Za
biurkiem siedzi gruby facet z cygarem w ustach i kieliszkiem Jagermeistera w
dłoni. Na imię najpewniej ma Hans i jest właścicielem większości
polskich mediów. Dzięki nim zza swojego biurka w Berlinie opluwa
„dobrą zmianę”. Tak to widzi prawica... A jak jest naprawdę?
Prawicowi politycy i dziennikarze straszą Niemcem - że ma wpływać na
linię programową większości mediów. Czyli zniemcza Polaków. To, że nasi
sąsiedzi są właścicielami dużej części gazet, portali internetowych czy stacji
radiowych jest, niestety, prawdą. Ale doszukiwanie się jakiegoś spisku czy
tworzenia proniemieckiej polityki to kompletna bzdura. Bracia Karnowscy z
tygodnika „W Sieci” oraz portalu Wpolityce.pl posunęli się do
stwierdzenia, że „niemiecki właściciel nie pozwoli, aby w prasie wydawanej w
Polsce pojawiały się teksty niezgodne z linią polityczną Berlina”. Czy aby na
pewno? Czy istnieje jakaś „linia polityczna Berlina”? Analogicznie - czy
istnieje „linia polityczna Warszawy”? Czy jakikolwiek rząd w Polsce ma łatwy
wpływ na polskich prywatnych wydawców? Wiadomo, że ma bardzo niewielki. Zatem
skąd wiadomo, że Berlin manipuluje mediami niemieckimi? I to na dodatek w
Polsce!
Ale jeśli - jakimś cudem - naprawdę istnieje „linia polityczna
Berlina”, to liczni publicyści zarówno tygodnika „W Sieci”, jak i innych
prawicowych bulwarówek ją właśnie reprezentowali, gdyż pracowali „u Niemca”.
Dopóki zgadzały się pieniądze, to żaden z nich nawet nie zająknął się o jakimś
okropnym procederze oddziaływania na Polskę zza Odry.
Najgłośniej ostatnio krzyczy nieco zapomniany Mariusz „Max” Kolonko. W swoim kanale
na YouTube przekonuje, że Polska jest zniewolona przez niemiecki
kapitał. Ten zaś może kupić każdego dziennikarza, który za pieniądze napisze
wszystko, co chcą usłyszeć. Kolonko mieniący się niezależnym dziennikarzem
dotąd przez wiele lat pracował dla Niemców. Był publicystą „Focus Historia”
(wydawnictwo Gruner+Jahr Polska) i tygodnika „Newsweek” (Ringier Axel Springer). W 2008 roku był twarzą kampanii reklamowej
„Angielski na Maxa” w telewizji, radiu, Internecie. Także w wydawnictwach Axel Springer Polska: „Newsweek”, „Forbes”, „Dziennik”, „Fakt”,
„Auto Świat”, „TV Kultura” i „Przegląd Sportowy”. Z kolei w 2012 roku
komentował dla portalu Onet.pl (Axel Springer) wybory
prezydenckie w USA. Swoją kampanię nienawiści zaczął Kolonko dopiero wtedy,
kiedy stracił dochody w tych tytułach. Obecnie poza komentowaniem w Internecie
bieżących wydarzeń zajmuje się sprzedażą tureckich i perskich, a więc muzułmańskich
(?!) dywanów. Rzeka jadu wylana w ostatnim czasie przez Kolonkę na muzułmanów
z biznesem jakoś się nie kłóci. Jeśli pieniądz się zgadza, to mu nie śmierdzi.
Kolejnym zaciekłym obrońcą polskości w mediach jest prawicowy
dziennikarz Rafał Ziemkiewicz. Zdarzyło mu się pisać dla niemieckiego
Onetu i „Newsweeka”, ale to już przeszłość. Teraz „niepokorny” pismak
publikuje m.in. na portalu Interia.pl należącym do niemieckiego
przedsiębiorstwa Heinrich Bauer Verlag Kommanditgesellschaft z Hamburga.
Jego kolega po prawicowych fachu Cezary Gmyz pracował w „Dzienniku
Polska-Europa-Świat” będącym własnością Axel Springer.
Miał również krótki epizod w Onecie. Swoją karierę za niemieckie pieniądze
budował także Łukasz Warzecha (na zdjęciu). Przez dekadę publikował w
„Fakcie” (Axel Springer). Napisał kilka książek, a dwie z nich, w tym
„Całą prawdę o Smoleńsku. Nowe fakty” także wydało to niemieckie wydawnictwo.
Jarosław Kaczyński, guru wspomnianych wyżej dziennikarzy, również jest
zagorzałym krytykiem niemieckiego kapitału w polskich mediach. W 2008 roku
publicznie skrytykował radio RMF FM właśnie za zachodniego inwestora. Jednak
rok wcześniej prezes nie widział nic zdrożnego w tym, aby spotkać się z Mathiasem
Dopfnerem, prezesem Axel Springer. Obaj panowie zjedli kolację
w rządowej posiadłości przy ul. Parkowej w Warszawie. Ówczesny rzecznik rządu Jan
Dziedziczak potwierdził, że takie spotkanie miało miejsce. Kaczyński opowiadał
Dopfnerowi, że Polska jest... „otwarta na inwestycje zagraniczne”. Dzień
później prezes zjawił się w redakcji „Faktu” i wziął udział w debacie z Donaldem
Tuskiem.
Znienawidzony przez PiS i poddanych mu dziennikarzy „Newsweek” wbrew
obiegowej opinii wcale nie pojawił się na naszym rynku wskutek niemieckiego
spisku. Wydawnictwo Axel
Springer w
ogóle nie planowało wydawania tego tytułu nad Wisłą. Dopiero Tomasz
Wróblewski (obecnie naczelny pro-PiS-owskiego „Wprost”) wyprosił to u Wiesława
Podkańskiego, honorowego prezesa Springera.
Dziennikarze i politycy, którzy przez lata budowali niemieckie media w
Polsce postanowili wypowiedzieć im wojnę. Starcie ma się odbyć dopiero teraz,
bowiem strumień euro znad Renu przestał trafiać na „niepokorne” konta bankowe.
Jeszcze w tym roku PiS planuje debatę w sprawie repolonizacji mediów. „W tej
kwestii będziemy zachowywać się dokładnie tak, jak Niemcy wobec obcych
koncernów, które działają na terenie ich kraju” - grzmi posłanka PiS Barbara
Bubula. „U naszych zachodnich sąsiadów dokładniej bada się rynki właściwe.
W ustawie o ochronie konkurencji i konsumentów znajduje się ostrzejszy wymóg
dotyczący stanu własności, który pozwala na uznanie, że nastąpiło przekroczenie
zasad konkurencyjności” - dodaje. PiS planuje zmniejszenie dozwolonego udziału
obcego kapitału w środkach masowego przekazu. Pomysł nie jest zły, ale czy
intencje to wyłącznie ratunek dla polskich mediów? Będąc u władzy Kaczyński nie
zrobił nic, chociaż już raz miał szansę, żeby je zrepolonizować. Nie robił
tego, bo nie był przez nie specjalnie krytykowany. Wówczas na przykład „Fakt”
był w rękach przychylnych prezesowi dziennikarzy i problemu nie było.
Doskonałym przykładem takiej PiS-owskiej pielęgnacji „obcych” jest „Gość
Niedzielny” ze sprzedażą średnio 136 tys. egzemplarzy tygodniowo (najwięcej
ze wszystkich tygodników). Wydaje go Kuria Metropolitalna w Katowicach - podlegająca
bezpośrednio Watykanowi, a więc obcemu kapitałowi. To nie wszystko. Redaktorem
naczelnym „Gościa” jest ksiądz Marek Gancarczyk, a to już kuriozum. Bo
o ile niektóre polskie gazety mają wprawdzie
niemieckich właścicieli, to jednak ich naczelni są obywatelami Polski. W
przypadku katolickiego pisma za wydanie, treść o dobór artykułów odpowiada katolicki ksiądz, czyli
bezpośredni funkcjonariusz instytucji mającej siedzibę w Watykanie. Od niej
zależy nie tylko pensja Gancarczyka, ale podobno nawet jego wieczne zbawienie.
To samo dotyczy innych katolickich tytułów, co jakoś nie razi PiS-u. Ani nie
krępuje go poparcie udzielane z ich strony, najgorliwsze bodaj ze strony
tygodnika „Niedziela” (właściciel - kuria częstochowska, czyli też Watykan).
Obecne działania PiS wyglądają zatem na chęć przywrócenia etatów
„niepokornym” w prywatnych mediach, a nie promocję polskiego kapitału. A to
żadna repolonizacja gazet, radia i telewizji, lecz zwykły skok PiSmaków na
kasę.
Łukasz Lipiński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz