22 marca 1990 r. Sejm III RP
podjął uchwalę o likwidacji Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej
„Prasa-Książka-Ruch”. Obłowili się na tym „solidarnościowi” politycy.
Likwidacja
RSW wiązała się z zagospodarowaniem ogromnego majątku, jaki przez lata wypracował
ten największy koncern medialny Polski Ludowej. Oczywiście spory kawałek tortu
postanowiły przechwycić również ówczesne środowiska polityczne. Z inicjatywy Jarosława
Kaczyńskiego, senatora Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, majątek
wspomnianej Spółdzielni przejęła Fundacja Prasowa „Solidarność”.
Ludzie
Kaczyńskiego
Choć założyciele wnieśli wkłady
początkowe o równowartości raptem dzisiejszych 30 zł (sic!), to wkrótce w ich
rękach znalazła się poczytna warszawska popołudniówka „Express Wieczorny”, i to razem z okazałą siedzibą przy Alejach
Jerozolimskich oraz drukarnią u zbiegu ulic Nowogrodzkiej i Srebrnej. Sukcesu
medialnego nie udało się jednak odnieść politycznymi decyzjami i gazeta we
władaniu FPS zaczęła przynosić straty, w niczym nie przypominając
wcześniejszego niezwykle poczytnego tytułu. Ponadto większa część składu
redakcyjnego, nie godząc się na upolitycznienie pisma, odeszła i założyła
konkurencyjny „Super Express”.
Ostatecznie zarząd fundacji sprzedał prawa do
tytułu spółce należącej do znanego tenisisty i biznesmena Wojciecha Fibaka, oczywiście
bez wspomnianych wcześniej nieruchomości.
Kolejnym biznesem tej politycznej
kamaryli stała się spółka „Telegraf”, która powstała we wrześniu 1990 roku z
zamiarem prowadzenia szeroko pojętej działalności gospodarczej. Jej prezesem,
a w zamyśle także redaktorem naczelnym planowanego pisma „Telegraf”, został Maciej Zalewski. Przyszła gazeta miała propagować ideę kapitalizmu, prywatyzacji
i wolnego rynku. Nie przeszkadzało to upomnieć się o publiczną kasę i zarząd
wymógł na państwowym Banku Przemysłowo-Handlowym zakup akcji niewiele
znaczącego wówczas „Telegrafu” za kwotę ówczesnych 11 mld zł. „Uznaliśmy, że
przedsięwzięcie jest atrakcyjne ekonomicznie” - oświadczyła dyrekcja banku,
mimo że wartość nabytych akcji 40-krotnie przewyższyła kapitał zakładowy
spółki (sic!).
Czas płynął, a nowe pismo nie
powstawało. Zalewski przekonywał, że zwłoka podyktowana była tworzeniem
solidnej bazy kapitałowej i kompletowaniem profesjonalnego zespołu redakcyjnego.
Dlatego wciąż polowano na sponsorów, m.in. firmę Budimex i
spółkę RDS-Bankier, której szefował Romuald Szczawiński - człowiek
o bardzo marnej reputacji, skazywany za oszustwa i
malwersacje. Jednak największy ciężar gatunkowy miały kontakty z grupą Art-B
należącą do Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego. Gdzie
tkwi tajemnica tej hojności rozmaitych podmiotów gospodarczych wobec niewiele
znaczącego wówczas „Telegrafu”? Otóż, jak donoszą niektóre źródła, pewnym
osobom, na przykład „komuszym” prezesom państwowych firm, bardzo zależało na
spokoju ze strony nowej władzy, a takowy mogli gwarantować bracia Kaczyńscy,
którzy wspólnie z Zalewskim stanowili najbliższe zaplecze prezydenta Lecha
Wałęsy.
Interes z
Art-B
Trzy miesiące później wybuchła
sprawa Art-B, powiązana z opisywanymi tu wydarzeniami. Baksik z Gąsiorowskim,
już z bezpiecznego Izraela, chętnie dzielili się
z polskimi mediami, a nawet z odwiedzającymi
ich prokuratorami, wiadomościami o swoich kontaktach z politykami Porozumienia
Centrum. Według nich najbardziej aktywny był Zalewski, który niedługo po
wszczęciu prokuratorskiego śledztwa przeciwko Art-B zaprosił dwójkę biznesmenów
do siedziby Rady Bezpieczeństwa Narodowego, której był urzędnikiem, i powołując
się na prezydenckie koneksje, złożył im propozycję nie do odrzucenia.
Za spokój w interesach biznesmeni
mieli wykupić akcje „Telegrafu” za sumę 17 mld zł, a także udzielić
nieoprocentowanej pożyczki na kwotę ówczesnych 40 mld zł. Panowie B. i G.
przystali na te warunki, i jak pokazała
przyszłość, w ten sposób uratowali skórę. 31 lipca 1991 r. otrzymali od
Zalewskiego poufną informację, że UOP szykuje
się do ich aresztowania. Po kilku godzinach obu biznesmenów nie było już w
Polsce, natomiast została po nich wspomniana kasa ulokowana w „Telegrafie”.
Ucieczka autorów głośniej afery
finansowej zatrzęsła polską sceną polityczną. W tym czasie na dobre też
rozgorzała polityczna wojenka między Wałęsą a braćmi Kaczyńskimi. „Wyrzuciłem
Kaczyńskich z dwóch powodów. Jeden powód, ten ogólnie znany: kiepsko pracowali, robili
różne nieprzyjemne rzeczy. Ale drugi powód to przekręty55 -
skomentował całą sprawę były prezydent. Tymczasem prezydencki rzecznik Andrzej
Drzycimski w głównym wydaniu „Wiadomości” oświadczył, że poseł Zalewski -
oskarżony przez prokuraturę o pomoc byłym właścicielom Art-B - poufne
informacje o toku śledztwa uzyskiwał od Kaczyńskich. „Bracia Kaczyńscy mają
swój udział w ostrzeżeniu właścicieli Art-B o ich planowanym aresztowaniu i
ponoszą za to odpowiedzialność polityczną” - oświadczył Drzycimski. Według rzecznika
Jarosław Kaczyński jako szef Kancelarii i Lech Kaczyński jako szef Biura
Bezpieczeństwa Narodowego stanowili dwa najważniejsze ośrodki decyzyjne przy
prezydencie i tylko oni mieli wówczas dostęp do
najważniejszych spraw państwa. Za te słowa Kaczyńscy skierowali przeciwko
Drzycimskiemu pozew sądowy o zniesławienie, jednak nic nie wskórali.
Temida
litościwa
W październiku 1992 roku warszawska
prokuratora oskarżyła Zalewskiego (przed aresztowaniem chronił go immunitet
poselski) o wykorzystanie poufnych informacji
wagi państwowej i informowaniu szefów Art-B o przebiegu śledztwa, a zwłaszcza
o planowanym ich zatrzymaniu. Po wieloletnim procesie Zalewski ostatecznie
został skazany na 2,5 roku pozbawienia wolności.
Wymiar sprawiedliwości próbował
również dobrać się do pozostałych osób z tego kręgu. W 1993 r. za nielegalne
finansowanie partii Kaczyńskich (Porozumienie Centrum) przez Fundację Prasową
„Solidarność” prokuratorskie zarzuty usłyszeli: Sławomir Siwek, J.
Kaczyński i Krzysztof Czabański. Jednak proces został zakończony częściowym uniewinnieniem i umorzeniem.
Jeszcze w październiku 2007 r.
prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz dożyła zawiadomienie o przestępstwie
w sprawie umowy FPS ze Skarbem Państwa. Według Gronkiewicz Fundacja zawarła z
założonymi przez siebie spółkami umowy, powodując ich uwłaszczenie kosztem
majątku Skarbu Państwa. Dlatego warszawski ratusz domagał się unieważnienia
decyzji o przekazaniu majątku RSW Fundacji Prasowej i wydania nieruchomości
miastu, lecz i w tym wypadku sąd oddalił powództwo. Zdaniem polityków, którzy
wówczas działali już w PiS-ie, w opisanych zdarzeniach nie było żadnych
nieprawidłowości i wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Pozostaje tylko
pytanie, czy również ze społecznym odczuciem sprawiedliwości? Ten osąd już
zostawiamy indywidualnej ocenie. W każdym razie spektakularne fortuny nie
biorą się z niczego i tak zwanej pierwotnej akumulacji kapitału towarzyszą
zwykle rozmaite działania, często niejednoznaczne pod względem etycznym, a
nawet prawnym. Jeden z dziennikarzy badających ten problem, parafrazując
wypowiedź premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego o pierwszym milionie,
skomentował powyższe wydarzenia tak: „Pierwszy księżyc trzeba ukraść”.
PAWEŁ PETRYKA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz