W Platformie
odzyskują wiarę, że Bronisław Komorowski wygra wybory w pierwszej turze.
Wszystko dzięki celnym strzałom wymierzonym w jego rywala Andrzeja Dudę.
ALEKSANDRA PAWLICKA
Z
wierzchu lukier, w środku gniot. Oficjalnie każdy powie, że współpraca
premier Kopacz z prezydentem Komorowskim układała się wspaniale, ale w
rzeczywistości było to w partii trudne do przełknięcia - mówi polityk PO. Teraz
sytuacja się zmieniła.
- Wróg jednoczy. W polityce nie ma
skuteczniejszej motywacji do działania niż oddech przeciwnika na plecach -
dodaje mój rozmówca.
Ziewające
krzesła
Początek kampanii był dramatyczny
- przyznają zgodnie działacze Platformy.
Zorganizowana z wielką pompą impreza na Stadionie Narodowym, podczas której
Ewa Kopacz namaściła Bronisława Komorowskiego na kandydata PO na prezydenta,
okazała się całkowitą klapą. Komentatorzy ironizowali, że sam prezydent zasnął
w trakcie swego przemówienia i z nudów zasypiały nawet krzesła.
- To był najtrudniejszy moment.
Wciąż nie byłem oficjalnie szefem kampanii, więc nie mogłem podejmować żadnych
działań, ale czułem niesamowite ciśnienie, żeby coś robić i zatrzeć złe
wrażenie - przyznaje „Newsweekowi” Robert Tyszkiewicz,
szef kampanii wyborczej Komorowskiego.
Wtedy na stadionie działacze nie
kryli rozczarowania. - Partia ma wyłożyć 1O mln zł na kampanię prezydenta,
który pokazuje nam środkowy palec? - mówił w
kuluarach jeden z polityków. Bronisław Komorowski podziękował bowiem za wsparcie PO, ale równocześnie się od niej odciął.
Powiedział, że jest kandydatem obywatelskim. Czytaj: ponadpartyjnym.
- Zgłosiłem się kilka tygodni
wcześniej do kancelarii prezydenta z deklaracją pomocy w kampanii. Z pomysłami,
z ludźmi, którzy byli gotowi działać. I zderzyłem się ze ścianą. Usłyszałem, że
jedyne, czego się ode mnie oczekuje, to zorganizowanie jakiegoś autorytetu do
komitetu poparcia. To są metody z minionej epoki. Potrzebne, ale
niewystarczające. W internecie, na Facebooku czy Twitterze wokół prezydenta
rechot i nikt z tym nic nie robi. Ale skoro otoczyło się kółkiem wzajemnej adoracji,
ludźmi - zgoda - szacownymi, ale nie liniowcami, nie fighterami, to nie ma się
co dziwić.
Na efekt nie trzeba było długo
czekać. Sondaże poleciały na łeb na szyję. Komorowski cieszący się przez pięć
lat prezydentury poparciem na poziomie 70 proc., tracił - według badań -
szanse na sukces w pierwszej turze.
Inwazja
bronkobusów
W partii zapanował popłoch.
Premier Kopacz wezwała do siebie szefów regionów i postawiła sprawę jasno:
wszystkie ręce na pokład. - Ustaliliśmy, że nie wolno popełnić błędu z
kampanii 2005 r., gdy sondaże dawały Tuskowi dobry wynik i wszystkich uśpiły.
Działacze PiS w tym czasie uwijali się po Polsce, a my czekaliśmy z założonymi
rękami na zwycięstwo - mówi jeden z
uczestników tego spotkania. Robert Tyszkiewicz rzuci! wtedy pomysł wysłania w
Polskę 16 bronkobusów, którymi
jeździć będą regionalni liderzy partii. Siedemnastym - Bronisław Komorowski.
Pomysł od razu zyskał akceptację.
Równocześnie w sztabie wyborczym
postanowiono, że trzeba wykorzystać to, co jest największym atutem prezydenta
- jego naturalność. To, że dobrze wypada w bezpośrednim kontakcie z ludźmi.
Inaugurację kampanii zaplanowano więc inaczej, niż było to za czasów Tuska,
który wchodził, witał się z kilkoma najważniejszymi ludźmi i zaczynał uwodzić
salę przemową. Komorowski wjechał do hali bronkobusem, wysiadł i długo szedł
przez szpaler zwolenników, ściskając ręce, rozdając podpisy, robiąc sobie z
ludźmi zdjęcia.
W czasie tego przemarszu do prezydenta
podszedł zwycięzca Rajdu Dakar Rafał Sonik i wręczył mu jedną z
pary biało-czerwonych rękawiczek, których używał, jadąc po zwycięstwo. Już
wcześniej pokazywał je prezydentowi na spotkaniu sportowców popierających
Komorowskiego, ale uznano, że akt symbolicznego przekazania rękawiczki warto
zachować na inaugurację kampanii. Sonik powiedział przy tym dokładnie to, co
lansuje sztab: Bronisław Komorowski jest ulepiony z wad i zalet Polaków, i dlatego
każdemu jest bliski: - Wpadki tylko potwierdzają - mówił Sonik - że jest po
prostu człowiekiem. Takie czy inne drobiazgi nie powinny odciągać uwagi od
pryncypiów, od fundamentów.
Szef sztabu Tyszkiewicz wyjaśnia:
- Kreowanie nowego Bronisława Komorowskiego na
potrzeby kampanii zabiłoby go. Dla polityka sztuczność jest zabójstwem.
Dlatego Komorowski może w tej kampanii
mówić do wyborców o nieumytych nogach, a cielaka prosić: „possij palec”.
Kopacz na ostro
Zabiegi sztabu byłyby tylko wyborczym
folklorem, gdyby nie równoczesny, zmasowany atak na rywala - twierdzi jeden z
czołowych polityków PO. Dlatego na inauguracji kampanii wyborczej było nie tylko przemówienie Komorowskiego o
potrzebie zgody i bezpieczeństwa, ale przede
wszystkim zagrzewające do boju wystąpienie Ewy Kopacz. Premier mówiła o
patriotyzmie PiS, czyli zaścianku, zacofaniu i kłótni, o europejskich fobiach
konkurentów i ciarkach przechodzących po plecach na myśl, że mogliby wrócić do
władzy. „Jarosław Kaczyński boi się Bronisława Komorowskiego i dlatego
postanowił schować się za kolejnym technicznym kandydatem, ale to nie są czasy
na debiutantów i polityków kierowanych z drugiego siedzenia” - apelowała.
Było to najmocniejsze z
dotychczasowych wystąpień Kopacz w roli premiera. Od razu pojawiły się
spekulacje, że to dzieło jej nowego doradcy Michała Kamińskiego. Jako były spin
doctor PiS wie, jak najskuteczniej uderzyć rywala. Kamiński odmawia komentarza,
ale jeden ze współpracowników Ewy Kopacz mówi, że nad ostatecznym kształtem wystąpienia
premier pracowała sama. Całą noc. Niemal do końca.
Po występie Kopacz dla wszystkich
w PO stało się jasne, że trzeba wrócić do wykorzystywania lęku przed PiS. Z badań
robionych przez partię wynika bowiem, że tym, co politycznie wciąż budzi
największe emocje Polaków, jest pytanie, czy Kaczyński wróci do władzy.
Zrozumiał to także PiS, kreując
swoją nową twarz, Andrzeja Dudę. - Dlatego teraz najważniejsze jest obnażenie
tego fałszerstwa. Pokazanie, jaka jest prawdziwa twarz PiS i prawdziwa twarz
Dudy. To jedyna droga do wygranej w pierwszej turze - mówi czołowy działacz
Platformy.
Duda o twarzy taliba
Duda wystartował jako młody,
otwarty, prędzej konserwatywny liberał niż prawicowy radykał, nadzieja
centroprawicy. Kandydat skrojony pod wyborców rozczarowanych Platformą i
Komorowskim, ale bojących się Kaczyńskiego i
Macierewicza. Ostatnie tygodnie zmieniają jednak ten obraz.
Po pierwsze, za sprawą in vitro. Jeden z ministrów przyznaje „Newsweekowi”, że rząd zajął
się in vitro nie tylko dlatego, aby pozyskać poparcie centrolewicowego
elektoratu i udowodnić, że PO potrafi zgodnie z obietnicą załatwiać sprawy
światopoglądowe. - To oczywiście ważne, ale przede wszystkim była to pułapka
zastawiona na Dudę. Jako kandydat na prezydenta nie mógł uniknąć zajęcia
stanowiska w tej sprawie - mówi mój rozmówca.
I Duda dał się złapać w pułapkę.
Zapytany o in
vitro, stwierdził: „Moje stanowisko jest
zgodne ze stanowiskiem episkopatu”.
- Czy on kandyduje na stanowisko
rzecznika episkopatu? Czy prezydenta RP? Mógł przynajmniej odwołać się do nauk
Kościoła, a nie deklarować, że jest wykonawcą woli biskupów. Obnażył swój
katolicki fundamentalizm - przekonuje poseł PO. W PiS deklaracja Dudy wywołała
konsternację. Z badań wynika bowiem, że 80 proc. społeczeństwa popiera in vitro. Duda strzelił więc sobie w stopę i ku przerażeniu własnego
sztabu robi to dalej: „Ta metoda to w znacznym stopniu oszustwo. Niczego nie
leczy, a we wszystkim chodzi głównie o biznes” - mówi o in vitro, tracąc tych, których miał dla partii pozyskać -
centroprawicę.
Bronisław Komorowski w tej
sytuacji nie musi robić nic. Wystarczy, że przypomni deklarację sprzed lat, że
nawet jeśli miałby narazić się w ten sposób biskupom, to zawsze będzie za
prawem ludzi do posiadania dzieci, bo jako ojciec pięciorga wie, jakim są
szczęściem.
Kolejnym sposobem na pokazanie, jakie
są rzeczywiste poglądy Dudy, ma być prześwietlenie jego współpracowników.
Chodzi przede wszystkim o asystentkę, którą zatrudnił jako
eurodeputowany, Magdalenę Żuraw, jednego z aniołków Jarosława Kaczyńskiego. Rok
temu to właśnie ona zachęcała do podpalenia tęczy na placu Zbawiciela,
obiecując temu, kto to zrobi, butelkę najlepszej szkockiej whisky. W 2010 r.,
gdy cały świat pisał listy w obronie skazanej na ukamienowanie Iranki Sakineh
Mohammadi Ashtiani, młoda działaczka PiS broniła islamskiego reżimu. „Państwo
nakładające w świetle prawa kary na osobę, która dopuściła się konkretnego
przestępstwa, podpadającego pod konkretny paragraf, jest państwem zdrowym, a
przede wszystkim suwerennym. Państwo, które pod naciskiem opinii publicznej
zawiesza wykonywanie wyroków, suwerenne nie jest” - pisała Magdalena Żuraw.
- Jeśli pan Duda promuje osoby o
takich poglądach, to znaczy, że pod maską nowoczesnego konserwatysty skrywa
mentalność taliba. I wyborcy powinni mieć tego świadomość - mówi polityk PO.
Manna z nieba
Jako dar niebios Platforma
przyjęła list wysłany przez szefa KNF w sprawie SKOK-ów i nieprawidłowości,
jakich miał się dopuścić ich twórca Grzegorz Bierecki, który uzyskał mandat
senatora z list PiS. O tym, że zarzuty są poważne, świadczy fakt, że partia
Kaczyńskiego natychmiast zawiesiła członkostwo Biereckiego. A PO od razu
przystąpiła do ataku. - Trudno, żebyśmy nie pytali, jaką rolę odegrał w tym
wszystkim Andrzej Duda, skoro parasol ochronny nad SKOK-ami rozpostarł prezydent
Lech Kaczyński, a Duda jako jego prawnik reprezentował urząd prezydenta w
Trybunale Konstytucyjnym i - jak słyszymy - już wtedy był namaszczony na
spadkobiercę działań prezydenta - mówi polityk PO.
Prezydent Kaczyński skierował w
2009 roku ustawę o nadzorze KNF nad SKOK-ami do Trybunału Konstytucyjnego,
opóźniając w ten sposób wejście jej w życie. Politycy PO szacują, że gdyby udało
się PiS całkowicie zablokować wejście tego prawa w życie (w 2012 ustawę podpisał
prezydent Komorowski), to Polacy powierzający swoje oszczędności SKOK-om
mogliby stracić miliard złotych.
- Oczekuję, że kandydat PiS na
prezydenta Andrzej Duda wypowie się bardzo konkretnie w tej sprawie. Dlaczego
blokowali razem z panem prezydentem wejście w życie ustawy, która miała
zapewnić bezpieczeństwo portfeli Polaków - mówi posłanka PO Marzena Okła-Drewnowicz.
- Sprawa jest rozwojowa - dodaje
jej partyjny kolega. - To może być punkt zwrotny w kampanii. Gdy pojawiły się
te informacje, jeden z posłów PiS powiedział mi wprost: „No to jesteśmy w
czarnej d...”.
W Sejmie pojawił się już pomysł
stworzenia komisji śledczej w tej sprawie. Na razie badają komisja finansowa
parlamentu.
Decydująca walka szefowej
Zaangażowanie Ewy Kopacz i jej
partii w kampanię Bronisława Komorowskiego ma także drugi wymiar - kampanię
parlamentarną jesienią 2015 roku, a po niej wybór nowego szefa PO. Czyli
ewentualną reelekcję na tym stanowisku Kopacz.
Wygrana Komorowskiego w pierwszej
turze zwiększa szansę PO na trzecią kadencję rządów i umacnia pozycję Kopacz.
Druga tura to już znaczne osłabienie pozycji wyjściowej Platformy, wzrost
szans PiS i kryzys przywództwa w partii rządzącej.
- Dla szefowej - mówi jeden z ministrów
PO - zaczęła się decydująca walka.
Jej przemówienie na inauguracji
kampanii Komorowskiego było równocześnie przemówieniem inauguracyjnym kampanię
Kopacz jako przywódcy politycznego. To test, czy potrafi poprowadzić formację
na wojnę z przeciwnikiem i tę wojnę wygrać.
Wynik tego testu jest dla Ewy
Kopacz ważniejszy niż ocena jej działań jako premiera. Dlatego nie toleruje
żadnych zachowań mogących zagrażać osiągnięciu postawionego celu. Gdy wyszło
na jaw, że Donald Tusk nie wierzy w wygraną Komorowskiego w pierwszej turze (o
co założył się z szefem pomorskiej PO), Kopacz skomentowała to w wąskim
gronie: „Myślę, że Donald myli się tak samo, jak mylił się w ocenie szans na
objęcie przez siebie stanowiska europejskiego. Wszyscy pamiętamy, jak całymi
miesiącami zaprzeczał, że wybiera się do Brukseli”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz