Wielki foch
Ocenianie
polskiej polityki zagranicznej straciło sens. Taka bowiem nie istnieje.
Zastąpiła ją odnosząca się do zagranicy psychodrama.
Piątkowe ekscesy premier Szydło i ministra Waszczykowskiego były tego
najlepszym dowodem. Być może była to zasłona dymna - ostra retoryka ma przykryć
konieczność pójścia na kompromis w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Ale
nawet jeśli tak, to ta żałosna szarża pokazała wyłącznie histerię i
nieprzewidywalność, zdradzającą absolutną ignorancję. W kilka godzin relacje z
Unią Europejską PiS przeniósł bez żadnej potrzeby w rewiry zimnowojenne.
Nie mamy jeszcze pełnej katastrofy w relacjach z zagranicą. Politycy
PiS nie unicestwili na przykład celu stawianego przez poprzednią ekipę, jakim
jest wzmocnienie wschodniej flanki NATO. To wzmocnienie nastąpi, niestety
raczej mimo polityki obecnych władz. Podobnie jak szczyt NATO w Warszawie
odbędzie się mimo tej ekipy, a dzięki ekipie poprzedniej. Wielki niepokój
budzi jednak nie to, co NATO zrobi na flance wschodniej, ale to, co PiS
wyczynia na zachodniej.
A tu mamy do czynienia z totalną dintojrą. Kolejne rządy po 1989 roku
nie tylko wykorzystywały sprzyjającą Polsce międzynarodową koniunkturę, lecz
także sprawiały, że stawała się ona jeszcze lepsza. Efekt? Niezależnie od imperialnych
zapędów Rosji znaleźliśmy się w najlepszej geostrategicznej sytuacji od kilku
stuleci. Polska dyplomacja uczyniła z naszego kraju wiarygodnego i
przewidywalnego partnera NATO, Unii Europejskiej i najważniejszych zachodnich
państw. To wszystko w pół roku zamieniono niemal w popiół.
Lider PiS postanowił zaprowadzić w Polsce porządki wschodnie i chyba z
autentyczną konsternacją przyjął, że nie akceptują tego ani zachodnie instytucje,
ani zachodni politycy. Że nie tylko wyrażają swoją dezaprobatę, lecz także
przywołują rząd w Warszawie do porządku. Oczywiście nie w imię
protekcjonalnego karcenia niepokornego kraju, który broni swoich interesów,
ale w imię ocalenia wartości, które są fundamentem Zachodu i zachodnich
instytucji.
Konsternacja Jarosława Kaczyńskiego wynikała z jego zupełnie błędnej
kalkulacji. Uznał on najwyraźniej, że skoro Zachód tyle razy odpuszczał
Putinowi, skoro na tyle pozwala Erdoganowi, skoro machnął ręką na Węgry, choć
te są członkiem Unii, to i władzom w Warszawie wszystko ujdzie na sucho. A tu
figa z makiem.
Paradoksalnie ta asertywna postawa Zachodu jest świadectwem wielkiego
sukcesu, jaki odniosła Polska. Węgry można było jakoś zignorować, ale nie
można było zignorować Polski, która nagle postanowiła odwrócić się do Zachodu
plecami. Jeśli tak ważne państwo jak Polska bezkarnie
łamałoby zasady obowiązujące w klubie, to zasady straciłyby swą moc, a klub -
poniekąd rację istnienia.
No dobrze, a co z Rosją, z Turcją czy z Węgrami? Po pierwsze, dwa
pierwsze państwa nie należą do klubu. Po drugie, ich polityczna i strategiczna
siła, jest - z całym szacunkiem dla Polski - po prostu większa. Prezes
Kaczyński miał podobno zapytać ambasadora bardzo ważnego kraju w Warszawie,
dlaczego Zachód tak alergicznie reaguje na to, co dzieje się u nas, skoro
przymyka oko na ekscesy prezydenta Erdogana. - Czy zna pan mapę? - zapytał
Kaczyńskiego ambasador, na co prezes miał się obrazić. Ot, drobna lekcja
Realpolitik.
Polityka Rosji czy Turcji, a nawet Węgier może budzić sprzeciw, ale dwa
pierwsze kraje mają karty, by taką politykę prowadzić, a Węgry, mając karty
nieskończenie słabsze, w miarę zręcznie uwodzą i lawirują między Unią a Rosją, Merkel a Putinem, Kaczyński nie uwodzi ani nie lawiruje. Kaczyński
się obraża. Zamiast polityki zagranicznej dostaliśmy dość żałosny spektakl
rozpisanego na wiele głosów PiS-owskiego chóru pretensji: że Zachód
niedoinformowany, źle nastawiony, wrogo inspirowany; że powinien nas
przeprosić, bo z kolan wstajemy. Zamiast polityki – foch i zachowanie dziecka, które kryjąc się pod kołdrą, krzyczy:
„Nie ma mnie, szukajcie!”. No i rodzic udaje, że szuka. Zabawa się jednak
kończy, bo trzeba zrobić siku, wymyć zęby i się ubrać. PiS uważa, że skoro
schował się pod kołdrę, nikt nie widzi, gdzie jest i co wyczynia. Nie ma już
nawet co szydzić z Kaczyńskiego, sugerującego, by Clinton się leczył, i Szydło
wzywającej, by przeprosił, ani z popisów naszej nowej politycznej gwiazdy,
„technokraty” Morawieckiego. Dorośli umieją ignorować rozkrzyczanego bachora.
Przed wojną mieliśmy politykę dwóch wrogów, desperacką, ale racjonalną
w obliczu śmiertelnego zagrożenia i z Zachodu, i ze Wschodu. Dziś PiS prowadzi
politykę samych wrogów, ufryzowaną bajdurzeniem o Międzymorzu.
Politycy tej partii cieszą się, że sankcji wobec Polski nie będzie, bo
obronią nas Węgrzy. Polska zakładnikiem Węgier, które z Kaczyńskiego i jego
ekipy mają teraz ubaw po pachy. Tak kończy się „wstawanie z kolan” przez tych,
którzy w dorosłej międzynarodowej polityce co najwyżej raczkują.
Komplecik
Zacznę od drobiazgu, który mnie uwiera. Pewnie nie mnie jednego.
Rząd znów pokazał, co jest jego priorytetem i kto tak naprawdę podejmuje
decyzje w Polsce. W Sejmie miała się zebrać komisja finansów, by zaopiniować
kandydaturę Adama Glapińskiego na szefa NBP Nie zebrała się jednak, ponieważ
politycy PiS zostali wezwani do Torunia na konsekrację kościoła, który zbudował
ojciec Rydzyk. Jemu się nie odmawia nawet na kolanach. A skoro już jestem przy
klęczniku, to aż się prosi, by przypomnieć, że w klinice państwowej MSWiA w
Warszawie odbyła się uroczystość „Wprowadzenia Relikwii św. Jana Pawła II”. Szpital podlega ministrowi
Błaszczakowi, któremu takie wydarzenia będą z pewnością bardzo pomocne w
dalszej pracy. Niestety, nie można go nazwać trendsetterem, bo sprowadzanie
szczątków różnych świętych do urzędów i gmachów państwowych stało się
ostatnio prawie obowiązkowe. Nie tak dawno temu Pałac Prezydencki wzmocnił się
relikwiami pewnej włoskiej świętej. Pomagają one głowie państwa w staraniach,
by polskim rodzinom łatwiej było pokonywać trudności „ekonomiczne, demograficzne
i ideologiczne”.
Relikwie są też w Sejmie. Niestety, w niczym nie pomagają. Tajfun słów,
które wydobyły się z premier Szydło na ostatnim posiedzeniu naszego parlamentu,
urywał głowy posłom oraz wszystkim Polakom tęskniącym za demokratycznym ładem
prawnym. Rozsierdzona szefowa rządu lżyła i oskarżała opozycję o zdradę i targowicę.
Szydziła, że cieszą się z krytycznej opinii Komisji Europejskiej na temat
praworządności w Polsce. Krzyczała, że kocha ojczyznę i naszej suwerenności
nie odda w obce ręce. Obce, czyli unijne. Z pewnością zaskarbiła sobie tymi
słowami uznanie i podziw wszystkich krajów spod dwunastogwiezdnej flagi. Nie
obyło się też bez durnowatego komentarza ministra spraw zagranicznych o
tym, jak zagraniczni urzędnicy „gwałcą polski interes
narodowy”.
I Jarosława Gowina ostrzegającego,
że stoimy „pod lufami dyplomatycznych karabinów”. Jeszcze słowa wicepremiera
Morawieckiego o kandydatach na prezydenta USA, którzy stanowią dla nas wybór
między dżumą a cholerą, a także skierowanie Billa Clintona do
psychiatry przez prezesa PiS i oto mamy komplecik chamstwa oraz sagan czarnej
polewki dla naszych sojuszników. Nie, nie! Do kompleciku jeszcze daleko. Jest
przecież prezes Ruchu Narodowego poseł Winnicki, który z trybuny sejmowej żądał,
by „sztandar brukselski wyprowadzić, bo to znak obcej okupacji na terenie
Polski”.
Starczy
już chyba tego błocka. Tego wywijania cepami. Od ilu miesięcy tracimy twarz,
czas i dorobek? A wystarczyłaby odrobina uczciwości, pięć minut na
wydrukowanie orzeczenia Trybunału i drugie pięć na zaprzysiężenie trzech
sędziów TK, żeby nie trzeba było się wstydzić. Ale nasz specjalista od psucia
wszystkiego, co ma pod ręką, do żadnej naprawy się nie nadaje. A poczucia
wstydu nie prowadzi.
Czy ktokolwiek z rządu zająknął się na temat rankingu najbardziej
zanieczyszczonych miast w Unii? W pierwszej pięćdziesiątce są 33 polskie, a
otoczony górami Żywiec dzierży palmę pierwszeństwa. Palmę czarną od spalin,
pyłu z kominów i innych trujących wyziewów. Smog nas coraz częściej zabija.
Nadchodzi onkologiczne tsunami - ostrzega dyrektor Dolnośląskiego Centrum
Onkologii. Ale rząd jest zajęty własnym neonem, a nie „suwerenem”, którego
dzieci przedwcześnie umrą na raka. Resort rolnictwa zaś zgłasza kolejny
świetny pomysł. Sfinansuje uczniom z rodzin rolniczych wakacyjne wyjazdy
Szlakiem Żołnierzy Wyklętych, zakończone testem wiedzy. Przez ciekawość spytam,
czy zafunduje też małą rekonstrukcję rozstrzeliwania cywilów przez
podkomendnych „Burego” w Zaleszanach na Podlasiu?
Stanisław Tym
Kopnijmy i zobaczymy
Niby
już nic nie powinno dziwić, a jednak nasza rządząca partia jest niezrównana.
Nagła uchwała parlamentu RP wzywająca rząd do„przeciwstawienia się wszelkim
działaniom przeciwko suwerenności państwa" brzmi, jakby Polska znalazła
się w obliczu wojny, a na Warszawę ciągnęły kolumny wrogich wojsk. Tymczasem to
tylko unijny komisarz Timmermans zapowiedział, że Komisja
Europejska opublikuje, z dawna zapowiadaną, krytyczną opinię o stanie praworządności w Polsce w związku z przedłużającym
się kryzysem wokół Trybunału Konstytucyjnego. Po tej zapowiedzi normalnie
należałoby się spodziewać jakiejś akcji dyplomatycznej, wyjaśnień, listów czy
zaproszeń, ale nie: pani premier Szydło bardzo nakrzyczała na Komisję, że
Suwerenność, Naród, Godność i nie pozwolimy na
kolanach. Dostało się także polskiej targowicy.
Najciekawsze wszakże było uchwalenie głosami PiS i Kukiz'15, że przepisy
o TK, które według samego TK, Sądu Najwyższego, Komisji Weneckiej, a także
właśnie przyjętej opinii Komisji Europejskiej „mają negatywny wpływ na ochronę
praw i wolności obywatelskich w Polsce",„nie mają negatywnego wpływu na
ochronę praw i wolności obywatelskich w Polsce".
Jak wy, że pada, to my, że nie
pada; jak wy, że narusza, to my, że nie narusza; że ma zaprzysiąc, to my, że
nie ma; że my gwałcimy?, to wy gwałcicie!
My
ten styl pisowski już dość dobrze poznaliśmy, ale w Unii to jednak wciąż
nowinka. Trudno sobie wyobrazić, żeby parlament jakiegoś kraju unijnego,
Portugalii, Włoch czy Danii (które też z Komisją i innymi członkami Unii o to i
owo się użerają) dramatycznie wzywał do obrony suwerenności Narodu przed
atakiem z Europy. Słusznie zwrócił uwagę nasz doświadczony unijny urzędnik, że
w UE twardo to się rozmawia za zamkniętymi drzwiami, a publicznie jest
dyplomatycznie. Ale rząd PiS akurat odwrotnie: w Brukseli cichy i bezradny, do
mikrofonów mężny i bohaterski. Najgorsze, że nie wiadomo, po co ten teatr,
jeśli pominąć krajową propagandę i kolejne „utwardzanie elektoratu". Unia
się przestraszy i wycofa? Timmermans się pokaja? Nabiorą do nas
szacunku? Jeśli takie były przesłanki, to trudno ich nie uznać za infantylne.
To samo z naszym drugim, największym sojusznikiem i partnerem, czyli
Stanami Zjednoczonymi. Bill Clinton, niedługo być może ko-prezydent USA, po
deklaracji, że Polska i Węgry„mają kłopoty z demokracją" został wysłany
przez Jarosława Kaczyńskiego do psychiatry (jak skomentował mój znajomy: może
by pan prezes dał adres?), a wicepremier Morawiecki, aspirujący do funkcji wiceprezesa
PiS, dołożył jeszcze Clintonom i Trumpowi dżumą i cholerą. I znów pytanie: po co to? Że będzie fajnie, jak ktoś z nich
wprowadzi się do Białego Domu, bo nabierze respektu do prezesa i jego rządu,
który wszakże może natupać i zwymyślać?
Cudem jeszcze nie oberwało się papieżowi Franciszkowi (do Dni Młodzieży
jakoś wytrzymamy?), który („nieodpowiedzialnie") wzywa do jakiejś
solidarności i empatii wobec uchodźców, a ostatnio posunął się wręcz do
deklaracji, że państwo świeckie jest lepsze od katolickiego. Pani premier po
niedawnej wizycie w Watykanie opowiadała na konferencji, co„mu" czyli
papieżowi, powiedziała i co„on" na to (jakiś polski specjalista od
protokołu uznał tę formę za chamstwo), ale przecież już wcześniej sam szef
naszej dyplomacji deklarował, że ma nadzieję, iż papież w Polsce„stanie na
wysokości zadania", a sam prezydent oświadczał, że kończymy definitywnie z
poprawnością, więc kończymy.
W
retoryce partii rządzącej, której kolejnych eksplozji doświadczamy, wśród
rutynowych zawołań o kolanach, suwerenności, suwerenie, woli Polaków wyrażonej
przez naród itp., szczególne miejsce zajmują oskarżenia całej III RP, jej
polityków i elit o uprawianie przemysłu
pogardy i pedagogiki wstydu. W sprawie pogardy tylko jedna uwaga: nie wiem,
jak prezes PiS to osiągnął, że w jego partii najbardziej retorycznie agresywne
są kobiety i że tak się przed nim popisują; ale ciekawsza w tym tygodniu wydaje
mi się kwestia wstydu.
Otóż, co jak co, ale przez te
ostatnie lata uprawialiśmy pedagogikę dumy narodowej, wręcz na pograniczu
propagandy sukcesu, że przypomnę obchody 4 czerwca z udziałem prezydenta
Obamy, te raporty o „zielonej wyspie", „złotym wieku Polski",
„największym sukcesie transformacji", dumę z tych Buzków, Tusków itd.
Nawet historyczny samokrytycyzm (wypominane przez prawicę Jedwabne) był oznaką
siły, pewności siebie społeczeństwa, które nie musi sobie kłamać, żeby ratować
własną godność i tożsamość. Dopiero teraz zaczyna się wstyd. Przed partnerami w
Europie i w NATO, przed inwestorami (te podłe agencje ratingowe), a także -
przede wszystkim - przed i wobec tej przeważającej części społeczeństwa,
która, bynajmniej, nie dała pani premier prawa, aby wszystkie własne absurdalne
przedsięwzięcia - od TK po stadninę koni, klauzulę sumienia fizjoterapeutów,
audyt złotego mercedesa, awanturę z Unią, z USA czy wyzwiska pod adresem
opozycji - uznawać za Wolę Polaków. Czyż nie ma w tym pogardy dla rozumu,
patriotyzmu
poczucia rzeczywistości milionów
współobywateli? I co ma to nam dać, poza chaosem i zażenowaniem? Tak się pytam,
bo wiadomo, że ma nam dać suwerenność.
Jerzy Baczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz