Bronimy zajętych
przez siebie miejsc w sposób okrutnie egoistyczny. Bronimy swoich przywilejów,
na przykład etatów - mówi Jacek Żakowski. I nawołuje młodych do buntu.
ROZMAWIA PIOTR NAJSZTUB
NEWSWEEK: Moja najstarsza córka
ma 27 Lat, młodsza ma 24. Twoje dzieci są w jakim wieku?
JACEK ŻAKOWSKI: Maciek - 1983 rok, czyli 31, a Marta 1986 rok, czyli
29.
Maciek jest mniej więcej w tym
wieku, w jakim ja bytem, kiedy w 1989 r. wszystko się zmieniało, a ja zacząłem
pracować jako dziennikarz. Ty też chyba wtedy wypłynąłeś na szerokie wody.
Czym to nasze wejście „na rynek” różniło się od tego, z czym się spotkał
Maciek?
- Na przykład tym, że wszystko
dopiero powstawało, mogłeś robić, co chciałeś. Ja z pozycji opozycyjnego
dziennikarza nagle stałem się rzecznikiem prasowym OKP, a rok później prezesem
Polskiej Agencji Informacyjnej. Ty byłeś z wykształcenia grafikiem i malarzem,
a nagle zostałeś dziennikarzem, odniosłeś błyskawiczny sukces i po paru latach
byłeś gwiazdą.
To się teraz nie zdarza. I
zarabiałeś górę kasy, mówiąc brutalnie. Miałeś etat od razu i poczucie, że cały
świat jest przed tobą otwarty. Ja to mogę jeszcze powiedzieć, że na swoją
dziennikarską pozycję pracowałem przez całe lata 80., a ty wskoczyłeś w
kompletnie inną przestrzeń i już.
To był czas dziwnych karier,
niepopartych kompetencjami, doświadczeniem.
- Oczywiście, jednym z guru rynku
ubezpieczeniowego w Polsce był reżyser teatralny, zresztą do niedawna jeszcze
bardzo aktywny na rynku ubezpieczeniowym.
Mam taką tezę, że wtedy dzięki
przypadkowi i wyjątkowej historycznie chwili usiedli na różnych stołkach ludzie
przypadkowi i często okupują je - w
sposób nieuprawniony - do dzisiaj. Zamykając młodszym drogę do karier. Zgadzasz
się z tym?
Jestem o tym absolutnie przekonany.
I to nie były tylko media, to była też gospodarka, polityka, bankowość, całe
państwo wypełnione często ludźmi przypadkowymi. Na przykład wśród ekonomistów,
którzy się wtedy wylansowali, nie ma nikogo, kto by sensownie zareagował w
czasie kryzysu 2008 r. Zabrakło kompetencji. Sensownie reagowali ekonomiści
kompletnie nieznani lub mało znani.
Oprócz przypadku co wtedy
decydowało o karierze?
- Na przykład pozycja towarzyska i
środowisko polityczne. I brawura. Bo jak przychodzą i mówią: „Będziesz kapitanem
promu kosmicznego”, to człowiek pozbawiony brawury mówi: „Aleja nie potrafię”,
a ten, kto ma brawurę, mówił: „Bardzo proszę, wsiadam i lecę”. Oczywiście tacy
ludzie są potrzebni, żeby świat się kręcił, ale jeżeli brawura jest główną
kompetencją, to w pewnym momencie ktoś taki zaczyna być ciężarem. A kumulację
tego ciężaru właśnie przeżywamy. I dlatego młodzi, często lepiej wykształceni,
lepiej przygotowani do pracy, rozsądniej myślący od swoich szefów, nie mogą się
przebić.
Czyli nasze pokolenie blokuje
rynek pracy tej wysoko wykwalifikowanej i dobrze płatnej?
- Tak, bo ty nie chcesz umrzeć, ja
nie chcę umrzeć, nasi koledzy i inni też nie chcą umierać.
Ja przynajmniej od 18 lat nie
zajmuję żadnego etatu!
- Ale zajmujesz przestrzeń! W
gazetach, w telewizji, w radiu. Moim zdaniem to wielkie zamieszanie nazywane
IV RP, ta żądza lustracyjna młodego pokolenia, w dużej mierze wynikała właśnie
z tego, że oni mieli zablokowane ścieżki awansu, a widzieli facetów, którzy są
kiepscy, ogólnie rzecz biorąc, a zajmują kluczowe stanowiska. Uważali, że to
jest jakiś układ, że ten układ odkryją, lustrując nas. A ten układ nazywa) się
po prostu „przypadek”. Jak ktoś był na początku przemian w miejscu, gdzie się
otwierały ciekawe miejsca pracy, to siadał, pracował i piął się do góry
niewiarygodnie szybko. IV RP przegrała...
A my dalej okupujemy.
- Okupujemy. Tylko nie chodzi o
to, że my jesteśmy dalej na swoich miejscach. Problem polega na tym, że
zajmujemy je w sposób okrutnie egoistyczny. Bronimy swoich różnych
przywilejów, myślę ogólnie o naszej generacji...
Jakich przywilejów?
- Na przykład etatów. Ty akurat
nie bronisz, ale popatrzmy na jakąkolwiek redakcję. Nasi rówieśnicy są redaktorami
naczelnymi, kierownikami działów, mają etaty i się ich nie zrzekają, żeby ciąć
koszty. Ale jak przyjmują młodych ludzi, to już im do głowy nie przychodzi, że
trzeba im dać etat, nawet jeżeli ich cenią. Czyli konieczność oszczędzania
dotyczy wszystkich poza nami. Tak jest nie tylko w mediach i dotyczy też
innych przywilejów.
I na taki rynek pracy wchodzą
młodzi Ludzie. Jedni mówią, że to jest sytuacja straszna i niszcząca im życie,
a inni, że spotykają się z normalnością średniej wielkości europejskiego kraju,
i trzeba po prostu przetrwać kilka lub kilkanaście lat, zdobywać kompetencje i
czekać, aż starsi odejdą.
- To nie jest normalność, bo moim
zdaniem nie może obowiązywać normalność, w której ludzie gremialnie nie mogą
mieć dzieci! A człowiek nie może mieć dzieci, jeżeli nie ma minimum poczucia
bezpieczeństwa w społeczeństwie konsumpcyjnym.
Może będą mieli te dzieci
później?
- Nie. Gdyby było tak, że po
pięciu latach pracy mieliby dostać etat, czyli jakieś bezpieczeństwo, to może
tak. Ale nie dostają. Na dodatek cały czas słyszymy tę narrację idioty, że
teraz już nic nie będzie na stałe, że wszystkie prace będą na chwalę. To
społecznie skończy się gilotyną.
A może ukształtuje się
nowoczesne społeczeństwo, które nauczy się tak funkcjonować i stłumi lęki,
poczuje się bezpiecznie mimo poczucia tymczasowości?
- Nie sądzę. To jest raczej
społeczeństwo, w którym Marsz Niepodległości, który w tym roku liczył
trzydzieści tysięcy uczestników, w przyszłym roku zbierze sześćdziesiąt, a za
dziesięć lat to będą dwa miliony i nie skończy się na marszu. Żadne
społeczeństwo nie jest w stanie żyć w takiej niepewności, wynikającej z tego
huśtawki emocjonalnej; będzie reagowało agresywnie i wyniszczająco.
Czy to jest polska patologia?
Mam wrażenie, że to jest choroba, na którą cierpią i Hiszpania, i Francja, i
Włochy.
- Tylko my bez szczepionki.
Zachodnie warianty choroby na ogół mają szczepionki dwojakiego rodzaju. Jedną
z nich jest zakumulowane bogactwo, np. zasoby rodzinne. Jak we Włoszech dziecko
wraca do domu, to znaczy, że zajmuje jeden z dwóch czy trzech wolnych pokoi, a
jak w Polsce wraca do domu, to się wprowadza do pokoju z kuchnią, w którym
mieszkają rodzice. Tb jest istotna różnica. Druga szczepionka to pomoc państwa,
np. zasiłki. Przecież 86 proc. bezrobotnych w Polsce nie ma prawa do
zasiłku,czyli właściwie nikt nie ma, bo te kilkanaście procent to jest kpina!
Naszą szczepionką są powszechne
i długotrwałe studia, przechowujemy na nich młodych ludzi, podtrzymujemy ich
życie, są jakieś stypendia. Na potęgę ich wszystkich kształcimy, nieważne, czy
się do tego nadają, czy nie.
- Tylko ta szczepionka przestaje
działać, bo generacja wyżu demograficznego to wykształcenie już właśnie
zdobyła i zaczyna chorować. Stąd teraz się bierze to napięcie. Pryska też
złudzenie, że kształcąc na potęgę, produkujemy efektywne społeczeństwo.
Wierzyliśmy, że ludzie wykształceni to są demokraci, angażują się, czytają. A
okazuje się, że można mieć wyższe wykształcenie i nie czytać gazet!
Wyprodukowaliśmy nowe zjawisko.
Nie rozumiem twojego
zdziwienia. Przyjmując model nauczania masowego, przyjęliśmy model
wykształcenia długotrwałego, a nie wyższego. Słychać narzekanie, że młode
pokolenie jest stracone, z ich strony też słyszymy żądania.
Czy to nie jest postawa
roszczeniowa? Zastali świat taki, jaki jest, czas cudów z przypadku minął. Może
muszą mozolnie iść w koleinach normalności i nic specjalnego nie da się dla
nich zrobić?
- Ale zaczekaj, Piotrek... Nie da
się zrobić czy my nie mamy ochoty zrobić?
Ci, którzy się wdrapali, nie
mają ochoty.
- Właśnie! Stąd mój przekaz do tej
młodzieży, która wylądowała na betonowej pustyni: nie bądźcie baranami,
musicie walczyć o swoje!
Co to znaczy walczyć w ich
wypadku?
- Na przykład jest
niedopuszczalne, żeby skoro przyjmujemy, że rosnąca część ludzi będzie
pracowała bez etatu - nie mieli prawa do organizowania się w związek zawodowy.
Dziś nie mają.
Ale nie słyszałem, żeby chcieli
mieć to prawo.
- Jednak ty, ja i duża część
naszego pokolenia walczyliśmy o swoje i sobie coś wywalczyliśmy w walce z
komuną. Oni muszą walczyć z nami, nie ma na to siły! Na tym też polega wolność,
że to jest permanentna walka o swoje, oczywiście w ramach jakichś zasad,
reguł.
I to nasze pokolenie powinno
ich organizować, zagrzewać? Jacek, skoro oni są apatyczni, bierni, godzą się
na taki świat...
- Przestań! Przecież to my im wmówiliśmy,
że tak ma być! Ta ideologia konieczności...
Powstała w latach 90. i rządzi
do dzisiaj.
- Tak, to rodzice im przekazali,
że tak ma być, ciężko, że będziesz zarabiał tysiąc dwieście, jak w ogóle ci
dadzą jakąś robotę, a najpierw napisz wniosek o grant, a gdy napiszesz sto
wniosków i wyślesz pięćset razy CV, to może gdzieś się załapiesz.
Przecież oni sami tego nie wymyślili!
Tak, ale być może to są
pokolenia, w których dominuje duch konformizmu, tak są już ukształtowani i nikt
ich na siłę nie uszczęśliwi? Więc są skazani na los mrówek robotnic w
liberalnokoniecznym ulu.
- Jest taka możliwość, część
społeczeństwa jest trwale złamana, być może też ciężarem transformacji.
Wybitny pedagog, pan profesor Robert Kwaśnica, rektor Dolnośląskiej Szkoły
Wyższej, opisuje to pojęciem „przedkrytycznego pogodzenia”. To się dużej
części Polaków przytrafiło.
A nie masz wrażenia, że ten
krzyk o pokoleniu straconym jest też po części podszyty takim przekonaniem, że
dzieciom musi się udać, że rodzice, dziadkowie, wujowie, wszyscy pracują na
sukces dzieci? Że duch tej nadkochliwości jest obecny w dzisiejszej opowieści o
braku szans dla młodych ludzi?
- Mam wrażenie przeciwne. Zawsze
się ze mnie naśmiewałeś, że ja mówię: „dzieci, dzieci”, bo rzeczywiście ja tę
nadkochliwość trochę mam. Ale mnie się wydaje, że większość społeczeństwa ma
raczej w sobie jakiś zupełnie niebywały egoizm. Powodujący, że wszystkie ciepłe
uczucia obejmują tylko moje dziecko i to też pod pewnymi warunkami. Natomiast
kompletnie nas przestało dotyczyć hasło „Wszystkie dzieci są nasze”. A jak się
patrzy np. na Polskę międzywojenną, to było to przekonanie dużej części
społeczeństwa. Dziś daliśmy sobie zgodę na bardzo radykalne formy egoizmu.
Jeżeli więc takie jest
społeczeństwo, to rewolucji nie będzie.
- Hola, hola... Przecież nasza
rozmowa mogłaby się odbyć w połowie lat 60., po tak zwanej małej stabilizacji.
Dobre pozycje zajęte przez starsze pokolenie, egoizm i konsumpcja, oczywiście
na innym poziomie. Koncentracja na indywidualnych osiągnięciach, wszechobecny
konformizm, każdy dba o swoje miejsce. A potem przychodzi rok 1968, on nic
pozytywnego nie załatwia...
Ale zaczyna ferment.
- Który się kończy w 1989 roku.
Zatem nie mów, że rewolucji nigdy nie będzie.
Jednak pomysłów na nią dziś
brak. Może powinniśmy wyżej podnieść sztandar Wyścigu Szczurów, indywidualnego
sukcesu, może to jedyna droga dla ambitnych
i chcących walczyć. A apatyczni
niech żyją swoje „małe życia”.
- Bardzo wierzę, że ludzie
potrzebują konkurencji, sukcesów, to jest naturalna potrzeba. Jednak samo
ściganie się nie przynosi szczęścia.
A ideologia, przyznaję płaska,
zaciśnięcia zębów i parcia do przodu jako recepta na trudny start?
- Ale do jakiego przodu?! Jestem
przekonany, że prawdziwa jest diagnoza tego Banku Rozliczeń Międzynarodowych
który dwa czy trzy lata temu wydał raport, że stopa życiowa w Europie musi się
obniżyć o 30-40 proc. I że na to nie ma ratunku. Co to znaczy „do przodu” w
takim kontekście?
Może zamiast biadolić, że
młodzi wyjeżdżają, powinniśmy ich do tego zachęcać, skoro nie mamy dla nich
żadnej sensownej propozycji.
- A może powinniśmy mieć dla nich
propozycje?
Że nasza generacja egoistów
ustąpi i zniknie?
- Nie, że chcemy inaczej się z
nimi podzielić. Na razie nie podjęliśmy prawie żadnej próby poradzenia sobie
z tymi problemami.
A może... Rozejrzyj się wokół,
miejsca pracy w większości są przyjaźniejsze,
zasady pracy i kariery w miarę
czytelne, wiadomo jaka praca, jaka płaca, co trzeba umieć, żeby ją dostać. Ten
świat reguł jest dużo bardziej przyjazny niż nasz wtedy, bo myśmy we mgle
zaczynali, w kompletnej niewiadomej.
- Jest zawsze parę światów. My
pochodzimy z podobnego w sensie środowiska w schyłkowym PRL, jakaś opozycja,
inteligencja itd. Ale przecież byli nasi rówieśnicy - aparatczycy partyjni,
rzemieślnicy, rolnicy. Dziś też tak jest.
I świat, który mi się wydaje
powodem do troski, to jest te 30 proc. szukających pracy najemnej i
niemogących jej znaleźć na cywilizowanych warunkach. Z nimi trzeba coś zrobić.
I draga grupa, która mnie niepokoi, to pracujący w korporacjach. Bo oni się tam
uczą, przy całym szacunku dla bardzo dobrych często warunków pracy, daleko
posuniętego konformizmu. To ma bardzo poważną wadę: ten konformizm przenosi się
na inne sfery życia, czyli np. na zachowania polityczne, społeczne. Trochę
wyssali tego konformizmu z rodziców, trochę teraz ich tego jeszcze douczamy i
kończy się na tym, że jak ktoś próbuje się buntować, to jest nazywany populistą.
I dlatego osób mających świadomość, że demokracja to system, w którym trzeba
walczyć, jest zdecydowanie za mało.
Ale skoro już mamy pokolenie
młodych gnuśnych i pogodzonych, to może niepotrzebnie się tak szarpiesz, może
im to wystarcza, może się nie zbuntują? Tylko jednostki będą walczyły o swoje.
- Teraz trochę patetycznie się
uniosę... Jednak naszym obowiązkiem jest zostawić naszym dzieciom i wnukom
lepszy świat niż ten, który jest dzisiaj.
Dlaczego obowiązkiem? Przecież
współczesność narzuciła nam model egoistyczny i zdaje się, że większość go
przyjęta jako swój.
- Jest jeszcze gorzej. Chyba
najgorsza rzecz, jaka się stała przez te 25 lat, to jest to przedkrytyczne
pogodzenie się. Myśmy nie byli pogodzeni z PRL jako społeczeństwo,
buntowaliśmy się przeciwko złym rzeczom, ale też przeciwko dobrym rzeczom,
które nam się wydawały złe. A dziś akceptujemy ten system z jego dobrymi i
najgorszymi cechami. Akceptujemy bezkrytycznie, to nie jest pogodzenie typu:
nic nie poradzę, tylko proste - tak ma być. To kompletnie nieludzka kultura.
To przedkrytyczne pogodzenie
powoduje, że oni się nie buntują?
- Może też dlatego młodym tak
trudno się zbuntować, że klasa polityczna i w ogóle polityka straciła
ideologiczną ostrość, którą miała 10 czy 15 lat temu. Przecież dziś, gdy
słuchasz premiera Tuska, który mówi, że trzeba ratować miejsca pracy, to
pamiętasz, że 10 lat temu tak mówił populista Andrzej Lepper! To radykalna
zmiana języka polityki, która wyprzedza nastroje buntu i je rozbraja. Ale ma
ograniczoną skuteczność, bo przecież ten system ma ponadkrajowy zasięg. Rozmawiałem
parę dni temu z głównym ekonomistą Banku Światowego. Pytam go, co myśli o
wprowadzeniu światowego podatku od bogactwa, a on: to jest doskonały pomysł,
średnio politycznie do wprowadzenia, ale to się powinno zrobić. Wyobrażasz
sobie coś takiego 10 lat temu? Żeby główny ekonomista Banku Światowego tak
powiedział?
Nie do pomyślenia. Ale już
wiem, gdzie powstanie wtedy najbliższy raj podatkowy. Na Księżycu. Nasze
egoistyczne pokolenie często używa takiego argumentu: my nie mieliśmy
Erasmusa, nie mogliśmy podróżować, nie uczestniczyliśmy w obiegu kultury,
sztuki, nauki.
A wy macie takie możliwości i
jeszcze biadolicie?
- Przecież myśmy słyszeli to samo.
Nie pamiętasz? Jak narzekałeś, że zupka jest niesmaczna, to ci mówili: „A ja
miałem czarny chleb na kartki w obozie pracy”. Przecież to jest klasyczna
międzypokoleniowa brednia. Potrzeby ludzi, poza najprostszymi, mają kulturowe
podłoże.
ROZMAWIAŁ PIOTR NAJSZTUB
Jacek Żakowski jest publicystą tygodnika
„Polityka"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz