Kandydat PiS na
prezydenta Andrzej Duda dwukrotnie próbował ratować prezesurę Grzegorza
Biereckiego w Kasie Krajowej SKOK.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Ustawa
o SKOK, przed którą przez lata wzbraniał się Grzegorz Bie- recki, lądowała w
Trybunale Konstytucyjnym dwukrotnie. W obu przypadkach kluczową rolę odgrywał
Andrzej Duda.
Po raz pierwszy ustawę skierował
tam Lech Kaczyński. Przygotowanie skargi pilotował Duda, wówczas prezydencki
prawnik, który - jak ujawniła „Gazeta Wyborcza" - tuż przed wysłaniem
wniosku gościł Biereckiego w prezydenckiej kancelarii.
W 2012 r. sytuacja się powtórzyła.
Tym razem ustawę zaskarżyli posłowie PiS reprezentowani przez Dudę. Ich
pełnomocnikiem przed Trybunałem była adwokat Joanna Mędrzecka, która od lat
reprezentuje w procesach Biereckiego i Kasę, czapę wszystkich SKOK-ów.
Oba wnioski były do siebie bardzo
podobne i w obu kwestionowano paragraf mówiący o tym, że prezes Krajowej Kasy
„powinien dawać rękojmię ostrożnego i stabilnego zarządzania”. Dla Biereckiego
zapis był solą w oku - od tego, czy znajdzie się w ustawie, zależało, czy on
będzie mógł dalej kierować Kasą.
W obu w nioskach argumentacja
mająca podważyć konstytucyjność zapisu o rękojmi była równie ogólnikowa:
„Ograniczenie swobody w wyborze prezesa nie jest konieczne w demokratycznym
państwie prawnym i nie znajduje godziwej podstawy w standardach”.
Ina nieszczęście Biereckiego w obu
przypadkach Trybunał ją oddalał.
Czerwone światło z nadzoru
Grzegorz Bierecki był prezesem
Kasy Krajowej do października 2012 r. Zrezygnował w przededniu wejścia w życie
nowej ustawy o SKOK.
Gdyby tego nie zrobił, stanowiska
i tak pozbawiłaby go Komisja Nadzoru Finansowego. Zasada wprowadzona przez
ustawę była prosta. Ten, kto tę rękojmię daje, może być prezesem. A kto jej
nie daje - nie może. Decyzje podejmowane w tej sprawie przez KNF są
arbitralne, ale przepis jest równy dla wszystkich. Zaczerpnięto go z prawa
bankowego. Założyciel SKOK-ów miał z tym paragrafem kłopot, bo zdaniem komisji
takiej rękojmi nie dawał. Wszystko przez starą sprawę Wielkopolskiego Banku
Rolniczego, w której miał kiedyś postawiony zarzut karny dotyczący działania
na szkodę spółki.
Skąd Bierecki wiedział, że KNF ma
do niego zastrzeżenia? W 2008 r. wraz ze współpracownikami wystąpił do nadzoru
o zgodę na utworzenie pierwszego banku sprzężonego ze SKOK-ami. Komisja odmówiła,
powołując się właśnie na bankowy przepis mówiący o rękojmi. Jako powód podano
historię banku rolniczego i toczące się w tej sprawie postępowanie karne.
Druga sytuacja miała miejsce w czerwcu 2009 r., gdy dwa SKOK-owskie towarzystwa
ubezpieczeniowe wystąpiły do KNF o powołanie na ich prezesa Grzegorza
Buczkowskiego - wieloletniego współpracownika Biereckiego, który podobnie jak
on miał zarzut za działalność w WBR.
Śledztwo było już w tym czasie umorzone, ale komisja i tak nie wydala zgody na
powierzenie Buczkowskiemu prezesury. Powód był ten sam. Brak rękojmi oraz
„negatywna ocena dotychczasowego wypełniania obowiązków we władzach podmiotów
nadzorowanych”. Znów chodziło o bank rolniczy.
LPR-owcy
kontra ludzie SKOK-ów
Problemy Biereckiego z rękojmią
mają początek w 2000 r., gdy Wielkopolski Bank Rolniczy - najmniejszy polski
bank założony na początku lat 90. - popada w finansowe tarapaty i zaczyna
szukać inwestora. Chętnych do przejęcia kontroli nad WBR jest dwóch: Bank
Pocztowy i Kasa Krajowa. W WBR pierwsze skrzypce grają w tym czasie ludowy
działacz Ligi Polskich Rodzin Witold f latka i szef LPR Roman Giertych. Obaj
rok później zostaną posłami, ale tymczasem decydują, że bankowi mają przyjść
na ratunek SKOK-i.
Bierecki wchodzi do banku jak do
siebie. Razem ze swoimi ludźmi przejmuje radę nadzorczą WBR i wstawia własnego
prezesa. Kontrolowana przez niego spółka na dobry początek obejmuje 10 proc.
akcji. Ludzie SKOK-ów działają we władzach WBR tylko sześć tygodni. Obiecują
złote góry, dokapitalizowanie, stworzenie możliwości rozwoju, ale w ślad za
tymi deklaracjami idą decyzje zgoła odwrotne. Bank taśmowo podpisuje osiem
niekorzystnych umów z firmami wchodzącymi w skład grupy SKOK. Grupy, którą -
przypomnijmy - kontroluje Bierecki. Kontrakty są napisane na jedno kopyto:
jeśli bank się wycofa z umów, będzie płacić SKOK-om gigantyczne kary. Ale
jeśli nie wywiążą się SKOK-i, to bank zostanie z niczym.
Sprawa jest na tyle podejrzana, że
interesuje się nią nadzór bankowy. Jej ówczesny szef Wojciech Kwaśniak -
kilkanaście lat później zostanie dotkliwie pobity, jak twierdzi prokuratura, na
zlecenie człowieka ze SKOK-u Wołomin - wysyła w tej sprawie pismo do władz
WBR. „Newsweek” dotarł do tego dokumentu. Czytamy w nim: „Umowy te nie
przewidują żadnych skutków finansowych dla kontrahentów [spółek z grupy SKOK -
przyp. red.] w przypadku niedotrzymania przez nich warunków umów. Tym samym zarząd
banku, zawierając przedmiotowe umowy, nie zabezpieczył w żaden sposób
interesów banku, co świadczyć może o działaniu
zarządu banku na szkodę spółki (...). Wyżej wskazane fakty świadczą, że
działalność banku prowadzona jest z naruszeniem przepisów prawa i stanowi
zagrożenie dla interesów posiadaczy rachunków bankowych”.
Gdy Kwaśniak kieruje to pismo, w
banku rolniczym trwa otwarta wojna. Po jednej stronie są LPR-owcy, a po
drugiej ludzie ze SKOK-ów. Hatka korzysta z okazji i składa doniesienie o
przestępstwie. Jako jeden z dowodów przedkłada pismo Kwaśniaka.
Prezes pod zarzutem
Prokuratura w Kaliszu, do której
trafia zawiadomienie, działa ostro. W ciągu kilkunastu miesięcy czterej SKOK-wcy
dostają zarzuty karne. Wśród nich są: prezes WBR podejrzany o niegospodarność
i narażenie banku na ponad 6,2 min zł strat oraz członek rady nadzorczej
Grzegorz Bierecki, który według prokuratury działa na szkodę spółki i nie
dopełnił obowiązku należytego dbania o interesy majątkowe. Zarzuty są poważne.
Prezesowi grozi do 10 lat więzienia, a Biereckiemu do pięciu.
Gdy akt oskarżenia jest już prawie
gotowy i lada moment ma trafić do sądu, do władzy dochodzi PiS, a nadzór nad
prokuraturą obejmuje Zbigniew Ziobro. Mija rok i śledczy, który postawił
Bierecldemu zarzut, zostaje odsunięty od sprawy. Ludzie ministra decydują, że
dochodzenie przejmie Prokuratura Apelacyjna w Łodzi. Oficjalny powód? -
Postępowanie było skomplikowane - tłumaczy „Newsweekowi” rzecznik łódzkiej
apelacji prokurator Jarosław Szubert.
Miejsce, do którego trafia
śledztwo, nie jest jednak przypadkowe. W łódzkiej prokuraturze apelacyjnej
pracuje w tamtym czasie m.in. Dariusz Barski, który za kilka miesięcy
przeprowadzi się do Warszawy i obejmie fotel
zastępcy Ziobry. Za sprawę WBR bierze się dwoje prokuratorów - Beata Marczak i
Radomił Bartodziejski. Ona pojawi się przy sprawie zatrzymania szefa MSWiA
Janusza Kaczmarka. A on będzie pracować przy umorzonym śledztwie dotyczącym
mataczenia i zacierania śladów przez funkcjonariuszy AB W po śmierci Barbary
Blidy.
Wątek, w którym Bierecki usłyszał
zarzut, także zostaje umorzony, 14 kwietnia 2009 r.
SKOK szkodzi
rolnikom
Argumentacja decyzji o umorzeniu,
z którą zapoznał się „Newsweek”, jest niezrozumiała. Łódzcy śledczy
potwierdzili, że umowy ze SKOK-ami były dla banku niekorzystne. Nie zakwestionowali
też tego, że Bierecki dopuścił się czynu zabronionego. Uznali za to, że jego
działania „charakteryzowały się znikomą społeczną szkodliwością”. Prokurator
Szubert wyjaśnia w rozmowie z nami, że przestępstwo zarzucone Biereckiemu nie
doprowadziło do szkody, jedynie ściągnęło na bank jej widmo.
Roman Giertych, który w tamtym
czasie zasiadał w radzie nadzorczej WBR i głosował w niej za skierowaniem umów
ze SKOK-ami do prokuratury, jest zdziwiony takim uzasadnieniem: - Z tego, co
pamiętam, to realizację tych umów zablokował kolejny zarząd, który powołaliśmy
zaraz po otrzymaniu pisma z nadzoru bankowego.
Giertych nie jest w tej sprawie
obiektywny - między nim a grupą Biereckiego był w banku konflikt - ale to, że
ludzie ze SKOK-ów wyrządzili realne szkody, stwierdzili też śledczy z Konina.
Ich zdaniem w wyniku decyzji władz WBR pokrzywdzonych zostało aż 2,5 tys. rolników,
którzy posiadali akcje banku. Umowy ze SKOK-ami miały jeszcze jeden skutek.
Przewidziane w nich kary były tak wysokie, że nadzór kazał bankowi utworzyć
specjalne wielomilionowe rezerwy przewyższające jego kapitał. Dla WBR był to
gwóźdź do trumny - bank w ciągu dwóch lat zbankrutował.
Bierecki ostatecznie nie trafił na
ławę oskarżonych, ale epizod w WBR zaciążył na jego późniejszej karierze.
Zastanawiające jest tylko to, dlaczego prezydent Lech Kaczyński i jego
minister Andrzej Duda włożyli tyle wysiłki, by pomóc mu uniknąć konsekwencji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz