Młoda wolontariuszka
poślubiła więźnia, który spędził za kratkami 30 lat. Po wyjściu
na wolność zamordował jej przyjaciółkę.
HELENA KOWALIK
Teresa K. marzyła o łazience - takiej, jakie widziała w
domach, gdzie sprzątała. Systematycznie, z miesiąca na miesiąc, odkładała po
100, 200 zł. Miała już 10 tys. zł, schowane w szafie. O tym, że ciuła,
wiedziała jej rodzina, a także znajomi. Nikomu z nich się nie przelewało, więc
od czasu do czasu od Teresy pożyczali. Nie odmawiała, ale twardo egzekwowała
spłatę w uzgodnionym terminie. Z tego powodu miała nawet zatargi z Wiesławem
B., mężem jej najbliższej przyjaciółki Marty. Pożyczył od niej już 2300 zł i
migał się z oddaniem długu. Teresa nie chciała, aby jej mąż Kazik, pracujący
jako stolarz, kumplował się z dwa razy od nich starszym 64-letnim Wiesławem.
Żałowała, że była świadkiem na ślubie Marty, bo tym samym przyłożyła rękę do
fatalnego, jej zdaniem, ożenku.
POCIĄGAJĄCE ORGANY
Zanim 30 -letnia Marta poznała
Wieśka, należała do Odnowy w Duchu Świętym przy raciborskiej parafii.
Przychodzenie z księdzem do miejscowego zakładu karnego było jej głównym
zajęciem po pracy w fabryce. Ciągnęło ją tam zwłaszcza z powodu pewnego
skazanego, który na mszy pięknie grał na organach. W odróżnieniu od nieśmiałej,
małomównej Marty Wiesław B. brylował na całe więzienie. Dziewczyna się
zakochała.
Kiedy Wiesiu dzięki poręczeniu
księdza dostał przerwę w odbywaniu wyroku (15 lat, odsiedział połowę) z
nadzieją na przedterminowe zwolnienie, zamieszkał u Marty. Po miesiącu wzięli
ślub, był koniec lutego 2010 r.
Małżeństwo Marty nie rozdzieliło
nieodłącznych przyjaciółek. Teraz spotykali się w czwórkę. Zakochana
wolontariuszka twierdziła, że wymodliła sobie męża. Nie przeszkadzała jej
różnica wieku, zwłaszcza że Wiesiu ciągle miał nowe pomysły na życie. A to
rozważał otwarcie sklepu, to znów pokątną sprzedaż nielegalnego tytoniu. W
Mirku widział przyszłego wspólnika. Z tym że - powtarzał - jeszcze ktoś
powinien wyłożyć pieniądze, zwłaszcza że na nich siedzi. W tym momencie oczy
Wiesława B. zwracały się w stronę Teresy. - Wykluczone - odpowiadała. -
Jeszcze mi nie oddałeś starego długu.
Kończyło się na dąsach Marty,
która niepracującemu mężowi najchętniej nieba by przychyliła. I awanturze po
wyjściu gości, gdyż Teresa wyrzucała mężowi, że za bardzo słucha kryminalisty z
niejasną przeszłością.
Marta wiedziała o mężu tyle, ile
od niego usłyszała. Odsiadywał 15-letni wyrok, bo wrobił go kumpel, który
przetrącił życie wrażliwemu, uzdolnionemu muzykalnie mężczyźnie. Co prawda wcześniej Wiesław też miał pecha.
Studiował na politechnice, niestety zaliczył tylko jeden semestr. Ujął się za
swoją dziewczyną, którą skrzywdził pewien milicjant, i ten go wrobił oskarżeniem
o rozbój. Dostał pięć lat, a ponieważ miał swój honor, nie czapkował klawiszom,
trzymali go w pojedynczej celi we Wronkach. Tylko głęboka wiara w Boga
pozwoliła mu to wszystko przetrzymać.
Religijna Marta płakała, słuchając
zwierzeń męża. Nie musiał jej długo przekonywać, że po tak bolesnych
przeżyciach powrót do normalności nie jest łatwy i nie można z dnia na dzień
iść do pośredniaka po byle jaką robotę. To już łatwiej było jej dorobić
sprzątaniem - zwłaszcza że Teresa miała adresy pań szukających kogoś do mycia okien.
Harowała więc, nie przyznając się
rodzinie, że mąż jest na jej utrzymaniu. Oni jednak wiedzieli swoje. Zwłaszcza
szwagier Krzysztof W., który znał Wiesława jeszcze z więzienia, bo sam spędził
za kratkami kilka miesięcy. Właśnie ta kryminalna przeszłość męża siostry Marty
sprawiła, że B. wtajemniczył go w swoje plany zdobycia pieniędzy. Konkretnie
Krzysiek W. miał dostarczyć adres frajera z zasobnym portfelem, a Wiesław B. -
załatwić sprawę na ostro, jak to określał. Na dowód, że jest do tego
przygotowany, pokazał szwagrowi wożony w samochodzie paralizator. B. rozważał
różne warianty napaści, m.in. porwanie ofiary z przystanku autobusowego.
Jednakże W. nie chciał w to wchodzić.
Wtedy B. pomyślał o
oszczędnościach Teresy. Od Marty wiedział, że jej przyjaciółka nie ufa bankom,
woli trzymać pieniądze w domu. Nikt, nawet mąż, nie wiedział gdzie. Któregoś
dnia B. zaszedł więc do mieszkania stolarza z butelką wina i gdy na chwilę
został sam w kuchni, wrzucił coś do kieliszka Teresy. Kobieta w porę poczuła
gorzki smak i wylała alkohol do doniczki. Jej mąż natomiast w ogóle tego dnia
nie pił. Plan Wiesława B., by wywęszyć, gdzie są przechowywane pieniądze,
spełzł na niczym.
WIECZÓR W CYRKU
13 października 2010 r., samo
południe. Blokiem w Raciborzu, gdzie małżeństwo K. mieszka na pierwszym
piętrze, wstrząsa wybuch. Rozprzestrzenia się ogień. Ludzie wybiegają na
klatkę, sąsiadka Teresy mija na schodach starszego mężczyznę, który na pewno
nie jest z tego domu. Przyjeżdża straż, odcina dopływ gazu. W mieszkaniu na
pierwszym piętrze znajduje na polanym benzyną tapczanie zwłoki kobiety. Na wpół zwęglone, z głębokimi ranami w
okolicy serca. Kobieta jest naga, leży na plecach z podkurczonymi nogami. W
kroczu tkwi stopiona plastikowa butelka. Mieszkanie splądrowane.
Ofiara to Teresa. Sekcja zwłok
wykazuje, że w chwili wybuchu pożaru jeszcze żyła, przez jakiś czas krztusiła
się krwią i wdychała tlenek węgla. Oszczędności z domu nie zginęły, choć
morderca nerwowo szukał pieniędzy, powyrzucał wszystko z szafy, ale nic nie
znalazł. Teresa B. wolała zginąć, niż ujawnić kryjówkę.
Rusza machina śledcza. Policja
zatrzymuje męża ofiary. Ten jednak ma alibi: 13 października wcześnie rano
minął się na klatce z sąsiadem. Nie ma wątpliwości, że nocował poza domem.
Kazimierz K. wychodzi z aresztu. Nie zagrzewa też miejsca w celi drugi
podejrzany Wiesław B. Wyjaśnia bowiem, że feralnego dnia był przed południem w
Zabrzu. Żona może potwierdzić, bo telefonował do niej z drogi. Po południu
odebrał ją z pracy i po - szli do baru na obiad, a następnie do cyrku. Spędzili
miły wieczór. Czy taką pogodę ducha może mieć ktoś, kto kilka godzin wcześniej
popełnił straszne morderstwo?
Tymczasem śledczy otrzymują wiadomość,
że w mieszkaniu ofiary K. na jednym z kurków gazowych znaleziono krew, która ma
DNA Wiesława B. A na nagraniu z monitoringu na raciborskiej stacji benzynowej
kilkanaście minut przed zabójstwem widać go napełniającego dwa pięciolitrowe
pojemniki benzyną. A przecież mówił, że w tym czasie był w Zabrzu! Kiedy
śledczy chcą ponownie przesłuchać B., nie ma go już w kraju. Żona informuje, że
wyjechał za pracą do Anglii. Policjanci nie mówią jej o nowych tropach. Martę
B. zresztą to niezbyt interesuje. Odkąd zwolniono męża z aresztu, odetchnęła,
że jest on poza podejrzeniem. Kobieta opłakuje śmierć przyjaciółki.
B. nie szuka pracy za granicą,
natomiast interesuje się, co raciborskie gazety piszą o morderstwie w bloku.
Namawia żonę, aby się do niego przeprowadziła. Marta B. jeszcze nie zdążyła
przemyśleć tej propozycji, gdy niespodziewanie po pracy spotyka za fabryczną
bramą męża. Stoi koło dopiero co kupionego, używanego samochodu. Wrócił.
Niestety bez grosza, wszystkie ich oszczędności się rozeszły. Ale samochód jest
na jej nazwisko. Po drodze zatrzymuje ich policja na rutynową, jak sądzi
kobieta, kontrolę. Okazuje się, że kierowca ma we krwi alkohol, biorą go więc
na przesłuchanie. Tam B. dowiaduje się jednak, że sąsiadka zamordowanej
rozpoznała na zdjęciu owego nieznanego jej mężczyznę, który w chwili wybuchu zbiegał z pierwszego piętra w kie - runku wyjścia.
Był to Wiesław B.
Ponownie przesłuchiwany nie
przyznaje się do obecności w bloku 13 października. Przed południem, jak już
mówił, był w Zabrzu. Może to poświadczyć jego kolega Eugeniusz S. Ale ten nie
zamierza trzymać sztamy z kumplem spod celi. Ujawnia, że B. tylko telefonicznie
poinformował go, że do niego jedzie. Nie dotarł, natomiast namawiał go na
kłamstwo dla zapewnienia mu alibi.
B. nawet wtedy nie traci zimnej
krwi. Ko - ledze z Zabrza zarzuca kłamstwo ze strachu, że policja wywęszy jego
nielegalny handel tytoniem. Przesłuchującym wyjaśnia, co robił na stacji
benzynowej. - Tankowałem do pojemników, bo chciałem sprawdzić, ile pali moja
dopiero co kupiona mazda - twierdzi.
Zarządzono eksperyment procesowy,
podczas którego policjanci sprawdzają, ile minut zajmuje w przedpołudniowym
szczycie dotarcie ze stacji benzynowej (na której zarejestrowano moment odjazdu
B.) na miejsce tragedii. Okazało się, że sprawca zdążyłby zaparkować koło bloku
przed godziną 12. Wiesław B. trafia do aresztu.
TAJEMNICZE WYPADKI
Dopiero po zatrzymaniu męża Marta
się dowiaduje, za co naprawdę jej ukochany spędził w więzieniach ponad 30 lat.
Przed ślubem wmawiał jej, że byty to tylko kilkuletnie wyroki za oszustwa i
kradzieże samo - chodów. Prokurator pokazuje jej jednak akta sprawy zabójstwa w
1993 r. młodej kasjerki w bytomskim PKS. Sąd skazał B. na 15 lat. To był 15.
wyrok w jego życiu.
Marta, wbrew temu, o czym ją
zapewniał, nie była też jego pierwszą żoną. Przedtem już dwa razy brał ślub -
dziwnym zbiegiem okoliczności kobiety i ich dzieci ginęły w wypadkach
samochodowych.
Mimo szokujących dowodów Marta B.
nadal nie wierzy, że mąż mógł zamordować jej przyjaciółkę. Ale w miarę
ponawianych przesłuchań przypomina sobie szczegóły świadczące przeciwko mężowi.
Na przykład w cyrku, dokąd poszli wieczorem 13 października, zauważyła u niego
świeże zadrapania na policzku. Tłumaczył je zacięciem się podczas golenia. Ale
przecież rano, gdy wyszedł z łazienki, skaleczenia nie było. Dręczy ją też myśl
o butelce w ciele Teresy K. - Ona była bardzo wstydliwa. Czasem, gdy w czwórkę
coś wypiliśmy, Mirek jej przygadywał, że w łóżku jest zimna jak ryba. Mój
Wiesiu głupio żartował, że jakby jej tam wsadzić butelkę, toby pomogło. Ja się
gniewałam, to nie było na poziomie - mówi ze wstydem policjantce.
Z aresztu Wiesław B. wysyła do
prokuratora list, w którym nie przyznając się do morderstwa, rzuca podejrzenie
na swego szwagra: „Po przeczytaniu zeznań Krzysztofa W. uznałem, że powinienem
się do nich odnieść. Ja miałbym z tym pajacem porywać kobietę z przystanku?
Ależ to bzdura! W. poznałem w więziennej kaplicy; wszyscy się od niego
odsuwali, bo był kapusiem. Po wyjściu na wolność spotykałem się z nim, bo cóż,
rodziny się nie wybiera. Wielokrotnie proponował mi łatwy zarobek, znaczy się
skok. Nie ja jemu, ale on mnie. Na przykład tłumaczył, że w jego bloku mieszka
kobieta, bodaj ma na imię Agnieszka, która trzyma w bieliźniarce 70 tys. zł, i
czy w to wchodzę. Wyśmiałem go. Nie chcę niczego sugerować, ale proszę bliżej
się przyjrzeć temu osobnikowi. On dla pieniędzy jest w stanie zamordować
każdego”
Prokurator decyduje się jednak
postawić zarzuty Wiesławowi B.
ALIBI Z SEX-SHOPU
Przed sądem oskarżony B.
wielokrotnie modyfikuje linię obrony. Jako prawdziwego zabójcę wskazuje
Kazimierza K., który rzekomo chciał się pozbyć żony, bo miał kochankę o imieniu
Wioletta. - Niech pan sędzia zapyta, z kim Kazik spędził noc z 12 na 13
października. Przypuszczenie samo się nasuwa - dodaje.
Policja dociera do tej kobiety.
Bardzo młoda, o sprawności intelektualnej na pograniczu upośledzenia,
początkowo wypiera się intymnej znajomości ze stolarzem, potem się przyznaje.
Tak, spotyka się z Kazikiem, on nie kochał żony, sama słyszała, jak się z nią
kłócił przez telefon. A po odłożeniu słuchawki wykrzykiwał, że ma tego wszystkiego
dość i albo ją spali, albo sam sobie coś zrobi. To było w nocy z 12 na 13
października.
Ponownie przesłuchany Kazimierz K.
początkowo zaprzecza, że zdradzał żonę. W pewnej chwili decyduje się jednak na
wyznanie intymne - nie był zadowolony z małżeńskiego pożycia seksualnego.
- Dlatego w końcu znalazłem sobie
inną. Ale Teresę kochałem - mówi z płaczem.
Obecna na rozprawie Wioletta też
płacze, przyznaje się również do kłamstwa: nigdy nie słyszała kłótni Kazika z
żoną. Groźby o spaleniu wymyśliła pod wpływem sugestii w liście, jaki
przyszedł z aresztu od pana Wiesia.
Sprawdzono billingi rozmów
telefonicznych Kazimierza K. z 12 i 13 października 2010 r. Ani razu nie
łączył się z żoną. W tej sytuacji oskarżony kolejny raz zmienia wyjaśnienia,
zapowiadając, żętym razem powie już całą prawdę. Otóż był 13 października 2010
r. w bloku ofiary, ale tylko na klatce.
Bo poprzedniego dnia, gdy ją
odwiedził pod nieobecność męża, prosiła go o kupno specyfiku na pobudzenie
erotyczne. Miała z tym problem, a obawiała się, że nieusatysfakcjonowany mąż
zaczął szukać kobiet na mieście.
- Kupiłem, co chciała, i gdy
nazajutrz z tym artykułem stałem pod jej drzwiami, usłyszałem huk.
Przestraszony zbiegłem na dół. Na schodach minąłem jakąś kobietę, o coś pytała,
ale nie zrozumiałem. Wybiegłem na podwórko do swego samochodu. Jechałem bez
celu, dopiero za miastem zorientowałem się, że jestem na drodze do Zabrza.
Zatrzymałem się, wyrzuciłem do rowu zakupy z sex-shopu. Wiem,
że trudno będzie dać mi wiarę z uwagi na moją przeszłość - opowiada mężczyzna.
Sąd po zanalizowaniu wszystkich dowodów
nie dał wiary wyjaśnieniom Wiesława B. i skazał go na dożywocie. Wyrok został
utrzymany w kolejnych instancjach, łącznie z Sądem Najwyższym.
GRZECH NAIWNOŚCI
Jeszcze przed ogłoszeniem wyroku
Marta B. wystąpiła o rozwód. - Nadal kocham męża, ale nie chcę być żoną
mordercy - powiedziała na rozprawie. - Nigdy
sobie nie wybaczę śmierci przyjaciółki, czuję się winna, że ją z nim poznałam.
Sąd orzekł rozwód z winy obu
stron. Wina kobiety miała polegać na tym, że wstępując w związek małżeński,
bezpodstawnie zaufała narzeczonemu. Przecież powinna się była zastanowić,
dlaczego ponad 30 lat spędził w więzieniu.
IMIONA BOHATERÓW ZOSTAŁY ZMIENIONE
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz