Przeraża mnie to, że
nie ma jedności. Nie ma konkretnego wroga, więc każdy go sobie wyszukuje, a to
Kaczyńskiego, a to Tuska, a to Kościół, a to gejów – mówi HENRYK CHMIELEWSKI,
Papcio Chmiel, twórca kultowej serii komiksów „Tytus, Romek i A’Tomek”.
Rozmawiała:
MAGDALENA RIGAMONTI
Henryk Chmielewski:
Kupiłem sobie „Wprost” przed spotkaniem z panią. No i miałem problem, czy
czytać gazetę, czy rysować.
I jak pan wybrnął?
Najpierw przeczytałem, teraz rysuję.
Co pan rysuje?
Elementarz.
Na zlecenie
Ministerstwa Edukacji Narodowej?
Skąd. Bez żadnego zamówienia.
Konkurencyjny dla
tego ministerialnego?
Inny. Ale to, co się dzieje wokół podręcznika MEN,
podnieciło mnie do działania. Kupiłem sobie chyba wszystkie istniejące książki
dla pierwszoklasistów, obejrzałem w internecie kawałki tego nowego elementarza,
wysłuchałem i przeczytałem krytykę.
I?
I wszystkie te książki wydały mi się po pro stu nudne, takie
urzędnicze. Dostałem list od sześcioletniego chłopca. Proszę czytać.
„Papciohu Chmielu,
czy mugbym robić z tobom komiksy”.
No widzi pani, dzieci są spragnione działania. I dla takich
dzieciaków robię ten elementarz. W tych, które są w szkołach, nie ma postaci,
kogoś, kogo dzieci mogłyby polubić, z kim się mogłyby uczyć, poznawać jego
przygody, nie ma humoru, wszystko jest za poważne. A poza tym, kiedyś była
Ala, która miała kota, teraz nie ma nikogo, kogo dzieci mogłyby zapamiętać.
Rozumiem, że w pana
podręczniku Tytus będzie bohaterem.
Oczywiście. Dawno temu, w XIV książeczce, zaczęli go
uczłowieczać, czyli również uczyć czytać i pisać. Miał nawet specjalny
elementarz, w którym zamiast „Ala ma kota” było „Tytus ma kolty” I ja ten
elementarz Tytusa wykorzystuję do narysowania nowego.
Literka A-o czym
będzie?
„A to ananas. Ananas spada na nas”.
Papcio Chmiel pokazuje mi planszę.
„Witajcie Analfabeci!
Jestem już prawie człowiekiem” - tak pan zaczyna ten elementarz.
Przecież prawdę piszę (śmiech). Tytus jest bohaterem wręcz
podręcznikowym, fest i żona Tytusa... Nie mam jeszcze żadnego scenariusza, ale
wiem, że dzieciom łatwiej wszystko zapamiętać, jeśli jest to zrobione z
humorem. Niech pani spojrzy na tę planszę: mózg Tytusa nie ma piątej klepki.
Wszystkie narysowałem, oprócz piątej, a do tego wszystkie możliwe pisownie
mózgu: MUSK, MUZG, MÓSG, MÓZK, MUSG, MUZK.
A poprawną też?
No pewnie. MÓZG! I tylko ta poprawna na planszy nie jest
skreślona. Gwarantuję pani, że dziecko od razu to zapamięta. To jeszcze
niepokolorowane, ale może dzisiaj zacznę. A miałem odpoczywać. Przecież skończyłem
niedawno szósty album historyczny i miał być odpoczynek, no, co najwyżej porządkowanie
archiwum, bo wybieram się na śmierć, więc wypada po sobie zostawić porządek.
Nie widać, żeby się
pan wybierał.
Termin jest już wyznaczony. Mam żyć sto lat, więc zostało mi
jeszcze dziewięć. Od dawna mam przygotowane epitafium. Grób sobie obstalowałem
na cmentarzu Bródnowskim z dziesięć lat temu. Takie mauzoleum Papcia Chmielą,
bo pomyślałem, że jak się ma 80 lat, to się wreszcie umiera.
Dlaczego nie na Powązkach?
Bo się ani za wiele nie nawojowałem, ani... Wie pani, tu
grób miałem gotowy. Ziemny po rodzicach. Zrobiłem remont. Teraz jest betonowy.
I napis: „Henryk Jerzy Chmielewski, Papcio Chmiel, 1923-2023, p. (śmieszne] pamięci), ppor. 7. PP AK »Garłuch«”
Jak się panu żyje, gdy już się
pan od tylu lat na śmierć szykuje?
W żart to obracam. Nie jestem
zbytnio religijny. Choć teraz lepiej nic na temat religii nie mówić, żeby się
nikomu nie narażać. Kiedyś przed wojną nie można było nic złego na Piłsudskiego
powiedzieć, potem po wojnie na Związek Radziecki, a teraz na Kościół, bo jak
się coś powie, to ksiądz na ambonie może powiedzieć, żeby Papcia Chmielą
książek nie kupować.
Panu jeszcze zależy na tym, co
ksiądz na ambonie o panu powie?
Nie chcę wchodzić w spory. Poza
tym po co mam szkodzić wydawnictwu, które wydaje moje książki. Może i fajnie by
było teraz, kiedy się już ledwo trzymam, nawymyślać komuś, narobić długów,
zostawić to wszystko i umrzeć. Ale ktoś ten bałagan musiałby po mnie
posprzątać. Nie chcę robić nikomu kłopotów. Jak umrę, wystarczy odsunąć płytę
na grobie i z głowy. Gotowy jestem w zasadzie.
Elementarz musi pan skończyć.
Zacząłem, to skończę. Mam czas.
Choć już lewym okiem nie widzę, samochodem nie mogę jeździć. Zresztą zabrano go
do Opola jako zabytkowy - to było tico, automatic, 18-letnie. Na
wycieczki już nie jeżdżę, mam Wisłę pod domem i to mi wystarczy. Mieszkanie na
parterze, na szczęście. Teraz na starość jak znalazł. Kupiłem je, dopiero jak
się zmienił ustrój. Przedtem miałem kwaterunkowe, 45 mkw. na pięć osób. Cztery
lata czekaliśmy na telefon, cztery na przydział malucha. Za rysunki były stałe
stawki, więc choćbym nie wiem ile sprzedał komiksów, to zarabiałem tyle samo.
20 lat temu przeżyłem zawał i miałem umierać. Ale nie umarłem. Napisałem
autobiografię „Urodziłem się w Barbakanie” Namalowałem też autoportrety, żeby
dzieci i wnuki na pamiątkę miały. Wisi tego sporo. Był tu ostatnio taki facet,
który chciał mój rysunek na wystawę. Uparł się, żeby kupić „landszaft z
Tytusem”. Nigdy dotychczas nie handlowałem. Zapłacił, a potem się okazało, że
wstawił do desy, a tam poszedł za 11 tysięcy. Nie wiedziałem, że te moje prace
mają taką wartość! Niech pani spojrzy na to zdjęcie. Tu siedzę na własnym
grobie. Zrobiłem nawet konkurs na epitafium. Dzieci i dorośli przysyłali
wierszyki, a ja to wszystko zebrałem i wydałem. Ilustracje zrobiły dzieciaki ze
szkoły nr 87 na Okęciu im. 7. Pułku Piechoty AK „Garłuch”.
Ta szkoła ma logo z Tytusem.
Ile panu zajmuje narysowanie Tytusa?
Takiego, gdy daje autograf? To
zależy, czy z profilu, czy en face. En face dłużej, bo trzeba zęby narysować,
dwoje oczu, uszu, więc wszystkiego razem będzie ze dwie minuty. Pieczątkę
stawiam z napisem Papcio Chmiel. Popsuję pani ten wywiad moim gadulstwem.
Teraz czekam na pytanie: a skąd pan czerpie pomysły?
Nie zamierzałam o to pytać.
To może ja pani od razu odpowiem,
bo mam gotową odpowiedź. Wstaję rano prawą nogą, robię trzy pompki, bo pięć
już nie mogę, jem kaszkę z mlekiem, nabieram sił, mózg się odżywi a i siadam do
pracy. Więc, tak pokrótce, to z kaszki czerpię pomysły. Kiedyś w PRL różne
rzeczy mi narzucano, np. moi bohaterowie mieli pomóc partyzantce
komunistycznej w Angoli albo słyszałem: niech unicestwią manewry NATO na
Oceanie Atlantyckim. Do dziś mam ten obrazek. To moja hańba! Albo musiałem ich
wysłać na Krym, na Międzynarodowy Festiwal Pionierów, i coś trzeba było zrobić
o przyjaźni polsko-radzieckiej. Na szczęście potem
narysowałem, jak Tytus, Romek i A’Tomek wchodzą do NATO. Przez wiele
lat chodził za mną komiks o powstaniu warszawskim. Zastanawiałem się tylko, jak
wesołego Tytusa wpasować w martyrologię i smutek.
Pan był w powstaniu.
Miałem zdobywać Okęcie. Ale Niemcy
w pierwszej godzinie nas złapali i koniec zabawy.
70. rocznicę powstania
warszawskiego już zaczęto świętować.
Byłem na tym filmie dokumentalnym,
z dialogami, pokolorowanym. Przysłano nawet do mnie wolontariuszkę, piękną
dziewicę, która miała mnie, staruszka, za rączkę doprowadzić na premierę.
Ubrałem się kombatancko, żeby mniej wyglądać na Papcia, a bardziej na byłego
wojaka. Ostatnio źle się czuję wzrostowo. Kiedyś byłem kwalifikowany do
wysokich, ale po tej premierze wiem, że młodzi są ode mnie co najmniej o głowę
wyżsi. Zresztą z wiekiem ze cztery centymetry zgubiłem. Obejrzałem ten film i w końcu zobaczyłem, jak to powstanie wyglądało,
bo ja w zasadzie przez cały okres walk, szczęśliwie czy nieszczęśliwie, byłem
przetrzymywany przez Niemców. To byli lotnicy, więc może mniej agresywni i
dlatego od razu mnie nie rozwalili. Sześć tygodni przesiedziałem. Czmychnąć
udało się nam z tego obozu 2 października, gdy już powstanie się kończyło.
Teraz wiem, że złym pomysłem było atakowanie Okęcia. Mówiono nam, że będzie
desant aliancki na lotnisko. Radość była wielka. Cieszyliśmy się, że dostaniemy
broń i będziemy mogli walczyć. Jak wiadomo, żadnego desantu nie było, a my
trafiliśmy od razu do niewoli i pod kule. Patrząc na to z perspektywy lat, to w
wojnę miałem dużo szczęścia.
We wrześniu 1939 r. uciekałem do
Rumunii, ale przez Łuków i tam zostałem. W czasie okupacji udało mi się uniknąć
łapanek, aresztowania. Powstanie przesiedziałem w hitlerowskiej niewoli, potem
ukrywałem się na wsi aż do wejścia Armii Czerwonej. Nie nawalczyłem się zbyt
wiele i bardzo tego żałowałem, bo przecież odebrałem patriotyczne i harcerskie
wychowanie.
Teraz jakby weszli, jak to pan
mówi, ościenni, to młodzi rwaliby się do walki?
Póki wychowywałem swoje dzieci,
miałem pojęcie o młodzieży. Cóż, to było dawno, córeczka ma ponad 6 0 lat... Jeszcze
gdy jeździłem na spotkania „Świata Młodych” [popularne pismo wydawane w latach
1945-1993 - red.], miałem jaką taką wiedzę. A teraz wiem tyle, co z mediów.
Kiedyś Polacy nie byli tak podzieleni. Wszyscy byliśmy razem przeciw Niemcom.
Później się okazało, że trochę było lewicowców. Teraz te podziały są straszne.
Jedni są za Europą, drudzy przeciw, jedni za religią, drudzy nie, jedni za
gejami, inni z nimi walczą. Przeraża mnie to, że nie ma jedności. Teraz każdy
ma telewizję, satelitę, nawet - jak to się mówiło - w Wysranowie Górnym, i
każdy wie, jaka powinna być Polska. Za dużo ludzi o małym umyśle chce rządzić.
Nie ma konkretnego wroga, więc każdy sobie tego wroga wyszukuje, a to
Kaczyńskiego, a to Tuska, a to Kościół, a to gejów. Gdyby ościenni weszli,
tobyśmy mieli jednego wroga, ale też pewnie na chwilę. Nie wiem, czy młodzi
rwaliby się do walki.
A pan?
A ja to bym co najwyżej mógł się
obwiesić dynamitem i wysadzić. Staruszkowie w moim wieku też mogą być przydatni
w czasie wojny. Na życiu w szpitalu już im nie bardzo zależy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz