O rządach Platformy
mówiło się, że są piarowe. Ale w porównaniu z PiS była to amatorszczyzna.
Nie jest ważne, czy się robi, czy się tylko mówi – tę prawdę
PiS odkryło już 10 lat temu (samą maksymę przypisuje się Kazimierzowi Marcinkiewiczowi).
Teraz ją rozwija. Nieistotne, jaki jest realny stan rzeczy, ponieważ liczy się
sam przekaz. On zawiera w sobie szlachetny zamiar i ofiarność władzy,
ideowy podtekst i, najważniejsze – listę wrogów, którzy chcą storpedować dobre
intencje rządzących. Tak jak projekt 500+, któremu na długo przed realizacją
miała zagrażać cała opozycja i Trybunał Konstytucyjny. Czyli: stwórz
pomysł, określ jego przeciwników, dorób im wredne intencje, pokaż własne
poświęcenie, a i tak wszystko będzie zapłacone z budżetu
państwa.
Pisowski przekaz,
choć technologicznie już z zupełnie innej epoki, w istocie bardzo
przypomina propagandę PRL. Wtedy też nie było neutralnych politycznie
i ideologicznie wydarzeń; każde posunięcie socjalistycznej władzy było
znakiem, gestem wobec ludu-narodu, krokiem na drodze ku świetlanej przyszłości,
mimo kłód rzucanych pod nogi przez szkodników, zdrajców i sabotażystów. To
w PRL pojawiła się najdoskonalsza koncepcja władzy heroicznej,
przesiąkniętej wizją powszechnego szczęścia, która wychowuje obywateli do
nowego ustroju. Ale to wszystko musi potrwać. PRL był zawsze w drodze –
jeszcze chwila, w następnej pięciolatce, tylko pokonamy trudności
i wrogów. Staramy
się, choć walka klasowa się zaostrza.
Te metody widać teraz na każdym kroku. Gdy padają pytania
o realizację kampanijnych obietnic prezydenckich i
partyjnych (np. pomoc frankowiczom czy obniżenie wieku emerytalnego), mówi się,
że są w stadium realizacji, że PiS „nigdy z nich nie zrezygnuje”, a opozycja
(„źli ludzie”) tylko mnoży trudności.
Ale trwają prace, projekty są
przygotowane. Poprzednia władza wciąż jest oskarżana o niedotrzymanie obietnic,
a PiS mówi, że ich dotrzyma, i tym ma się radykalnie różnić od poprzedników.
Wydaje się to nieprawdopodobne, ale ta socjotechnika na razie działa.
Metoda „mówienio-robienia" ma różne
zastosowania.
Na jej użytek zorganizowano
wielkie imperium przekazu, nadawania treści, szerzenia propagandy. Obok
wspierających mediów Tadeusza Rydzyka oraz treści płynących z Kościoła, od
hierarchów i proboszczów, centralne miejsce zajęły, przejęte przez PiS, media
publiczne, a zwłaszcza TVP.
TVP, mimo że jej programy informacyjne tracą widzów od momentu
ich przejęcia przez PiS, nadal zachowuje dużą moc rażenia. Około 3 min
odbiorców ogląda codziennie główny program informacyjny władzy „Wiadomości”,
ułożony według klasycznych zasad propagandowych. Nie bez przyczyny starsi
widzowie porównują dokonania „Wiadomości” do dzienników peerelowskich,
zwłaszcza z czasów stanu wojennego. Wtedy „Dziennik Telewizyjny” rozpoczynał
się z reguły od tego, co powiedziała i z kim się spotkała ostatnio władza,
potem relacja z otwarcia kolejnej fabryki lub nowej linii produkcyjnej, a
następnie zaczynały się złe wieści - z zagranicy, bo na Zachodzie kryło się
zło, przed którym polskie społeczeństwo było chronione przez monopartię i jej
rząd. Ale i tam byli „dobrzy ludzie”, komuniści, pacyfiści, „kraje
niezaangażowane”.
Teraz widać znamienne podobieństwa: w „Wiadomościach” ma
najpierw wybrzmieć prawda, że rząd ciężko pracuje dla zwykłych ludzi. Potem -
że skłócona i bezideowa opozycja bruździ (to nowość, choć w latach 70. też
czasami wspominano o „elementach antysocjalistycznych”). A na koniec - że Unia
Europejska, podburzona przez opozycję, przeszkadza, wadzi i buntuje, ale i
tam są teraz „dobrzy ludzie”, eurosceptycy oraz „kraje niezaangażowane”, jak
Węgry czy Wielka Brytania. Pseudoinformacje z offu przypominają do złudzenia
publicystykę z zaangażowanych pisowskich pism. Ważną rolę odgrywają obrazy i
komentarze, odpowiednio dobrane i wyrażające te brużdżenia i przeszkadzania.
Tworzone są w ten sposób pożądane związki frazeologiczne i wizerunkowe.
Utrudzona i prostolinijna Beata Szydło, uśmiechnięty, ale i wzruszony
prezydent, mądry i refleksyjny prezes, spocony ze zdenerwowania, z niepewną
miną Grzegorz Schetyna, niezdrowo podekscytowany Ryszard Petru, wyglądający na
wiecznie przestraszonego Kosiniak-Kamysz. Podział na olbrzymów i karłów
moralnych jest klarowny.
Kiedy pokazywano wielki marsz KOD i opozycji 7 maja w Warszawie,
tak kadrowano obraz, by nie pokazywać jego ogromu, a stwarzać wrażenie, że
ulicami stolicy maszerują jakieś luźne, chciałoby się powiedzieć po dawnemu,
„gromady agresywnych wyrostków”. W dodatku nie za bardzo rozgarnięte, na co był
widomy dowód, bo ludzie wypowiadający się do mikrofonu mówili mętnie i
niezgrabnie - przeciwnicy władzy socjalistycznej też nie mogli być za mądrzy,
bo gdyby byli, doceniliby jej wysiłki. Towarzyszył temu komunikat, że jest to w
gruncie rzeczy marsz za przyjmowaniem do Polski uchodźców. Więc zaraz potem pokazano
dramatyczne, odstręczające obrazy tychże uchodźców, szturmujących europejskie
granice, przepychających się z policją. Te metody pochodzą ze stałego zbioru
propagandowych technik. Jakie są jego składniki? - spróbujmy je trochę
uporządkować.
Nieustająca racja prezesa. Prezes Kaczyński podrzuca odpowiednio przystrojone słowa,
epitety, podpowiada, jakimi tropami ma iść aparat wykonawczy i medialny. Buduje
autorskie figury pojęciowe (choćby ostatnio finezyjny „wstępny zarys prawdy”,
jaki ma się niedługo ukazać w kwestii Smoleńska, brzmi jak gotowy tytuł
eseju), którymi żywią się później rzecznicy, publicyści. Potrafi zaskoczyć
nawet najbardziej wsłuchanych współpracowników, bo z nagła zmienia tonację.
Tak było, gdy znienacka zaprosił opozycję do dialogu w czasie wizyty
prezydenta Dudy w Ameryce. Także ostatnio, gdy zapewniał, że Polsce zależy na
obecności w Unii Europejskiej, a wszystkich zachęcających do przeprowadzenia
referendum „wyprowadzkowego” nazwał politycznymi awanturnikami. Europoseł prof. Krasnodębski musiał się mocno gimnastykować, by powiedzieć,
że on, kiedyś domagający się tego referendum, co innego tak naprawdę mówił i
miał na myśli.
Jeszcze bardziej zabawna była reakcja prorządowego portalu wPolityce.pl na niedawny sondaż pokazujący, że większość Polaków nie
chce nowej konstytucji, którą prezes Kaczyński przecież z takim zapałem
postulował w przemówieniu 2 maja. Otóż portal braci Karnowskich znalazł
wyjście: „Złe wieści dla Pawła Kukiza. Polacy sceptyczni wobec pomysłu zmiany
konstytucji”.
Wydaje się, że taka zagrywka jest szyta zbyt grubymi nićmi,
aby można ją było stosować, ale propagandyści PiS wiedzą swoje o elektoracie. Wszak niedawno jedna z działaczek tej partii
powiedziała: „Co matkę dwanaściorga dzieci obchodzi Trybunał Konstytucyjny?”.
Dlatego władza i jej medialna drużyna dostosowują komunikaty do tak
postrzeganego odbiorcy. Prezes ma więc zawsze rację, tyle że demonstruje ją od
czasu do czasu. Dlatego potrzebne są przekazy dnia, po których rozesłaniu
działacze PiS mówią wszędzie to samo.
Kadry są wszystkim.
Aparat, by tak posłusznie reagował na nakazy propagandowe, musi być
szczególnie starannie dobrany. Nie inaczej jest z frontem propagandowym PiS, a
już zwłaszcza od wygranych podwójnych wyboróww2015 r. Persony są najważniejsze,
bo to one mają dzisiaj stać na froncie i walczyć, a potem opanować media. To
jest też system nagród i kar, jakie rozdziela Jarosław Kaczyński, unikający
kontaktów z wieloma redakcjami i stacjami (co też jest odległe od europejskich
standardów), a chwalący ostentacyjnie inne, na przykład media o. Tadeusza
Rydzyka oraz „Gazetę Polską”, z imienia i nazwiska niektórych dziennikarzy. A
spośród nich wybiera osoby do kariery wprost politycznej, choćby Joannę
Lichocką czy Krzysztofa Czabańskiego.
Propagandę na co dzień uprawiają też politycy sensu
stricto, posłowie i senatorzy, ministrowie i oczywiście rzecznicy. Można
wymienić dziesiątki działaczy PiS, którzy mówią jak z jednej sztancy, a na ich
tle prawdziwe gwiazdy. Sasin i Sellin, trzy Beaty: Szydło, Kempa i Mazurek,
rzeczniczka PiS (ta od „kolesi”), marszałkowie Sejmu i Senatu, zawsze
Brudziński i Waszczykowski, Błaszczak i Ziobro
z zastępcą Jakim, gdzieś w tle Gliński, na pewno też Macierewicz. Także na
przemian hamowana i wypuszczana Krystyna Pawłowicz. Nawet Mateusz Morawiecki
coraz częściej wychodzi z roli chłodnego technokraty, jaką dano mu w obsadzie,
i staje się prostym ideologiem. To najlepszy przykład, że od propagandy PiS
żaden z jej polityków nie ucieknie, że wszyscy grają tę samą melodię, a
podziały na dobry i zły PiS nie mają ani uzasadnienia, ani sensu. Nowa władza
stanowi absolutną jedność, czego dowodem choćby kompletnie zunifikowana
propaganda.
Nawet jeśli wcześniej ktoś zdobywał jakiś kredyt sympatii
swoim miłym obyciem, jak Elżbieta Witek, szybko był wtłaczany w tryby całej
propagandowej machiny, która nie pozwala na indywidualizm i własne zdanie.
Rzecznik rządu Rafał Bochenek, choć nie może pamiętać PRL, wytłumaczył decyzję
Beaty Kempy o pracującej sobocie 4 czerwca, w dniu planowanych manifestacji
KOD, z maestrią Jerzego Urbana: to właśnie pracą społeczeństwo najlepiej uczci
rocznicę wyborów z 1989 r. To zatem kwestia nie tyle pamięci, co mentalności,
którą nasiąka się we własnym środowisku.
Inwektywy i insynuacje.
Mówi się, że Jarosław Kaczyński nie potrafi politykować bez nakręcania
konfliktu. Te nieustanne ataki mają swoje instrumenty i propagandowe chwyty,
głównie inwektywy i insynuacje. Lider PiS stosował je zawsze, jak choćby jego
najsłynniejsze: „są tacy, którzy...”. Czasami próbuje się wszystko dodać do siebie: Tuska do
komunistów, Wałęsę do KOD, świnie do koryta, wegetarian do cyklistów, uchodźców
do Kijowskiego. Chodzi o to, aby za tym nie nadążyć. Poza tym w optyce PiS nie
ma spraw, problemów, procedur, a tylko konkretni ludzie, ze swoimi
życiorysami, rodzinnymi obciążeniami, genetyczną zdradą. Za czymś i za kimś
zawsze stoi coś i ktoś. Ostatnio wypomniano przeszłość sędziom Sądu Najwyższego
(za uchwałę wspierającą TK) oraz szefowej polskiego oddziału firmy Nielsen (za
badania oglądalności, w których słabo wypadają „Wiadomości”). Nikt poza PiS nie
stosuje tej metody. Podobnie jak żadna siła polityczna w ostatnim ćwierćwieczu
poza PiS nie tworzyła tzw. ciągu technologicznego, czyli szkalującego
mechanizmu, w który zaangażowane są służby, wymiar sprawiedliwości oraz
sprzyjające media.
Straszenie. Każda
władza trochę straszy, ale PiS niemal wyłącznie. Promowanie strachu jest
głównym elementem jego propagandy. W jej repertuarze są wrogowie wewnętrzni
(KOD i opozycja, agenci wpływu, śląscy separatyści, uchodźcy, lewactwo, banki,
resortowe dzieci itd.) i zewnętrzni (Unia Europejska - mimo w niej
uczestnictwa, a zwłaszcza Niemcy, Rosja, wielka finansjera i tzw. rynki, zachodni liberalizm itp.). Straszenie ma jeden
cel: zgromadzenie „bojących się” pod skrzydłami partii-matki, która mówi, że
obroni (znowu „mówienio-robienie”). Paradoks polega na tym, że retoryka
„obrończa” jest nakierowana wyłącznie na politykę krajową, ale jej skutki mają
międzynarodowe konsekwencje i realnie nie wzmacniają, ale osłabiają pozycję
Polski, coraz bardziej wyłączają ją ze wspólnot ekonomicznych i obronnych.
Odwracanie znaczenia słów. W PRL słowem odwracającym znaczenie był przymiotnik
„socjalistyczny” i „ludowy”. Socjalistyczna sprawiedliwość, socjalistyczna
gospodarka, demokracja ludowa to były przeciwieństwa pierwotnych pojęć. PiS stosuje
podobną metodę. „Przywracanie pluralizmu w mediach publicznych” to ich
całkowite zawłaszczenie, „naprawa” Trybunału Konstytucyjnego oznacza próbę jego
unicestwienia, „demokratyzacja Sejmu” - hegemonię pisowskich marszałków, a
„eurorealizm” to w rzeczywistości głęboka antyunijność. Sama nazwa partii
PiS, biorąc pod uwagę, co to ugrupowanie robi z wymiarem sprawiedliwości,
brzmi jak żart. Może wrócić nawet dosłownie „sprawiedliwość ludowa”, jeśli
wżycie wejdzie plan powołania przy sądach specjalnych izb ludowych, które będą
weryfikować wyroki zawodowych sędziów.
Wszystkie te metody posiłkują się radykalnymi tezami, przy
użyciu słów bardzo ostrych. Hańba, zdrada, zaprzaństwo, targowica to tylko
przykłady. Takie epitety i oskarżenia tworzą natychmiast swoisty terror
moralny, spychają zaatakowanych do głębokiej defensywy. Powstaje wrażenie, że racja
jest po jednej tylko stronie, bo w jakiś sposób siła, zdecydowanie i
podniesiony głos zmieniają się w rację.
Na tym polega główna propagandowa strategia PiS: wykorzystać
strach, konformizm, budować przekonanie o miałkości i beznadziei opozycji, a więc o nieuchronności długich rządów
PiS, którym nie ma sensu się sprzeciwiać. Ma to nie tylko skłaniać sceptyków do
zmiany zdania, ale też utwierdzać zwolenników, że mają wiernie służyć i nie bać
się późniejszych rozliczeń, bo ich nie będzie. Ale popycha też do takich
deklaracji, wyrażanych coraz częściej przez internautów na różnych forach, że w
następnych wyborach oddadzą głos, kierując się tylko jednym kryterium: kto
zamierza najsurowiej i bezpardonowo rozliczyć ludzi PiS za dzisiejsze i
przyszłe ekscesy. Tak, aby już teraz nikt z tej partii nie czuł się bezpieczny
i bezkarny. Wydaje się, że ten stan rzeczy, jeśli nawet nie przecieka do zajętych
wykazywaniem lojalności funkcjonariuszy rządowych i medialnych, powoli
dochodzi do świadomości liderów PiS, w tym Jarosława Kaczyńskiego.
Wciskanie klawiszy.
Władza i opozycja zdają sobie zatem sprawę z powagi sytuacji i faktu, że
polityczna walka przechodzi w kolejne stadium, a realia IV RP sprzed dekady
zostały dawno przekroczone. Teraz jest prowadzona i nagłaśniana akcja audyt,
czyli będzie się jeszcze długo mówiło o katastrofalnej, zbankrutowanej,
złodziejskiej, korupcyjnej, bałaganiarskiej, oligarchicznej spuściźnie rządów
Platformy. Zaraz po wygranej PiS przewidywaliśmy, że przy pierwszych
trudnościach nowa władza stwierdzi, że stan państwa, jaki odziedziczyli, jest
gorszy, niż przypuszczali. Dokładnie takim określeniem posłużyła się ostatnio
szefowa Kancelarii Premiera Beata Kempa.
Propagandowe wrzutki dzieją się bez przerwy. Na marsz 7
maja - audyt, wcześniej, na spodziewany komunikat o ratingu - list ministra
Szałamachy do prezesa TK i nominacja na szefa NBP dla „umiarkowanego” Adama
Glapińskiego. Wrzuca się wątek konstytucji, tak zwane konsultacje w sprawie
„zażegnania kryzysu wokół Trybunału”, sprawę sądów. Te wszystkie tematy nie
mają samoistnego znaczenia, są tylko elementami złożonej propagandowej akcji.
To jest wciskanie odpowiednich klawiszy w odpowiednim czasie, nagłaśnianie, wyciszanie,
znowu nagłaśnianie, w zależności od ruchów opozycji. A opozycja jeszcze nie
złapała swojego rytmu.
Donald Tusk zapewne zakładał, że obywatele docenią wysiłek
modernizacyjny jego rządów, będą jakoś wdzięczni rządzącym, że wlali miliony
ton betonu na polskie drogi. Ta optyka zniekształciła Platformie społeczne
realia, bo nie uwzględniała zarówno braku szerszego rozeznania, jak i prostych
potrzeb symbolicznych. Poprzednia władza w sferze socjotechnicznej okazała się
całkowicie niewydolna, zwłaszcza kiedy zabrakło Tuska. Platforma nie
kontrolowała ideologii, bo jej nie miała, poza tym jej się nie chciało. A
czysty pragmatyzm nie jest fotogeniczny. Okazuje się - i PiS po raz kolejny to
odkrył - że inny beton się liczy, ten, który wlewa się do głów Polakom. Bo
ważna jest tylko ta rzeczywistość, która utrwala się w umysłach wyborców.
Reszta, zwłaszcza dla tej mitycznej „matki dwanaściorga dzieci”, tak naprawdę
nie ma żadnego znaczenia. Czy się robi, czy się mówi...
Tyle że PiS w lekceważeniu inteligencji odbiorców może przesadzić.
Propaganda tej partii jest tyleż skuteczna, co prostacka. Bazuje na tym co złe,
małe, niesympatyczne, egoistyczne. Eksploruje zawiść, podejrzliwość,
nieufność, wsobność, umysłowe lenistwo i schematy. Ta swojska, „nieinteresująca
się Trybunałem” publiczność, na którą postawiła w propagandzie nowa władza,
zapewne istnieje, ale w każdej chwili może poczuć się obrażona tym, jak się ją
traktuje. Prymitywizm przekazu serwowanego przez formację rządzącą,
przekonanie, że pieniądze rozdawane z kasy państwa i grubo szyte manipulacje
zastąpią szersze refleksje, jest balansowaniem na cienkiej linie. Nagle, nawet
w ciągu kilku tygodni, wiele może się zmienić, sympatie mogą odpłynąć,
życzliwość przeistoczy się w nienawiść.
W PiS o tym wiedzą. To z tego powodu konflikt jest tak bardzo
brutalny. PiS wie, że musi utrzymać władzę za wszelką cenę, bo tym razem
litości dla nich nie będzie. Dlatego propaganda władzy jest de facto propagandą
stanu wyjątkowego, rewolucji. Wtedy nie obowiązują normalne kryteria wstydu,
obciachu, śmieszności, przyzwoitości. Za dużo jest do stracenia. To jest gra o
wszystko.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz