piątek, 27 maja 2016

Elity marcowe



Jarosław Kaczyński wie, że nie przekona do siebie dotychczasowych elit. Dlatego chce je wymienić Od dołu do góry.

W ostatnim czasie wiele się mówi o wy­mianie elit. Dotychczasowe pokazy­wane są jako doszczętnie skompro­mitowane - to powiązani finansowo kolesie, „właściciele III RP”, którym trzeba odebrać Polskę nie tylko po­litycznie, ale też symbolicznie. PiS zresztą ma w tych zamiarach konkurencję. Powstał właśnie na bazie Kukiz’15 twór o nazwie Endecja i także chce czyścić elity. „To, co tu tworzymy, to fabryka elit - mówił na spotkaniu założycielskim publicysta Rafał Ziemkiewicz - kilkumilionowa grupa oligarcho-partyjno-urzędniczo-menedżerska używa państwa i administracji do osiągania rozmaitych zysków (...). Nowa endecja chce to zmienić”.
   Ziemkiewicz może nie zdążyć, bo PiS ma takie same plany i ma możliwości, żeby tego dokonać. Prof. Antoni Dudek w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl o dzisiejszych rządach mówi: „to pomysł na wymianę elity społecznej w Polsce, którą PiS niezwykle krytycz­nie ocenia. Tego oczywiście nie dokonuje się polityką społeczną, tylko (...) posunięciami zmieniającymi porządek prawny czyli np. uruchomieniem procesu wymiany kadr w administracji (...), ale również w szkolnictwie wyższym, prokuraturze, sądownictwie, spółkach skarbu państwa, oświacie. Krótko mówiąc, ta wymiana elit to wielka czystka kadrowa” - twierdzi prof. Dudek. I dodaje: „nie znam kraj ów demokratycznych, gdzie tego typu procesy da­łoby się wyreżyserować przez rząd. Daje się to zrobić tylko w kra­jach autorytarnych czy totalitarnych(...)”.
   Ale PiS zdaje się tym nie przejmować. Zwłaszcza że dla stra­tegii tego ugrupowania zaufani ludzie w ważnych miejscach społecznej struktury są absolutnie kluczowi. Jarosław Kaczyń­ski chce przekierowania tzw. głównego nurtu, pragnie ugrunto­wania swoich wpływów znacznie głębiej, w społecznej tkance, w sposobie myślenia o państwie, demokracji, religii i roli władzy. Tak aby to on ze swoją partią był w centrum polskich poglądów, a dotychczasowy mainstream stał się egzotyczną ekstremą. Już dziś w pisowskich mediach pisze się, że KOD to ruch radykalny, wręcz niebezpieczny, pozostający na marginesie zainteresowania większości normalnych Polaków. Ale by ten proces się dokonał, Kaczyński musi stworzyć własną, wierną elitę.
   Symbolem przejmowania władzy duchowej w społeczeństwie było dla wielu prawicowców odznaczenie orderem Orła Białego Bronisława Wildsteina; miał to być, jak głosiła okładka tygodnika „wSieci”, dowód pokonania Adama Michnika (też kawalera tego orderu) w wojnie o zbiorową świadomość. Jest to ważne, bo jako memento na prawicy przywoływana jest pamięć lat 2005-07, kie­dy brak wpływów w elitach przyczynił się do klęski obozu IV RR Okazało się, że sama siła polityczna nie wystarczyła wówczas wo­bec oporu tamtego mainstreamu, opierającego się na, paradok­salnie, miękkich, opiniotwórczych wpływach. Na prawicy mówi się, że Kaczyński przegrał wówczas z „mgłą”, „atmosferą”, czymś, czego nie przewidział. Teraz ma już być inaczej.

Perspektywa długich rządów PiS ma uruchomić procesy dostosowawcze u nowych pokoleń, i tak już mocno konser­watywnych i podatnych na prawicową wizję świata. Kiedy czyta się wynurzenia ideologów sympatyzujących z PiS, widać zarys tego „nowego Polaka”: dobrze wykształconego, ale głęboko kon­serwatywnego, wierzącego parafianina, najlepiej z dużą rodziną, swojskiego, zakorzenionego w swoim środowisku, niepoddającego się „pedagogice wstydu” i nieulegającego wpływom ban­krutującego moralnie Zachodu. Po drugiej stronie ma się znaleźć „niewierząca w nic hołota”, „worki skórno-mięśniowe” (cytaty z prawicowych forów), bez idei, korzeni i tożsamości.
   Ktoś inny ma być teraz „fajny”. Kiedyś to pisowiec w dobrym towarzystwie był - jak wspominają partyjni kombatanci - szyka­nowany i musiał ukrywać swoje poglądy. Teraz wykluczonym dzi­wakiem ma być przedstawiciel dawnego mainstreamu: „Europej­czyk”, liberał, feministka, ateista, zwolennik Platformy czy KOD. To ich będzie się traktować z wyższością, jako nic nierozumiejących dinozaurów. Jeden z prawicowych blogerów napisał: „Gdy powoli zacznie się okazywać, że ludzie rozsądni i kierujący się ro­zumem reprezentują już tylko jedną stronę - reszta się przyłączy”.
   Kaczyński oczywiście wie, że nie przekona masowo dzisiejszych liberalnych elit do swojej rewolucji, dlatego zamierza je zastąpić własnymi. Ma temu służyć nie tylko władza administracyjna, ale też podcinanie ekonomicznych korzeni starej elity, lustracja, de­komunizacja, repolonizacja mediów, banków itd. Lider PiS wielo­krotnie wspominał o tym, że „pewne grupy” w kraju roszczą sobie pretensje do wiecznego przewodzenia, niezależnie od wyniku
wyborów, że istnieje „archipelag małych królestw, (...) małych dyktatur w gminach, zakładach pracy, na uczelniach”. Według PiS dotychczasowe polskie elity są wynarodowione, kosmopolityczne, zapatrzone w Europę w jej liberalnej, federacyjnej i ateistycznej postaci. Piotr Skwieciński, publicysta „wSieci”, zauważa: „Teraz rewolucji w Polsce nie ma. Ale będzie, jeśli PiS zaniesie w głąb społeczeństwa swą wojnę z elitami. Jeśli zacznie tworzyć lokalne kontrelity”. Bo nowa elita ma się tworzyć od dołu, w środowiskach na prowincji, w powiatach.

Takie kontrelity już się tworzą i są tworzone. Ten proces bę­dzie się nasilał. PiS uznaje, że pozycja dotychczasowych elit wynika z tego, że to one same stworzyły kryteria, według których są eli­tą. Kaczyński zawsze był głęboko nieufny wobec tych kryteriów, postrzegał je jako niesprawiedliwe i korporacyjne, wykluczające „inaczej myślących”. Dlatego zamierza totalnie zanegować te kry­teria, które od dziesięcioleci określały drogi i procedury awansu, budowania autorytetu, zawodowej pozycji. Wspierani będą ci, któ­rzy czują się teraz niedocenieni i szykanowani. A takich zawsze jest wielu. Trzeba przy tym pamiętać, że w sektorze publicznym w Polsce, a więc w polu rażenia zwłaszcza autorytarnej władzy, pracuje około 3 min ludzi, co wraz z rodzinami daje potencjalnie około 10-milionowy elektorat, który można „kupić” lub zastraszyć i skłonić do „racjonalnego myślenia”.
   Urzędnicy. Rozbicie korpusu służby cywilnej, jakie się prak­tycznie dokonało, w praktyce unieważniło dawne reguły przyj­mowania ludzi do administracji różnych szczebli. PiS chodzi o to, aby nabór nie był skrępowany wymogami wieku, doświad­czenia i wykształcenia. Najważniejsze jest ideowe uświadomie­nie i chęć „pracy dla Polski”. Nie jest to dla partii Kaczyńskie­go łatwe, bo nie ma jeszcze w swojej gestii ogromnego zasobu samorządowego, a to na tamtych posadach tworzą się lokalne elity. Nieprzypadkowo lider PiS mówi o „dyktaturach gminnych" - bo nie ma jeszcze nad nimi kontroli. Kiedy będzie ją miał, od 2018 r. albo jeszcze przed wyborami, jeżeli odwróci terenowe koalicje, będzie mógł zaoferować tysiące nowych stanowisk w urzędach, szkołach, domach pomocy, szpitalach, teatrach, miejskich i gminnych spółkach. To będzie dla jego ugrupowa­nia potężny zastrzyk wpływów i duży krok w kierunku budo­wania kontrelity, bo na styku tych lokalnych instytucji tworzy się trwała społeczna sieć zależności („pan, wójt, pleban”), która opanowuje gminy, powiaty i województwa.
   Sędziowie i prokuratorzy. Minister Zbigniew Ziobro zała­twia właśnie sprawy kadrowe w prokuraturach, a jego działania są znacznie gwałtowniejsze niż 10 lat temu. Za trzy lata nie będzie praktycznie innych prokuratorów niż z poręki Ziobry i ewentualna przyszła władza wszystkich ich nie wyrzuci, będzie musiała się z nimi układać. Z sędziami idzie trudniej. Ta elita wciąż trzyma się mocno. Ale struktura sądownictwa jest dość sztywna i jeśli padnie jasna polityczna propozycja awansu dla młodszych, oczekują­cych na swoją kolej sędziów, może spotkać się z przychylnością. Zwłaszcza że opornych zgnębi się oskarżeniami i pomówieniami. Do tego dochodzą zapowiedzi wprowadzenia „czynnika ludowe­go”, jakiejś specjalnej instancji, która będzie weryfikowała wyroki sądowe i po ludowemu wymierzała sprawiedliwość. A do prac nad ustawą zmieniającą ustrój sądownictwa władza włączyła głównie sędziów sądów rejonowych, w domyśle jako przeciwwagę dla dzi­siejszej elity wymiaru sprawiedliwości.
   Elity oficerskie. Podobnie jest w armii. Z wielu źródeł słychać, że młoda kadra oficerska bardzo sprzyja ministrowi Maciere­wiczowi, bo ten usuwa starszych oficerów i pozwala na szybkie spektakularne awanse młodej kadry (wielka rewolucja kadro­wa ma ruszyć po szczycie NATO). Tworzy się grupa „jancza­rów”, ludzi zawdzięczających nowej władzy swoją pozycję, którzy czują, że zmienia się punkt odniesienia, a dawne zasługi nie tylko tracą znaczenie, ale nawet stają się obciążeniem, o czym przekonało się już wielu wyższych oficerów. Ta reguła obowiązuje także w innych służbach mundurowych, oczyszczanych ze starych „złogów”. Przy Macierewiczu społeczna i elitotwórcza rola woj­skowych na pewno wzrośnie (wzorem może być IIRP), wzmac­niana tworzonymi w terenie strukturami obrony terytorialnej; do tego dochodzą organizacje paramilitarne, mogące mieć dużo do powiedzenia w lokalnych społecznościach.
   Media. W tym przypadku budowanie nowych elit przebiega najbardziej widowiskowo. Dawni niszowi dziennikarze z małych stacji i ośrodków, bez przeszkolenia i etapów przejściowych, tra­fiają do głównych programów informacyjnych mediów publicz­nych, na pierwszą linię ideologicznego frontu. Satysfakcja z prze­gonienia dotychczasowych celebrytów, łatwego wejścia na ich miejsce, musi się łączyć z podziwem dla potęgi władzy, która im to umożliwiła. W PiS od dawna mówią, że nowa elita medialna powstaje w szkole wyższej o. Rydzyka, to absolwenci tej uczelni mają objąć ważne funkcje i już je obejmują. W kolejce są media prywatne, które mają zostać „zrepolonizowane”.
   Kultura. Na tym polu idzie PiS chyba najtrudniej, bo nie da się zadekretować ani talentu, ani popularności. Minister Gliński operuje na razie dotacjami, ostatnio zmniejszył je np. dla teatru Krystyny Jandy Przerzuca pieniądze na inicjatywy prawicowe. Wy­mienia kadry w podległych mu instytucjach, ale wiele z placówek kulturalnych jest w gestii samorządów i na razie nie ma do nich dostępu. Niemniej już widać „wstawanie z kolan” artystów wal­czących od lat z mainstreamem, ze „zmową krytyków”. Dotyczy to dyrektorów muzeów, kuratorów wystaw, animatorów. Mają być finansowane nowe produkcje filmowe, uwzględniające „polski punkt widzenia”. Można być pewnym, że zgłosi się wielu twór­ców, odrzucanych w ich mniemaniu z politycznych powodów, wyśmiewanych za tradycyjne spojrzenie na sztukę.
   Świat akademicki. W tej elicie PiS miał zawsze silne przyczółki. Akademickie Kluby Obywatelskie im. Lecha Kaczyńskiego sta­le wydają swoje oświadczenia (podpisane nawet przez kilkaset osób), ostatnio bardzo krytyczne wobec sędziów Sądu Najwyż­szego wspierających Trybunał Konstytucyjny w sporze z władzą. PiS jest mocny zwłaszcza na wydziałach historii i innych humani­stycznych, ale nie tylko - zawsze miał swoje wpływy na politech­nikach (wielu naukowców z tych uczelni pokazało się przy okazji „konferencji smoleńskich”). Poza tym ma zwolenników w per­sonelu nienaukowym: protest wobec uchwały Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, skierowanej przeciwko działaniom prezydenta Dudy w sprawie TK, zgłosił pracownik administracji uniwersytetu, i Senat UJ musiał ten sprzeciw rozpatrzyć (w końcu odrzucił). Zapowiedź Jarosława Kaczyńskiego powołania Instytu­tu Wolności Naukowej, który miałby przyglądać się stosunkom w szkołach wyższych i weryfikować przyznawanie stopni nauko­wych, jest przejawem wciąż tej samej tendencji: wprowadzania nowych kryteriów, uwolnienia od istniejących rygorów, wywraca­nia hierarchii. Tak jak w kulturze zapewne będzie uruchomiony szlak awansu specjalnego, niekoniecznie według ścisłych kryte­riów naukowych. By zrobić karierę, dostać dotacje, granty, naj­ważniejszy może okazać się sam temat (np. żołnierze wyklęci) czy patriotyczna intencja (np. walka z pedagogiką wstydu).
   Korporacje zawodowe. Partia Kaczyńskiego nie ukrywa, że chce mieć wpływ na zawodowe korporacje (lekarskie, adwokac­kie, techniczne, związki nauczycielskie i inne). Te wpływy ułożą się zapewne niejako naturalnie, bo uprawianie wolnego zawodu, a w ramach niego korzystanie z dostępnych możliwości będzie pozostawało pod wpływem władzy w ogóle, jak i tej w szczególe, w konkretnym środowisku czy instytucji. W efekcie, choćby już dzisiaj, na Podkarpaciu żaden szpital nie chce się podjąć aborcji, dopuszczanej wedle zapisów ustawowych, a lekarze zasłaniają się klauzulą sumienia.
   Elity biznesowe. Polski biznes zawsze był bardzo asekuranc­ki, żeby nie powiedzieć, politycznie tchórzliwy. Wynika to z jego struktury. Wciąż nie ma silnych marek, dużych grup kapitałowych czy, z drobnymi wyjątkami, znaczących na rynku europejskim korporacji. Polscy przedsiębiorcy są od wielu lat w dużej mierze „przypaństwowi”, skupieni na okazyjnych prywatyzacjach, rządo­wych kontraktach, powiązani wieloma nićmi ze spółkami Skarbu Państwa. Dlatego znają swoje miejsce i są pokorni, co było widać w zeszłym roku podczas tzw. hołdu krynickiego złożonego wobec Jarosława Kaczyńskiego. Ale i całkiem niedawno, kiedy to przed­stawiciele banków stawili się karnie na wezwanie premier Szydło, aby włączyć się w akcję 500+.
   Dawna elita finansowa zresztą już się rozpada, wchodzi nowe pokolenie, które Kaczyński może tolerować, zwłaszcza że chce bu­dować nowe środowisko biznesowe. PiS zawsze promował „małe i średnie przedsiębiorstwa”, które teraz, przy „narodowym libe­ralizmie” Mateusza Morawieckiego, będą zapewne wzmacniane i wspomagane w kontrze do dzisiaj znaczących biznesmenów. Ci będą zapewne zastraszani, a ostatnimi przykładami tego są bada­nie prywatyzacji Ciechu czy zatrzymanie właściciela dużej firmy meblarskiej. Do tego dochodzą plany powołania komisji, która będzie oceniać indywidualne sprawy podatkowe i decydować, czy ktoś unika podatków czy nie. PiS wyraźnie chce się oprzeć na lo­kalnym kapitale, który będzie dopuszczany do coraz poważniej­szych przedsięwzięć. To będzie nadal, a nawet jeszcze bardziej, biznes uzależniony od państwa, ale już na warunkach PiS.

Operacja wymiany elit ma stworzyć wrażenie omnipotencji władzy i jej wpływu na dowolną zmianę kryteriów awansu, dopuszczenia do stanowisk, bez względu na stare wy­mogi, które mogą być w każdej chwili unieważnione. Nowe elity mają startować z poczuciem, że historia zaczyna się od początku. Będą nowi urzędnicy, artyści, uczeni, dziennikarze, sędziowie, lekarze i inżynierowie. PiS, który ma już starszy elektorat, stawia na młodych, nieznających PiS z poprzedniej odsłony. Dlatego oni raczej wezmą awanse, bo nie znajdą wystarczającego powodu, aby ich nie wziąć. PiS chce to przedstawiać jako naturalną walkę zgranych elit z nowym, dynamicznym pokoleniem, dotąd bloko­wanym i niedocenianym.
   Tak to będzie sprzedawane, a manipulacja może nie być przez manipulowanych zauważona. Stare elity będą próbowały dowieść, że bronią obiektywnych standardów, zasad, wymogów doświad­czenia, kanonów naukowości, niezbędnej akceptacji zawodowej i branżowej wspólnoty A PiS będzie to uznawał za przejaw zmowy, partykularyzmu, znieczulicy wobec bijącego pulsu narodu, który chce się wyrwać z ograniczeń. Słowo na słowo. Będzie to zatem długa zacięta walka, toczona na radach uczelnianych wydziałów, przy obronach doktorskich dysertacji, w zawodowych korpora­cjach, w sądach, na redakcyjnych kolegiach, przy ocenach arty­stycznych osiągnięć, przy zawieraniu biznesowych kontraktów.
   Za PRL wymyślono „marcowych docentów”, naukowców z politycznym wsparciem PZPR, mianowanych w 1968 r. na mocy usta­wy, bez habilitacji, za to wbrew „starej elicie”, którą w niemałej części wyrzucono z kraju. Ale każdy student, który przychodził na uczelnię, nawet po latach, od razu był informowany przez star­szych kolegów, kto jest takim docentem. Nie wszyscy z nich byli beznadziejni, być może zrobiliby kariery normalną drogą. Ale sam fakt, że zgodzili się skorzystać ze ścieżki na skróty, dali się skusić władzy, wbrew zwyczajowi i procedurze, okazał się nieusuwalnym stygmatem. Teraz PiS zamierza „umarcowić” nie tylko uczelnie, ale wiele innych środowisk. Wymiana elit to najambitniejsza część strategii PiS. Jeśli się powiedzie, partia Kaczyńskiego przejmie państwo w całości i na bardzo długo. Ale opór rośnie. Poza tym i tak każdy wie i będzie wiedział, kto jest „marcowy”.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz