niedziela, 29 maja 2016

Wielki foch,Komplecik i Kopnijmy i zobaczymy



Wielki foch

Ocenianie polskiej polityki zagranicznej straci­ło sens. Taka bowiem nie istnieje. Zastąpiła ją odnosząca się do zagranicy psychodrama.
   Piątkowe ekscesy premier Szydło i ministra Waszczykowskiego były tego najlepszym dowodem. Być może była to zasłona dymna - ostra retoryka ma przykryć koniecz­ność pójścia na kompromis w sprawie Trybunału Konsty­tucyjnego. Ale nawet jeśli tak, to ta żałosna szarża pokazała wyłącznie histerię i nieprzewidywalność, zdradzającą abso­lutną ignorancję. W kilka godzin relacje z Unią Europejską PiS przeniósł bez żadnej potrzeby w rewiry zimnowojenne.
   Nie mamy jeszcze pełnej katastrofy w relacjach z zagrani­cą. Politycy PiS nie unicestwili na przykład celu stawianego przez poprzednią ekipę, jakim jest wzmocnienie wschodniej flanki NATO. To wzmocnienie nastąpi, niestety raczej mimo polityki obecnych władz. Podobnie jak szczyt NATO w War­szawie odbędzie się mimo tej ekipy, a dzięki ekipie poprzed­niej. Wielki niepokój budzi jednak nie to, co NATO zrobi na flance wschodniej, ale to, co PiS wyczynia na zachodniej.
   A tu mamy do czynienia z totalną dintojrą. Kolejne rzą­dy po 1989 roku nie tylko wykorzystywały sprzyjającą Pol­sce międzynarodową koniunkturę, lecz także sprawiały, że stawała się ona jeszcze lepsza. Efekt? Niezależnie od impe­rialnych zapędów Rosji znaleźliśmy się w najlepszej geostrategicznej sytuacji od kilku stuleci. Polska dyplomacja uczyniła z naszego kraju wiarygodnego i przewidywalne­go partnera NATO, Unii Europejskiej i najważniejszych zachodnich państw. To wszystko w pół roku zamieniono niemal w popiół.
   Lider PiS postanowił zaprowadzić w Polsce porządki wschodnie i chyba z autentyczną konsternacją przyjął, że nie akceptują tego ani zachodnie instytucje, ani zachodni polity­cy. Że nie tylko wyrażają swoją dezaprobatę, lecz także przy­wołują rząd w Warszawie do porządku. Oczywiście nie w imię protekcjonalnego karcenia niepokornego kraju, który bro­ni swoich interesów, ale w imię ocalenia wartości, które są fundamentem Zachodu i zachodnich instytucji.
   Konsternacja Jarosława Kaczyńskiego wynikała z jego zupełnie błędnej kalkulacji. Uznał on najwyraźniej, że sko­ro Zachód tyle razy odpuszczał Putinowi, skoro na tyle po­zwala Erdoganowi, skoro machnął ręką na Węgry, choć te są członkiem Unii, to i władzom w Warszawie wszystko ujdzie na sucho. A tu figa z makiem.
   Paradoksalnie ta asertywna postawa Zachodu jest świade­ctwem wielkiego sukcesu, jaki odniosła Polska. Węgry moż­na było jakoś zignorować, ale nie można było zignorować Polski, która nagle postanowiła odwrócić się do Zachodu plecami. Jeśli tak ważne państwo jak Polska bezkarnie ła­małoby zasady obowiązujące w klubie, to zasady straciłyby swą moc, a klub - poniekąd rację istnienia.
   No dobrze, a co z Rosją, z Turcją czy z Węgrami? Po pierw­sze, dwa pierwsze państwa nie należą do klubu. Po drugie, ich polityczna i strategiczna siła, jest - z całym szacunkiem dla Polski - po prostu większa. Prezes Kaczyński miał po­dobno zapytać ambasadora bardzo ważnego kraju w War­szawie, dlaczego Zachód tak alergicznie reaguje na to, co dzieje się u nas, skoro przymyka oko na ekscesy prezyden­ta Erdogana. - Czy zna pan mapę? - zapytał Kaczyńskiego ambasador, na co prezes miał się obrazić. Ot, drobna lekcja Realpolitik.
   Polityka Rosji czy Turcji, a nawet Węgier może budzić sprzeciw, ale dwa pierwsze kraje mają karty, by taką polity­kę prowadzić, a Węgry, mając karty nieskończenie słabsze, w miarę zręcznie uwodzą i lawirują między Unią a Rosją, Merkel a Putinem, Kaczyński nie uwodzi ani nie lawiru­je. Kaczyński się obraża. Zamiast polityki zagranicznej do­staliśmy dość żałosny spektakl rozpisanego na wiele głosów PiS-owskiego chóru pretensji: że Zachód niedoinformo­wany, źle nastawiony, wrogo inspirowany; że powinien nas przeprosić, bo z kolan wstajemy. Zamiast polityki – foch i zachowanie dziecka, które kryjąc się pod kołdrą, krzyczy: „Nie ma mnie, szukajcie!”. No i rodzic udaje, że szuka. Za­bawa się jednak kończy, bo trzeba zrobić siku, wymyć zęby i się ubrać. PiS uważa, że skoro schował się pod kołdrę, nikt nie widzi, gdzie jest i co wyczynia. Nie ma już nawet co szy­dzić z Kaczyńskiego, sugerującego, by Clinton się leczył, i Szydło wzywającej, by przeprosił, ani z popisów naszej no­wej politycznej gwiazdy, „technokraty” Morawieckiego. Dorośli umieją ignorować rozkrzyczanego bachora.
   Przed wojną mieliśmy politykę dwóch wrogów, despera­cką, ale racjonalną w obliczu śmiertelnego zagrożenia i z Za­chodu, i ze Wschodu. Dziś PiS prowadzi politykę samych wrogów, ufryzowaną bajdurzeniem o Międzymorzu.
   Politycy tej partii cieszą się, że sankcji wobec Polski nie bę­dzie, bo obronią nas Węgrzy. Polska zakładnikiem Węgier, które z Kaczyńskiego i jego ekipy mają teraz ubaw po pachy. Tak kończy się „wstawanie z kolan” przez tych, którzy w do­rosłej międzynarodowej polityce co najwyżej raczkują.

Komplecik

Zacznę od drobiazgu, który mnie uwiera. Pewnie nie mnie jednego. Rząd znów pokazał, co jest jego prio­rytetem i kto tak naprawdę podejmuje decyzje w Polsce. W Sejmie miała się zebrać ko­misja finansów, by zaopiniować kandydaturę Adama Glapińskiego na szefa NBP Nie zebrała się jednak, ponieważ politycy PiS zostali wezwani do Torunia na konsekrację kościoła, który zbudował ojciec Rydzyk. Jemu się nie odma­wia nawet na kolanach. A skoro już jestem przy klęczniku, to aż się prosi, by przypomnieć, że w klinice państwowej MSWiA w Warszawie odbyła się uroczystość „Wprowadze­nia Relikwii św. Jana Pawła II”. Szpital podlega ministrowi Błaszczakowi, któremu takie wydarzenia będą z pewnością bardzo pomocne w dalszej pracy. Niestety, nie można go nazwać trendsetterem, bo sprowadzanie szczątków róż­nych świętych do urzędów i gmachów państwowych sta­ło się ostatnio prawie obowiązkowe. Nie tak dawno temu Pałac Prezydencki wzmocnił się relikwiami pewnej wło­skiej świętej. Pomagają one głowie państwa w staraniach, by polskim rodzinom łatwiej było pokonywać trudności „ekonomiczne, demograficzne i ideologiczne”.
   Relikwie są też w Sejmie. Niestety, w niczym nie po­magają. Tajfun słów, które wydobyły się z premier Szydło na ostatnim posiedzeniu naszego parlamentu, urywał głowy posłom oraz wszystkim Polakom tęskniącym za demokratycznym ładem prawnym. Rozsierdzona szefowa rządu lżyła i oskarżała opozycję o zdradę i tar­gowicę. Szydziła, że cieszą się z krytycznej opinii Komisji Europejskiej na temat praworządności w Polsce. Krzy­czała, że kocha ojczyznę i naszej suwerenności nie odda w obce ręce. Obce, czyli unijne. Z pewnością zaskarbiła sobie tymi słowami uznanie i podziw wszystkich krajów spod dwunastogwiezdnej flagi. Nie obyło się też bez dur­nowatego komentarza ministra spraw zagranicznych o tym, jak zagraniczni urzędnicy „gwałcą polski interes narodowy”.
I Jarosława Gowina ostrzegającego, że stoimy „pod lufami dyploma­tycznych karabinów”. Jeszcze sło­wa wicepremiera Morawieckiego o kandydatach na prezydenta USA, którzy stanowią dla nas wybór między dżumą a cholerą, a także skierowanie Billa Clintona do psychiatry przez prezesa PiS i oto mamy komplecik chamstwa oraz sagan czarnej polewki dla naszych sojuszników. Nie, nie! Do komple­ciku jeszcze daleko. Jest przecież prezes Ruchu Narodo­wego poseł Winnicki, który z trybuny sejmowej żądał, by „sztandar brukselski wyprowadzić, bo to znak obcej okupacji na terenie Polski”.

Starczy już chyba tego błocka. Tego wywijania cepami. Od ilu miesięcy tracimy twarz, czas i dorobek? A wystar­czyłaby odrobina uczciwości, pięć minut na wydrukowanie orzeczenia Trybunału i drugie pięć na zaprzysiężenie trzech sędziów TK, żeby nie trzeba było się wstydzić. Ale nasz spe­cjalista od psucia wszystkiego, co ma pod ręką, do żadnej naprawy się nie nadaje. A poczucia wstydu nie prowadzi.
   Czy ktokolwiek z rządu zająknął się na temat rankingu najbardziej zanieczyszczonych miast w Unii? W pierwszej pięćdziesiątce są 33 polskie, a otoczony górami Żywiec dzierży palmę pierwszeństwa. Palmę czarną od spalin, pyłu z kominów i innych trujących wyziewów. Smog nas coraz częściej zabija. Nadchodzi onkologiczne tsunami - ostrzega dyrektor Dolnośląskiego Centrum Onkologii. Ale rząd jest zajęty własnym neonem, a nie „suwerenem”, którego dzieci przedwcześnie umrą na raka. Resort rol­nictwa zaś zgłasza kolejny świetny pomysł. Sfinansuje uczniom z rodzin rolniczych wakacyjne wyjazdy Szlakiem Żołnierzy Wyklętych, zakończone testem wiedzy. Przez ciekawość spytam, czy zafunduje też małą rekonstrukcję rozstrzeliwania cywilów przez podkomendnych „Burego” w Zaleszanach na Podlasiu?
Stanisław Tym

Kopnijmy i zobaczymy

Niby już nic nie powinno dziwić, a jednak nasza rządząca partia jest niezrównana. Nagła uchwała parlamentu RP wzywająca rząd do„przeciwstawienia się wszelkim działaniom przeciwko suweren­ności państwa" brzmi, jakby Polska znalazła się w obliczu wojny, a na Warszawę ciągnęły kolumny wrogich wojsk. Tymczasem to tylko unijny komisarz Timmermans zapowiedział, że Komisja Europejska opublikuje, z dawna zapowiadaną, krytyczną opinię o stanie praworządności w Polsce w związku z przedłużającym się kryzysem wokół Trybunału Konstytucyjnego. Po tej zapowiedzi normalnie należałoby się spodziewać jakiejś akcji dyplomatycz­nej, wyjaśnień, listów czy zaproszeń, ale nie: pani premier Szydło bardzo nakrzyczała na Komisję, że Suwerenność, Naród, Godność i nie pozwolimy na kolanach. Dostało się także polskiej targowicy.
   Najciekawsze wszakże było uchwalenie głosami PiS i Kukiz'15, że przepisy o TK, które według samego TK, Sądu Najwyższego, Komisji Weneckiej, a także właśnie przyjętej opinii Komisji Europejskiej „mają negatywny wpływ na ochronę praw i wolności obywatelskich w Polsce",„nie mają negatywnego wpływu na ochronę praw i wolności obywatelskich w Polsce".
Jak wy, że pada, to my, że nie pada; jak wy, że narusza, to my, że nie narusza; że ma zaprzysiąc, to my, że nie ma; że my gwałcimy?, to wy gwałcicie!

My ten styl pisowski już dość dobrze poznaliśmy, ale w Unii to jednak wciąż nowinka. Trudno sobie wyobrazić, żeby parlament jakiegoś kraju unijnego, Portugalii, Włoch czy Danii (które też z Komisją i innymi członkami Unii o to i owo się uże­rają) dramatycznie wzywał do obrony suwerenności Narodu przed atakiem z Europy. Słusznie zwrócił uwagę nasz doświad­czony unijny urzędnik, że w UE twardo to się rozmawia za za­mkniętymi drzwiami, a publicznie jest dyplomatycznie. Ale rząd PiS akurat odwrotnie: w Brukseli cichy i bezradny, do mikrofo­nów mężny i bohaterski. Najgorsze, że nie wiadomo, po co ten teatr, jeśli pominąć krajową propagandę i kolejne „utwardzanie elektoratu". Unia się przestraszy i wycofa? Timmermans się pokaja? Nabiorą do nas szacunku? Jeśli takie były przesłanki, to trudno ich nie uznać za infantylne.
   To samo z naszym drugim, największym sojusznikiem i part­nerem, czyli Stanami Zjednoczonymi. Bill Clinton, niedługo być może ko-prezydent USA, po deklaracji, że Polska i Węgry„mają kło­poty z demokracją" został wysłany przez Jarosława Kaczyńskiego do psychiatry (jak skomentował mój znajomy: może by pan prezes dał adres?), a wicepremier Morawiecki, aspirujący do funkcji wice­prezesa PiS, dołożył jeszcze Clintonom i Trumpowi dżumą i cholerą. I znów pytanie: po co to? Że będzie fajnie, jak ktoś z nich wprowa­dzi się do Białego Domu, bo nabierze respektu do prezesa i jego rządu, który wszakże może natupać i zwymyślać?
   Cudem jeszcze nie oberwało się papieżowi Franciszkowi (do Dni Młodzieży jakoś wytrzymamy?), który („nieodpowiedzial­nie") wzywa do jakiejś solidarności i empatii wobec uchodźców, a ostatnio posunął się wręcz do deklaracji, że państwo świeckie jest lepsze od katolickiego. Pani premier po niedawnej wizycie w Wa­tykanie opowiadała na konferencji, co„mu" czyli papieżowi, po­wiedziała i co„on" na to (jakiś polski specjalista od protokołu uznał tę formę za chamstwo), ale przecież już wcześniej sam szef naszej dyplomacji deklarował, że ma nadzieję, iż papież w Polsce„stanie na wysokości zadania", a sam prezydent oświadczał, że kończymy definitywnie z poprawnością, więc kończymy.

W retoryce partii rządzącej, której kolejnych eksplozji do­świadczamy, wśród rutynowych zawołań o kolanach, su­werenności, suwerenie, woli Polaków wyrażonej przez naród itp., szczególne miejsce zajmują oskarżenia całej III RP, jej polityków i elit o uprawianie przemysłu pogardy i pedagogiki wsty­du. W sprawie pogardy tylko jedna uwaga: nie wiem, jak prezes PiS to osiągnął, że w jego partii najbardziej retorycznie agre­sywne są kobiety i że tak się przed nim popisują; ale ciekawsza w tym tygodniu wydaje mi się kwestia wstydu.
Otóż, co jak co, ale przez te ostatnie lata uprawialiśmy peda­gogikę dumy narodowej, wręcz na pograniczu propagandy suk­cesu, że przypomnę obchody 4 czerwca z udziałem prezydenta Obamy, te raporty o „zielonej wyspie", „złotym wieku Polski", „największym sukcesie transformacji", dumę z tych Buzków, Tusków itd. Nawet historyczny samokrytycyzm (wypominane przez prawicę Jedwabne) był oznaką siły, pewności siebie spo­łeczeństwa, które nie musi sobie kłamać, żeby ratować własną godność i tożsamość. Dopiero teraz zaczyna się wstyd. Przed partnerami w Europie i w NATO, przed inwestorami (te podłe agencje ratingowe), a także - przede wszystkim - przed i wo­bec tej przeważającej części społeczeństwa, która, bynajmniej, nie dała pani premier prawa, aby wszystkie własne absurdalne przedsięwzięcia - od TK po stadninę koni, klauzulę sumienia fizjoterapeutów, audyt złotego mercedesa, awanturę z Unią, z USA czy wyzwiska pod adresem opozycji - uznawać za Wolę Polaków. Czyż nie ma w tym pogardy dla rozumu, patriotyzmu
poczucia rzeczywistości milionów współobywateli? I co ma to nam dać, poza chaosem i zażenowaniem? Tak się pytam, bo wiadomo, że ma nam dać suwerenność.
Jerzy Baczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz