Kaczyński mówi
wyborcom: uczestnicy marszów KOD to zdrajcy, płatni agenci, pożyteczni idioci
Putina. To coś więcej niż mowa nienawiści, to ewidentne szczucie - tłumaczy
politolog, badacz politycznych manipulacji, prof. Mirosław Karwat.
ROZMAWIA RENATA KIM
NEWSWEEK: Chodzi pan na demonstracje Komitetu Obrony Demokracji?
PROF.
MIROSŁAW KARWAT: Nie. Ob serwuję je z pozycji badacza. Ale mam w rodzinie
osoby, które wcześniej nie były aktywne politycznie, a teraz uważają udział w tych
marszach za swój obowiązek. Myślę, że makiawelista Jarosław Kaczyński, upojony
swoim parlamentarnym blitzkriegiem, musiał doznać szoku, widząc, jak liczne są
te manifestacje.
I dlatego, tak jak ostatnio w
Łomży, mówi, że ich uczestnicy nie zasługują na to, by nosić biało-czerwoną
flagę?
- Przemówienia Kaczyńskiego skierowane
są do różnych kręgów odbiorców. Do każdego z nich zwraca się inaczej. Do
polityków europejskich mówi pośrednio, ustami zaufanych ludzi. Do tak zwanej
szerokiej publiczności zwraca się głównie w okresie przedwyborczym, a wtedy
sugeruje rozszerzenie wspólnoty, otwartość na inne niż PiS-owskie racje. Ale
najlepiej porozumiewa się ze swoimi zwolennikami, a zwłaszcza z tą specyficzną
wspólnotą radiomaryjną - obskuranckim nurtem „katolicyzmu narodowego”, w
którym katolicyzm jest mową nienawiści, a patriotyzmem nazywana jest
ksenofobia. W tym kręgu dominuje pragnienie znalezienia winnych. Niespełnione
obietnice i wynaturzenia transformacji to oczywiście wynik spisku. I Kaczyński
wskazuje winnych: to przeciwnicy PiS. Uczestnicy marszów KOD to zdrajcy, a
nawet nie Polacy. W Łomży prezes PiS pojechał po bandzie, zastosował
socjotechnikę wykluczenia.
To tylko socjotechnika? Może on
jednak wierzy w to, co mówi?
- To problem dla psychologów i
badaczy socjotechniki, bo nikt nie przebadał Jarosława Kaczyńskiego na
wariografie ani nie rozmawiał z nim na kozetce. On sam z dumą mówił kiedyś o
sobie, że jest wielkim rozgrywającym. Pojawia się więc pytanie, czy wypowiada
tak prymitywne treści pod wpływem gwałtownych emocji, czy stosuje zasadę
„ciemny lud to kupi”?
Która wersja jest panu bliższa?
- Jestem skażony zawodowo, bo
fascynuje mnie socjotechnika, a poza tym pomniejszyłbym intelektualną sprawność
Kaczyńskiego, gdybym uznał, że w Łomży po prostu poniosły go emocje. Jeśli
polityk jest ideologiem i zarazem pragmatykiem, to zazwyczaj jest bardzo
trzeźwy w diagnozie sytuacji, w rozpoznawaniu ludzkich oczekiwań.
Czyli cynizm.
- Powiedzmy: wyrachowana egzaltacja.
Wściekłość z powodu nieoczekiwanie wyrównanego bilansu wpływów w mateczniku
PiS zapewne była spontaniczna. Ale Kaczyński wie również, że taki rodzaj
przekazu zapewnia mu posłuch i entuzjazm rozczarowanych grup społecznych. Z
rozmysłem i wyrachowaniem sięga do repertuaru skrajnej demagogii i populizmu,
potwierdzając odczucia i nastroje tych nie najbardziej rozbudzonych umysłowo
zwolenników. Oni nie łakną samodzielnego myślenia czy prawa wyboru, tylko
wypatrują męża opatrznościowego, który wskaże im, jak myśleć i co robić.
A on im mówi, że KOD to wróg.
- To coś więcej niż mowa
nienawiści, to ewidentne szczucie. Prezes oczywiście nie mówi: „Dajcie po
mordzie temu czy tamtemu”, on tylko „daje do zrozumienia”, zaszczepia w
ludziach nienawiść i pogardę. Wyłącza im elementarną zdolność do empatii, do
zastanowienia się, czy ktoś, kto ma inne poglądy, ma ku temu powody. Empatia na
tym właśnie polega: nawet jeśli nie podzielamy czyichś poglądów, zastanawiamy
się, co go do nich skłania. Próbujemy zrozumieć. Tymczasem tu serwuje się
ludziom prosty schemat: zwolennicy KOD to przebierańcy, farbowane lisy,
płatni agenci, pożyteczni idioci Putina. Zagrożenie polega na tym, że
tłum jest bardzo podatny na proste sygnały, nie trzeba mu mówić: „bij”, żeby
rzucił się do bicia, gdy spotka kogoś, kto ucieleśnia te wszystkie wymienione
przez prezesa demony: imigranta czy komunistycznego agenta.
I dlatego zarówno prezes, jak i
inni politycy PiS tak chętnie nazywają ludzi KOD ubekami?
- To przejaw psychicznych urazów i
obsesji niektórych byłych dysydentów - albo represjonowanych, albo z kompleksem,
że osobiście mniej ryzykowali i ucierpieli, co przeżywają jako degradację.
Klimat konspiry i inwigilacji przenoszą na czasy współczesne. Polityka to dla
nich nadal spiski, prowokacje, intrygi - i sami tak działają. Ale też etykietka
„ubeków” pod adresem uczestników KOD ma praktyczny cel.
Jaki?
- Chodzi o to, żeby uciąć z nimi
wszelką dyskusję. Z ubekiem się przecież nie dyskutuje.
Pan wie, że jak opublikujemy
ten wywiad, wyciągną panu przeszłość w PZPR?
- Ależ oczywiście, to tylko
kwestia czasu. W książce „O złośliwej dyskredytacji” sformułowałem katalog
klasycznych schematów dyskredytacji. Jednym z najbardziej popularnych jest
dyskredytacja biograficzna, szukanie haków, grzebanie w przeszłości. Po co
dyskutować o złożonych motywacjach i przewartościowaniach członków PZPR?
Ale ja wciąż nie rozumiem,
dlaczego prezes Kaczyński nieustannie obraża tych Polaków, którzy nie popierają
jego polityki.
- Socjotechnika Kaczyńskiego, choć
to inna epoka i inne poglądy, przypomina propagandowe metody Mao Tse-tunga -
oparcie rządów na ciągłych wstrząsach i permanentnych kampaniach. Chodzi o to,
żeby bez przerwy coś się działo, żeby ludzie pozostawali w stanie niepokoju,
wzburzenia i mobilizacji. Dlatego ciągle szuka się jak nie tego, to innego
wroga. Jeżeli nie wróble tępimy, to karaluchy.
Druga typowa dla makiawelizmu metoda
to polaryzacja społeczeństwa. Jarosław Kaczyński i jego ekipa stosują zasadę:
„bez przerwy dzielić i jątrzyć”. Jak w imperialnym divide et impera. Wymuszają i podtrzymują podział społeczeństwa
na dwa obozy, bez prawa do neutralności lub „trzeciej drogi”. A kiedy trwa
wojna, to dowódca musi mieć uprawnienia absolutne. Jest atmosfera stanu
wojennego, w której nie ma czasu na dyskusje, na rozważanie alternatyw, na
zastanawianie się, czy nie działamy zbyt gwałtownie i brutalnie. Wręcz
przeciwnie: zwiera się szeregi i sprawdza lojalność oraz uległość własnych
wyznawców. To też świetna okazja, żeby pozbyć się ludzi, którzy wzywają do
rozwagi.
A o co chodziło z wypadkiem
prezydenta Dudy? Prawicowi politycy i publicyści niemal natychmiast zaczęli
sugerować, że to był zamach. To było absurdalne.
- Równie absurdalne jak teorie o
zamachu smoleńskim. Jeżeli ktoś ma paranoidalny sposób myślenia, to reaguje
paranoją nawet na tak drobne sytuacje.
Ci, którzy kpili z teorii
spiskowych, usłyszeli: jesteście podli.
- To typowy szantaż emocjonalno-moralny.
Polega on na wymuszaniu ustępstwa groźbami w rodzaju typu „nie dyskutuj ze
mną, bo zaraz będę miał zawał serca” albo „jak nie kupisz mi zabawki, to
znaczy, że mnie nie kochasz”. W polityce wygląda to podobnie: kto nie zgadza
się z Jarosławem Kaczyńskim, ten nie jest patriotą, Polakiem, katolikiem. To
skuteczny sposób kneblowania ludzi. Ale widzę w tym głębszy sens.
Jaki?
- Banalny, choć groźny wypadek
prezydenckiej limuzyny jest niebezpieczny dla wyznawców religii smoleńskiej,
którzy czczą poległe ofiary zamachu. Bo mimowolnie nasuwa się porównanie:
wprawdzie tym razem szczęśliwie nic się nie stało, ale to przecież też
prezydent, on również mógł polec. Gdyby założyć, że to zwyczajny wypadek, że
czasem opona pęka, choćby z powodu czyjegoś zaniedbania, to trzeba by również
zrewidować mit smoleński, przyjąć do wiadomości,
że do tragicznej katastrofy w zupełności wystarczył splot okoliczności: zbyt
późny wylot z Warszawy, fatalna pogoda, nieudolność i nieodpowiedzialność rosyjskich
kontrolerów lotu, brawura polskich pilotów i naciski, żeby lądowali za wszelką
cenę.
Czy w tym misternym planie PiS
jest jakaś luka?
- Pułapka, w jaką wpadają wszyscy
makiaweliści, polega na tym, że prowadząc coraz bardziej złożoną grę, w której
jest wiele elementów, wielu graczy i różni odbiorcy łudzą się, że potrafią nad
tym wszystkim zapanować, wszystko zaplanować i przewidzieć. Ale to niemożliwe,
w którymś momencie ta misterna plecionka zaczyna się pruć.
Wyznawcy prezesa przejrzą nagle na oczy i zrozumieją, że ich oszukiwał?
- Na krótką metę można zarazić
ludzi tak intensywną, pozbawioną dystansu złośliwością, że zaczynają bezkrytycznie
powtarzać najbardziej poniżające epitety, takie jak „zdrajcy”, „nieprawdziwi
Polacy”, „Polacy gorszego sortu”. Ale jestem przekonany, że już po tym przemówieniu w Łomży jakaś część
wyborców PiS zastanowi się, czy naprawdę można tak mówić o ludziach z przeciwnej
strony politycznej barykady. Tym bardziej że czasem to są krewni, koledzy z
pracy, przyzwoici ludzie. Bywa, że chodzi o ludzi, których znają jeszcze z
czasów Solidarności, z którymi razem strajkowali, byli internowani. Nie każdy
da sobie wmówić, że współtowarzysz represji to Świnia i agent.
A na dłuższą metę?
- Nawet najbardziej naiwni i
zaślepieni wyborcy zawsze w końcu wystawiają rachunek. Mogą długo wierzyć w
nieomylność przywódcy, który wszystko wie lepiej, ale ostatecznie zaczynają
się zastanawiać, co z takiej władzy wynika dla nich. Czy dostaną obiecane korzyści,
będą się czuć w swoim kraju dumni i bezpieczni, czy raczej czeka ich kupa
wstydu, rozczarowanie, a może nawet strata.
Co może ich rozczarować?
- Konkretne niepowodzenia, niespełnione
obietnice lub błędy. Już to zresztą widać: przedstawiciele drobnego handlu
protestowali przeciwko planowanym rozwiązaniom podatkowym. Rozczarowani
działaniami rządu są górnicy. Zbulwersowani projektem ustawy o obrocie ziemią
- rolnicy. Długo nie potrwa parasol ochronny NSZZ Solidarność nad PiS, bo czym
innym jest sojusz elit przywódczych związku z liderami PiS, a czym innym
interesy załogi w jakimś zakładzie czy branży. Demagogia zawsze ma krótkie
nogi.
Nie sądzi pan, że poprzednie
rządy też stosowały podobne metody manipulowania społeczeństwem?
- Jednak przeważnie to były doraźne
manipulacje niewysokich lotów, jak wtedy, gdy premier Tusk chciał kastrować
pedofilów, z naruszeniem prawa ścigać sprzedawców dopalaczy albo wypowiedział
wojnę kibolom. To były typowo populistyczne zagrywki, na dodatek
krótkowzroczne, na zasadzie „byle do jutra”. To, czym teraz dyryguje Jarosław
Kaczyński, nie miało precedensu. Jego przewaga nad poprzednikami polega na
tym, że myśli strategicznie, planuje i koordynuje działania swojego obozu z
dużym wyprzedzeniem. Sprzyja mu to, że poziom wiedzy politycznej i kultury
prawnej jest w Polsce bardzo niski. Wielu ludzi nie zna elementarnych pojęć
prawnych, nie rozumie ducha konstytucji, nie zna swoich praw, nawet jako
podatników. Takim społeczeństwem łatwiej się rządzi.
Co może powstrzymać Jarosława
Kaczyńskiego przed dalszym dzieleniem Polaków?
- Po pierwsze, stan zdrowia. Jak
długo można wytrzymać w nieustannie podsycanym napięciu, w ciągłej konfrontacji
i własnym zacietrzewieniu? Po drugie, łaska ludu na pstrym koniu jeździ. Już
niejeden polityk nabrał się na własny zawrót głowy od sukcesu. Kiedy już
zyskuje popularność wśród milionów ludzi, staje się idolem i autorytetem,
wydaje mu się, że to będzie trwać wiecznie. Otóż nie. Gdy zaczynają się
porażki, pozostają tylko najwierniejsi zausznicy i garstka wyznawców. Większość
elektoratu partii politycznych to klientela, czyli ludzie, którzy raz głosują
na tych, a innym razem na zupełnie innych na zasadzie interesownej transakcji.
PiS nie jest tu wyjątkiem. Ogromna część wyborców Prawa i Sprawiedliwości to
ludzie rozczarowani, żądni ukarania PO, spragnieni tych 500 złotych i
obniżenia wieku emerytalnego. Nie będą trwać przy prezesie bez względu na
okoliczności i efekty jego rządów. I nawet nie będą wdzięczni. Socjolodzy już
dawno zauważyli, że polski wyborca należy do najbardziej nieprzewidywalnych w
Europie.
Nie zagłosuje na PiS w
kolejnych wyborach?
- Nikt nie jest w stanie
przewidzieć, czy epoka rządów PiS potrwa cztery lata, czy dwadzieścia, a może
tylko dwa lata, w skróconej kadencji. Ten rząd może się rozsypać pod ciężarem
tego, co próbował udźwignąć ponad miarę swoich możliwości. Może też długo rządzić
twardą ręką, ale doczekać się izolacji, gdy wczorajsi entuzjaści zaczną uznawać
głosowanie na PiS za obciach. Ale taka perspektywa - odpływu mało wiernych -
też jest mało pokrzepiająca. Lepiej byłoby, gdyby autorytarny reżim PiS został
pokonany przez ludzi świadomych, pryncypialnych, zjednoczonych jakąś ideą, a
nie tylko przez własne awanturnictwo i nieudolność. Ale w Polsce mamy deficyt
ludzi myślących i mających poglądy.
Prof. Mirosław Karwat jest kierownikiem Zakładu Filozofii i Teorii Polityki
Instytutu Nauk Politycznych UW, autorem wielu publikacji, m.in. „Sztuki
manipulacji politycznej”, „O perfidii”, „O demagogii” oraz „O złośliwej
dyskredytacji”
ŹRÓDŁO
Czy pan Karwat, z ktorym Neewsweek przeprowadzil wywiad, to ten sam pan Karwat, ktory wypowiadal sie dla Dziennika Telewizyjnego w 1984? Mam na mysli ten fragmnet na youtube: https://www.youtube.com/watch?v=pvj0413ZQEc
OdpowiedzUsuńProfesor Mirosław Karwat, w sposób merytoryczny przybliżył na czym polega stosowanie socjotechniki manipulacyjno-konfrontacyjnej z elementami dyskredytacji, prowokacji, szantażu oraz repertuaru demagogiczno-populistycznego. Szacunek dla jednego z najwybitniejszych politologów polskich!
OdpowiedzUsuń