie będzie, bo uważam, że celebryci publicznie popierający konkretne partie wypadają komicznie. Zwłaszcza po wyborach. Jak naiwne panny, które poszły do łóżka z szarmanckim, uwodzicielskim kawale­rem, a następnego dnia budzą się same. D.W.: Takie kwiatki do kożucha. Nie ro­zumieją, że ktoś sobie nimi gębę wyciera. M.P.: Np. ostatnio Tomek Adamek, który wygłaszając opinie rodem z Ku-Klux-Klanu, chyba nawet nie ma świa­domości, że wykrwawia się publicznie na korzyść tych, którzy nim cynicznie sterują z tylnego siedzenia. Żal mi go.

Są tacy, którzy sami startują, jak wa­sza koleżanka Weronika Marczuk.
M.P.: Daj jej, Boziu, zdrowie.

Nie spodziewałam się po tobie takich zachowawczych wypowiedzi.
M.P.: Wstrzymam się z oceną do czasu, kiedy będzie co oceniać. „Po owocach ich poznacie”, jak pisze klasyk.
D.W.: Ja tam na celebrytów głosować nie będę. Według mnie kandydat najpierw powinien coś osiągnąć, zrobić dla kraju, regionu, miasta, w którym żyje, a potem może spróbować swoich sił w polityce. Sama znana twarz nie wystarczy. OK, gdyby Ewa Błaszczyk kandydowała, to na nią bym oddała głos, bo to kobieta, która dokonała wielkich rzeczy.

W „Wałęsie” grała pani Henrykę Krzywonos, która teraz startuje do euro- parlamentu.
D.W.: Gdyby była w moim regionie, to bez wątpienia bym na nią zagłosowała. Znam dokonania jej życia. Wystarczy. Chciałabym też, żeby w moim regionie była Róża Thun, ale jest w Krakowie.
M.P.: Żyjemy w czasach, kiedy trzeba uważnie czytać etykiety na politykach, tak samo jak na dżemach. Warto wie­dzieć, jakie konkrety, a nie deklaracje, za nimi stoją. Nawet jeśli się z kimś programowo nie zgadzam, jestem gotów podjąć z nim dyskusję, jeśli ma szczere intencje i jest konsekwentny w działaniu. Wtedy staje się partnerem do rozmowy. Tylko takich w polityce prawie nie ma.

Jacek Kurski - inteligentny, bystry, partner do dyskusji.
M.P.: O, widzę, że robi się humorystycz­nie. A mówiąc serio, wolę Bronisława Wildsteina, który w wielu kwestiach nie jest z mojej bajki, ale ma kręgosłup, niż Palikota chorągiewkę albo Kurskiego cy­nika. Lubię ludzi z zasadami, nawet jeśli to nie są moje zasady.

Wasz szef dyrektor Miszczak...
D.W.: Nasz szef Edward Miszczak nie mówi nam, o czym mamy mówić.

Kiedyś powiedział, że widzowie TVN nie chcą, żeby w tej stacji śmiano się z lemingów. Po czym zwolnił Szy­mona Majewskiego.
M.P.: Nigdy w życiu żaden dyrektor nie mówił mi, jakie poglądy mam prezen­tować. Gdyby tak się stało, następnego dnia sam bym się zwolnił.

Z tego, co obserwuję, to ostatnio skręcasz w prawo.
D.W.: Uuu, nie wiedziałam, że mam ta­kiego kolegę.
M.P.: Nigdzie nie skręcam. Prawo, lewo - to są dla mnie puste etykiety. Jestem człowiekiem sprawy, a nie ideologii.

Co to znaczy?
M.P.: Mam poglądy w określonych kwestiach, które w sumie nie mieszczą się w żadnej z popularnych przegródek. Nazwałbym to syndromem Doroty Masłowskiej - kiedy wygłasza opinie, które pasują prawej stronie, natychmiast zostaje zawłaszczona przez „niepo­kornych” ideowców i wrzucona na ich sztandar z hasłem „córka Rydzyka”. Jednocześnie zostaje przekreślona przez święcie oburzone koleżeństwo z „Krytyki Politycznej” jako zdrajczyni ich sprawy.
Nie chcę być kategoryzowany według tych miar.
D.W. A ja jestem centrowcem. Ale mnie w tym wszystkim interesują sprawy spo­łeczne. A tobie jak udaje się nie być ani po prawej, ani po lewej, ani pośrodku, bo nie do końca rozumiem?
M.P.: Dam ci przykład - nie podoba mi się tęcza na pl. Zbawiciela, uważam, że szpeci okolicę, nie podoba mi się również szopka z uwznioślaniem jej do rangi symbolu jakiejś ideologicznej walki. Jednak uważam też, że jej zniszczenie było aktem zwykłego, tchórzowskiego wandalizmu, więc kiedy później czytam, że zdjęcie prezentujące moment pod­palenia wygrało konkurs na fotografię patriotyczną roku, to nie chcę mieć nic wspólnego ani z jej obrońcami, ani prze­ciwnikami.
(Dorota Wellman głaszcze delikatnie Marcina Prokopa po ramieniu. Jakby chciała go uspokoić).

Bardzo ładne było to głaskanie. Marcin, chyba nawet nie poczułeś.  
M.D.: Poczułem, tylko do mnie dociera z opóźnieniem, bo impuls długo idzie. D.W.: Pracujemy razem 12 lat, to co się dziwić. A wracając, to panowie politycy nie chcą rozmawiać o sprawach spo­łecznych, mam wrażenie, że los ludzi ich zupełnie nie interesuje. Mówią o sobie, o sporach partyjnych, Smoleńsku, europarlamencie, a to, co się dzieje z prze­ciętną rodziną, mają gdzieś.

Z Marcinem jesteśmy z tego samego pokolenia. W latach 80. chodziliśmy do podstawówki, pamiętamy doskona­le 1989 r., przełom, wolność.
M.P.: Widzę różnicę między tym, co by­ło, a tym, co jest.

Mówisz o dziesięciu świetlnych latach reklamowanych śpiewem premiera Tuska?
D.W.: Może jednak ten filmik pomińmy milczeniem.
M.P.: Nie kopmy leżącego.
D.W.: Ja przy was jestem stara. Pamiętam więcej. W latach 80. już studiowałam. M.P.: Mnie wzrusza to, że jak jadę w Pol­skę, to widzę, że ludziom chce się brać sprawy w swoje ręce. I na poziomie sa­morządów, lokalnych organizacji robią, co mogą, żeby im było lepiej. Modlą się, żeby ci politycy na górze przynajmniej im nie przeszkadzali. Z drugiej strony, gdy czasem patrzę na kumpli, którzy próbują działać, zakładać swoje firmy, jak walczą z nieprzy­jazną biurokracją, debilnymi przepisami o panoszącym się fiskalizmem, a przy tym
wiem, że wielkie firmy bezczelnie wypro­wadzają podatki z Polski, to myślę to samo, co moi sfrustrowani koledzy.
D.W.: Czyli?
M.P.: „Co jest, kurwa?!”.

Donaldzie, poddaj się - mówisz teraz.
M.P.: Nie, mówię: Donaldzie, weź się do roboty, jeszcze nie wszystko stracone, jeszcze jest czas. Skoro już go wybrali­śmy, to niech się stara. To nie jest udziel­ny książę. Zgadzam się z Cejrowskim, z którym generalnie zgadzam się rzadko, że politycy to nasi pracownicy. Płacimy im za to, żeby służyli nam, nie sobie. D.W.: Niech się zajmą gościem, który mimo ponad 30-milionowego długu wo­bec państwa otwiera kolejną restaurację.

Na pewno Gessler będzie serwował pysznego tatara.
D.W.: Chrzanię jego tatara i chrzanię państwo, które pozwala robić temu fa­cetowi kolejne tatary w kolejnej knajpie. My jako obywatele nie powinniśmy się na to godzić i iść na tatarka.
M.P.: W takich sytuacjach mamy prawo czuć brak zaufania do władzy i nieważne, kto ją w danej chwili sprawuje.
D.W.: Normalnie słyszę szyderczy śmiech tego restauratora.
M.P.: Myślę, że polityka salonowa, war­szawska, jest raczej przeszkodą w rozwo­ju Polski niż katalizatorem pozytywnych zmian.

A ja myślę, że idealizujesz samorządy, tych decydentów w małych miastach.
M.P.: Kiedy byłaś gdzieś w Polsce, w małym mieście? My jeździmy bardzo często. Spotykamy się z ludźmi nawet w bibliotekach.

Dobra. Kiedy byłeś ostatnio?
M.P.: Ze dwa tygodnie temu. Poza War­szawą też jest świat. Ludzie działają.

Przeczytałam ostatnio o wierchuszce w Zambrowie, panach z elity mia­steczka wykorzystujących seksualnie wychowanki domu dziecka.
M.P.: Łatwo na podstawie incydental­nych wydarzeń negować całą struk­turę. Pedofilią w Kościele też można podważać sensowność istnienia całej tej instytucji, to jest intelektualna ła­twizna, ale zafałszowująca obraz. Media mają zacięcie do koncentrowania się na negatywnych marginesach. Lubimy się gapić na to, co złe, jak na wypadek samochodowy. Próbuję oduczyć się tej tendencji i namawiam do tego innych. Przyłapujmy ludzi na tym, co robią do­brze. Mnie imponuje praca u podstaw, odsuwanie się od wielkiej polityki, działanie w swoim mieście, regionie. Praca organiczna zamiast salonowego ględzenia. Jeśli politycy nie będą nam przeszkadzać, to my tę Polskę ładnie zbudujemy, zamiast wyjeżdżać, żeby sprzątać puby w Londynie.

Kto?
M.P.: My, nasze pokolenie.
D.W.: Nie wiem, o jakim pokoleniu rozmawiamy, bo między mną a Marci­nem jest 17 lat różnicy. I ja we wczesnej młodości włożyłam dużo wysiłku w to, by ta Polska była taka, jaka jest teraz. I jestem z tego dumna. Żyję w wolnym kraju, pracuję w wolnych mediach i mój paszport, który leży w szufladzie, to jest dla mnie wartość. To, że się na starość tego doczekałam, jest ogromnym plu­sem. W programach informacyjnych, publicystycznych, politycznych to, co złe w naszym kraju, świetnie przykrywa to, co jest dobre. W mojej gminie pani burmistrz wygospodarowała pieniądze na skate park dla młodzieży, plac zabaw dla dzieci, za chwilę będzie targ warzyw­ny, działa świetna szkoła.

Czuję, że to wszystko też pani sprawka.
D.W.: Nie, choć staram się pomagać. Mówmy już sobie po imieniu. Będzie si­łownia plenerowa. Jest naprawdę dobrze.

Słyszałam, że jakaś matka opowiadała swojej dorosłej już córce o stanie wojennym, o tym, że w sklepach był tylko ocet na półkach. Dziewczyna pyta z niedowierzaniem: „W całej Galerii Mokotów ocet na półkach?”.
D.W.: Powinniśmy się cieszyć, że do­rosłe jest już pokolenie, które nie ma o tym zielonego pojęcia. Mój syn urodził się w wolnej Polsce i wszystko było.
M.P.: Co stanowi też pewne zagrożenie, bo młodzi nie widzą potrzeby, żeby wal­czyć o cokolwiek oprócz czubka własne­go nosa i iPhone’a.
D.W.: Walczą o siebie. Może to dobrze. M.P.: Tak, ale brakuje im wspólnego przeżycia pokoleniowego. Dla nas był to upadek komunizmu, a to dzisiejsze poko­lenie nie ma nic. Rewolucja internetowa, zamiast stać się pokoleniowym spoiwem, wyhodowała generację samotnych elek­tronów, które jedynie stwarzają - teraz użyję trudnego słowa - erzace więzi. D.W.: Rany, skąd ty znasz takie określe­nia...
M.P.: Czytam, rozwiązuję krzyżówki, całe internety znam na pamięć.
D.W.: To jest skromność.
M.P.: Nie bądź złośliwa, bo uszczypnę... A więc - znów trudne słowo - implikacją takiego stanu rzeczy jest to, że ci młodzi są w większości bezideowi. A idea może być czymś szalenie napędzającym.
D.W.: Mnie brakuje ideowców wśród polityków. Chciałabym, żeby żył Jacek Kuroń.
M.P.: Dzisiejsza polityka zabija ideow­ców. Bartosz Arłukowicz był ideowcem i wszystko się skończyło w momencie, kiedy został ministrem.

Wolność nie ma dla młodych warto­ści?
M.P.: Jest czymś oczywistym. A dla na­szego pokolenia pamięć walki o nią, cho­ciażby wyniesiona z domu rodzinnego, jest silnym wspólnym mianownikiem. Ale też traumą. Bo ten 1989 r. wyzwolił pewne nadzieje, ale wielu z nich nie spełnił. Nie wszyscy ten pociąg z forsą dogonili.

Wy dogoniliście.
M.P.: Na swój sposób tak, może mieli­śmy więcej szczęścia niż inni...

Myślałam, że powiesz: wszystko ciężko wypracowaliśmy.
D.W.: Pracowitość jest podstawą. Jednak są ludzie, którzy ciężko pracowali i nic. Stoją w miejscu, buksują kołami i wspo­minają, jak kiedyś było fajnie...
M.P.: Dorota, dlaczego telefon sobie włożyłaś między uda? Czekasz, aż zawi­bruje? Zadzwonić do ciebie? No dobra,
już tak nie patrz na mnie, mów te mądre rzeczy, bo jeszcze się pokłócimy, a prze­cież wiesz, że wszyscy na to czekają.
D.W.: O, wibruje.
M.P.: Pewnie Wajda dzwoni (śmiech). D.W.: Zbiłeś mnie z pantałyku, czymkol­wiek ten pantałyk jest. OK, proszę o na­stępne pytanie.

Lech Wałęsa tak zawsze mówi podczas wywiadów: proszę o następne pytanie.
D.W.: O czym mówiliśmy?
M.P.: O Lechu Wałęsie i zdjęciach z toa­lety w Dubaju. Widać, że bywa.
D.W.: Nie rozumiem, co za problem z ty­mi zdjęciami.
M.P.: Dorota dużo wybacza prezydento­wi. Jest jego miłośniczką.
D.W.: Nie przeszkadza mi w nim nic. Nawet jak się fotografuje w kąpielówkach albo w gumowych klapkach.
M.P.: W sumie też go rozumiem. Pamię­tam jak po 1989 r. pierwszy raz byłem za granicą w luksusowym hotelu, to w przypływie ekscytacji zrobiłem zdję­cia minibarku, żeby rodzice uwierzyli, że coś takiego istnieje.
D.W.: Że tyle jest orzechów do jedzenia... M.P.: To nie koniec, potem zawartość tego minibarku spakowałem do plecaka. Na recepcji zapytano, czy korzystałem z jakichś odpłatnych usług. Sądziłem, że minibar był w prezencie, więc szcze­rze odparłem, że nie, po czym te wszyst­kie maleńkie buteleczki wypadły na ladę. Mówię to po to, żeby uświadomić, jakim byliśmy krajem, co nam ten komunizm z głowami zrobił.
D.W.: Mogę coś jeszcze o Lechu Wałęsie? Zobaczcie, jak on jest biegły w nowych technologiach.
M.P.: Z żoną Danutą porozumiewa się przez Skype’a, siedząc w tym samym domu.
D.W.: Bez ironii. On chce się komuni­kować ze światem. Jest dojrzałym czło­wiekiem, a dojrzali ludzie często mają kłopot z komputerami, z internetem. Nie spodziewałam się, że tak dobrze będzie sobie z tym radził.
M.P.: A spodziewałaś się, że będzie chciał wrócić do „Solidarności”?
D.W.: Już nie wraca. Zmienił zdanie.

Jak Palikot.
D.W.: Nie czepiaj się Wałęsy. Jest byłym prezydentem i należy mu się szacunek. Co dalej, Marcin?
M.P.: Nie ja robię ten wywiad. Można poznać, że Dorota jest w stanie wzbu­dzenia patriotycznego po tym, że jej chrapy w nosie układają się w charakte­rystyczny trójkąt. To też znaczy, że trze­ba albo zejść z drogi, albo być miłym.

Na razie wybieram drugą opcję. Dziś od świtu oglądałam was w telewizji.
M.P.: O, uwaga, będzie kadzić.

W zasadzie ani razu się nie uśmiech­nęłaś, Marcin cię zdominował.
M. P.: A miało być miło...
D.W.: My się nie ścigamy. Jest jeden wóz i dwa konie. Czasem jeden ciągnie silniej, czasem drugi. Ważne, że w tym samym kierunku.
M.P.: Mamy wzajemną - uwaga, ponow­nie trudne słowo - rewerencję.
D.W.: Szacunek po prostu.

Ludzie was traktują jako jedność.
D.W.: To dla nas komplement.
M.P.: Media lojalności nie sprzyjają, a my 12 lat razem. Widzimy się codzien­nie. I to o porach, które raczej wyzwalają chęć mordu niż umiłowania.
D W.: Tu nie gramy na siebie. Jesteśmy zespołem, wraz z redakcją, która tworzy ten program.

Nie wierzę.
M.P.: Nie mamy kompleksów, odnieśli­śmy swoje indywidualne sukcesy poza naszym duetem, więc nie musimy niczego udowadniać sobie nawzajem ani widzom. Poza tym ja Dorotę za bardzo szanuję, żeby starać się brylować jej kosztem.
D.W.: Powiedz, czy mnie lubisz, czy nie, bo to jest ważniejsze.
M.P.: Uwielbiam. Inaczej by to się skoń­czyło dawno temu.

A były zachwiania?
(Dorota się śmieje).

Dlaczego się śmiejesz?
D.W.: Bo to śmieszne. Jak będę miała 89 lat, a Marcin 72 to będziemy robić program dla seniorów.
M.P.: Chyba sprzedawać garnki dla se­niorów w telezakupach.
D.W.: O nie. Myślę, iż przez to, że się kiedyś zeszliśmy, bardzo dużo wspólnie osiągnęliśmy.
M.P.: Jesteśmy więksi niż suma naszych części - tak bym to podsumował.

Marcin, ona mówi poważnie.
M.P.: Ja też. Chcę tylko, żeby były w tym wywiadzie jakieś kwieci­ste, chwytliwe zdania do cytowania (śmiech).
D.W.: Stworzyliśmy wspólną markę, parę ludzi, która się nie zagryza.
M.P.: Niektórzy patrzą na to podejrzli­wie.

Jak mówicie, że jest tak wspaniale i tak się dopełniacie, to ja też patrzę podejrzliwie.
M.P.: No dobra, kłócimy się spektaku­larnie...
D.W.: ...a potem idziemy na ustępstwa. Normalnie, jak w starym, dobrym mał­żeństwie.

Prowadzicie po prostu równoległy związek do waszych małżeństw.
D.W.: Wciąż są tacy, którzy myślą, że jesteśmy małżeństwem naprawdę. Raz nawet pani w hotelu chciała nam dać małżeński pokój z pięknym widokiem na morze.
M.P.: Było taniej, tośmy wzięli.
D.W.: Zabrzmi jak hasło reklamowe, ale niech tam: we dwoje możemy więcej.

Dlaczego widzowie wam ufają?
M.P.: Żądasz teraz od nas publicznego, excuse-moi, walenia konia.
D.W.: Chyba od ciebie, ja dziękuję bar­dzo.
M.P.: Zawsze nam bardziej zależało na szacunku widzów niż na jałowej po­pularności.

Górnolotnie.
M.P.: Zawsze czułem się niespełnionym poetą. Ale to właśnie znaczy dla nas sukces. Zwiewamy od taniego, szołbiznesowego blichtru. Nie zabiegamy o robienie sobie zdjęć na ściankach, nie dojadamy na bankietach tartinek po znanych aktorach.
D.W.: Wieczorami to my się przygoto­wujemy do porannego programu. Jest jeszcze rodzina w tym wszystkim.
M.P.: Ważniejsza niż rodzina medialna. D.W.: Pareczką jesteśmy zapracowaną. M.P.: Antytezą telewizyjnych bohaterów. Bolek i Lolek trochę. Powiem tak, jak prezydent Komorowski: „Kiedy pytają mnie...”.
D.W.: Już tak nie mówi.
M.P.: No to też tak nie powiem.


Dorota kiedyś mówiła, że byłaby dobrym prezydentem: nie poluje, nie ma żony.
M.P.: Nie ściemniała. Przynajmniej z tą żoną. Ale generalnie staramy się nie lu­krować, bo to pachnie tanią demagogią.

W telewizji śniadaniowej pokazujecie przecież piękny świat.
D.W.: Nie tylko piękny. Nie przesadzaj. Duża część programu o raku szyjki ma­cicy to nie jest piękny świat. Kobiety robią badania, dostajemy e-maile, dzię­kują za informacje. Dzisiaj rozmawiali­śmy m.in. o telefonie 112, że nie działa poprawnie. Nikomu nie robimy dobrze, jeśli na to nie zasłuży.

Ale za to w programie na żywo po­wiedziałaś, że Marcin ma gejowską koszulkę.
D.W.: I nikt się nie obraził. On powie­dział o mnie: z przodu ładna, z tyłu bale- ronik. Nie obraziłam się.
M.P: O proszę, jaka zdystansowana pani redaktor. Czuję, że chcesz wyjść w tym wywiadzie na cierpiętnicę, wyrównać szanse i wyjść w lepszym świetle.
D.W.: Okaże się zaraz, że nigdy mi nie dokuczasz.
M.P.: Błyskotliwa konkluzja na mnie spłynęła w tej chwili - jesteśmy tak do­brzy jak nasz ostatni program.
D.W.: Jeszcze jedna złota myśl: naszym pracodawcą jest widz.
M.P.: To proszę wybić większą czcionką. D.W.: My naprawdę mamy wielką pokorę wobec tego, co robimy.
M.P.: Nasze credo brzmi: nie dawać ciała.
D.W.: Pięknie to ująłeś.
M.P.: Kurczę, ale się nagadaliśmy. Mo­glibyśmy w sumie pójść do tej polityki. Dobra by była z ciebie pani prezydent. Wpadałabyś znienacka do TVN, przej­mowała antenę i jak Hugo Chavez przez trzy godziny przemawiała do narodu... D.W.: A ty?
M.P.: Ty będziesz od twardej polityki, a ja od umajania girlandami złotych myśli.

Halo, ja tu jestem.
M.P.: Już wracamy.
D.W.: Teraz, po tej rozmowie, myślę, że jestem wściekła na to, co się dzieje w tym kraju, jak są traktowani ludzie. M.P.: Szlag nas trochę trafia, fakt. Jesz - cze raz mówię, że jak w tym kraju chcesz coś zmienić, to nie wchodź do polityki, tylko korzystaj z wolności, którą masz od 1989 r. i rób, rób, rób.

Brzmi jak przesłanie do narodu.
M.P.: Bo to jest przesłanie do narodu. Rób, nie oglądaj się na politykę.

Łatwo powiedzieć.
M.P.: Jasne, na początku może nie być lekko, zawsze najtrudniej pokonać opór własnego lenistwa i przekonania, że i tak pewnie się nie uda. Ale to jest jak z si­łownią. Trzeba zacząć, a potem jakoś idzie i jak się uczciwie ciśnie żelastwo, to są efekty.

Chodzisz?
M.P.: Trzeba jakoś dbać o to wiotkie szołbiznesowe ciałko. Trzeba działać, robić, zacząć od tego, co w zasięgu ręki.

A wy co robicie?
M.P.: Dużo. Ale wolę nie uprawiać na­cierania się sobą.
D.W.: Zajmujemy się osobami, które mają dużo gorzej niż my. Dzielimy się pieniędzmi, wiedzą, pomagamy i ro­bimy to konsekwentnie od wielu lat.
I to pozwala nam patrzeć w lustro bez obrzydzenia.
M.P.: A nawet z odrobiną satysfakcji. D.W.: Miało nie być autoerotyzmu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz