sobota, 31 maja 2014

Polska według Papcia



Przeraża mnie to, że nie ma jedności. Nie ma konkretnego wroga, więc każdy go sobie wyszukuje, a to Kaczyńskiego, a to Tuska, a to Kościół, a to gejów – mówi HENRYK CHMIELEWSKI, Papcio Chmiel, twórca kultowej serii komiksów „Tytus, Romek i A’Tomek”.

Rozmawiała:
MAGDALENA RIGAMONTI
Henryk Chmielewski: Kupiłem sobie „Wprost” przed spotkaniem z panią. No i miałem problem, czy czytać gazetę, czy rysować.

I jak pan wybrnął?
Najpierw przeczytałem, teraz rysuję.

Co pan rysuje?
Elementarz.

Na zlecenie Ministerstwa Edukacji Narodowej?
Skąd. Bez żadnego zamówienia.

Konkurencyjny dla tego ministerialnego?
Inny. Ale to, co się dzieje wokół podręcznika MEN, podnieciło mnie do działania. Kupi­łem sobie chyba wszystkie istniejące książki dla pierwszoklasistów, obejrzałem w internecie kawałki tego nowego elementarza, wysłuchałem i przeczytałem krytykę.


I?
I wszystkie te książki wydały mi się po pro stu nudne, takie urzędnicze. Dostałem list od sześcioletniego chłopca. Proszę czytać.

„Papciohu Chmielu, czy mugbym robić z tobom komiksy”.
No widzi pani, dzieci są spragnione dzia­łania. I dla takich dzieciaków robię ten elementarz. W tych, które są w szkołach, nie ma postaci, kogoś, kogo dzieci mogłyby polubić, z kim się mogłyby uczyć, pozna­wać jego przygody, nie ma humoru, wszyst­ko jest za poważne. A poza tym, kiedyś była Ala, która miała kota, teraz nie ma nikogo, kogo dzieci mogłyby zapamiętać.

Rozumiem, że w pana podręczniku Tytus będzie bohaterem.
Oczywiście. Dawno temu, w XIV książeczce, zaczęli go uczłowieczać, czyli również uczyć czytać i pisać. Miał nawet specjalny elementarz, w którym zamiast „Ala ma ko­ta” było „Tytus ma kolty” I ja ten elemen­tarz Tytusa wykorzystuję do narysowania nowego.

Literka A-o czym będzie?
„A to ananas. Ananas spada na nas”.
Papcio Chmiel pokazuje mi planszę.

„Witajcie Analfabeci! Jestem już prawie człowiekiem” - tak pan zaczyna ten elementarz.
Przecież prawdę piszę (śmiech). Tytus jest bohaterem wręcz podręcznikowym, fest i żona Tytusa... Nie mam jeszcze żadnego scenariusza, ale wiem, że dzieciom łatwiej wszystko zapamiętać, jeśli jest to zrobione z humorem. Niech pani spojrzy na tę plan­szę: mózg Tytusa nie ma piątej klepki. Wszystkie narysowałem, oprócz piątej, a do tego wszystkie możliwe pisownie mózgu: MUSK, MUZG, MÓSG, MÓZK, MUSG, MUZK.

A poprawną też?
No pewnie. MÓZG! I tylko ta poprawna na planszy nie jest skreślona. Gwarantuję pani, że dziecko od razu to zapamięta. To jeszcze niepokolorowane, ale może dzisiaj zacznę. A miałem odpoczywać. Przecież skończy­łem niedawno szósty album historyczny i miał być odpoczynek, no, co najwyżej po­rządkowanie archiwum, bo wybieram się na śmierć, więc wypada po sobie zostawić porządek.

Nie widać, żeby się pan wybierał.
Termin jest już wyznaczony. Mam żyć sto lat, więc zostało mi jeszcze dziewięć. Od dawna mam przygotowane epitafium. Grób sobie obstalowałem na cmentarzu Bród­nowskim z dziesięć lat temu. Takie mauzo­leum Papcia Chmielą, bo pomyślałem, że jak się ma 80 lat, to się wreszcie umiera.

Dlaczego nie na Powązkach?
Bo się ani za wiele nie nawojowałem, ani... Wie pani, tu grób miałem gotowy. Ziemny po rodzicach. Zrobiłem remont. Teraz jest betonowy. I napis: „Henryk Jerzy Chmie­lewski, Papcio Chmiel, 1923-2023, p. (śmieszne] pamięci), ppor. 7. PP AK »Garłuch«”

Jak się panu żyje, gdy już się pan od tylu lat na śmierć szykuje?
W żart to obracam. Nie jestem zbytnio re­ligijny. Choć teraz lepiej nic na temat religii nie mówić, żeby się nikomu nie narażać. Kiedyś przed wojną nie można było nic złego na Piłsudskiego powiedzieć, potem po wojnie na Związek Radziecki, a teraz na Kościół, bo jak się coś powie, to ksiądz na ambonie może powiedzieć, żeby Papcia Chmielą książek nie kupować.

Panu jeszcze zależy na tym, co ksiądz na ambonie o panu powie?
Nie chcę wchodzić w spory. Poza tym po co mam szkodzić wydawnictwu, które wydaje moje książki. Może i fajnie by było teraz, kiedy się już ledwo trzymam, nawymyślać komuś, narobić długów, zostawić to wszystko i umrzeć. Ale ktoś ten bałagan musiałby po mnie posprzątać. Nie chcę ro­bić nikomu kłopotów. Jak umrę, wystarczy odsunąć płytę na grobie i z głowy. Gotowy jestem w zasadzie.

Elementarz musi pan skończyć.
Zacząłem, to skończę. Mam czas. Choć już lewym okiem nie widzę, samochodem nie mogę jeździć. Zresztą zabrano go do Opola jako zabytkowy - to było tico, automatic, 18-letnie. Na wycieczki już nie jeżdżę, mam Wisłę pod domem i to mi wystarczy. Mieszkanie na parterze, na szczęście. Teraz na starość jak znalazł. Kupiłem je, dopiero jak się zmienił ustrój. Przedtem miałem kwaterunkowe, 45 mkw. na pięć osób. Cztery lata czekaliśmy na telefon, cztery na przydział malucha. Za rysunki były stałe stawki, więc choćbym nie wiem ile sprzedał komiksów, to zarabiałem tyle samo. 20 lat temu przeżyłem zawał i miałem umierać. Ale nie umarłem. Napisałem autobiografię „Urodziłem się w Barbakanie” Namalowa­łem też autoportrety, żeby dzieci i wnuki na pamiątkę miały. Wisi tego sporo. Był tu ostatnio taki facet, który chciał mój rysunek na wystawę. Uparł się, żeby kupić „landszaft z Tytusem”. Nigdy dotychczas nie handlowałem. Zapłacił, a potem się oka­zało, że wstawił do desy, a tam poszedł za 11 tysięcy. Nie wiedziałem, że te moje prace mają taką wartość! Niech pani spojrzy na to zdjęcie. Tu siedzę na własnym grobie. Zrobiłem nawet konkurs na epitafium. Dzieci i dorośli przysyłali wierszyki, a ja to wszystko zebrałem i wydałem. Ilustracje zrobiły dzieciaki ze szkoły nr 87 na Okę­ciu im. 7. Pułku Piechoty AK „Garłuch”.
Ta szkoła ma logo z Tytusem.

Ile panu zajmuje narysowanie Tytusa?
Takiego, gdy daje autograf? To zależy, czy z profilu, czy en face. En face dłużej, bo trzeba zęby narysować, dwoje oczu, uszu, więc wszystkiego razem będzie ze dwie mi­nuty. Pieczątkę stawiam z napisem Papcio Chmiel. Popsuję pani ten wywiad moim ga­dulstwem. Teraz czekam na pytanie: a skąd pan czerpie pomysły?

Nie zamierzałam o to pytać.
To może ja pani od razu odpowiem, bo mam gotową odpowiedź. Wstaję rano pra­wą nogą, robię trzy pompki, bo pięć już nie mogę, jem kaszkę z mlekiem, nabieram sił, mózg się odżywi a i siadam do pracy. Więc, tak pokrótce, to z kaszki czerpię pomysły. Kiedyś w PRL różne rzeczy mi narzucano, np. moi bohaterowie mieli pomóc party­zantce komunistycznej w Angoli albo sły­szałem: niech unicestwią manewry NATO na Oceanie Atlantyckim. Do dziś mam ten obrazek. To moja hańba! Albo musiałem ich wysłać na Krym, na Międzynarodowy Festiwal Pionierów, i coś trzeba było zrobić o przyjaźni polsko-radzieckiej. Na szczę­ście potem narysowałem, jak Tytus, Romek i A’Tomek wchodzą do NATO. Przez wiele lat chodził za mną komiks o powstaniu warszawskim. Zastanawiałem się tylko, jak wesołego Tytusa wpasować w martyrologię i smutek.

Pan był w powstaniu.
Miałem zdobywać Okęcie. Ale Niemcy w pierwszej godzinie nas złapali i koniec zabawy.

70. rocznicę powstania warszawskiego już zaczęto świętować.
Byłem na tym filmie dokumentalnym, z dialogami, pokolorowanym. Przysłano nawet do mnie wolontariuszkę, piękną dziewicę, która miała mnie, staruszka, za rączkę doprowadzić na premierę. Ubrałem się kombatancko, żeby mniej wyglądać na Papcia, a bardziej na byłego wojaka. Ostat­nio źle się czuję wzrostowo. Kiedyś byłem kwalifikowany do wysokich, ale po tej premierze wiem, że młodzi są ode mnie co najmniej o głowę wyżsi. Zresztą z wiekiem ze cztery centymetry zgubiłem. Obejrzałem ten film i w końcu zobaczyłem, jak to po­wstanie wyglądało, bo ja w zasadzie przez cały okres walk, szczęśliwie czy nieszczęśli­wie, byłem przetrzymywany przez Niem­ców. To byli lotnicy, więc może mniej agre­sywni i dlatego od razu mnie nie rozwalili. Sześć tygodni przesiedziałem. Czmychnąć udało się nam z tego obozu 2 października, gdy już powstanie się kończyło. Teraz wiem, że złym pomysłem było atakowanie Okęcia. Mówiono nam, że będzie desant aliancki na lotnisko. Radość była wielka. Cieszyliśmy się, że dostaniemy broń i będziemy mogli walczyć. Jak wiadomo, żadnego desantu nie było, a my trafiliśmy od razu do niewoli i pod kule. Patrząc na to z perspektywy lat, to w wojnę miałem dużo szczęścia.
We wrześniu 1939 r. uciekałem do Rumunii, ale przez Łuków i tam zostałem. W czasie okupacji udało mi się uniknąć łapanek, aresztowania. Powstanie przesiedziałem w hitlerowskiej niewoli, potem ukrywałem się na wsi aż do wejścia Armii Czerwonej. Nie nawalczyłem się zbyt wiele i bardzo tego żałowałem, bo przecież odebrałem patriotyczne i harcerskie wychowanie.

Teraz jakby weszli, jak to pan mówi, ościenni, to młodzi rwaliby się do walki?
Póki wychowywałem swoje dzieci, miałem pojęcie o młodzieży. Cóż, to było dawno, córeczka ma ponad 6 0 lat... Jeszcze gdy jeździłem na spotkania „Świata Młodych” [popularne pismo wydawane w latach 1945-1993 - red.], miałem jaką taką wie­dzę. A teraz wiem tyle, co z mediów. Kiedyś Polacy nie byli tak podzieleni. Wszyscy by­liśmy razem przeciw Niemcom. Później się okazało, że trochę było lewicowców. Teraz te podziały są straszne. Jedni są za Europą, drudzy przeciw, jedni za religią, drudzy nie, jedni za gejami, inni z nimi walczą. Przeraża mnie to, że nie ma jedności. Teraz każdy ma telewizję, satelitę, nawet - jak to się mówiło - w Wysranowie Górnym, i każdy wie, jaka powinna być Polska. Za dużo ludzi o małym umyśle chce rządzić. Nie ma konkretnego wroga, więc każdy sobie tego wroga wy­szukuje, a to Kaczyńskiego, a to Tuska, a to Kościół, a to gejów. Gdyby ościenni weszli, tobyśmy mieli jednego wroga, ale też pewnie na chwilę. Nie wiem, czy młodzi rwaliby się do walki.

A pan?
A ja to bym co najwyżej mógł się obwiesić dynamitem i wysadzić. Staruszkowie w moim wieku też mogą być przydatni w czasie wojny. Na życiu w szpitalu już im nie bardzo zależy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz