Skazując
dzieciobójczynię, sąd musi się zmierzyć ze stereotypem, że przy zdrowej
psychice matka nigdy nie popełniłaby takiej zbrodni.
HELENA KOWALIK
Czteroletni
Bartek nie poszedł tego dnia do przedszkola. Matka Barbara S. ugotowała mu na
śniadanie owsiankę i wróciła do łóżka. Bartek z głową na kolanach matki
oglądał w telewizji bajkę. W pewnej chwili Barbara chwyciła kabel, który miała
pod poduszką, i okręciła nim szyję synka. Zdążył zapytać: - Co mi robisz,
mamusiu? Potem już tylko walczył z uciskiem - wywijał się, jak zeznała S. w
śledztwie. Gdy na moment złapał haust powietrza, zdołał wykrztusić, że będzie
już grzeczny. Wtedy zatkała mu ręką nos i usta, a potem zaciągnęła dziecko do
kuchni, gdzie przycisnęła ciężarem swego ciała. Osiem minut później do
mieszkania wszedł jej szwagier. - Coś ty zrobiła? - krzyknął.
- Udusiłam.
Lekarzowi z pogotowia udało się
reanimować dziecko. Bartek został przewieziony do szpitala. Ale tam po
tygodniu nastąpiła śmierć pnia mózgu, potem stanęło serce. Był grudzień 2013 r.
42-letnia Barbara S. trafiła do
aresztu.
MAM COŚ Z GŁOWĄ
Przyznała się do uduszenia syna i
była gotowa odpowiadać na pytania śledczego.
- Czy morderstwo było zaplanowane?
- Ta myśl naszła mnie kilka dni
wcześniej. Postanowiłam udusić Bartka, by nie cierpiał, gdy popełnię
samobójstwo.
- Dlaczego miałaby pani to zrobić?
- Bałam się, że nie wybrnę z
kłopotów finansowych. Jako ekspedientka zarabiam 1200 zł. Mam do spłacenia
kredyt w banku, procenty rosły. A na domiar złego mąż złamał palec, poszedł na
chorobowe i przynosił mniej pieniędzy niż zwykle.
Ponownie przesłuchana Barbara S.
podała inną przyczynę uduszenia synka: chciała ukarać swego ojca, który dla
niej był niedobry, ale wszystko by zrobił dla wnuka.
Biegli psychiatrzy po jednej
konsultacji wykluczyli u oskarżonej chorobę psychiczną. Barbarę S. ta opinia
oburzyła: - Mówiłam, że mam coś z głową. Na bardziej szczegółowe badanie
kobieta trafiła do szpitala.
Tam zwierzyła się psychologowi:
odkąd dorosła, prześladował ją pech. Po maturze wyjechała za pracą do Włoch.
Znalazła robotę salowej w szpitalu. Było ciężko. Jeden z lekarzy chciał, aby
opiekowała się jego dziećmi. Szybko musiała uciekać, bo pan domu ją molestował.
Związała się z pewnym Włochem. Ale narzeczony zataił, że jest żonaty. Załamała
się nerwowo, trafiła do miejscowego szpitala, gdzie zdiagnozowano u niej
chorobę psychiczną dwubiegunową. Wróciła do kraju. W rodzinnej miejscowości
nadal nie widziała dla siebie przyszłości, postanowiła szukać szczęścia w
Warszawie. W stolicy czuła się samotna, z rozpaczy chciała popełnić
samobójstwo, trafiła do szpitala na oddział psychiatryczny. Tam poznała swego
przyszłego męża.
Była w siódmym miesiącu ciąży, gdy
śmiertelnie potrącił go samochód. Z malutkim synkiem Bartkiem wróciła do
rodzinnego domu. Znalazła robotę w sklepie. Nie układało się jej z ojcem
wdowcem. Ale z braku pieniędzy nie mogła wynająć mieszkania. Poczuła się jak w
klinczu. Nachodziła ją obsesyjna myśl, żeby udusić dziecko poduszką, dziadek by
tego nie przeżył. Zwierzyła się ze swych zamiarów przyjaciółce. Namówiona przez
nią, poszła do psychiatry. Została skierowana do szpitala, który opuściła z
potwierdzoną diagnozą: choroba afektywna dwubiegunowa. To był rok 2009. Trzy
lata później ponownie wyszła za mąż. Nie mówiła mężowi, że leczyła się
psychiatrycznie.
Spisująca ten wywiad psycholog
zaznaczyła, że jest to wersja badanej.
W tym czasie śledczy
przesłuchiwali osoby, które miały kontakt z matką Bartka w ostatnich dniach
jego życia. Ustalono, że w przeddzień tragedii Barbara S. wybrała się do
przyjaciółki. - Basia zachowywała się dziwnie - zeznała ta kobieta. - Wpatrzona
w jeden punkt na ścianie powtarzała w kółko: „Dlaczego odstawiłam leki?”. Nie
wiedziałam, że coś brała. Wychodząc, zapytała, czy kiedykolwiek jej wybaczę.
Mąż Barbary zeznał, że bardzo się
zdziwił, gdy żona w przeddzień tragedii poinformowała go o swej depresji.
Przekonywał ją, że dadzą radę, przecież oboje pracują. - Tej nocy Basia błagała
mnie, abym jej nie opuszczał - wspominał przesłuchiwany. - Nie wiem, skąd
przyszły jej takie myśli do głowy.
Do prokuratury nadeszła opinia
biegłych psychiatrów. Dr Ewa W. podpisała się pod diagnozą, że Barbara S. od
lat cierpi na chorobę afektywną dwubiegunową. Obecnie przeżywa epizod ciężkiej
depresji.
Prokurator powołał kolejnych
biegłych. Ci przed wydaniem opinii uważnie przejrzeli historię choroby
pacjentki. Nie znaleźli w dokumentacji potwierdzenia diagnozy postawionej
rzekomo we włoskim szpitalu. Ich zdaniem Barbara S. była zdrowa na umyśle.
KOPIUJ, WKLEJ
Na rozprawie oskarżona z kamienną
twarzą wysłuchała drastycznego raportu z sekcji zwłok zamordowanego dziecka.
Prokurator, charakteryzując jej osobowość, nadmienił o pierwszej prośbie z
aresztu: dotyczyła zakupu farby do włosów, bo „pojawiły się odrosty”.
Świadkowie wspominali o humorach
oskarżonej. W sklepie, gdzie pracowała, potrafiła przez kilka dni nie odzywać
się do koleżanek. Nikt jednakże nie traktował takiego zachowania jako symptomu
choroby psychicznej. - Pani Basia miała raczej trudny charakter, ale zawsze
panowała nad sytuacją, w jakiej się znalazła - twierdziła jej praco - dawczyni.
Wychowawczyni w przedszkolu zauważyła kiedyś na policzku Bartka siniaki
zasmarowane pudrem w kremie. Uprzedziła, że
jeśli sytuacja się powtórzy, zgłosi to policji. Od tego incydentu matka,
odbierając dziecko z przedszkola, ostentacyjnie je przytulała. Mąż Barbary S.
wspomniał, że rano na godzinę przed śmiercią Bartka, żona „miała najgorsze
spojrzenie, jakie kiedykolwiek u niej widziałem”
Oskarżona twierdziła, że od dawna
jest chora psychicznie i wszyscy z jej otoczenia - tym wiedzieli, tylko udawali, że nic się nie dzieje. Po
tym, co zrobiła dziecku, chciała popełnić samobójstwo, miała przygotowane leki
psychotropowe, ale nie zdążyła, bo wszedł szwagier. Nie po raz pierwszy nawiedziła
ją myśl o odebraniu sobie życia. To już się zdarzyło w dzieciństwie, bo była molestowana
przez brata. Zdaje sobie sprawę, że w chorobie afektywnej dwubiegunowej, na
którą cierpi, występują dwie fazy: depresja - euforia.
Doświadczyła jednego i drugiego.
Sąd chciał przede wszystkim
usłyszeć potwierdzenie diagnozy od biegłych. I wtedy psychiatra Ewa W.
zaprzeczyła własnemu rozpoznaniu, postawionemu na początku śledztwa. -
Zawierzyłam pacjentce, że cierpi na chorobę dwubiegunową, bo już miałam takie
rozpoznanie wpisane w jej historię choroby, a poza tym kierowałam się zdrowym
rozsądkiem. Skoro kobieta przyznaje, że zabiła swoje dziecko, to musi być
chora, nikt przy zdrowych zmysłach nie popełnia takiej zbrodni.
Informacja o zdiagnozowaniu choroby
psychicznej u Barbary S. znalazła się w dokumentacji poradni zdrowia
psychicznego w 1998 r., gdy kobieta wróciła z Włoch. Pacjentka chciała legalnie
usunąć w szpitalu wczesną ciążę i do tego potrzebowała zaświadczenia od
psychiatry, że z powodu zachorowania na dwubiegunówkę była leczona groźnym dla
ludzkiego płodu litem. Dr Ewa W. uwierzyła Barbarze S., że przeszła taką
kurację we Włoszech, choć nie miała w ręku medycznego potwierdzenia. Lekarka
napisała w zaświadczeniu, że ciężarna jest w stanie hipomanii (jedna z faz w
przebiegu choroby afektywnej dwubiegunowej).
Gdy po zamordowaniu chłopca przywieziona
z aresztu Barbara S. ponownie znalazła się w gabinecie dr Ewy W. jako biegłej
sądowej, lekarka bez szczegółowego badania przepisała w opinii diagnozę sprzed
lat. - Żałuję, że po 20 latach praktyki psychiatrycznej, gdy widziałam wielu
symulantów, tak bezkrytycznie zaufałam pacjentce -
wyznała biegła na rozprawie. Ale na marginesie zauważyła, że postawieniu
niewłaściwej diagnozy sprzyjają pewne anomalie w polityce ministerstwa zdrowia
co do leków refundowanych. Otóż zdarza się, że na potrzeby NFZ „rozpoznaje się”
u chorego psychicznie schizofrenię, choć na nią nie cierpi, aby można było mu
przepisać leki refundowane. Nie oznacza to, że leczenie jest niewłaściwe;
jedynie w dokumentacji jego choroby tkwi np. choroba afektywna dwubiegunowa,
która może wypłynąć po latach, np. w sądzie.
Kolejna psychiatra powołana do
oceny prób samobójczych oskarżonej uznała, że to chęć zwrócenia na siebie uwagi
otoczenia. - Gdyby Barbara S. miała rzeczywisty zamiar popełnienia samobójstwa,
nie połknęłaby ściśle odmierzonej liczby tabletek psychotropowych. I nie
chodziłaby do przyjaciółki, aby sugerować jej, że jest chora. Biegła nie
zdiagnozowała też u oskarżonej ciężkiej depresji. Osoby cierpiące na tę chorobę
nie są w stanie nawet podnieść się z łóżka, wykonać najprostszej czynności, np.
umycia zębów. Tymczasem ta pacjentka dobrze funkcjonowała na co dzień.
JEŚLI WERYFIKOWAĆ, TO ILE RAZY?
Sąd Okręgowy w Tarnobrzegu skazał
Barbarę S. na 25 lat więzienia.
Nie udało się ostatecznie ustalić,
dlaczego kobieta zabiła swoje dziecko. Dla procesowego rozpoznania ważniejsza
była linia obrony. Zdaniem sądu oskarżona pozostawała w przekonaniu, że
uniknie kary, jeśli będzie pozorowała chorobę psychiczną. Po usłyszeniu opinii
biegłych (przed sądem już jednomyślnych), że jest poczytalna, usiłowała inaczej
przedstawić swoje relacje z dzieckiem. Wyparła się tego, co zeznała
w śledztwie, udając chorą
psychicznie - że gdy Bartek miał dziewięć miesięcy, chciała go udusić poduszką.
Teraz przedstawiała się jako osoba pogrążona w głębokiej depresji, której
przyczyna tkwi głęboko w jej dzieciństwie.
Sędzia nie uwierzył w molestowanie
oskarżonej przez brata, bo powiedziała o tym dopiero na rozprawie, mimo że
przedtem wielokrotnie rozmawiała z psychiatrami i psychologami. W ocenie sądu Barbara S. zaplanowała
zabójstwo. W miarę postępowania procesu zreflektowała się, że przyznając się w
czasie pierwszego przesłuchania do uduszenia syna, zdradziła, że była świadoma
tego, co zrobiła. Wtedy bardzo szczegółowo relacjonowała, co ugotowała dziecku
na śniadanie, gdzie leżał kabel, jaką bajkę oglądał Bartek w telewizji. I
dokładnie podała, że dusiła syna przez 25 minut. Gdy potem twierdziła, że w
ogóle nie pamięta, co się z nią działo, było to kłamstwo na użytek przyjętej
linii obrony.
Również sposób, w jaki oskarżona
opisywała podczas procesu swój stan psychiczny w dniu zabójstwa oraz przyczynę
tego stanu, był sztuczny i wystudiowany. Barbara S. cytowała diagnozy z kart
chorobowych innych pacjentów psychiatrycznych. Zdobyła tę wiedzę w czasie, gdy
leżała w szpitalu na obserwacji.
Sąd apelacyjny zmienił wyrok na 15
lat pozbawienia wolności. Instancja odwoławcza uznała, że proces był prowadzony
prawidłowo, ale surowość wyroku powinien złagodzić fakt, że S. nie była
wcześniej karana.
Zarówno prokurator, jak i obrońca,
wnieśli kasację do Sądu Najwyższego. Oskarżyciel domagał się dla
dzieciobójczyni 25 lat, natomiast obrońca uniewinnienia z powodu choroby
psychicznej.
Rozprawa w Sądzie Najwyższym nie
ma jeszcze terminu, ale z góry wiadomo, że sędziom nie będzie łatwo. W takich
sytuacjach zawsze rodzi się wątpliwość, czy diagnoza biegłych psychiatrów jest
nie do podważenia. A jeśli ją weryfikować powołaniem kolejnego zespołu
biegłych, to ile razy? Nie ma matematycznego wzorca, o czym świadczy
doprowadzona do Sądu Najwyższego sprawa Marii N.
SYN Ml KAZAŁ
Marcowy wieczór. Na peryferiach
Tarnowa migocą w ciemnościach światła latarek. To mieszkańcy pobliskich bloków
szukają ośmioletniej Madzi, która zaginęła w południe, idąc ze szkoły do domu.
Nagle na osiedlowej uliczce pojawia się kobieta z plecakiem, ciągnąca za sobą
spacerowy wózek. W świetle latami widać
zwisające z wózka nogi w różowych botkach - są bezwładne, szurają po asfalcie.
Twarz dziecka jest przykryta. Na widok idących w jej stronę nastolatków kobieta
próbuje uciekać. Doganiają ją, odsłaniają kocyk. Widzą siną twarz dziewczynki,
z martwymi, otwartymi oczami.
Martwa dziewczynka jest
poszukiwaną Madzią. Dziecko zostało uduszone pętlą z bandażu. Kobieta
podejrzana o ten czyn to 37-letnia Maria N. Podczas przesłuchania twierdzi, że
nie pamięta, co robiła tragicznego dnia. Na pewno rano wyszła z domu, aby
pojechać na cmentarz. Chciała umyć grobowiec syna. Jej dziesięcioletni syn
Franek został kilka lat wcześniej uduszony przez bezdomnego dewianta
seksualnego. Na cmentarzu zemdlała. Gdy się ocknęła, był już wieczór, miała
pustkę w głowie. Nie rozumie, co mogłaby mieć wspólnego z dziecięcym wózkiem?
W czasie kolejnego, już siódmego,
przesłuchania N. zmienia linię obrony: tak, wyszła z domu z zamiarem zabicia
dziecka, bo o to prosił ją Franek. Jej nieżyjący syn często przychodzi do
niej, ostatnio chciał, aby zabiła dziecko w jego wieku. Gdy martwa Magda leżała
na podłodze, usłyszała głos syna: „Dziękuję, mamusiu”.
Decyzją prokuratora Maria N.
zostaje umieszczona na obserwacji psychiatrycznej w szpitalu Zakładu Medycyny
Sądowej w Krakowie. Oskarżyciel publiczny spodziewa się, że biegli psychiatrzy
z Krakowa potwierdzą jego przekonanie, że dzieciobójczyni, która w areszcie
śledczym demonstracyjnie tuliła do piersi zawiniątko z prześcieradła, tylko
udaje niepoczytalną.
Myli się. Opinia psychiatrów spod
Wawelu jest jednoznaczna: N. cierpi na paranoję, nie jest zdolna do udziału w
procesie sądowym. W tej sytuacji prokurator zwraca się o kolejną opinię do
psychiatrów ze szpitala w Starogardzie Gdańskim. Maria N. zostanie tam
zawieziona na półroczną obserwację.
- Nie spotkaliśmy się z taką
sytuacją, aby osoba cierpiąca na przewlekłą psychozę z halucynacjami, pod
których wpływem do - puściła się zabójstwa, już po kilku godzinach od morderstwa
odzyskała zdolność oceny rzeczywistości. A z czasem znowu zapadła na psychozę.
Maria N. symuluje. To osobowość histrioniczna, o skłonnościach do teatralnych
zachowań - twierdzą biegli z Pomorza.
Dlaczego udusiła dziecko? -
Prokurator nie znajduje innego wyjaśnienia poza tym, że impulsem była chęć
odwetu z powodu utraty syna. Ale z wywiadu wynika, że obserwowana pacjentka
nie przeżywała zbyt
głęboko tragicznej śmierci swego
dziecka. Nawet nie odwiedzała jego grobu.
Zatem impas. Do przeważenia szali
potrzeba trzeciej opinii. Więzienna karetka zawozi Marię N. do szpitala
psychiatrycznego w podwarszawskich Tworkach. Tam kobieta szaleje - na oczach
lekarza usiłuje udusić pacjentkę z sali. Twierdzi, że cierpi na halucynacje.
Jednakże psychiatrzy dochodzą do wniosków zbieżnych z opiniami specjalistów ze
Starogardu. To nie są prawdziwe objawy choroby psychicznej.
Prokurator kieruje akt oskarżenia
do sądu.
Na pierwszej rozprawie Maria N.
oświadcza, że nie wie, gdzie się znajduje. Na kolejnej odmawia składania wyjaśnień.
Sąd ponawia badanie psychiatryczne w kolejnym szpitalu. Po dwóch miesiącach
raport jest gotowy: „Nie zaobserwowano zaburzenia świadomości. Demonstrowane
przez N. doznania wskazują na mechanizm histeryczny”. Gdy sąd chce dalej
prowadzić postępowanie, N. prosi o piątą obserwację psychiatryczną. - Jestem
skomplikowanym przypadkiem - argumentuje. Kolejni biegli wykluczają objawy
urojenia.
Maria N. została skazana na
dożywocie. W apelacji wyrok się utrzymał. Sąd Najwyższy oddalił kasację. Ale
skazana nie przestała walczyć o uniewinnienie jej z powodu choroby
psychicznej. Jej adwokatka złożyła skargę do Strasburga.
W oczekiwaniu na jej rozpatrzenie
dzieciobójczyni zajmuje się pisaniem listów do poznanych za kratami mężczyzn.
Przechwala się: „Mam skomplikowaną osobowość. W sumie badało mnie 30
psychiatrów i psychologów. Mój przypadek będzie kiedyś omawiany ze studentami
medycyny”. W żadnym z listów nie pojawia się bodaj wzmianka o Franku.
INICJAŁY OSKARŻONYCH ZOSTAŁY ZMIENIONE.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz