czwartek, 26 maja 2016

Pierwsza dama prezesa






Powiedzieć, że Janina Goss jest dziś ważną postacią w PiS, to zdecydowanie za mało. Jeśli chodzi o realną władzę i wpływ na Jarosława Kaczyńskiego, to ta 74-latka nie ma dziś sobie równych.

W rozmowach o niej padają stwierdzenia: apodyktycz­na, demoniczna zielarka, nieufna, konfliktowa, szamanka, nawet „wiedź­ma”, ale jak zastrzega partyjny kolega, to od słowa „wiedzieć”. Na co dzień żyje poza głównym nurtem politycznego i par­tyjnego życia. Ale „wiedźma” wie więcej niż inni i pierwsza poznaje plany prezesa PiS. I choć ma niejasną pozycję w partyjnej społeczności, to darzona jest wielkim sza­cunkiem. Jego źródła szukać trzeba w re­lacjach z najpotężniejszą siłą, z prezesem, zwłaszcza po śmierci Jadwigi Kaczyńskiej, jego matki. - Rzeczywiście ta wiedźma do niej pasuje, a dołożyć trzeba jeszcze to, że w stosunku do wiedźmy wszyscy zacho­wują rezerwę, dystans i lęk. Tak dokładnie jest z Janiną Goss - mówi osoba z bliskiego otoczenia Jarosława Kaczyńskiego. - Proszę też zobaczyć, jak ona się nosi – spostrzega nasz rozmówca. Rozwichrzone włosy, o wypłowiałym rudym kolorze, odziana w długie szaty i wydziergane na drutach swetry, a zimą naturalne futra do kostek. Choć naprawia u szewca schodzone buty, to na ulubione perfumy potrafi wydać kil­kaset złotych. Taka ekstrawagancja. Z za­miłowana zielarka; już do legendy przeszły jej mikstury na wszelkie dolegliwości.
   Jadwidze Kaczyńskiej przywoziła lecz­nicze zioła i domowe konfitury. A prezesowi PiS suszone kasztany, które miały neutralizować negatywne promie­niowanie wokół niego. Kaczyński przy­myka oko na te dziwactwa, bo ma swoje ważne powody. Poznali się w dzieciństwie, kiedy Bracia zostali obsadzeni w filmowej roli „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Jadwiga Kaczyńska zatrzymała się wtedy w łódzkim mieszkaniu Goss. - Dla Ja­rosława i Lecha całe dzieciństwo urosło do rangi mitycznej opowieści. Wszystko, co się wtedy działo, ludzie, których spotka­li, a przede wszystkim ci, którzy byli ważni dla ich matki, stawali się częścią pięknej legendy- opowiada współpracownik bra­ci Kaczyńskich. Janina Goss jest postacią z tej opowieści.

   Janka trwa
   To było gdzieś w połowie lat 90., na po­siedzeniu zarządu łódzkiego Porozumie­nia Centrum. Po kilku godzinach debato­wania nad jakąś uchwałą, bo wtedy jeszcze się coś wspólnie ustalało, wreszcie została przegłosowana. - Wtedy wpadła do sali Ja­nina Goss, krzycząc, co myśmy najlepsze­go wymyślili. Rzuciła, że zaraz zadzwoni do pani Kaczyńskiej i wszystko naprostuje - wspomina działacz PC. Potem zadzwonił telefon z centrali PC w Warszawie i uchwa­ła została anulowana.
   Choć nie pamiętają Janiny Goss z cza­sów podziemia, burzliwej Solidarności i stanu wojennego, to wszyscy mówią, że od początku lat 90. była przy Jarosła­wie. Mniej przy Lechu, bo brat miał swoją Marylkę, a Janina była dla tej pary zbyt szorstka na przyjaźń. W miesięczniku „Na ziemi Zgierskiej” sprzed 20 lat znaj­dujemy wzmiankę o wyborach prezesa PC ziemi łódzkiej. „Henryk Tomczak, zo­stał prezesem partii na 3 lata, zostawiając w pobitym polu jedynego kontrkandydata, Janinę Goss”. Za to ona Jarosława nigdy nie zostawiła w pobitym polu. - PC było rozdyskutowane i targane konfliktami. Jeśli dziś miałbym wręczać medal za lojalność wobec Braci, to Janina nie ma konkurencji - mówi Tomczak, który w tym czasie sam odszedł z PC. Wykazała się, kiedy Jarosław Kaczyński chciał pozbyć się dwóch łódz­kich działaczy. Większość się za nimi ujęła i odeszli, a Goss została. Stanęła na czele lokalnej komórki PC, a dokładniej na czele kilkunastu działaczy.
   Tabliczkę „Zarząd Regionu PC” przybiła do drzwi swojego mieszkania. Ukuto na­wet powiedzenie, że w tamtejszym PC zo­stał sztandar i Janka. - Jest wierna ideałom, ale dawała też dowody swojej lojalności w przyziemnych sprawach. Jak choćby to, że płaciła czynsz za siedzibę, bo ze składek nie starczało, a nie żądała nic w zamian - opowiada Czesław Telatycki, przez pra­wie dwie dekady bliski współpracownik
Goss, dziś już poza PiS. Nie trzeba więcej, by zrozumieć, dlaczego Jarosław Kaczyński wymienił ją w wydanej dziesięć lat temu książce „O dwóch takich...” wśród creme de la creme partyjnych, najwierniejszych. „Nie zawiodłem się na Adamie Lipińskim, Ludwiku Dornie, Przemku Gosiewskim, Danucie i Leonardzie Krasulskich, Janinie Goss i Jolancie Szczypińskiej”.
   Dziś Dorn jedną nogą jest w PO, Go­siewski zginął w katastrofie smoleńskiej; o Jolancie Szczypińskiej w kolejnej książ­ce wspomni Kaczyński, że ona złapała się na opowieść mediów o rzekomym love sto­ry. „Umocniła swoją pozycję jako »narzeczona« premiera czy później prezesa”. Tyle i tylko tyle. - Janka politykę traktuje bardzo osobiście. Mówiła wiele razy, że nigdy nie wybacza politycznej zdrady, po prostu jej nie rozumie - mówi Leonard Krasulski, el­bląski poseł PiS. Z tego wąskiego grona bo­haterów prezesa tylko Goss nie zajmowała żadnych formalnych politycznych pozycji. Lipiński to wiceprezes, Krasulski - członek wąskiego Komitetu Politycznego, Szczy­pińska - wciąż posłanka.
   Kiedy PC przeistaczało się w PiS, Goss przeszła na zawodową emeryturę. Liczy­ła się już tylko praca dla Kaczyńskiego. Skończyła prawo na łódzkim uniwersy­tecie. Przez 12 lat była radcą prawnym w Wojewódzkim Inspektoracie Ochrony Środowiska i równolegle członkiem Sa­morządowego Kolegium Odwoławczego w Łodzi, w Społem, Banku Gospodarki Żywnościowej, na umowy-zlecenia dora­dzała czasami samorządowcom PiS.
   Opinie o jej prawniczej sprawności są podzielone. Jedni mówią, że świetnie orientuje się w papierach, inni nie do­strzegli w niej radcowskiej lotności. - Jest tradycjonalistką, nosi pod pachą segre­gatory z papierami i ustawami. Podejście do prawa ewoluuje, są różne wykładnie, w których ona się gubi-mówi osoba, która przez wiele lat z nią współpracowała. Ale nikt z naszych licznych rozmówców nie powie, że pani Janina gubi się w partyjnej sieci zależności. Wszak nie bez powodu łodzianie związani z PiS mówią o niej Tekla. Przypomina im bowiem tę mało sympa­tyczną pajęczycę z bajki. Formalnie jest dziś tylko skarbniczką łódzkiego PiS, ale wszyscy wiedzą, że Tekla rządzi w Łodzi.
   To miasto nie dorobiło się swojego posła w PiS. Krosno ma Kuchcińskiego, Radom Suskiego, Lublin Elżbietę Kruk, a w Ło­dzi zawsze spadochroniarze. Od kilku miesięcy pełnomocnictwa prezesa (for­malne!) ma sejmowa debiutantka Beata Mateusiak-Pielucha. Dodajmy - miesz­kanka oddalonego od Łodzi Pajęczna, bez prawa jazdy. Marcin Mastalerek miał ambicje być prawdziwym szefem struktur.
- Janina chciała go sobie podporządkować przez „ usynowienie”, ale nie dał się -mówi znajomy Mastalerka. - Jego strata, bo z li­sty wyborczej Marcin został eksportowany do Orlenu. Ani Antoni Macierewicz, ani Witold Waszczykowski, ani Piotr Gliński - to też posłowie z łódzkiego - nie mają tu tyle do powiedzenia co Goss. Gliński, dziś wicepremier, przekonał się o tym dość spektakularnie. Przyjechał w kampanii do miasta spotkać się z ważną kościelną personą. Poprosił o klucz do siedziby PiS, ale dowiedział się, że pani Goss nie kazała wydawać, bo profesor nie opłacił składek.
   Joanna Kluzik-Rostkowska była łódzkim spadochroniarzem PiS w 2007 r.: - Do po­mocy w kampanii zaprosiłam lokalną, sprawną działaczkę PiS. Po kilku dniach zadzwonił do mnie sam Jarosław Kaczyń­ski, wtedy, przypomnę, premier, i poprosił, abym z nią nie współpracowała, bo Janina Goss go o to poprosiła. One nie przepada­ły za sobą. Byłam szczerze zadziwiona, że pani Goss zawraca prezesowi głowę takimi sprawami. Dodaje, że nie uległa w tej sprawie, ale poczuła, ile znaczy Ja­nina Goss. Decyduje o listach sejmowych i samorządowych, kandydatach do obsa­dzenia stanowisk, kto wchodzi, a kto prze­padnie na zawsze.

   Goss podnosi głos
   Współpraca z nią do łatwych nie należy. Nie jest wylewna i rozmowna.-Pani Jani­na, gdy nie chce odpowiadać na zadawane jej pytanie, mówi: nie pana interes. I to do­tyczyło wszystkich, bez wyjątków. Gardzi karierowiczami - opowiada Czesław Tela­tycki. - Gdy w dniu jej imienin ustawiała się kolejka pochlebców, to przyjmowała ich w sposób dość chłodny. Jeden z nich wręczył jej ogromny bukiet kwiatów. Zaraz po jego wyjściu nakazała asystentowi wyrzucić te kwiaty do kosza.
   W każdy czwartek partyjny kierowca wiezie ją do Łodzi, bo w piątki przyjmuje w biurze partii. Czasami zorganizuje ja­kieś zebranie, rozsiada się za stołem pre­zydialnym i czasami pozwala komuś dojść do głosu. -Ale nie jest cierpliwym słucha­czem. Przerywa i mówi, że ona to lepiej opowie. A z tych partyjnych posiedzeń nie uświadczy się żadnego protokołu- opowia­da lokalny działacz.
   Słuchając opinii o Janinie Goss, nie można się oderwać od skojarzeń z sa­mym Jarosławem Kaczyńskim. Mówią - niej: lubi sączyć, insynuuje, praktykuje strategię „wiem, ale nie powiem”, tworzy dziwny klimat wokół różnych osób, kreuje konflikty, zawsze ktoś albo coś za czymś stoi. Sprawnie przejęła od Kaczyńskiego technologię sprawowania władzy. - Trzy­ma wszystkich w niepewności, konfliktuje - blokuje. Nie sposób się z nią porozumieć, negocjować, bo na koniec powie „pan pre­zes polecił przekazać, pan prezes sobie ży­czy” - opowiada jeden z działaczy PiS.
   Posłowie już się przyzwyczaili, że na waż­nych spotkaniach przy Nowogrodzkiej Goss prawie nigdy nie zabiera głosu. – Ale o jej ważności świadczy to, że zaraz po ogól­nych naradach zamyka się z prezesem w gabinecie i ustalają swoje. Czasami się pokłócą, a ona wtedy, chyba jak nikt inny i nigdy, podnosi głos na prezesa - relacjo­nuje członek Rady Politycznej PiS. Ale ni­gdy w obecności osób trzecich nie mówi o nim per Jarek, choć przecież są po imie­niu. Kaczyński obsadził ją w funkcjonalnej roli: wymusza na ludziach antyszambrowanie, wystawanie w kolejkach do niego, proszenie i stawia go w roli rozjemcy, osta­tecznej wyroczni. Z własnego wyboru nie robi partyjnej, sformalizowanej kariery bo przy jej zadaniach to błahostka. Goss zajmuje się bazą, ma władzę na odcinku kontroli kapitałowo-finansowej.

   Uzdrowicielka
   Gdy gdzieś zaistnieje potrzeba uzdro­wienia, Janina Goss wychodzi z ukrycia. Kiedy PiS po raz pierwszy przejmowało władzę, Kaczyński powierzył jej misję w mediach publicznych. Ale bynajmniej nie misję publiczną, zresztą nigdy nie mia­ła specjalnego serca do mediów. „Jadę zro­bić porządek w Warszawie ” - miała rzucić do łódzkich działaczy. Została członkiem rady nadzorczej TVP i na jej wniosek bły­skawicznie odwołano Bronisława Wildsteina. Poszło o to, że chciał robić telewizję zbyt mało nastawioną na promowanie partii, co braciom Kaczyńskim się nie spodobało. Najpierw zastąpiła Wildsteina partyjnym działaczem, przyjacielem Lecha i Jarosława, zmarłym właśnie An­drzejem Urbańskim, a potem w nagro­dę awansowała na przewodniczącą rady nadzorczej TVP Z Urbańskim spotykała się na kawie, przy której omawiali plany pro­gramowe, zwolnienia i listy kandydatów do telewizyjnej roboty.
   Kiedy minister skarbu, już z PO, w try­bie nagłym wygasił kadencję rady TVP, to w ramach koalicji medialnej PiS-SLD Ja­nina Goss przeszła do rady Polskiego Ra­dia. Została w niej do 2011 r., rok później weszła do zarządu spółki Srebrna. Spółka przejęła w latach 90. dwa warszawskie biu­rowce po Fundacji Prasowej Solidarność. To takie zaplecze finansowe wiernych kompanów Kaczyńskiego, które pozwoliło im przetrwać chude lata. Cały zarząd i rada nadzorcza Srebrnej to zaufani ludzie pre­zesa, w tym asystent, kierowca, żona Ada­ma Lipińskiego i niezastąpiona sekretarka pani Basia.
   W sierpniu 2012 r. spółka Geranium (za­leżna od Srebrnej) przejmuje pakiet kon­trolny w spółce wydającej „Gazetę Polską Codziennie”. Spółkę ochrzciła Goss - ge­ranium to zioło o właściwościach przeciwwirusowych i odkażających. - Chodzi­ło o odkażenie„GPC”z ambicji Sakiewicza i  znalezienie platformy do promocji PiS. Daliśmy pieniądze, ale w zamian Jarosław zdecydował, że prezesem spółki wydają­cej gazetę ma zostać Janina Goss. Tomasz Sakiewicz pozostał tylko na stanowisku naczelnego „GPC", bo Jarosław bał się, że na pieniądzach PiS wyrośnie mu jakiś lider prawicy -mówi osoba znająca kulisy przejęcia „GPC”.
   Nie bawiła się w dyplomację, zwalnia­ła, ograniczała wydatki, obniżała pensje. Ale jak mówią w PiS, popłynęła za dale­ko. Akurat tego dnia, kiedy dziennikarze „GPC” zrobili prowokację wobec sędziego gdańskiego w związku z aferą Amber Gold, dziennika nigdzie nie było w kioskach. Goss zerwała umowę z firmą Rejtan (był z nią związany teść Sakiewicza), która kolportowała gazetę. Nawet wielcy zwo­lennicy PiS, jakich w „GPC” nie brakuje, nie mogli zdzierżyć rządów Goss. Odeszła po dwóch miesiącach, ale nie żeby w at­mosferze skandalu czy z odium utraty za­ufania prezesa PiS. Nic z tych rzeczy.
   Pod koniec lutego minister skarbu wy­mieniał ludzi w Polskiej Grupie Energe­tycznej. Do rady nadzorczej strategicznej spółki PGE (prawie 30 mld zł dochodu rocznie, 40 tys. zatrudnionych) wchodzi Janina Goss. Tak jak wcześniej nie miała do­świadczenia w zarządzaniu mediami, tak o energetyce też nie ma pojęcia. To nagro­da w postaci wysokiej pensji za lojalność? -Ależ skąd! To sygnał dla tych, którzy tam rządzą, że prezes ma oko na to, co się tam dzieje. PGE to ogromna kasa, a przy pani Janinie nikt tam kasy na lewo nie zarobi - mówi nasz dobrze zorientowany infor­mator. Szczególnie że PGE będzie budować
elektrownię atomową. Bo pani Janina w ta­kich wypadkach nie bawi się w dyplomację.
   W ogóle dyplomacja nie jest jej najmoc­niejszą stroną. - Ona nie wchodzi w relacje przyjacielskie, jak ktoś się do niej mizdrzy, to mu nie zaufa. Myślę, że jej prawdziwym, chyba jedynym przyjacielem jest Jarosław Kaczyński - mówi Leonard Krasulski. Jani­na nie lubi ludzi. - Wielokrotnie mówiła, że większość to głupcy. Ona jest inteligent­na, ma bardzo analityczny umysł, dosłow­nie „rozbiera” człowieka po półgodzinnej rozmowie - opowiada Telatycki.

   Opiekunka wpływa
   Do operatora TVN, który podbiegł do niej z kamerą, rzuciła: „Niedługo się przewróci głupiec”. Z dziennikarzami nie rozmawia. Kiedy w 2007 r. reporterka „Gazety Wyborczej” poszła na jej dyżur do łódzkiej siedziby PiS, natychmiast po­kazała jej drzwi. Jej współpracownicy mó­wią, że z podziwem wyraża się tylko o in­telekcie i charyzmie Jarosława. Partyjny aktyw to dla niej, w większości, też głupcy. Sama bardzo dużo czyta, chodzi do teatru. Często bywała u krytyka filmowego Zyg­munta Kałużyńskiego. Czasami chwali się tą przyjaźnią. Kiedy na warszawskim Tor- warze Kaczyński ogłasza, że Szydło będzie premierem, ona nie podrywa się z krzesła jak inni, nie bije braw. To nie jest też typ katolickiej fundamentalistki, choć w rocz­nice katastrofy smoleńskiej stoi w archika­tedrze obok prezesa.
   Inny nasz rozmówca zwraca uwagę, że Goss jest do Kaczyńskiego bardzo po­dobna. Nie prowadzi samochodu, pienią­dze do partyjnej kasy chętniej przyjmuje do ręki niż na konto bankowe. Goss nie ma dzieci, nie miała też męża. Opowiadała kiedyś dobremu znajomemu o jakiejś nie­szczęśliwej miłości z młodości. Miał być ślub, ale nic z niego nie wyszło. Pozostała samotna. Dość dobrze żyje ze swoim bra­tem. -Nie kupuje ubrań bez konieczności, mieszka wM-3 w zwyczajnym wieżowcu i w zasadzie nie zmienia mebli - opowia­da Telatycki. Goss lubi pisać na maszynie, a telefonu komórkowego zaczęła używać dopiero, gdy została szefową rady TVP, bo musiała.
   Po śmierci Lecha to Janina Goss stała się największym wsparciem Jarosława, opiekunką rodziny, jeszcze większą przyjaciółką żoliborskiego domu. Dowoziła zioła na poprawę zdrowia Jadwigi Kaczyńskiej i, jak ujawniła POLITYKA, to od niej Jaro­sław Kaczyński pożyczył pieniądze na le­czenie matki. Z 200 tys. do spłaty pozostało jeszcze 80 tys. zł. Mówi ważny polityk PiS: - To ona po śmierci Jadwigi najmocniej wpływa dziś na nastroje, decyzje i nasta­wienie do świata prezesa Kaczyńskiego.
Anna Dąbrowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz