Joanna
Lichocka uchodzi w PiS za taką, której wiele wolno. Choćby dlatego, że jest
bardzo blisko tego, który może wszystko.
Małgorzata Święchowicz, Ęwelina Łis
W niej jest
święty ogień. Nie wiem tylko, na ile prawdziwy. Czasami mam wrażenie, że to
cynizm, aktorstwo, celowe wzbudzanie w sobie złości na politycznych rywali
- mówi o posłance Joannie Lichockiej Piotr Rachtan,
redaktor naczelny portalu Obserwator Konstytucyjny.
- Z dojrzałej dziennikarki stała się niedojrzałym politykiem, a w
zasadzie to nie polityk, tylko pisowski wojownik. Stale w gotowości bojowej -
twierdzi posłanka PO, Joanna Kluzik- -Rostkowska. Znają się z Lichocką od
ćwierć wieku, obie zaczynały od „Tygodnika Solidarność”. I obie - jedna dużo
wcześniej, druga niedawno - zamieniły legitymację dziennikarską na poselską. -
Tyle że Aśka mentalnie wciąż jeszcze nie wyszła z zawodowej roli, zapomina, że
dziennikarz jest od zadawania pytań, a polityk od udzielania odpowiedzi.
Z „Newsweekiem” posłanka Lichocka
w ogóle nie chce rozmawiać. A gdy - jeszcze przed wyborami - zgodziła się na
wywiad z Dominiką Wielowieyską w TOK FM, odpowiadała pytaniem na pytanie,
zarzucała dziennikarce manipulację, groziła, że zaraz wyjdzie ze studia. Jeśli
przyjmuje zaproszenia do programów w publicznym radiu czy telewizji, to
zachowuje się tak, jakby tam nie była gościem, ale gospodarzem. Niektórzy
prowadzący boją się ją zapraszać, może rozwalić program. Robi własny show.
Gdy zabiera głos, nie sposób jej
go odebrać, bywa, że nie słucha, co się do niej mówi, ignoruje pytania,
strofuje, poucza.
- Czuje, że może sobie na to pozwolić. Nikt nie ma odwagi jej przerwać -
mówi jeden z dziennikarzy TVP.
Lichocka uchodzi za taką, której wiele wolno - choćby dlatego, że jest
bardzo blisko tego, który wszystko może. Gdy w Sejmie z okazji Święta Flagi
wystąpił zespół Mazowsze i prezes Jarosław Kaczyński stał zasłuchany, wraz z
nim zasłuchani stali wszyscy parlamentarzyści z PiS. Przy czym Lichocka
najbliżej, tuż przy prezesie. Bliżej niż premier Beata Szydło, niż marszałek
Sejmu Marek Kuchciński.
Dzień wcześniej w Kaliszu, w czasie obchodów 1 Maja, stała tuż przy
prezydencie Andrzeju Dudzie. Rzucała się w oczy w czerwonym płaszczu i z
czerwoną torebką. Spośród wszystkich parlamentarzystów, którzy tam zjechali,
nawet tych z dorobkiem wielu kadencji, to ona, nowa, wydaje się teraz najważniejsza.
Niektórzy mogli pomyśleć, że lansuje się przy Dudzie, tak jak on kiedyś wylansowal
się dzięki niej. Jest jednym z bohaterów „Mgły”, pierwszego filmu Lichockiej o
katastrofie smoleńskiej.
JASNY KIERUNEK
„Mgła” to relacje
urzędników prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Opowiadają
o szefie i próbują odtworzyć to, co się działo przed katastrofą. Film jest
dołączany do „Gazety Polskiej”, puszczany też w Klubach Gazety Polskiej.
Lichocka nigdy wcześniej nie reżyserowała, robi ten film wraz z Marią
Dłużewską, a po nim - sama lub we współpracy - kolejne. Powstają jeden za
drugim: „Pogarda”, „Przebudzenie”,
„Prezydent”.
Wszystkie wokół jednego tematu:
Smoleńsk.
Na premiery przychodzi Jarosław
Kaczyński, ocenia obrazy bardzo dobrze, dziękuje.
- Jeśli ktoś sądzi, że filmami zasłużyła sobie na to, by zyskać uznanie
prezesa i w nagrodę dostać miejsce w Sejmie, to błąd. Ona zasłużyła sobie już
wcześniej - mówi nam jeden z prawicowych polityków. Zna Li- chocką od wielu lat
i twierdzi, że zawsze sprzyjała prawicy.
W zasadzie ten kierunek wybrała już w szkole. Chodziła do warszawskiego
liceum, które obecnie nosi imię Miguela de Cervantesa, a
wtedy Karola Świerczewskiego. - Szkoła była pod patronatem resortu spraw
wewnętrznych. Pisaliśmy maturę w 1988 roku, jesteśmy dziećmi przełomu. Gdy
wchodziliśmy w dorosłość, jeszcze była komuna, a później szybko system się
wywrócił - wspomina Paweł Poncyljusz. Chodził do tej samej klasy co Lichocka i
byli w tej samej grupie pasjonatów historii. Uczył ich Jerzy Eisler, który
teraz jest szefem warszawskiego oddziału IPN.
- Spotykaliśmy się u niego w domu, opowiadał nam o wydarzeniach,
których nie opisywało się w szkolnych podręcznikach, o tym, jak budowano PRL,
jakich sposobów chwytali się komuniści. Słuchaliśmy o ustroju, który narzuciło
nam obce mocarstwo i na straży którego stały służby specjalne, milicja oraz
wojsko.
Jerzy Eisler był naszym
wychowawcą, mentorem. Na wykładach u niego w domu kształtowały się nasze
antykomunistyczne poglądy - mówi Poncyljusz.
W 2010 roku, gdy Jarosław Kaczyński kandydował na prezydenta, był
rzecznikiem jego sztabu wyborczego, teraz jest w Polsce Razem.
Gdy Lichocka wychodziła za mąż za Michała Bichniewicza, Poncyljusz był
świadkiem na ślubie. - Poznali się na studiach, oboje o podobnych poglądach.
Typowy przykład młodzieży, która z NZS przesunęła się do Ligi Republikańskiej
- opowiada. Głównym hasłem Ligi, którą kierował Mariusz Kamiński, obecny
koordynator służb, była radykalna dekomunizacja. Bichniewicz jest współautorem
wydanego w 1993 roku wywiadu rzeki z Kaczyńskim: „Czas na zmiany”. Wcześniej,
za rządów Jana Olszewskiego, Bichniewicz trafia do zespołu Antoniego Macierewicza,
który ma się zająć lustracją polityków. Później, za rządów PiS, zostaje
członkiem komisji weryfikującej WSI.
Lichocka w tym czasie jest na przemian dziennikarką prasową i
telewizyjną. W swojej karierze przechodzi m.in. przez „Życie Warszawy”,
„Przyjaciółkę”, „Ozon”, „Dziennik”, „Rzeczpospolitą”, pisze też trochę do
„Newsweeka”, Z redakcji telewizyjnych poznaje: TVP, Polsat, TV Puls, TVP Info. Z tej pierwszej stacji - jak
opowiadała kiedyś w rozmowie z Jackiem i Michałem Karnowskimi - wyleciała
zaledwie po siedmiu miesiącach pracy. Żaliła się, że przyszło nowe
kierownictwo, uznało ją za oszołoma, straciła pracę, a inni w tym czasie żyli
sobie świetnie, robili kariery. „Wystarczyło zrozumieć, z jakich środowisk się
wywodzili, by się domyślić, jaki był mechanizm” - opowiadała. Innym razem w
„wSieci” wspominała, że w głównych mediach, gdziekolwiek człowiek spojrzał,
wszędzie dostrzegał dzieci esbeków i działaczy
partyjnych.
RZEKA ZATRZYMANA
Wybory prezydenckie w
2010 roku. Lichocka z Bichniewiczem nie są już w związku, ale o obojgu
mówi się w trakcie kampanii wyborczej.
Bichniewicz pracuje w sztabie Kaczyńskiego. Do mediów wycieka
informacja, że to jego pomysłem było wrzucone do internetu „Przesłanie
Jarosława Kaczyńskiego do Rosjan”, zawierające m.in. zwrot „Przyjaciele
Rosjanie”. Później, gdy odbywają się telewizyjne debaty kandydatów, głośno się
robi o Lichockiej. Pracuje wtedy w TVP i w czasie debaty Kaczyński -
Komorowski jako pierwsza z trójki dziennikarzy zadaje pytanie. Jarosław Gugała
z „Polsatu”, który siedzi obok Lichockiej, słucha osłupiały, zastanawia się,
czy nie wstać i nie wyjść. - To, co wygłosiła, to była tyrada polityczna - wspomina.
Przywołała sprawę morderstwa
Krzysztofa Olewnika., mówiła o powodzi w Sandomierzu i o tym, że ludzie
narzekają na państwo, które jest fatalne, słabe, źle działa.
- Nie sposób było nie zauważyć, że jest zaangażowana - mówi dyplomatycznie
Gugała. Już przed debatą poprosiła, żeby zdradził jej pytania, jakie chce zadać
kandydatom, a ona w zamian powie mu swoje. Odmówił.
- Zobaczyłem tę debatę i szlag mnie trafił - wspomina Rachtan, Zawiadomił
Radę Etyki Mediów, a ta przyznała, że Lichocka w czasie debaty była stronnicza.
Ledwie minęły wybory, zaczęło się mówić, że Lichocka zaczyna pracę nad
wywiadem rzeką z Jarosławem Kaczyńskim. Portal wPolityce poinformował, że będzie
to coś wyjątkowego: prezes opowie o swoim bracie. Im bliżej było pierwszej
rocznicy katastrofy smoleńskiej, tym więcej informacji, że książka gotowa, że
prezes kończy autoryzować, lada moment trafi do druku. A potem nagle okazało
się, że nie - nie trafi.
- Strasznie to przeżyła. Nie wiem, czy ktoś - poza prezesem - zna
powody, dla których lepiej było tej książki nie wydawać - opowiada jej znajomy.
A drugi: - Dlaczego nie wyszła? Nie wiem. Ale Joanna znalazła się w bardzo
niekomfortowej sytuacji. Wszyscy w środowisku wiedzieli, że pracuje nad
książką. Tyle się o tym mówiło i nagle cisza. Można by się spodziewać, że po
takim upokorzeniu zrazi się do prezesa. Ależ skąd! Jest jak w piosence z
Kabaretu Starszych Panów: „Katuj! Tratuj! Ja przebaczę wszystko ci jak bratu’'.
Lichocka znika z TVP, ale ma co robić: reżyseruje,
pisze. Wydaje książkę zawierającą wywiady z urzędnikami kancelarii Lecha
Kaczyńskiego, później z uczestnikami smoleńskich Marszów Pamięci
organizowanych na Krakowskim Przedmieściu. A na koniec wywiad rzekę z prof. Andrzejem Zybertowiczem.
Jest też w zarządzie warszawskiego oddziału przejętego przez prawicę
Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. W 2013 roku pojawiły się informacje o
tym, że PiS finansuje zaprzyjaźnionych dziennikarzy, między innymi szefa SDP
Krzysztofa Skowrońskiego. Pada wniosek, żeby zrezygnował z funkcji, ale Lichocka
się pod nim nie podpisuje. Dostaje nagrody SDP (jednym z członków przyznającego
je jury był właśnie Skowroński) za „publikacje demaskujące nadużycia władzy,
korupcję, naruszenie praw obywatelskich”. Najpierw - z Marią Dłużewską - za
film „Pogarda”, później z Jarosławem Rybickim za „Prezydenta”.
Jeździ na projekcje w Klubach Gazety Polskiej. Ma podejście do ludzi.
Słuchają jej. W takim Wyszkowie na przykład była już ze trzy razy. Gdy trafiła
przed wyborami prezydenckimi, podpowiadała, co zrobić, żeby wygrał Andrzej
Duda. Wystarczy, żeby każdy znalazł pięć osób, które na niego zagłosują, a
każda z tych pięciu osób kolejne pięć. Ludzie deklarowali, że będą szukać. A
jeden lekarz, specjalista od leczenia bólu, powiedział, że już od dawna prowadzi
agitację w swoim gabinecie.
COMING OUT
Ponoć prezes
zaproponował jej miejsce na liście, gdy robiła z nim wywiad. Dostała jedynkę w
okręgu kalisko-leszczyńskim. Zrezygnowała z funkcji w SDP i stanowiska wicenaczelnej „Gazety Polskiej”, ale nie zarzuciła pisania w czasie kampanii. O
Ewie Kopacz: „niezgrabnie wypowiadająca się i plącząca w niemal każdym zdaniu
podrzędnie złożonym”. O wysunięciu Beaty Szydło na premiera, że to zbierający
świetne recenzje gambit prezesa PiS. O konwencji PiS: „siła, dynamika i moc są
po stronie partii Jarosława Kaczyńskiego”.
- Jej coming
out, to że postanowiła być politykiem, jest
przynajmniej uczciwe. Dobrze, że tak się stało - twierdzi Jarosław Gugała. -
Oczywiście dziennikarz, jak każdy, może mieć poglądy. Jednak powinien być
ponad nie, brać pod uwagę racje różnych stron, być ciekaw argumentów tego, kto
myśli inaczej. W takim znaczeniu, jak ja rozumiem dziennikarstwo, Joanna
Lichocka od dawna dziennikarką nie była.
Lata pracy w mediach dają jej jednak dużą przewagę nad innymi posłami.
- O socjotechnice przekazu wie dużo więcej niż większość politycznych wyjadaczy
- mówi jeden z dziennikarzy TVP. Gdy Lichocka wchodzi do studia,
wybiera kamerę, do której będzie mówiła, i wie, co zrobić, żeby nie dać sobie
odebrać głosu.
- Koledzy unikają spotkań z panią Lichocką - przyznaje poseł Jan
Grabiec. Jest rzecznikiem PO, więc gdy przychodzi zaproszenie do telewizji czy
radia, a wiadomo, że będzie też Lichocka, musi iść, bo nikt inny nie chce.
Spotkał się z nią w TVP
Info i w radiowej Trójce. - Zanim weszliśmy na
antenę, była miła rozmowa przy kawie, Jak tylko zapaliła się czerwona lampka,
poseł Lichocka zaczęła mocnym wstępem, próbowałem coś powiedzieć, przerwała
mi. Próbował dziennikarz, ale nie dała mu dojść do głosu.
Monika Rosa z Nowoczesnej też miała okazję spotkać się z posłanką
Lichocką w programie na żywo. - Przed programem było sympatycznie, ale jak tylko
kamery zaczęły pracować, wszystko się zmieniło. Jak zaczęła monolog, nie można
było jej przerwać. Nie wiadomo, co w takiej sytuacji zrobić? Siedzieć i
milczeć? Wyjść?
- To bojownik PiS - mówi o Lichockiej posłanka Agnieszka Pomaska z PO.
Już miały okazję ściąć się na sali sejmowej i na Twitterze.
- Jest szczerze oddana sprawie - dodaje jeden z posłów, który dobrze
zna Lichocką. - Są w klubie PiS tacy, którzy śmieją się z Jarosława
Kaczyńskiego, stoją przy nim tylko dlatego, że on wyznacza ich polityczną i
materialną przyszłość. Ale to nie Aśka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz