piątek, 23 maja 2014

Kaczysta



Zaczynał jako liberał, kończy jako konserwatysta z PiS. Prof. Ryszard Legutko zajął przy prezesie Kaczyńskim miejsce Ludwika Dorna, którego kiedyś nazywano w partii trzecim bliźniakiem.

ALEKSANDRA PAWLICKA

Jarosław Kaczyński do kra­kowskiego domu Ryszarda . - Legutki przyjeżdża co parę ty­godni. Jest stałym gościem seminariów organizowanych przez profesora spe­cjalnie dla prezesa. Domowa atmosfe­ra, obiad, psy łaszące się do nóg. Gdy przyjechał po katastrofie smoleńskiej, powiedział, że poczuł się jak w rodzin­nym domu. Po raz pierwszy od Smo­leńska znowu normalnie.
- Te seminaria to nie jest partyjne pałkarstwo, tylko ideowe debaty o stra­tegiach - mówi polityk PiS i dodaje: Legutko zastąpił prezesowi Ludwika Dorna, który był wcześniej partnerem do takich rozmów, ale zdradził PiS.
Czy prof. Legutko ma bezpośredni dostęp do ucha prezesa? - pytam.
Profesor nie musi startować w wy­ścigu chłopców do ucha prezesa ani wysiadywać godzinami na wycieracz­ce, aby doczekać się audiencji. Rysiek Legutko to nie jest Rysiek Czarnecki
odpowiada mój rozmówca.

Legutko
O prof. Legutce zrobiło się ostatnio głośno, gdy jako kandydat na eurodeputowanego z Krakowa poparł decyzję profesorów UJ, którzy nie zgodzili się | na przyznanie doktoratu honoris cau­sa szefowi Komisji Europejskiej Jose , Manuelowi Barroso.
Prof. Legutko, także wykładowca UJ, stwierdził, że Barroso powinien ! po rękach całować profesorów za to, że w ogóle brali jego kandydaturę pod uwagę oraz że wysoka funkcja bez do­datkowych osiągnięć jest za niska, by otrzymać zaszczytny tytuł najstarszej polskiej uczelni Według Legutki, Bar­roso „nie wyróżnia się niczym szcze­gólnym poza tym, że wygłasza długie nudne przemówienia w tym swoim języku europejskim”.
Dziwi mnie ocena prof. Legutki, bo rzadko bywa na sali obrad, gdy prze­wodniczący Barroso wygłasza w par­lamencie comiesięczne sprawozdanie z pracy Komisji Europejskiej - mówi Róża Thun (PO). Jest podobnie jak Legutko eurodeputowraną od 2009 r. Dziś oboje startują z Krakowa i pro­wadzą najciekawszą chyba rywalizację w Polsce.
Gdy prof. Legutko wypuścił spot wy­borczy, w którym w czterech językach opowiada o dziedzictwie europejskim, Thun odpowiedziała mu spotem również w czterech językach, w którym mówi, że jeżeli „ktoś przez pięć lat nie opracował żadnego prawa europejskie­go, to może dobrze by było, aby taki talent filozoficzny nie marnował się w Parlamencie Europejskim”. Thun przekonuje, że tam jest jeszcze dużo rzeczy do zrobienia i dodaje z uśmie­chem: „Nikt nie mówił, że będzie lekutko”.

Międzylądowanie
Próbuję zapytać Ryszarda Legutkę, co z pięcioletniej pracy w Strasburgu uważa za swoje najważniejsze osiąg­nięcie, ale nie chce rozmawiać z „Newsweekiem”. Występuje w mediach pra­wej strony: „Gazecie Polskiej” „wSieci” „Do Rzeczy” „Naszym Dzienniku”. W imieniu profesora odpowiada jego asystent Mirosław Sanek. Twierdzi, że najważniejszymi osiągnięciami szefa w PE są raporty o Rosji i Ukrainie.
W ogóle nie przypominam so­bie pracy prof. Legutki nad raportem o Ukrainie, a przygotowywałem go od początku do końca - mówi Jacek Saryusz-Wolski, europoseł PO i czło­nek komisji spraw zagranicznych europarlamentu. - A jeśli chodzi o raport o Rosji, jego twórcą nie był, ale je­śli ktoś dopisuje w aneksie do rapor­tu swoje uwagi, to zwykle uznaje się go za współautora. W ten sposób raport może mieć i kilkunastu autorów.
Zaglądam do zestawienia VoteWatch Europę, niezależnej organizacji moni­torującej pracę urzędników unijnych instytucji. Wyniki prof Legutki na tle średniej polskich eurodeputowanych nie imponują. Raportów o istotnym znaczeniu - 0. Poprawek do rapor­tów - 31 (przy czym średnia polska to 63). Jedyna kategoria, w której aktyw­ność europarlamentama prof. Legutki jest wyższa niż średnia krajowa (czte­rokrotnie) to podpisane rezolucje. Tyle że rezolucje nie mają żadnego znacze­nia legislacyjnego, są jedynie opiniami.
Prof. Legutko to wybitna sprawność intelektualna, jego wystąpień wygłaszanych nienaganną angielszczy­zną słucha się z przyjemnością, lecz ich wykwintna forma jest zwykle pozbawio­na treści mających wpływ na debatę. Ak­tywność profesora w europarlamencie jest równie marginalna jak aktywność frakcji konserwatystów, do której należy - ocenia Jacek Saryusz-Wolski.
Prof. Legutlco lubi powtarzać par­tyjnym kolegom, że odkąd zaczął pra­cę w Strasburgu, ma wreszcie czas na czytanie książek, a dzięki licznym podró­żom i międzylądowaniom zdołał ukończyć pisaną od 20 lat, liczącą blisko 700 stron, książkę o Sokratesie.

Zaufany
Ma 65 lat, jest profesorem filozofii. Gdy zaczynał studia, nie można było wybrać filozofii jako pierwszego kierunku, więc zaczął od anglistyki. Stąd dobra znajo­mość języka. Jeszcze jako student zaan­gażował się w działalność nieformalnej grupy Mirosława Dzielskiego, opozycjo­nisty i filozofa, twórcy tzw. antykomunizmu twórczego, który zakładał współpracę z reżimem komunistycznym w zamian za wprowadzenie liberalizmu gospodarcze­go. Dzielski był kontrkandydatem Janusza Onyszkiewicza na stanowisko rzecznika prasowego pierwszego zjazdu Solidarno­ści w Gdańsku w 1981 r. Legutko uchodził za jego pierwszego ucznia.
- W środowisku „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego”, z którymi współpracował, miał opinię zatwardziałego liberała go­spodarczego - wspomina Jarosław Gowin.
- Jako wykładowca uniwersytecki był nie­zwykle pryncypialny. Nie znosił kompro­misów. Bardzo mi zaimponował w stanie wojennym, gdy na znak protestu z dnia na dzień zaczął do wszystkich pracowni­ków instytutu, którzy nie odeszli z PZPR, mówić na pan i pani.
Gowin i Legutko razem zaczynali przy­godę w polityce parlamentarnej. Startowali wprawdzie z list różnych partii, ale ponieważ był rok 2005 i wybory odbywa­ły się w oczekiwaniu na PO-PiS, prowa­dzili wspólną kampanię. - Na spotkaniach z wyborcami spijali sobie z dzióbków. Byli w świetnej komitywie - wspomina krakowski działacz Platformy.
Legutko i Gowin startowali do Sena­tu, obaj zdobyli mandaty, ale gdy znaleź­li się w parlamentarnych ławach, z ich współpracy niewiele pozostało. Podobnie jak z PO-PiS. - Rysiek bardzo szyb­ko przeszedł ewolucję. Stał się jednym z najbardziej zaufanych ludzi prezesa Pis - mówi Gowin.
W 2007 roku, gdy rozpadła się rządo­wa koalicja PiS-LPR-Samoobrona, pre­mier Jarosław Kaczyński zaproponował Legutce objęcie Ministerstwa Edukacji po Romanie Giertychu. Trwały protesty nauczycieli, którzy domagali się podwy­żek. - Premier chciał, żeby Legutko rozpo­czął z nimi negocjacje, ale on oświadczył na posiedzeniu rządu, że to niemożliwe, bo z rozmów z ministrem finansów wy­nikało, że nie ma szans na podwyżki. Pa­miętam, że to stawianie się premierowi i demonstrowanie autonomii wielu mi­nistrów irytowało - wspomina Elżbieta Jakubiak, wówczas minister sportu.
Legutko był ministrem przez trzy mie­siące. PiS zdecydowało się na przedter­minowe wybory, które przegrało. Legutko również. Nie zdobył mandatu i wtedy na ratunek przyszedł mu Lech Kaczyński, proponując objęcie stanowiska sekretarza stanu w kancelarii prezydenta.

- Najmocniejszym doświadczeniem po­litycznym pracy u prezydenta była dla prof. Legutki rażąca niesprawiedliwość oceny Lecha Kaczyńskiego. Gdy kon­frontował to, co widział, z tym, co mówi­li politycy przeciwnych partii i media, był wściekły - mówi Mirosław Sanek.
Legutko był jednym z pierwszych, któ­rzy po katastrofie smoleńskiej zaczę­li głosić, że pośrednią jej przyczyną była zmasowana krytyka, a właściwie nagonka na Lecha Kaczyńskiego. Sformułował tezę o panoszącym się w Polsce antykaczyzmie. Zjawisko opisał w książce o takim tytule.
Czym jest antykaczyzm? W 2010 roku prof. Legudco tłumaczył to Igorowi Jankę: „Antykaczyzm to nie jest zwykła niechęć do partii, (...) to jest nienawiść. Zwolen­nicy PiS są traktowani jak niższe plemię, które powinno zniknąć i być usunięte jak nowotwór. Walka z nimi to święta wojna, to dzisiejszy dżihad, gdzie wszystkie środ­ki są dozwolone i wszystkie zasady mogą być złamane”.
W innym wywiadzie dodawał: „Z powo­du antykaczystowskiego wariactwa, jakie ogarnęło sfery rządzące i część polskiego społeczeństwa, wszystko jest lepsze, na­wet lokajstwo wobec Rosjan, nawet upo­karzanie państwa polskiego, byle tylko nie wzmocniło się PiS. To jest chore”.
Do antykaczyzmu wraca także podczas obecnej kampanii wyborczej. Na spotka­niach z wyborcami tłumaczy, że antyka­czyzm to efekt narodowych kompleksów: tego, że przez dziesięciolecia Polacy żyli w systemie zniewalającym, że nasze eli­ty zostały wymordowane i jako naród mamy z tego powodu poczucie niższości. Nie pragniemy więc wolności i suweren­ności, ale jedynie tego, by o nas dobrze mówiono. Gdy PiS próbuje używać inne­go niż obowiązujący w głównym nurcie języka, jest oskarżane o - jak to nazywa prof. Legutko - zbrodniomyśl.

Prof. Legutko przekonuje swoich wybor­ców, że praca w Parlamencie Europej­skim tylko utwierdziła go w przekonaniu, że Polacy przez lata komunizmu byli zmu­szani do modernizacji na sposób sowie­cki, a teraz są zmuszani do modernizacji na sposób europejski. A przecież w rzeczy­wistości to nic innego jak tylko „prikaz ka­żący zapominać o naszej polskości, naszej kulturze, naszej tradycji”.
Jako przejawy tego szkodliwego mo­dernizowania wymienia: walkę z krzy­żem, promowanie gender, batalię o prawa dla homoseksualistów. W sprawie krzyża przegrał. W 2009 r. nazwał wrocławskich licealistów organizujących debatę na te­mat obecności krzyża w szkołach „rozwydrzonymi i rozpuszczonymi przez rodziców smarkaczami”, a samą inicja­tywę „szczeniacką zadymą”. Pozwany do sądu przez uczniów, wspieranych przez Helsińską Fundację Praw Człowieka, pró­bował początkowo zasłaniać się manda­tem eurodeputowanego, ale sąd uznał, że zajście miało miejsce, gdy był jeszcze pre­zydenckim ministrem, i immunitet nie po­może. Przegrał we wszystkich instancjach. Po czterech latach procesu Sąd Najwyższy nakazał Ryszardowi Legutce przeprosze­nie licealistów.
- Mocno przeżył tę sprawę. Zamknął się w sobie i nie chciał o niej rozmawiać - mówi Sanek. - Profesor uznał, że wy­rok jest niesprawiedliwy nie tylko dla nie­go, ale przede wszystkim jest krzywdzący dla polskiej tradycji i rodziny. Podważa naturalny porządek rzeczy, bo przecież nie powinno być tak, że starszy człowiek nie może zwrócić uwagi młodym.
- On zawsze uważał, że świat istnieje w oparciu o to, co trwałe, i rolą polityków jest pozostawienie świata takim, by mogły się w nim odnaleźć nasze dzieci - mówi Elżbieta Jakubiak.
W świecie prof. Legutki nie ma miej­sca dla homoseksualistów, którzy do­magają się dla siebie praw. Nazywa ich „świętymi krowami o dużym stopniu szkodliwości”. W jednym z wywiadów mówi: „Znam wielu homoseksualistów, ale oni problemy z własną pożądliwością załatwiają sobie sami i na własny rachu­nek. Nie chcą zmieniać prawa i nie chcą biegać po ulicach z kolorowymi piórami w zadkach”.
W spotach wyborczych deklaruje się jako orędownik zdrowego rozsądku. Występu­je w towarzystwie dwóch z trzech swoich wnuczek (trzecia to jeszcze niemowlę).
Jak łatwo się domyślić, jest zagorzałym przeciwnikiem ideologii gender. Od po­czątku batalii rozpętanej przez Kościół mówi z biskupami jednym głosem. Na przedwyborczych spotkaniach przeko­nuje: „Unii Europejskiej grozi podąża­nie w kierunku cywilizacji śmierci. Wara Unii od naszego wychowania!” Na swojej stronie internetowej zamieścił petycję, którą radzi wysyłać do urzędów marszał­kowskich. Zawiera ona protest przeciw­ko wykorzystywaniu funduszy unijnych „do zmuszania dzieci od wieku przed­szkolnego do szkodliwej seksualizacji, łamania barier wstydu i stosowności. (...) Od czasu systemu komunistyczne­go nie mieliśmy do czynienia z podob­nie skandalicznym rodzajem nacisku ideologicznego”.
Ideologię gender nazywa „wytycznymi feministycznego politbiura”.

Lenin
Kraków oblepiony jest plakatami prof. Legutki. Wielu mieszkańców żartuje, że łysiejący i z brodą zawsze przypominał wodza radzieckiej rewolucji, ale po wy­borczym liftingu upodobnił się do niego jeszcze bardziej. „Wypisz wymaluj: Lenin wiecznie żywy!” - mówią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz