Kiedy prezes wchodzi
na salę, należy wstać i okazać szacunek. Dla ludzi, którzy do Sejmu weszli
prosto z marszów smoleńskich, Kaczyński jest półbogiem, którego kiedyś widywali
tylko w telewizji, a dziś mogą go otoczyć wianuszkiem i śmiać się z jego żartów
Michał Krzymowski
Początek
posiedzenia Sejmu. Na salę wchodzi spóźniony Jarosław Kaczyński. Pierwszy
zauważa go poseł PiS Piotr Pyzik - staje na baczność. Po nim unoszą się
kolejni. Na następnym posiedzeniu sytuacja się powtarza: gdy prezes staje w
drzwiach z kuluarów, poseł Pyzik podrywa się z miejsca.
- Pan też wstaje, gdy Jarosław Kaczyński wchodzi na salę? - pytam
wiceszefa klubu PiS Marka Suskiego. Siedzimy w jego sejmowym gabinecie.
- Jak pan to napisze, to
niektórzy będą się śmiać, ale przecież nie będę kłamać. Oczywiście, że wstaję.
Jak zjawia się dowódca, to wojsko mu salutuje. Nie widzę w tym nic dziwnego.
Zresztą kultura chyba tego wymaga. Gdy do pomieszczenia wchodzi osoba starsza
lub kobieta, to mężczyzna powinien wstać.
- Ale jak na salę wchodzi p ani premier, to posłowie PiS tak się nie
podrywają - zauważam.
Poseł zastanawia się dłuższą chwilę.
- Czasem chyba wstajemy - mówi bez przekonania. - A jak na galerii
pojawia się prezydent, są nawet brawa. To pierwsza osoba w państwie.
- A Jarosław Kaczyński to która osoba?
- Też pierwsza. W partii.
POSEŁ MA DZIURĘ W BUCIE
Wśród posłów PiS Piotr Pyzik to postać emblematyczna. Na ostatniej miesięcznicy smoleńskiej maszerował w
pierwszym rzędzie, noga w nogę z Jarosławem Kaczyńskim, Antonim Macierewiczem i
posłanką Anną Krupką, byłą makijażystką z Nowogrodzkiej. Należy do
najwierniejszych ludzi prezesa. W latach 90. działał w Porozumieniu Centrum,
a po powstaniu Prawa i Sprawiedliwości otrzymał etat w partii. W 2011 r.
Kaczyński umieścił go na pierwszym miejscu listy w Gliwicach. Gdy wieloletni
parlamentarzysta Jerzy Polaczek zapytał na posiedzeniu komitetu politycznego,
kim jest ten Pyzik, prezes poprawił go z niesmakiem: - Generał brygady Piotr Pyzik.
Marek Suski ciągnie militarne paralele: - Równie dobrzeją mógłbym
spytać, kim jest Jerzy Polaczek, bo Piotra znam znacznie dłużej. Choć gdyby
mnie pan spytał, to powiedziałbym, że poseł Pyzik to jeszcze pułkownik, nie
generał.
Posługiwanie się wojskowymi stopniami w PiS ma już tradycję. Jarosław
Kaczyński w wywiadach wspominał, że jeszcze jako dziecko, bawiąc się w wojnę,
był hetmanem. A w jednym z niedawnych wystąpień nazwał Antoniego Macierewicza
generałem. Również dyscyplina panująca w szeregach PiS przypomina wojskowy
dryl: frekwencja podczas sejmowych głosowań jest tak dobra, że jak dotąd żaden
z posłów nie został ukarany finansowo. Zasady są jednak surowe i obowiązują
wszystkich. Paradoksalnie pierwszym, który dostanie naganę, może być Piotr
Pyzik, bo podczas głosowania w sprawie wyboru kandydata PiS do Trybunału
Konstytucyjnego wyszedł do toalety i nie wrócił na czas.
Klub parlamentarny PiS liczy 234 posłów, z czego 95 stanowią sejmowi nowicjusze.
Parlamentarzyści, którzy zasiadają na Wiejskiej od kilku kadencji, twierdzą,
że prezes celowo wprowadził na listy tylu nowych, bo debiutanci z zasady są
bardziej lojalni. Nie spiskują, mają w sobie więcej ideologicznego żaru, a dla
wielu wejście do Sejmu jest awansem społecznym i finansowym.
- Bawią mnie spekulacje, czy w PiS dojdzie do rozłamu. Kto miałby go zorganizować:
poseł, który kilka miesięcy temu uczył w szkole polskiego, były urzędnik
starostwa, pracownik socjalny czy dawny związkowiec z wodociągów? - mówi
jeden ze starszych posłów.
- To ludzie, którzy do Sejmu
weszli prosto z marszów smoleńskich. Sejm to dla nich duża sprawa. Nagle
przesiedli się do pendolino, 9 tysięcy co miesiąc zaczęło im wpływać na konto,
dostają zwrot za benzynę. Dla nich Jarosław jest półbogiem, którego kiedyś
widywali w telewizji i na wiecach, a dziś mogą podejść do niego w przerwie
obrad, stanąć w wianuszku i wraz z innymi śmiać się z jego żartów.
Inny dodaje: - Podczas inauguracji kadencji jeden z debiutantów zwrócił
moją uwagę skromnym strojem. W bucie miał dziurę grubości palca. Dziś ma nowe
pantofle i droższy garnitur, już nie z bazarku. Inny niedawno opuścił dwa posiedzenia
Sejmu. W klubie rozeszło się, że robi sobie zęby, bo chce się rozejrzeć za
kobietą. Z powrotem pojawił się kilka tygodni temu. Patrzę, a on siedzi na
sali obrad, jeździ palcem po nowym uzębieniu i sam się do siebie uśmiecha.
SIKORSKI ZAJADA OŚMIORNICZKI
Jednym z narzędzi służących do utrzymywania dyscypliny
w partyjnych szeregach są tak zwane briefy - powszechnie nazywane
przekazami dnia. To teksty, którymi posłowie muszą się posługiwać podczas
występów w radiu i telewizji.
Briefy płyną kilka razy dziennie z biura prasowego klubu wprost na
służbowe iPady posłów. Dzięki nim parlamentarzyści wiedzą, co mówić, by
poruszać się z głównym nurtem partyjnego przekazu. Zasada jest prosta: kto
wiernie trzyma się briefów, ten jest wyznaczany do kolejnych występów. Kto
mówi od siebie - wypada z medialnej karuzeli.
Członek władz partii: - Jeśli ktoś nie trzyma się przekazów, najpierw
dostaje telefon ostrzegawczy z prasowego. W przypadku dalszej niesubordynacji
jest zakaz medialny, a w skrajnych sytuacjach do delikwenta dzwoni z uwagami
sam prezes. W poprzedniej kadencji przerabialiśmy wszystkie etapy. Zakaz medialny
przez pewien czas miał na przykład Witold Waszczykowski, który na dźwięk
nazwiska Radosława Sikorskiego dostawał piany i zapominał o przekazach. W tej kadencji posłowie są
bardziej karni, jeszcze wobec
nikogo nie stosowaliśmy zakazu.
Jeden z posłów: - Kto w partii najwierniej stosuje briefy? Ci, którzy
występują w mediach: Jacek Sasin, Jan Maria Jackowski i Jadwiga Wiśniewska.
Był czas, że Jadzia żywcem jechała tekstami z przekazów. Co poszła do mediów,
to powtarzała, że politycy Platformy zajadają w Sowie ośmiorniczki.
Ośmiorniczki to rzeczywiście stały punkt przekazów dnia. Pojawiają się
za każdym razem, gdy w mediach wraca nazwisko któregoś z nagranych polityków.
Gdy 27 kwietnia byli prezydenci i znani politycy publikują apel do opozycji,
biuro prasowe reaguje, uderzając w dobrze znaną strunę: „Podpis pod listem
Sikorskiego, który zasłynął z roli u Sowy i Przyjaciół przy ośmiorniczkach,
wygląda jak ponury żart”.
RESZTĘ OPOZYCJI BOLI GŁOWA
Kilkadziesiąt godzin po ostatniej demonstracji
komitetu obrony Demokracji biuro prasowe podsyła
posłom kolejnego gotowca: „Porażka skłóconej opozycji, słaba frekwencja na
marszu KOD. Opozycja i KOD poniosły wizerunkową porażkę, na proteście miał być
milion osób. Ogromne pieniądze zainwestowane w kampanię reklamową marszu i
partyjne nakazy stawiennictwa doprowadziły do medialnej porażki”. Nazajutrz
posłanka Joanna Lichocka ogłasza w radiowej Jedynce: „Wielka klęska opozycji.
Uruchomiono wielką machinę reklamową, ale jej efekty były raczej mizerne. Tam
jest wielka awantura, opozycja jest skłócona, na tej scenie niemal łokciami
się przepychali”.
Mija kilka godzin i przekaz zostaje uzupełniony o informację dotyczącą
czatu Jarosława Kaczyńskiego, który miał „przyciągnąć 6,3 miliona internautów”
(nie wiadomo, skąd wzięto tę liczbę). W wieczornym wydaniu „Wydarzeń” tekst
powtarza rzeczniczka PiS Beata Mazurek.
Koniec kwietnia, PiS przygotowuje kolejną nowelizację ustawy o Trybunale
Konstytucyjnym. Z briefu wynika, że praca wre, bo chodzi o to, by Jak najszybciej
zakończyć szerzącą się anarchię”. Przekaz znów puszcza w świat rzeczniczka
partii. Podczas wizyty w TVN24 powtarza tekst z briefu prawie
słowo w słowo: „Czas skończyć szerzącą się anarchię, która tak naprawdę służy
podgrzewaniu atmosfery konfliktu wokół Trybunału”.
6 maja, dzień przed marszem KOD. Biuro prasowe wypuszcza strzałę w kierunku
Mateusza Kijowskiego: „Jesteśmy pewni, że UE respektuje wynik i wolę polskich
wyborców, którzy zagłosowali na PiS. Nie sądzimy, żeby popierała niepłacenie
alimentów przez szefa KOD-u”. Z tekstu tym razem korzysta posłanka Marzena
Machałek. „My z Europy nie zamierzamy wychodzić i jesteśmy przekonani że
europejskość polega na tym, że się szanuje wynik wyborów, a krytykuje się
niepłacenie alimentów” - mówi w Polsat News.
Przekaz z briefów często jest konstruowany na zasadzie kontrastu. Na
tle leniwej, awanturującej się opozycji obóz rządowy jawi się tam jako siła
propaństwowa i gotowa do ciężkiej pracy. Teksty są podawane w formie krótkich
bon motów: „Opozycję boli głowa, gdy trzeba pracować merytorycznie, odzyskuje
siły, gdy atakuje PiS i dobrą zmianę”, „Opozycja traci głowę, gdy kładziemy na
stół projekt merytoryczny, uskrzydlają polityka wiecowa”, „PiS woli pracować,
opozycja maszerować”, „Opozycję mobilizuje awantura, nas - praca nad ustawami”,
„Opozycja jak wagarowicz myśli, jak urwać się z Sejmu na ulicę”, „Opozycja gubi
się w Sejmie, ożywia na ulicy”, „My wykonujemy pracę, którą nam zlecili Polacy,
oni podgrzewają spory”, „Opozycja wychodzi z siebie, żeby atakować PiS”.
Przekazy są łatwe do przyswojenia, posłowie mogą żonglować nimi w telewizyjnych
programach.
Eurodeputowana Beata Gosiewska pisze na Facebooku: „To tylko początek
pracy, którą wykonujemy i będziemy wykonywać. Pracę, którą zlecili nam
Polacy”.
Posłanka Marzena Machałek posiłkuje się briefem w Polsat News: „Opozycja
wychodzi z siebie, by jakoś zaistnieć, bo niczego konstruktywnego do tej pory
nie przedstawiła. W tej chwili to głównie marsze i kłótnie wewnętrzne”.
Rzeczniczka klubu PiS Beata Mazurek w TVN 24: „Dyskusja
nad zmianą konstytucji ma na celu zakończenie sporu, opozycja nie powinna go
podgrzewać”.
Poseł Stanisław Piotrowicz w Sejmie: „Opozycja podgrzewa atmosferę w
kraju”.
Jacek Sasin: „Przywódcom opozycji chodzi przede wszystkim o kontynuowanie
tego konfliktu, kontynuowanie awantury politycznej”.
Jan Maria Jackowski: „Na stole będzie leżał pakiet różnych ustaw i to
jest dobry moment, żeby poznać prawdziwe intencje środowisk politycznych”.
Posłowie, których nieoficjalnie
pytam o briefy, przyznają, że teksty przygotowywane
przez biuro prasowe są coraz gorsze.
- To czysta nowomowa, w której roi się od dziecinnych błędów - twierdzi
jeden z rozmówców. - Pamiętam przekaz sprzed kilku tygodni: „Orzeczenia Trybunału
to nie wyroki, tylko opinie sędziów”. Po czym w dalszej części tekstu
kilkukrotnie pojawia się określenie „wyrok”. Poza tym przydałoby się trochę
twardych danych, informacji, jak podobne spory wyglądają w innych krajach.
- Kto przygotowuje te teksty?
- Byli pracownicy PiS, których po wyborach zatrudniono w Kancelarii Premiera,
w porozumieniu z szefem biura prasowego Krzysztofem Wilamowskim.
Gdy kilka lat temu wybuchła afera
z tzw. taśmami elbląskimi, człowiek z biura prasowego zadzwonił do niego w nocy
z prośbą o przygotowanie stenogramu. Krzysiu założył plecak i pieszo ruszył z
domu do Sejmu. Dotarł na trzecią i na szóstą wszystko spisał. Bardzo pracowity
i oddany partii chłopak.
A MARSZAŁEK MILCZY
Poselskim wojskiem prezesa na co dzień zawiadują trzy
osoby:
marszałek sejmu Marek Kuchciński, szef klubu
Ryszard Terlecki i jego pierwszy zastępca Marek Suski. Pierwszy z nich - choć
sam nie ma wyższego wykształcenia - uchodzi w partii za patrona tzw. grupy
profesorów. Od lat otacza się uczonymi i organizuje seminaria z ich udziałem.
Prezes od czasu do czasu każe na nie chodzić politykom z pierwszej linii
partyjnego frontu - takim jak jego zastępca Adam Lipiński, szef komitetu
wykonawczego Joachim Brudziński czy Adam Hofman (gdy jeszcze był rzecznikiem
partii). - Te spotkania to czysta komedia. Zbiera się kilku profesorków,
kelnerzy wnoszą patery z kanapkami i zaczynają się referaty. Proszę nie
myśleć, że to jakieś nędzne dyskusje o politycznej
taktyce - o tym, jak ograć Platformę czy zapędzić w kozi róg Nowoczesną. U
marszałka Kuchcińskiego dyskutuje się o globalnych rozgrywkach, geopolityce -
drwi polityk, który uczestniczył w jednym z seminariów.
W gronie ekspertów Kuchcińskiego są dr Tomasz Żukowski (ma status
doradcy marszałka), prof.
Waldemar Parach (od niedawna kieruje
„Przeglądem Sejmowym”) i dr Barbara Fedyszak-Radziejowska. Według naszych
rozmówców pojawia
się też doradca ds. wizerunku Eryk
Mistewicz. Zagadką pozostaje jednak cel tych narad, bo marszałek nie ujawnia
się ze swoją wiedzą - nie udzielił jeszcze żadnego wywiadu i ani razu
samodzielnie nie wystąpił na konferencji prasowej.
Terlecki i Suski kierują pracami klubu, ich rola jest jednak
ograniczona. Mówi poseł: - Jarosław decyduje o najdrobniejszych sprawach. Na
początku kadencji Suski rozdzielał wśród posłów miejsca w komisjach. Dumny
chodził z tabelką w Excelu,
ale jak ktoś poprosił go o przeniesienie do
innej komisji, odpowiadał: „A, to muszę spytać prezesa”. Terlecki też ciągle
dzwoni na Nowogrodzką, a gdy prezes przyjeżdża do Sejmu, to oddaje mu swój
gabinet. Przecież Jarosław musi mieć gdzie przyjmować gości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz