wtorek, 17 maja 2016

Wojsko prezesa



Kiedy prezes wchodzi na salę, należy wstać i okazać szacunek. Dla ludzi, którzy do Sejmu weszli prosto z marszów smoleńskich, Kaczyński jest półbogiem, którego kiedyś widywali tylko w telewizji, a dziś mogą go otoczyć wianuszkiem i śmiać się z jego żartów

Michał Krzymowski

Początek posiedzenia Sej­mu. Na salę wchodzi spóź­niony Jarosław Kaczyński. Pierwszy zauważa go po­seł PiS Piotr Pyzik - staje na baczność. Po nim unoszą się kolejni. Na następnym posiedzeniu sytuacja się po­wtarza: gdy prezes staje w drzwiach z ku­luarów, poseł Pyzik podrywa się z miejsca.
   - Pan też wstaje, gdy Jarosław Kaczyń­ski wchodzi na salę? - pytam wicesze­fa klubu PiS Marka Suskiego. Siedzimy w jego sejmowym gabinecie.
   -  Jak pan to napisze, to niektórzy będą się śmiać, ale przecież nie będę kłamać. Oczywiście, że wstaję. Jak zjawia się do­wódca, to wojsko mu salutuje. Nie wi­dzę w tym nic dziwnego. Zresztą kultura chyba tego wymaga. Gdy do pomieszcze­nia wchodzi osoba starsza lub kobieta, to mężczyzna powinien wstać.
   - Ale jak na salę wchodzi p ani premier, to posłowie PiS tak się nie podrywają - zauważam.
   Poseł zastanawia się dłuższą chwilę.
   - Czasem chyba wstajemy - mówi bez przekonania. - A jak na galerii pojawia się prezydent, są nawet brawa. To pierw­sza osoba w państwie.
   - A Jarosław Kaczyński to która osoba?
   - Też pierwsza. W partii.


POSEŁ MA DZIURĘ W BUCIE
Wśród posłów PiS Piotr Pyzik to postać emblematyczna. Na ostat­niej miesięcznicy smoleńskiej maszero­wał w pierwszym rzędzie, noga w nogę z Jarosławem Kaczyńskim, Antonim Macierewiczem i posłanką Anną Krup­ką, byłą makijażystką z Nowogrodzkiej. Należy do najwierniejszych ludzi pre­zesa. W latach 90. działał w Porozumie­niu Centrum, a po powstaniu Prawa i Sprawiedliwości otrzymał etat w par­tii. W 2011 r. Kaczyński umieścił go na pierwszym miejscu listy w Gliwicach. Gdy wieloletni parlamentarzysta Jerzy Polaczek zapytał na posiedzeniu komite­tu politycznego, kim jest ten Pyzik, pre­zes poprawił go z niesmakiem: - Generał brygady Piotr Pyzik.
   Marek Suski ciągnie militarne parale­le: - Równie dobrzeją mógłbym spytać, kim jest Jerzy Polaczek, bo Piotra znam znacznie dłużej. Choć gdyby mnie pan spytał, to powiedziałbym, że poseł Pyzik to jeszcze pułkownik, nie generał.
   Posługiwanie się wojskowymi stop­niami w PiS ma już tradycję. Jarosław Kaczyński w wywiadach wspominał, że jeszcze jako dziecko, bawiąc się w wojnę, był hetmanem. A w jednym z niedawnych wystąpień nazwał Antoniego Maciere­wicza generałem. Również dyscyplina panująca w szeregach PiS przypomina wojskowy dryl: frekwencja podczas sej­mowych głosowań jest tak dobra, że jak dotąd żaden z posłów nie został ukara­ny finansowo. Zasady są jednak surowe i obowiązują wszystkich. Paradoksal­nie pierwszym, który dostanie naganę, może być Piotr Pyzik, bo podczas głoso­wania w sprawie wyboru kandydata PiS do Trybunału Konstytucyjnego wyszedł do toalety i nie wrócił na czas.
   Klub parlamentarny PiS liczy 234 po­słów, z czego 95 stanowią sejmowi no­wicjusze. Parlamentarzyści, którzy zasiadają na Wiejskiej od kilku kaden­cji, twierdzą, że prezes celowo wprowa­dził na listy tylu nowych, bo debiutanci z zasady są bardziej lojalni. Nie spiskują, mają w sobie więcej ideologicznego żaru, a dla wielu wejście do Sejmu jest awan­sem społecznym i finansowym.
   - Bawią mnie spekulacje, czy w PiS dojdzie do rozłamu. Kto miałby go zor­ganizować: poseł, który kilka miesię­cy temu uczył w szkole polskiego, były urzędnik starostwa, pracownik socjal­ny czy dawny związkowiec z wodocią­gów? - mówi jeden ze starszych posłów.
- To ludzie, którzy do Sejmu weszli pro­sto z marszów smoleńskich. Sejm to dla nich duża sprawa. Nagle przesied­li się do pendolino, 9 tysięcy co miesiąc zaczęło im wpływać na konto, dosta­ją zwrot za benzynę. Dla nich Jarosław jest półbogiem, którego kiedyś widywali w telewizji i na wiecach, a dziś mogą po­dejść do niego w przerwie obrad, stanąć w wianuszku i wraz z innymi śmiać się z jego żartów.
   Inny dodaje: - Podczas inauguracji ka­dencji jeden z debiutantów zwrócił moją uwagę skromnym strojem. W bucie miał dziurę grubości palca. Dziś ma nowe pantofle i droższy garnitur, już nie z bazarku. Inny niedawno opuścił dwa posie­dzenia Sejmu. W klubie rozeszło się, że robi sobie zęby, bo chce się rozejrzeć za kobietą. Z powrotem pojawił się kilka ty­godni temu. Patrzę, a on siedzi na sali ob­rad, jeździ palcem po nowym uzębieniu i sam się do siebie uśmiecha.

SIKORSKI ZAJADA OŚMIORNICZKI
Jednym z narzędzi służących do utrzymywania dyscypliny w partyj­nych szeregach są tak zwane briefy - powszechnie nazywane przekazami dnia. To teksty, którymi posłowie mu­szą się posługiwać podczas występów w radiu i telewizji.
   Briefy płyną kilka razy dziennie z biu­ra prasowego klubu wprost na służbowe iPady posłów. Dzięki nim parlamenta­rzyści wiedzą, co mówić, by poruszać się z głównym nurtem partyjnego przeka­zu. Zasada jest prosta: kto wiernie trzy­ma się briefów, ten jest wyznaczany do kolejnych występów. Kto mówi od siebie - wypada z medialnej karuzeli.
   Członek władz partii: - Jeśli ktoś nie trzyma się przekazów, najpierw dosta­je telefon ostrzegawczy z prasowego. W przypadku dalszej niesubordynacji jest zakaz medialny, a w skrajnych sytu­acjach do delikwenta dzwoni z uwaga­mi sam prezes. W poprzedniej kadencji przerabialiśmy wszystkie etapy. Zakaz medialny przez pewien czas miał na przykład Witold Waszczykowski, któ­ry na dźwięk nazwiska Radosława Si­korskiego dostawał piany i zapominał o przekazach. W tej kadencji posłowie są
bardziej karni, jeszcze wobec nikogo nie stosowaliśmy zakazu.
   Jeden z posłów: - Kto w partii najwier­niej stosuje briefy? Ci, którzy występu­ją w mediach: Jacek Sasin, Jan Maria Jackowski i Jadwiga Wiśniewska. Był czas, że Jadzia żywcem jechała teksta­mi z przekazów. Co poszła do mediów, to powtarzała, że politycy Platformy zaja­dają w Sowie ośmiorniczki.
   Ośmiorniczki to rzeczywiście stały punkt przekazów dnia. Pojawiają się za każdym razem, gdy w mediach wraca na­zwisko któregoś z nagranych polityków. Gdy 27 kwietnia byli prezydenci i zna­ni politycy publikują apel do opozycji, biuro prasowe reaguje, uderzając w do­brze znaną strunę: „Podpis pod listem Sikorskiego, który zasłynął z roli u Sowy i Przyjaciół przy ośmiorniczkach, wyglą­da jak ponury żart”.

RESZTĘ OPOZYCJI BOLI GŁOWA
Kilkadziesiąt godzin po ostat­niej demonstracji komitetu obro­ny Demokracji biuro prasowe podsyła posłom kolejnego gotowca: „Porażka skłóconej opozycji, słaba frekwencja na marszu KOD. Opozycja i KOD poniosły wizerunkową porażkę, na proteście miał być milion osób. Ogromne pieniądze za­inwestowane w kampanię reklamową marszu i partyjne nakazy stawiennictwa doprowadziły do medialnej porażki”. Nazajutrz posłanka Joanna Lichocka ogłasza w radiowej Jedynce: „Wielka klęska opozycji. Uruchomiono wielką machinę reklamową, ale jej efekty były raczej mizerne. Tam jest wielka awantu­ra, opozycja jest skłócona, na tej scenie niemal łokciami się przepychali”.
   Mija kilka godzin i przekaz zosta­je uzupełniony o informację dotyczą­cą czatu Jarosława Kaczyńskiego, który miał „przyciągnąć 6,3 miliona inter­nautów” (nie wiadomo, skąd wzięto tę liczbę). W wieczornym wydaniu „Wy­darzeń” tekst powtarza rzeczniczka PiS Beata Mazurek.
   Koniec kwietnia, PiS przygotowu­je kolejną nowelizację ustawy o Trybu­nale Konstytucyjnym. Z briefu wynika, że praca wre, bo chodzi o to, by Jak naj­szybciej zakończyć szerzącą się anar­chię”. Przekaz znów puszcza w świat rzeczniczka partii. Podczas wizyty w TVN24 powtarza tekst z briefu prawie słowo w słowo: „Czas skończyć szerzącą się anarchię, która tak naprawdę służy podgrzewaniu atmosfery konfliktu wo­kół Trybunału”.
   6 maja, dzień przed marszem KOD. Biuro prasowe wypuszcza strzałę w kie­runku Mateusza Kijowskiego: „Jesteśmy pewni, że UE respektuje wynik i wolę polskich wyborców, którzy zagłosowali na PiS. Nie sądzimy, żeby popierała niepłacenie alimentów przez szefa KOD-u”. Z tekstu tym razem korzysta posłanka Marzena Machałek. „My z Europy nie zamierzamy wychodzić i jesteśmy prze­konani że europejskość polega na tym, że się szanuje wynik wyborów, a kryty­kuje się niepłacenie alimentów” - mówi w Polsat News.
   Przekaz z briefów często jest konstru­owany na zasadzie kontrastu. Na tle le­niwej, awanturującej się opozycji obóz rządowy jawi się tam jako siła propaństwowa i gotowa do ciężkiej pracy. Teks­ty są podawane w formie krótkich bon motów: „Opozycję boli głowa, gdy trze­ba pracować merytorycznie, odzysku­je siły, gdy atakuje PiS i dobrą zmianę”, „Opozycja traci głowę, gdy kładziemy na stół projekt merytoryczny, uskrzydlają polityka wiecowa”, „PiS woli pracować, opozycja maszerować”, „Opozycję mobi­lizuje awantura, nas - praca nad ustawa­mi”, „Opozycja jak wagarowicz myśli, jak urwać się z Sejmu na ulicę”, „Opozycja gubi się w Sejmie, ożywia na ulicy”, „My wykonujemy pracę, którą nam zlecili Po­lacy, oni podgrzewają spory”, „Opozycja wychodzi z siebie, żeby atakować PiS”.
   Przekazy są łatwe do przyswojenia, posłowie mogą żonglować nimi w tele­wizyjnych programach.
   Eurodeputowana Beata Gosiewska pi­sze na Facebooku: „To tylko początek pracy, którą wykonujemy i będziemy wy­konywać. Pracę, którą zlecili nam Polacy”.
   Posłanka Marzena Machałek posiłku­je się briefem w Polsat News: „Opozy­cja wychodzi z siebie, by jakoś zaistnieć, bo niczego konstruktywnego do tej pory nie przedstawiła. W tej chwili to głównie marsze i kłótnie wewnętrzne”.
   Rzeczniczka klubu PiS Beata Mazurek w TVN 24: „Dyskusja nad zmianą kon­stytucji ma na celu zakończenie sporu, opozycja nie powinna go podgrzewać”.
   Poseł Stanisław Piotrowicz w Sej­mie: „Opozycja podgrzewa atmosferę w kraju”.
   Jacek Sasin: „Przywódcom opozy­cji chodzi przede wszystkim o kontynu­owanie tego konfliktu, kontynuowanie awantury politycznej”.
   Jan Maria Jackowski: „Na stole będzie leżał pakiet różnych ustaw i to jest dobry moment, żeby poznać prawdziwe inten­cje środowisk politycznych”.
Posłowie, których nieoficjalnie pytam o briefy, przyznają, że teksty przygoto­wywane przez biuro prasowe są coraz gorsze.
   - To czysta nowomowa, w której roi się od dziecinnych błędów - twierdzi je­den z rozmówców. - Pamiętam przekaz sprzed kilku tygodni: „Orzeczenia Try­bunału to nie wyroki, tylko opinie sę­dziów”. Po czym w dalszej części tekstu kilkukrotnie pojawia się określenie „wy­rok”. Poza tym przydałoby się trochę twardych danych, informacji, jak podob­ne spory wyglądają w innych krajach.
   - Kto przygotowuje te teksty?
   - Byli pracownicy PiS, których po wy­borach zatrudniono w Kancelarii Pre­miera, w porozumieniu z szefem biura prasowego Krzysztofem Wilamowskim.
Gdy kilka lat temu wybuchła afera z tzw. taśmami elbląskimi, człowiek z biura prasowego zadzwonił do niego w nocy z prośbą o przygotowanie stenogramu. Krzysiu założył plecak i pieszo ruszył z domu do Sejmu. Dotarł na trzecią i na szóstą wszystko spisał. Bardzo pracowi­ty i oddany partii chłopak.

A MARSZAŁEK MILCZY
Poselskim wojskiem prezesa na co dzień zawiadują trzy osoby: mar­szałek sejmu Marek Kuchciński, szef klubu Ryszard Terlecki i jego pierw­szy zastępca Marek Suski. Pierwszy z nich - choć sam nie ma wyższego wy­kształcenia - uchodzi w partii za patro­na tzw. grupy profesorów. Od lat otacza się uczonymi i organizuje seminaria z ich udziałem. Prezes od czasu do czasu każe na nie chodzić politykom z pierw­szej linii partyjnego frontu - takim jak jego zastępca Adam Lipiński, szef komi­tetu wykonawczego Joachim Brudziń­ski czy Adam Hofman (gdy jeszcze był rzecznikiem partii). - Te spotkania to czysta komedia. Zbiera się kilku profe­sorków, kelnerzy wnoszą patery z ka­napkami i zaczynają się referaty. Proszę nie myśleć, że to jakieś nędzne dyskusje o politycznej taktyce - o tym, jak ograć Platformę czy zapędzić w kozi róg No­woczesną. U marszałka Kuchcińskiego dyskutuje się o globalnych rozgrywkach, geopolityce - drwi polityk, który uczest­niczył w jednym z seminariów.
   W gronie ekspertów Kuchcińskiego są dr Tomasz Żukowski (ma status doradcy marszałka), prof. Waldemar Parach (od niedawna kieruje „Przeglądem Sejmo­wym”) i dr Barbara Fedyszak-Radziejowska. Według naszych rozmówców pojawia
się też doradca ds. wizerunku Eryk Mistewicz. Zagadką pozostaje jednak cel tych narad, bo marszałek nie ujawnia się ze swoją wiedzą - nie udzielił jeszcze żad­nego wywiadu i ani razu samodzielnie nie wystąpił na konferencji prasowej.
   Terlecki i Suski kierują pracami klubu, ich rola jest jednak ograniczona. Mówi poseł: - Jarosław decyduje o najdrob­niejszych sprawach. Na początku kaden­cji Suski rozdzielał wśród posłów miejsca w komisjach. Dumny chodził z tabelką w Excelu, ale jak ktoś poprosił go o prze­niesienie do innej komisji, odpowiadał: „A, to muszę spytać prezesa”. Terlecki też ciągle dzwoni na Nowogrodzką, a gdy prezes przyjeżdża do Sejmu, to oddaje mu swój gabinet. Przecież Jarosław musi mieć gdzie przyjmować gości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz