poniedziałek, 30 marca 2015

Jak Duda wspierał szefa SKOK-ów



Kandydat PiS na prezydenta Andrzej Duda dwukrotnie próbował ratować prezesurę Grzegorza Biereckiego w Kasie Krajowej SKOK.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Ustawa o SKOK, przed którą przez lata wzbraniał się Grzegorz Bie- recki, lądowała w Trybunale Konstytucyjnym dwukrotnie. W obu przy­padkach kluczową rolę odgrywał Andrzej Duda.
Po raz pierwszy ustawę skierował tam Lech Kaczyński. Przygotowanie skargi pi­lotował Duda, wówczas prezydencki praw­nik, który - jak ujawniła „Gazeta Wyborcza" - tuż przed wysłaniem wniosku gościł Bie­reckiego w prezydenckiej kancelarii.
W 2012 r. sytuacja się powtórzyła. Tym razem ustawę zaskarżyli posłowie PiS re­prezentowani przez Dudę. Ich pełnomoc­nikiem przed Trybunałem była adwokat Joanna Mędrzecka, która od lat reprezen­tuje w procesach Biereckiego i Kasę, czapę wszystkich SKOK-ów.
Oba wnioski były do siebie bardzo po­dobne i w obu kwestionowano paragraf mówiący o tym, że prezes Krajowej Kasy „powinien dawać rękojmię ostrożnego i stabilnego zarządzania”. Dla Biereckiego zapis był solą w oku - od tego, czy znajdzie się w ustawie, zależało, czy on będzie mógł dalej kierować Kasą.
W obu w nioskach argumentacja mająca podważyć konstytucyjność zapisu o rękoj­mi była równie ogólnikowa: „Ogranicze­nie swobody w wyborze prezesa nie jest konieczne w demokratycznym państwie prawnym i nie znajduje godziwej podstawy w standardach”.
Ina nieszczęście Biereckiego w obu przy­padkach Trybunał ją oddalał.


Czerwone światło z nadzoru
Grzegorz Bierecki był prezesem Kasy Kra­jowej do października 2012 r. Zrezygnował w przededniu wejścia w życie nowej usta­wy o SKOK.
Gdyby tego nie zrobił, stanowiska i tak pozbawiłaby go Komisja Nadzoru Finan­sowego. Zasada wprowadzona przez usta­wę była prosta. Ten, kto tę rękojmię daje, może być prezesem. A kto jej nie daje - nie może. Decyzje podejmowane w tej spra­wie przez KNF są arbitralne, ale przepis jest równy dla wszystkich. Zaczerpnięto go z prawa bankowego. Założyciel SKOK-ów miał z tym paragrafem kłopot, bo zdaniem komisji takiej rękojmi nie dawał. Wszystko przez starą sprawę Wielkopolskiego Ban­ku Rolniczego, w której miał kiedyś posta­wiony zarzut karny dotyczący działania na szkodę spółki.
Skąd Bierecki wiedział, że KNF ma do niego zastrzeżenia? W 2008 r. wraz ze współpracownikami wystąpił do nadzoru o zgodę na utworzenie pierwszego banku sprzężonego ze SKOK-ami. Komisja od­mówiła, powołując się właśnie na banko­wy przepis mówiący o rękojmi. Jako powód podano historię banku rolniczego i toczące się w tej sprawie postępowanie karne.
Druga sytuacja miała miejsce w czerwcu 2009 r., gdy dwa SKOK-owskie towarzystwa ubezpieczeniowe wy­stąpiły do KNF o powołanie na ich prezesa Grzegorza Buczkowskiego - wie­loletniego współpracownika Biereckie­go, który podobnie jak on miał zarzut  za działalność w WBR. Śledztwo było już w tym czasie umorzone, ale komisja i tak nie wydala zgody na powierzenie Bucz­kowskiemu prezesury. Powód był ten sam. Brak rękojmi oraz „negatywna ocena do­tychczasowego wypełniania obowiązków we władzach podmiotów nadzorowa­nych”. Znów chodziło o bank rolniczy.

LPR-owcy kontra ludzie SKOK-ów
Problemy Biereckiego z rękojmią mają po­czątek w 2000 r., gdy Wielkopolski Bank Rolniczy - najmniejszy polski bank zało­żony na początku lat 90. - popada w finan­sowe tarapaty i zaczyna szukać inwestora. Chętnych do przejęcia kontroli nad WBR jest dwóch: Bank Pocztowy i Kasa Kra­jowa. W WBR pierwsze skrzypce grają w tym czasie ludowy działacz Ligi Pol­skich Rodzin Witold f latka i szef LPR Ro­man Giertych. Obaj rok później zostaną posłami, ale tymczasem decydują, że ban­kowi mają przyjść na ratunek SKOK-i.
Bierecki wchodzi do banku jak do sie­bie. Razem ze swoimi ludźmi przejmuje radę nadzorczą WBR i wstawia własnego prezesa. Kontrolowana przez niego spół­ka na dobry początek obejmuje 10 proc. akcji. Ludzie SKOK-ów działają we wła­dzach WBR tylko sześć tygodni. Obiecują złote góry, dokapitalizowanie, stworzenie możliwości rozwoju, ale w ślad za tymi deklaracjami idą decyzje zgoła odwrotne. Bank taśmowo podpisuje osiem nieko­rzystnych umów z firmami wchodzącymi w skład grupy SKOK. Grupy, którą - przy­pomnijmy - kontroluje Bierecki. Kontrak­ty są napisane na jedno kopyto: jeśli bank się wycofa z umów, będzie płacić SKOK-om gigantyczne kary. Ale jeśli nie wywią­żą się SKOK-i, to bank zostanie z niczym.
Sprawa jest na tyle podejrzana, że inte­resuje się nią nadzór bankowy. Jej ówczes­ny szef Wojciech Kwaśniak - kilkanaście lat później zostanie dotkliwie pobity, jak twierdzi prokuratura, na zlecenie czło­wieka ze SKOK-u Wołomin - wysyła w tej sprawie pismo do władz WBR. „News­week” dotarł do tego dokumentu. Czy­tamy w nim: „Umowy te nie przewidują żadnych skutków finansowych dla kon­trahentów [spółek z grupy SKOK - przyp. red.] w przypadku niedotrzymania przez nich warunków umów. Tym samym za­rząd banku, zawierając przedmiotowe umowy, nie zabezpieczył w żaden spo­sób interesów banku, co świadczyć może o działaniu zarządu banku na szkodę spół­ki (...). Wyżej wskazane fakty świadczą, że działalność banku prowadzona jest z naruszeniem przepisów prawa i stanowi zagrożenie dla interesów posiadaczy ra­chunków bankowych”.
Gdy Kwaśniak kieruje to pismo, w ban­ku rolniczym trwa otwarta wojna. Po jed­nej stronie są LPR-owcy, a po drugiej ludzie ze SKOK-ów. Hatka korzysta z oka­zji i składa doniesienie o przestępstwie. Jako jeden z dowodów przedkłada pismo Kwaśniaka.

Prezes pod zarzutem
Prokuratura w Kaliszu, do której trafia zawiadomienie, działa ostro. W ciągu kilkunastu miesięcy czterej SKOK-wcy dostają zarzuty karne. Wśród nich są: prezes WBR podejrzany o niegospo­darność i narażenie banku na ponad 6,2 min zł strat oraz członek rady nadzorczej Grzegorz Bierecki, który według prokura­tury działa na szkodę spółki i nie dopełnił obowiązku należytego dbania o interesy majątkowe. Zarzuty są poważne. Preze­sowi grozi do 10 lat więzienia, a Biereckiemu do pięciu.
Gdy akt oskarżenia jest już prawie go­towy i lada moment ma trafić do sądu, do władzy dochodzi PiS, a nadzór nad pro­kuraturą obejmuje Zbigniew Ziobro. Mija rok i śledczy, który postawił Bierecldemu zarzut, zostaje odsunięty od sprawy. Lu­dzie ministra decydują, że dochodzenie przejmie Prokuratura Apelacyjna w Łodzi. Oficjalny powód? - Postępowanie było skomplikowane - tłumaczy „Newsweekowi” rzecznik łódzkiej apelacji prokurator Jarosław Szubert.
Miejsce, do którego trafia śledztwo, nie jest jednak przypadkowe. W łódzkiej pro­kuraturze apelacyjnej pracuje w tamtym czasie m.in. Dariusz Barski, który za kil­ka miesięcy przeprowadzi się do Warszawy i obejmie fotel zastępcy Ziobry. Za sprawę WBR bierze się dwoje prokuratorów - Beata Marczak i Radomił Bartodziejski. Ona pojawi się przy sprawie zatrzymania sze­fa MSWiA Janusza Kaczmarka. A on bę­dzie pracować przy umorzonym śledztwie dotyczącym mataczenia i zacierania śla­dów przez funkcjonariuszy AB W po śmier­ci Barbary Blidy.
Wątek, w którym Bierecki usłyszał za­rzut, także zostaje umorzony, 14 kwietnia 2009 r.

SKOK szkodzi rolnikom
Argumentacja decyzji o umorzeniu, z którą zapoznał się „Newsweek”, jest niezrozumia­ła. Łódzcy śledczy potwierdzili, że umowy ze SKOK-ami były dla banku niekorzystne. Nie zakwestionowali też tego, że Bierecki dopuścił się czynu zabronionego. Uznali za to, że jego działania „charakteryzowały się znikomą społeczną szkodliwością”. Proku­rator Szubert wyjaśnia w rozmowie z nami, że przestępstwo zarzucone Biereckiemu nie doprowadziło do szkody, jedynie ściąg­nęło na bank jej widmo.
Roman Giertych, który w tamtym czasie zasiadał w radzie nadzorczej WBR i gło­sował w niej za skierowaniem umów ze SKOK-ami do prokuratury, jest zdziwiony takim uzasadnieniem: - Z tego, co pamię­tam, to realizację tych umów zablokował kolejny zarząd, który powołaliśmy zaraz po otrzymaniu pisma z nadzoru bankowego.
Giertych nie jest w tej sprawie obiek­tywny - między nim a grupą Biereckie­go był w banku konflikt - ale to, że ludzie ze SKOK-ów wyrządzili realne szko­dy, stwierdzili też śledczy z Konina. Ich zdaniem w wyniku decyzji władz WBR pokrzywdzonych zostało aż 2,5 tys. rolni­ków, którzy posiadali akcje banku. Umo­wy ze SKOK-ami miały jeszcze jeden skutek. Przewidziane w nich kary były tak wysokie, że nadzór kazał bankowi utwo­rzyć specjalne wielomilionowe rezerwy przewyższające jego kapitał. Dla WBR był to gwóźdź do trumny - bank w ciągu dwóch lat zbankrutował.
Bierecki ostatecznie nie trafił na ławę oskarżonych, ale epizod w WBR zaciążył na jego późniejszej karierze. Zastanawia­jące jest tylko to, dlaczego prezydent Lech Kaczyński i jego minister Andrzej Duda włożyli tyle wysiłki, by pomóc mu uniknąć konsekwencji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz