Znajomi
mówią, że ma mentalność członka gangu. Jarosław Kaczyński to dla niego zbawca
Polski i herszt bandy w jednym. Wielu widzi w Joachimie Brudzińskim delfina.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Powiedzieć,
że Joachim Brudziński jest dziś jednym z najważniejszych polityków PiS, to
powiedzieć niewiele. Jeśli chodzi o realną władzę i wpływy w otoczeniu
Jarosławca Kaczyńskiego, ten wyłysiały 46-latek nie ma dziś sobie równych. Bo
jaką ma konkurencję? Tym najwierniejszym i najbardziej zaufanym zawsze będzie
Adam Lipiński, ale to polityk wycofany, typowy książę bez ziemi. Antoni
Macierewicz ma silną pozycję wśród wyborców, ale w partii jest ciałem obejm.
Mariusz Kamiński to z kolei postać łubiana w aparacie, ale jego wpływy
ograniczają się do Warszawy. Jest jeszcze Mariusz Błaszczak, ale bez żartów...
Gdyby był choć trochę samodzielny, prezes nigdy nie powierzyłby mu stanowiska
szefa klubu parlamentarnego.
Nie ulega kwestii, że pierwszy po
prezesie jest dziś Joachim Brudziński. To ktoś w rodzaju sekretarza generalnego,
taki Grzegorz Schetyna PiS-u. Kontroluje struktury, jest zaprawiony w
partyjnych wycinankach i cieszy się zaufaniem skarbnika, który trzyma kasę. Na
dodatek w ciągu kilku lat dorobił się pokaźnej armii. Jego ludzie są dziś
wszędzie: w Sejmie (chociażby posłowie Leszek Dobrzyński i Czesław Hoc), w europarlamencie (np. deputowany Marek Gróbarczyk), we
władzach partii (wicerzecznik PiS i członek komitetu politycznego Marcin Mastalerek)
i w główniej siedzibie ugrupowania (Paweł Szefernaker).
Część polityków PiS widzi w nim
delfina, któremu Jarosław Kaczyński prędzej czy później przekaże kontrolę nad
partią, zachowując sobie funkcję honorowego prezesa.
W rozmowie z „Newsweekiem”
Brudziński prosi jednak, by nie nazywać go delfinem. Pisać, że jego pozycja w
partii rośnie, też nie ma sensu. Bo po co? Tylko by się zawistnicy ucieszyli.
- Jednego polityka wywodzącego się
z mojego wydziału już kiedyś obwołano delfinem i co? Skończył jako leszcz w
Zalewie Szczecińskim - mówi Brudziński. Chodzi mu o europosła PO Sławomira
Nitrasa, z którym przyjaźni się jeszcze od czasów politologii na Uniwersytecie
Szczecińskim.
- Ale to, że pana pozycja w partii
znacznie się umocniła, jest prawdą.
- Daję słowo honoru, że do niczego
nie aspiruję i nigdzie się nie wybieram. Proszę nie odbierać tego w kategoriach
krygowania się, ale przywództwo może sprawować tylko ktoś, kto ma charyzmę, a
tu sprawa jest jasna: Jarosław Kaczyński ją ma, a Joachim Brudziński - nie.
Brudziński może mówić, co chce,
ale fakty są takie: strefa jego wpływów w PiS powiększa się systematycznie, a
i on sam w ciągu ostatnich lat bardzo się zmienił. Zaczęło się od tego, że
kilka lat temu przeszedł ostrą dietę, po której zgubił brzuch i nabrał smukłej
sylwetki. Potem był czas, że intensywnie uczył się angielskiego: lekcje
pobierał porankami w siedzibie PiS przy Nowogrodzkiej, jeszcze zanim prezes
pojawiał się w biurze.
Jeden z posłów PiS: - Proszę
spojrzeć, jak Achim wygląda dziś, i porównać to ze zdjęciami sprzed lat. Musiał
wymienić całą garderobę. Kupił sobie porządne buty, komplet nowych koszul,
lepsze krawaty.
A przecież - ciągnie mój rozmówca
- Brudziński to człowiek, który nigdy nie dbał o stroje. Jak w 2005 r. dostał
się do Sejmu w jednym zmechaconym golfie, tak chodził w nim przez dwie
kadencje. A teraz? Nosi okulary w eleganckich oprawkach, do sportowych
marynarek dobiera modne szaliczki. To gotowe zestawy, nad którymi ktoś musi
pracować. Taki niechluj jak Brudziński - przekonuje mnie poseł - sam by tego
nie wymyślił.
Zdaniem ludzi z Nowogrodzkiej
Brudziński w ciągu ostatnich kilku lat zaczął także intensywnie się
dokształcać. O ile jego modowe stylizacje zapewne uszły uwagi prezesa, o tyle
jego metamorfoza intelektualna została dostrzeżona. Jakiś czas temu Kaczyński
przyznał w jednej z prywatnych rozmów, że w PiS było dwóch polityków, którzy
musieli wykonać nad sobą ciężką pracę. Pierwszym był nieżyjący już Aleksander
Szczygło, który przebył długą drogę z wielodzietnej rodziny w dalekiej
warmińskiej wsi do stanowiska konstytucyjnego ministra. Drugi to Joachim
Brudziński. - Pochodzi z prostej robotniczej rodziny, ale ma pęd do wiedzy.
Dużo czyta, widać, że chce nadrabiać kulturowe zaległości - powiedział o nim
kiedyś Kaczyński jednemu ze swoich doradców.
Podobno jakiś czas temu Brudziński
poprosił nawet prezesa i profesorów z jego otoczenia o listę lektur, z którymi
powinien się zapoznać każdy szanujący się inteligent. - Polecono mu
humanistyczny kanon. Literatura piękna, filozofia, trochę sztuki. W rozmowach
wychodziło później, że on naprawdę to czytał, a znajomością literatury
współczesnej błysnął kiedyś nawet przy mamie prezesa - wspomina mój rozmówca.
Brudziński zapytany o swoją
przemianę, dotyczącą zarówno wyglądu, jak i lektur, odpowiada naokoło: -
Rzeczywiście mam naturę abnegata i nie współpracuję z żadnymi wizażystami.
Jeżeli ktoś dba, żebym schludnie wyglądał, to tylko żona. A jeśli chodzi o
wiedzę, to na pewno nie mam kompleksów w porównaniu z innymi
parlamentarzystami, choć do miana wyrafinowanego intelektualisty nigdy nie
aspirowałem.
Szwendaczka
Efekty przemiany Brudzińskiego
czasem były komiczne. Siedząc w gronie PiS-owskich profesorów, posługiwał się
inteligenckim słownictwem i wdawał się w dyskusje o historii. Ale gdy w pokoju
meldowali się jego starzy kompani, natychmiast zmieniał płytę i przechodził do
swojego pierwotnego rejestru językowego. Znów mógł się poczuć jak w
świnoujskim technikum. Klął jak szewc i z przyjemnością wracał do czasów, w
których piło się alpagi i obijało leszczom mordy. To dosłowny cytat.
Opowiada jeden z byłych działaczy
młodzieżówki PiS: - Wobec ludzi nieznanych Joachim starał się hamować, ale czasem
odzywały się w nim dawne odruchy. Koleżanka poprosiła go kiedyś o pomoc w
załatwieniu finansowania dla jednej z partyjnych akcji. „A skąd mam ci wytrzasnąć
te pieniądze? Z ptaka?” - odpowiedział jej zdziwiony.
Tych starych nawyków Brudziński ma
znacznie więcej. Jeszcze w poprzedniej kadencji zdarzało mu się umawiać z
jednym z byłych posłów pod swoim blokiem na Powiślu. Dwaj poważni panowie szli
do monopolowego, kupowali połówkę i siadali na ławeczce w pobliskim parku.
Znajomy przyznaje: - Alkohol to
zresztą odrębny rozdział. Joachim jest jednym z tych polityków, którzy
wieczorem piją do końca, a rano leczą się piwem. Jeśli nie ma się mocnej głowy,
to nie ma po co siadać z nim do stołu, ponieważ on może przyjąć dowolną ilość.
A jak nie lubi się wódki, to lepiej poszukać sobie innego towarzystwa, bo z
Joachimem pije się pod ogórka. To są tego typu klimaty. Męskie towarzystwo,
kieliszki, golonka.
Inny z polityków PiS twierdzi, że
Brudziński po alkoholu czasem idzie w las. Co to znaczy? No, właśnie to:
wstaje i idzie przed siebie. Jedna z takich historii miała miejsce kilka lat
temu, gdy Brudziński wracał ze znajomym politykiem PiS z terenu. Droga się
dłużyła, samochód był z kierowcą, więc nie pozostało nic innego, jak tylko
umilić sobie podróż. Mniej więcej w połowie drogi, gdy zapasy się skończyły,
limuzyna zatrzymała się na poboczu i pasażerowie wyszli za potrzebą. W pewnym
momencie Brudziński, już dobrze wstawiony, ruszył przed siebie i zniknął w gęstwinie.
Jego kompan i kierowca wpadli w panikę. Wołali go, chodzili po lesie, wydzwaniali,
ale on jakby się rozpłynął. Wrócił dopiero po dwóch godzinach. - To
szwendaczka. Często mu się włącza, jak sobie popije. Nagle rusza przed siebie i
nie ma takiej siły, która mogłaby go zatrzymać - twierdzi znajomy
Brudzińskiego.
Klamka
Biografia dzisiejszego numeru dwa
w PiS jest równie nieskomplikowana jak jego miłość do Jarosława Kaczyńskiego.
Zaraz po upadku komuny 22-letni student Joachim Brudziński wstąpił do
Porozumienia Centrum. Niczym się nie wyróżniał, robił dokładnie to co inni:
kleił plakaty, rozdawał ulotki i z podziwem patrzył na prezesa.
Był już wtedy po ślubie. Z żoną
stanowili całkiem przeciętną parę: on uczył na prywatnej uczelni i próbował
dorabiać w pośrednictwie pracy dla marynarzy, ona pracowała jako pedagog z dziećmi
słabo- widzącymi. Ich jedynym majątkiem był prezent ślubny, na który złożyło
się kilkoro najbliższych przyjaciół: pokancerowany biały maluch z urwaną
klamką. - Biały to on bywał, gdy miałem nim przewieźć żonę. Do nieumytego Arietta by nigdy nie wsiadła. A brak
klamki wziął się stąd, że studenci, którzy wracali z nocnych imprez,
lubili wymierzać mu kopy. Jednego z
takich powrotów klamka nie przetrwała - wspomina Brudziński.
W polityce szło mu marnie. Z PC w
ciągu dziesięciu lat wykruszyli się prawie wszyscy, wojewódzkie struktury stopniały
do ledwie 14 członków. Wśród nich został Brudziński ze swą niesłabnącą wiarą w
braci Kaczyńskich. Gdy w 2001 r. z Warszawy przyszedł sygnał do powołania
nowych struktur, jego lojalność została nagrodzona: prezes namaścił go na
szefa PiS w Zachodniopomorskiem. - Joachim w tamtym czasie prezentował postawę
skromnego i sumiennego członka partii. Nie zabiegał o żadne stanowiska, apanaże
czy miejsca na listach wyborczych, za to wszystkie regulaminy i zarządzenia
centrali stosował tak skrupulatnie jak nikt inny - wspomina poseł Jarosław
Jagiełło, który w pierwszych latach PiS pracował w biurze organizacyjnym
ugrupowania.
Przełom nastąpił w 2005 r. To
wtedy Brudziński trafił do dużej polityki. Tuż przed podwójnymi wyborami wybrał
się do Warszawy po błogosławieństwo prezesa dla ułożonej przez siebie listy
kandydatów do Sejmu. Lista była ułożona po PiS-owsku: na pierwszym miejscu
Jacek Sauk, stary pecetowiec i wieloletni protektor Brudzińskiego, a za nim -
koszulki, czyli kandydaci, których głównym zadaniem było nie przeszkodzić
jedynce w zdobyciu mandatu.
Kaczyński zapoznał się z listą,
ale nie był zadowolony. Wezwał do siebie Brudzińskiego i nakazał: - Sauk
zostanie przesunięty do Senatu. Pierwsze miejsce na liście do Sejmu dostanie
pan. Jest pan szefem województwa, więc proszę nie wydziwiać.
Brudziński przyznaje: - Jestem
nauczony, że z kapitanem się nie dyskutuje. Trochę się bałem, bo byłem pusty
jak bęben, ale wystartowałem. Na kampanię wysupłałem całe 12 tys. zł. Siedem
tysięcy stanowiły nasze małżeńskie oszczędności, a pozostałe pięć pożyczyłem
od rodziny.
Polityk z ówczesnego kierownictwa
PiS: - Początkowo prezes nie mógł się przekonać do Brudzińskiego, widziałem,
że nie czuje się komfortowo w jego towarzystwie. Była między nimi kulturowa
bariera. Jarosław uważa się za inteligenta z Żoliborza, a Joachim to przecież
chuligan z podwórka, tylko przebrany w garnitur.
W rozplotkowanym środowisku PiS
wiedza o przeszłości szczecińskiego posła debiutanta była powszechna i
docierała też do Kaczyńskiego. Młodzieńcze kłopoty Brudzińskiego zaczęły się dość
niewinnie : od oplucia kolegi z technikum, który zapisał się do ZSMP, i
posądzeń o zwyzywanie nauczyciela politruka. Niebawem pojawiły się cięższe
oskarżenia. Zdemolowanie pociągu i rozbój. Ostatecznie zarzutów nie
potwierdzono, ale konsekwencje Brudziński poniósł surowe. Przesiedział dwa
miesiące w areszcie, oblał poprawkę z matematyki i musiał repetować.
Z czasem Kaczyński przekonał się
jednak do Brudzińskiego i powierzył mu funkcję sekretarza generalnego partii.
Po przegranej w wyborach w 2007 r. stanowisko niespodziewanie zostało
przekazane innemu posłowi PiS Jarosławowi Zielińskiemu. Tym sposobem
Brudziński stał się jedynym politykiem, który poniósł konsekwencje za tamtą
porażkę.
Kibol
- To był kluczowy moment w życiu
Joachima. Było widać, że okrzepł, wyzbył się naiwności i przestał patrzeć na
prezesa jak na obrazek. Zaczął też myśleć o sobie. Na Jarosława ręki sam nie podniesie,
ale widać, że od pewnego czasu orientuje się na to, co będzie po Kaczyńskim.
Poszerzanie wpływów, praca nad wizerunkiem to wszystko próba wzmocnienia
swojej pozycji przed nowym otwarciem - mówi jeden z jego znajomych.
- A słyszał pan kiedyś, żeby
Brudziński skrytykował Kaczyńskiego? Choćby w prywatnej rozmowie - dopytuję.
- Czasem mówi, że to już nie jest
ten Jarosław co kiedyś, że jest zmęczony, że brakuje mu dawnej pary. Albo że po
Smoleńsku została z niego tylko połowa. Joachim to chłopak z podwórka, ma
mentalność członka gangu czy piłkarskiego fanatyka. Jarosław to dla niego
zbawca Polski i herszt bandy. On uważa się za jego żołnierza i będzie przy nim,
choćby cała reszta zdradziła. Jest jak kibol. Klub spadnie do czwartej ligi, a
on dalej będzie chodził na mecze z deską w ręku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz