Gdy prezes PiS
wskazuje wrogi układ, możemy mieć pewność, że wcześniej czy później stworzy
układ własny. Z jedną różnicą - układ Kaczyńskiego będzie realny.
RAFAŁ KALUKIN
Instytucja
finansowa prowadząca działalność na szeroką skalę i główna partia opozycyjna.
Łączy je kontrakt - nieformalny, acz jawny i dla każdego oczywisty. Ów
kontrakt przewiduje, że w zamian za reprezentację swych interesów7 w
parlamencie instytucja finansowa utrzymuje medialne zaplecze partii.
Faktycznie - posłowie partii z
godną podziwu konsekwencją i dyscypliną przez lata głosują zgodnie z wolą tejże
instytucji, składają w jej sprawie skargi do Trybunału Konstytucyjnego,
lobbują, gdzie mogą. Zaś media finansowane przez instytucję równie konsekwentnie
trzymają jednoznaczną partyjną linię. Związek zostaje na koniec
przypieczętowany unią personalną, gdy szef instytucji finansowej zostaje
prominentnym działaczem partii.
Sytuacja prawie jak z amerykańskiego
systemu politycznego: wielki biznes wprost finansuje fundusze wyborcze polityków,
którzy następnie rewanżują się aktywnym zabieganiem o interes donatorów.
Jednak w Europie to nie do pomyślenia. W Polsce kiedyś też nie.
W latach 90. w polskiej polityce
pojawił się termin „kapitalizm polityczny”. Określano nim patologiczny splot
interesów ekonomicznych i politycznych. Ustanowiona na początku obecnego
stulecia zasada finansowania partii z budżetu uniemożliwiła bezpośrednie
transfery pieniędzy z biznesu do polityki. Czołowym demaskatorem
kapitalizmu politycznego był Jarosław Kaczyński - zarazem patron kontraktu
łączącego PiS ze SKOK-ami. Kontraktu, który pozwala omijać świętą
zasadę finansowej niezależności polityki od biznesu.
Reprodukowanie na własny użytek patologii,
którą oficjalnie się zwalcza, to specyficzny rodzaj politycznej hipokryzji. Od
samego początku towarzyszy ona drodze Jarosława Kaczyńskiego.
Telegraf po bandzie
„Nam się postawiło alternatywę:
albo stójcie z tubą na rogu ulicy, jeśli was będzie stać na tubę, i sobie
krzyczcie, co chcecie, albo jeśli chcecie stworzyć tutaj jakąś realną siłę
społeczną, do której potrzebne są pieniądze, to weźcie wodę w usta, mówcie, że
wszystko jest OK, nie ma żadnych czerwonych, nie ma żadnej nomenklatury. Otóż
my taki wybór odrzucamy” - tak Jarosław Kaczyński (w rozmowie z Teresą Torańską) odpowiadał na początku lat 90. na zarzuty
dotyczące Telegrafu.
Powołana w1990 roku spółka
Telegraf stanowiła zaplecze finansowe Porozumienia Centrum. Zasilona została
miliardami starych złotych, które wyłożyły wielkie państwowe firmy (w tym
banki) oraz spółki prywatne o nomenklaturowym rodowodzie. O tak hojnym
wsparciu partyjnej spółki nie byłoby pewnie co marzyć, gdyby nie to, że bracia
Kaczyńscy należeli wówczas do grona najbliższych współpracowników prezydenta
Lecha Wałęsy - obaj byli ministrami w prezydenckiej kancelarii.
Nie była to największa afera
tamtej epoki, choć warto pamiętać, że sprawa Telegrafu krzyżowała się w
niewyjaśniony do dziś sposób ze skandalami FOZZ i Art-B. Jednak zyskała spory
rozgłos, bo po raz pierwszy odsłoniła podwójną moralność Jarosława Kaczyńskiego
- który z jednej strony budował program swej formacji na hasłach radykalnego
rozprawienia się z nomenklaturowy transformacją, z drugiej zaś - nie brzydził
się nomenklaturowymi milionami finansującymi tę działalność.
Pomysł, aby to postkomunistyczna
hydra sfinansowała działalność swoich przeciwników, od biedy można by uznać
za moralnie uprawniony przejaw politycznej przebiegłości - gdyby przyjąć, że
alternatywa zarysowana przez Kaczyńskiego w rozmowie z Torańską była
prawdziwa. Było jednak inaczej. Wbrew słowom prezesa o wyjątkowości jego położenia, sytuacja Porozumienia Centrum
w niczym nie odbiegała od tej, w jakiej znalazły się po roku 1989 inne
solidarnościowe partyjki. Nie miały szans na nawiązanie równorzędnej
rywalizacji z SLD i PSL, dziedziczącymi po PRL podstawy materialnej egzystencji.
Każda z tych biedapartii na swój sposób borykała się z problemem. Żadna jednak
nie zdecydowała się na moralny rajd po bandzie, jaki wykonała ówczesna formacja
Kaczyńskiego.
Klonowanie Lewiatana
Kaczyński opowiadający o
diabelskiej alternatywie, którą postawiła przed nim Historia, zapewne
naprawdę wierzył w swoje słowa. Bo choć lubi w teorii konstruować nadzwyczaj
skomplikowane struktury społeczne, to moralny obraz świata ma nadzwyczaj
prosty. Generalnie świat jest wrogi, zorganizowany przeciwko niemu, przepojony
ukrytym złem. Siły dobra reprezentuje
natomiast sam prezes we własnej osobie.
Kaczyński nieraz recenzował ludzi
na podstawie pamiętanego po dziesięcioleciach rzuconego mu ołowianego
spojrzenia, grymasu niechęci, nieustąpionego krzesła. Każdy drobiazg może
zostać przypomniany dla uzasadnienia moralnej nicości rywala.
Nic więc dziwnego, że różną miarą
mierzy prezes siebie oraz innych. W „Alfabecie braci Kaczyńskich” Piotra
Zaremby i Michała Karnowskiego tak opowiadał o
swej nominacji na naczelnego „Tygodnika Solidarność” jesienią 1989 roku: »Tygodnik
Solidarność« spadł mi jak z nieba, także z powodów finansowych. Po podwyżce
uposażeń senatorskich stać mnie już było na parówki z boczkiem, ale ciągle
miałem finansowe kłopoty. »Tysola« wymyślili moja bratowa i brat, a Wałęsa ten
pomysł podchwycił”.
Wyznanie ludzkie i całkiem
sympatyczne, odbijające od hipokryzji większości polityków udających, że
wszystko, co robią, to dla Polski. Już nie tak sympatycznie zabrzmią jednak
inne relacje Kaczyńskiego z tamtego okresu, z których wynika, że oddelegowany
do prowadzenia związkowego pisma niezbyt się do tego przykładał. Tygodnik
redagowali podwładni, a Kaczyńskiemu gabinet naczelnego potrzebny był do
organizowania własnej partii.
Jeszcze mniej sympatycznie
zabrzmią jego ówczesne słowa o konkurencji. „Gdyby ktoś z naszej strony zabrał
Solidarności gazetę, stał się jej prywatnym współwłaścicielem i dzięki temu
milionerem, toby go rozniesiono” - mówił pod adresem „Gazety Wyborczej” w 1990
roku. Choć w tamtym czasie nikomu w Agorze nawet nie marzyły się miliony,
harowano za pensje też ledwie starczające na parówki z boczkiem, ale cel był
jasny: redagować gazetę atrakcyjną dla czytelników. Wydawnicze imperium ludzie
Agory budowali konsekwentnie przez lata 90. ciężką pracą, a nie szukaniem dróg
na skróty i uzasadniającą to moralną ekwilibrystyką.
Lecz w zasobie pojęć Jarosława
Kaczyńskiego nie istnieje coś takiego jak ciężka praca czy talent.
Tu wszystko jest statyczne i raz na zawsze ustalone. Są tylko wielkie siły,
decydujące za kulisami o kształcie życia społecznego i gospodarczego, niepozostawiające
choćby szczeliny na swobodną grę pomniejszych interesów; nawet na przypadek
albo zbieg okoliczności. Ktoś dawno temu powiedział prezesowi, że po 1989 roku
„w województwie przemyskim w całym sektorze finansowo-bankowym nie było ani
jednego pracownika merytorycznego, który by nie pracował wcześniej w komitecie
wojewódzkim partii”. I choć to absurd (uwłaszczenie nomenklatury było procesem
żywiołowym, wynikającym z braku kontroli państwowej), którego nie sposób ani
udowodnić, ani obalić, prezes powtarza to nawet po wielu latach.
W tym kafkowskim świecie, jeśli
nie chce się powtórzyć losu beznadziejnie szamoczącego się Józefa K., pozostaje
pójść śladem Jarosława K.: pokonać układ jego własną bronią. Sklonować Lewiatana
i - odwracając moralne znaczenia - pokonać zło.
Traumy prawdziwe i urojone
Wyobcowanie Kaczyńskiego w latach
90. nie było wyłącznie efektem jego własnych urojeń. Okrągłostołowe elity,
mocno przywiązane do inteligenckich hierarchii, nie doceniły aspiracji i
zdolności 40-letniego wówczas polityka. Nie zauważyły, że Kaczyński szybciej
od nich odczytuje kody nowej epoki, potrafi prowadzić finezyjną grę
polityczną, stawia interesujące diagnozy. Choć był przygotowany do demokratycznej
polityki o niebo lepiej niż większość bohaterów opozycji, to wyznaczono mu
miejsce w drugim szeregu.
Uzasadnione poczucie odrzucenia narastało
w umyśle Kaczyńskiego do monstrualnych rozmiarów, aż wreszcie uznał, że jest
głównym celem opresyjnego systemu III RP - politykiem najbardziej atakowanym,
najboleśniej wyśmiewanym, wykluczonym, inwigilowanym. Kompleks Kaczyńskiego
obejmował zwłaszcza dwie instytucje - służby specjalne i media.
Dzięki niejasnej do dziś historii
z „szafą Lesiaka” poczuł się męczennikiem służb III RP. Gdy po wielu latach
zdobył władzę, jej filarem uczynił CBA - własnego, moralnie czystego Lewiatana
powołanego do zniszczenia przesiąkniętego złem Lewiatana „onych”. Mitycznego
układu oczywiście nie wytropiono, gdyż układ w takim kształcie, jak chciał to
widzieć Kaczyński - czyi i sprawnie zorganizowanej mafijnej ośmiornicy
podporządkowanej utajnionemu kierownictwu - był intelektualną aberracją.
Moralna sankcja IV RP posypała się więc w gruzy, a ekscesy CBA z lat 2006-2007
stały się kolejnym haniebnym
przykładem nadużywania służb specjalnych
w celach politycznych. W niczym nieodbiegającym od szafy Lesiaka, afery Olina,
zatrzymania prezesa Orlenu. Skoro moralny cel nie został osiągnięty, nie było
już czym uświęcać środków.
Nie lepsze były doświadczenia
Kaczyńskiego z mediami. Sam nie sprawdził się w roli szefa „Tygodnika
Solidarność”, a jego Porozumienie Centrum koncertowo rozłożyło przyznany mu w
ramach likwidacji RSW „Express Wieczorny”. Do tego sam miał w
latach 90. fatalną prasę. Główne media widziały w nim niebezpiecznego
politycznego awanturnika.
Prezes wyciągnął z tego typowe dla
siebie wnioski: zawiązał się przeciwko niemu układ medialny.
I jak zwykle urojenia przeplatały
tu się z faktami. Bo gdy wraz z PiS wracał do wielkiej polityki, upartyjniona
przez SLD telewizja publiczna naprawdę zaatakowała go oszczerczym „Dramatem w
trzech aktach”. Ktoś inny być może wyciągnąłby z tego wniosek, że należy raz
na zawsze odpartyjnić TVP. Lecz nie Kaczyński , który po dojściu do władzy
upartyjnił publiczne media na własną modłę, by atakowały rywali co najmniej
równie oszczerczą „Misją specjalną”. Szyld rewolucji moralnej miał wszystko
usprawiedliwić.
Od lat największe emocje w obozie
PiS budzą jednak media prywatne. Jeszcze w latach 90. Kaczyński
formułował dziwaczną tezę, że „Gazeta Wyborcza” zawdzięcza poczytność temu,
że dawni członkowie PZPR mieli wpojony nawyk czytania.
Dominację opcji liberalnej w
mediach głównego nurtu oczywiście łatwo jest racjonalnie wytłumaczyć - zarówno
z przyczyn kulturowych, jaki czysto komercyjnych są one adresowane głównie do
wielkomiejskiej klasy średniej. Ale wychowany na Kaczyńskim lud pisowski woli
alternatywne hipotezy o „resortowym” wsparciu przodków z SB, „rządowej
kroplówce” z reklam spółek skarbu państwa, służeniu interesom zagranicznych korporacji.
Bo jak wiadomo, gdy przeciwnik odnosi sukces, jest to z zasady podejrzane.
Niemoralny wrogi układ daje moralną sankcję układowi własnemu.
Wyłonił się układ
Płacąca podatki w Luksemburgu spółka
SKOK Holding, która od lat finansuje szereg propagandowych przedsięwzięć
medialnych PiS, jest tego kontrukładu fundamentem.
Dopóki podtrzymywano fikcję, że
kasy spółdzielcze są zorganizowaną na zasadzie non profit płaszczyzną
ekonomicznej integracji ludzi wykluczonych przez sektor bankowy, można było jeszcze
snuć publicystyczne uzasadnienia dla tej symbiozy. Tu drobni ciułacze z małych
miasteczek, tam wielkie i bezwzględne w eliminowaniu rywali grupy bankowe. A
skoro tak, to polityczne wsparcie słabszego z zasady podmiotu jest na miejscu.
Tyle że z upływem lat podległa
Grzegorzowi Biereckiemu struktura, agresywnie rozpychająca się na rynku usług
finansowych, sama coraz bardziej upodabniała się do banków. Odmawiała jednak
poddania się rygorom obejmującym inne banki, które zwiększają bezpieczeństwo depozytów.
Bierecki chciał zjeść ciastko i nadal je zachować, a PiS aktywnie go w tym
wspierało, bo też w tym zjadaniu miało swój udział.
Ujawniony teraz transfer 77
milionów złotych z fundacji zarządzającej niegdyś krajowym SKOK-iem do
prywatnej spółki Biereckiego pokazuje, że z rojeń o ochronie ciułaczy i
oddolnej samoorganizacji pozostał jak najbardziej realny i potężny układ
polityczno-bankowo-medialny. Zrodził się dla zrównoważenia wrogich układów domniemanych,
a nigdy niedowiedzionych. A teraz okazał się tym jedynym naprawdę realnymi.
Najprawdziwszym Układem. Do złudzenia podobnym do tego, jakiego demaskację
zapowiadał prezes Kaczyński wraz z ministrem Ziobrą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz