Jarosław Kaczyński
wie, że nie przekona do siebie dotychczasowych elit. Dlatego chce je wymienić
Od dołu do góry.
W
ostatnim czasie wiele się mówi o wymianie elit. Dotychczasowe pokazywane są
jako doszczętnie skompromitowane - to powiązani finansowo kolesie,
„właściciele III RP”, którym trzeba odebrać Polskę nie tylko politycznie, ale
też symbolicznie. PiS zresztą ma w tych zamiarach konkurencję. Powstał właśnie
na bazie Kukiz’15 twór o nazwie Endecja i także chce czyścić elity. „To, co tu
tworzymy, to fabryka elit - mówił na spotkaniu założycielskim publicysta Rafał
Ziemkiewicz - kilkumilionowa grupa oligarcho-partyjno-urzędniczo-menedżerska
używa państwa i administracji do osiągania rozmaitych zysków (...). Nowa
endecja chce to zmienić”.
Ziemkiewicz może nie zdążyć, bo PiS ma takie same plany i ma możliwości,
żeby tego dokonać. Prof.
Antoni Dudek w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl o dzisiejszych rządach mówi: „to pomysł na wymianę elity
społecznej w Polsce, którą PiS niezwykle krytycznie ocenia. Tego oczywiście
nie dokonuje się polityką społeczną, tylko (...) posunięciami zmieniającymi
porządek prawny czyli np. uruchomieniem procesu wymiany kadr w administracji
(...), ale również w szkolnictwie wyższym, prokuraturze, sądownictwie, spółkach
skarbu państwa, oświacie. Krótko mówiąc, ta wymiana elit to wielka czystka
kadrowa” - twierdzi prof.
Dudek. I dodaje: „nie znam kraj ów
demokratycznych, gdzie tego typu procesy dałoby się wyreżyserować przez rząd.
Daje się to zrobić tylko w krajach autorytarnych czy totalitarnych(...)”.
Ale PiS zdaje się tym nie przejmować. Zwłaszcza że dla strategii tego
ugrupowania zaufani ludzie w ważnych miejscach społecznej struktury są
absolutnie kluczowi. Jarosław Kaczyński chce przekierowania tzw. głównego
nurtu, pragnie ugruntowania swoich wpływów znacznie głębiej, w społecznej
tkance, w sposobie myślenia o państwie, demokracji, religii i roli władzy. Tak
aby to on ze swoją partią był w centrum polskich poglądów, a dotychczasowy mainstream stał się egzotyczną ekstremą. Już dziś w pisowskich mediach
pisze się, że KOD to ruch radykalny, wręcz niebezpieczny, pozostający na
marginesie zainteresowania większości normalnych Polaków. Ale by ten proces się
dokonał, Kaczyński musi stworzyć własną, wierną elitę.
Symbolem przejmowania władzy duchowej w społeczeństwie było dla wielu
prawicowców odznaczenie orderem Orła Białego Bronisława Wildsteina; miał to
być, jak głosiła okładka tygodnika „wSieci”, dowód pokonania Adama Michnika
(też kawalera tego orderu) w wojnie o zbiorową świadomość. Jest to ważne, bo
jako memento na prawicy przywoływana jest pamięć lat 2005-07, kiedy brak
wpływów w elitach przyczynił się do klęski obozu IV RR Okazało się, że sama
siła polityczna nie wystarczyła wówczas wobec oporu tamtego mainstreamu,
opierającego się na, paradoksalnie, miękkich, opiniotwórczych wpływach. Na
prawicy mówi się, że Kaczyński przegrał wówczas z „mgłą”, „atmosferą”, czymś,
czego nie przewidział. Teraz ma już być inaczej.
Perspektywa długich rządów PiS
ma uruchomić procesy dostosowawcze u nowych pokoleń, i tak już mocno konserwatywnych i podatnych na prawicową
wizję świata. Kiedy czyta się wynurzenia ideologów sympatyzujących z PiS, widać
zarys tego „nowego Polaka”: dobrze wykształconego, ale głęboko konserwatywnego,
wierzącego parafianina, najlepiej z dużą rodziną, swojskiego, zakorzenionego w
swoim środowisku, niepoddającego się „pedagogice wstydu” i nieulegającego
wpływom bankrutującego moralnie Zachodu. Po drugiej stronie ma się znaleźć
„niewierząca w nic hołota”, „worki skórno-mięśniowe” (cytaty z prawicowych
forów), bez idei, korzeni i tożsamości.
Ktoś inny ma być teraz „fajny”. Kiedyś to pisowiec w dobrym towarzystwie
był - jak wspominają partyjni kombatanci - szykanowany i musiał ukrywać swoje
poglądy. Teraz wykluczonym dziwakiem ma być przedstawiciel dawnego
mainstreamu: „Europejczyk”, liberał, feministka, ateista, zwolennik Platformy
czy KOD. To ich będzie się traktować z wyższością, jako nic nierozumiejących
dinozaurów. Jeden z prawicowych blogerów napisał: „Gdy powoli zacznie się
okazywać, że ludzie rozsądni i kierujący się rozumem reprezentują już tylko
jedną stronę - reszta się przyłączy”.
Kaczyński oczywiście wie, że nie przekona masowo dzisiejszych
liberalnych elit do swojej rewolucji, dlatego zamierza je zastąpić własnymi. Ma
temu służyć nie tylko władza administracyjna, ale też podcinanie ekonomicznych
korzeni starej elity, lustracja, dekomunizacja, repolonizacja mediów, banków
itd. Lider PiS wielokrotnie wspominał o tym, że „pewne grupy” w kraju roszczą
sobie pretensje do wiecznego przewodzenia, niezależnie od wyniku
wyborów, że istnieje „archipelag
małych królestw, (...) małych dyktatur w gminach, zakładach pracy, na
uczelniach”. Według PiS dotychczasowe polskie elity są wynarodowione,
kosmopolityczne, zapatrzone w Europę w jej liberalnej, federacyjnej i
ateistycznej postaci. Piotr Skwieciński, publicysta „wSieci”, zauważa: „Teraz
rewolucji w Polsce nie ma. Ale będzie, jeśli PiS zaniesie w głąb społeczeństwa
swą wojnę z elitami. Jeśli zacznie tworzyć lokalne kontrelity”. Bo nowa elita
ma się tworzyć od dołu, w środowiskach na prowincji, w powiatach.
Takie kontrelity już się tworzą
i są tworzone. Ten proces będzie się
nasilał. PiS uznaje, że pozycja dotychczasowych elit wynika z tego, że to one
same stworzyły kryteria, według których są elitą. Kaczyński zawsze był głęboko
nieufny wobec tych kryteriów, postrzegał je jako niesprawiedliwe i
korporacyjne, wykluczające „inaczej myślących”. Dlatego zamierza totalnie
zanegować te kryteria, które od dziesięcioleci określały drogi i procedury
awansu, budowania autorytetu, zawodowej pozycji. Wspierani będą ci, którzy
czują się teraz niedocenieni i szykanowani. A takich zawsze jest wielu. Trzeba
przy tym pamiętać, że w sektorze publicznym w Polsce, a więc w polu rażenia
zwłaszcza autorytarnej władzy, pracuje około 3 min ludzi, co wraz z rodzinami
daje potencjalnie około 10-milionowy elektorat, który można „kupić” lub
zastraszyć i skłonić do „racjonalnego myślenia”.
Urzędnicy. Rozbicie korpusu służby cywilnej, jakie się praktycznie
dokonało, w praktyce unieważniło dawne reguły przyjmowania ludzi do
administracji różnych szczebli. PiS chodzi o to,
aby nabór nie był skrępowany wymogami wieku, doświadczenia i wykształcenia.
Najważniejsze jest ideowe uświadomienie i chęć „pracy dla Polski”. Nie jest to
dla partii Kaczyńskiego łatwe, bo nie ma jeszcze w swojej gestii ogromnego
zasobu samorządowego, a to na tamtych posadach tworzą się lokalne elity.
Nieprzypadkowo lider PiS mówi o „dyktaturach gminnych" - bo nie ma jeszcze
nad nimi kontroli. Kiedy będzie ją miał, od 2018 r. albo jeszcze przed
wyborami, jeżeli odwróci terenowe koalicje, będzie mógł zaoferować tysiące
nowych stanowisk w urzędach, szkołach, domach pomocy, szpitalach, teatrach,
miejskich i gminnych spółkach. To będzie dla jego ugrupowania potężny zastrzyk
wpływów i duży krok w kierunku budowania kontrelity, bo na styku tych
lokalnych instytucji tworzy się trwała społeczna sieć zależności („pan, wójt,
pleban”), która opanowuje gminy, powiaty i województwa.
Sędziowie i prokuratorzy. Minister Zbigniew Ziobro załatwia właśnie sprawy kadrowe w
prokuraturach, a jego działania są znacznie gwałtowniejsze niż 10 lat temu. Za
trzy lata nie będzie praktycznie innych prokuratorów niż z poręki Ziobry i
ewentualna przyszła władza wszystkich ich nie wyrzuci, będzie musiała się z
nimi układać. Z sędziami idzie trudniej. Ta elita wciąż trzyma się mocno. Ale
struktura sądownictwa jest dość sztywna i jeśli padnie jasna polityczna
propozycja awansu dla młodszych, oczekujących na swoją kolej sędziów, może
spotkać się z przychylnością. Zwłaszcza że opornych zgnębi się oskarżeniami i
pomówieniami. Do tego dochodzą zapowiedzi wprowadzenia „czynnika ludowego”,
jakiejś specjalnej instancji, która będzie weryfikowała wyroki sądowe i po
ludowemu wymierzała sprawiedliwość. A do prac nad ustawą zmieniającą ustrój
sądownictwa władza włączyła głównie sędziów sądów rejonowych, w domyśle jako
przeciwwagę dla dzisiejszej elity wymiaru sprawiedliwości.
Elity oficerskie. Podobnie jest w armii. Z wielu źródeł słychać, że młoda
kadra oficerska bardzo sprzyja ministrowi Macierewiczowi, bo ten usuwa
starszych oficerów i pozwala na szybkie spektakularne awanse młodej kadry
(wielka rewolucja kadrowa ma ruszyć po szczycie NATO). Tworzy się grupa
„janczarów”, ludzi zawdzięczających nowej władzy swoją pozycję, którzy czują,
że zmienia się punkt odniesienia, a dawne zasługi nie tylko tracą znaczenie,
ale nawet stają się obciążeniem, o czym przekonało się już wielu wyższych
oficerów. Ta reguła obowiązuje także w innych służbach mundurowych,
oczyszczanych ze starych „złogów”. Przy Macierewiczu społeczna i elitotwórcza
rola wojskowych na pewno wzrośnie (wzorem może być IIRP), wzmacniana
tworzonymi w terenie strukturami obrony terytorialnej; do tego dochodzą
organizacje paramilitarne, mogące mieć dużo do powiedzenia w lokalnych
społecznościach.
Media. W tym przypadku budowanie nowych elit przebiega najbardziej
widowiskowo. Dawni niszowi dziennikarze z małych stacji i ośrodków, bez
przeszkolenia i etapów przejściowych, trafiają do głównych programów
informacyjnych mediów publicznych, na pierwszą linię ideologicznego frontu.
Satysfakcja z przegonienia dotychczasowych celebrytów, łatwego wejścia na ich
miejsce, musi się łączyć z podziwem dla potęgi władzy, która im to umożliwiła. W
PiS od dawna mówią, że nowa elita medialna powstaje w szkole wyższej o.
Rydzyka, to absolwenci tej uczelni mają objąć ważne funkcje i już je obejmują.
W kolejce są media prywatne, które mają zostać „zrepolonizowane”.
Kultura. Na tym polu idzie PiS chyba najtrudniej, bo nie da się
zadekretować ani talentu, ani popularności. Minister Gliński operuje na razie
dotacjami, ostatnio zmniejszył je np. dla teatru Krystyny Jandy Przerzuca
pieniądze na inicjatywy prawicowe. Wymienia kadry w podległych mu
instytucjach, ale wiele z placówek kulturalnych jest w gestii samorządów i na
razie nie ma do nich dostępu. Niemniej już widać „wstawanie z kolan” artystów
walczących od lat z mainstreamem, ze „zmową krytyków”. Dotyczy to dyrektorów
muzeów, kuratorów wystaw, animatorów. Mają być finansowane nowe produkcje
filmowe, uwzględniające „polski punkt widzenia”. Można być pewnym, że zgłosi
się wielu twórców, odrzucanych w ich mniemaniu z politycznych powodów,
wyśmiewanych za tradycyjne spojrzenie na sztukę.
Świat akademicki. W tej elicie PiS miał zawsze silne przyczółki. Akademickie
Kluby Obywatelskie im. Lecha Kaczyńskiego stale wydają swoje oświadczenia
(podpisane nawet przez kilkaset osób), ostatnio bardzo krytyczne wobec sędziów
Sądu Najwyższego wspierających Trybunał Konstytucyjny w sporze z władzą. PiS
jest mocny zwłaszcza na wydziałach historii i innych humanistycznych, ale nie
tylko - zawsze miał swoje wpływy na politechnikach (wielu naukowców z tych
uczelni pokazało się przy okazji „konferencji smoleńskich”). Poza tym ma
zwolenników w personelu nienaukowym: protest wobec uchwały Wydziału Prawa
Uniwersytetu Jagiellońskiego, skierowanej przeciwko działaniom prezydenta Dudy
w sprawie TK, zgłosił pracownik administracji uniwersytetu, i Senat UJ musiał
ten sprzeciw rozpatrzyć (w końcu odrzucił). Zapowiedź Jarosława Kaczyńskiego
powołania Instytutu Wolności Naukowej, który miałby przyglądać się stosunkom w
szkołach wyższych i weryfikować przyznawanie stopni naukowych, jest przejawem
wciąż tej samej tendencji: wprowadzania nowych kryteriów, uwolnienia od
istniejących rygorów, wywracania hierarchii. Tak jak w kulturze zapewne będzie
uruchomiony szlak awansu specjalnego, niekoniecznie według ścisłych kryteriów
naukowych. By zrobić karierę, dostać dotacje, granty, najważniejszy może
okazać się sam temat (np. żołnierze wyklęci) czy patriotyczna intencja (np.
walka z pedagogiką wstydu).
Korporacje zawodowe. Partia Kaczyńskiego nie ukrywa, że chce mieć wpływ na
zawodowe korporacje (lekarskie, adwokackie, techniczne, związki nauczycielskie
i inne). Te wpływy ułożą się zapewne niejako naturalnie, bo uprawianie wolnego
zawodu, a w ramach niego korzystanie z dostępnych możliwości będzie pozostawało
pod wpływem władzy w ogóle, jak i tej w szczególe, w konkretnym środowisku czy
instytucji. W efekcie, choćby już dzisiaj, na Podkarpaciu żaden szpital nie
chce się podjąć aborcji, dopuszczanej wedle zapisów ustawowych, a lekarze
zasłaniają się klauzulą sumienia.
Elity biznesowe. Polski biznes zawsze był bardzo asekurancki, żeby nie
powiedzieć, politycznie tchórzliwy. Wynika to z jego struktury. Wciąż nie ma
silnych marek, dużych grup kapitałowych czy, z drobnymi wyjątkami, znaczących
na rynku europejskim korporacji. Polscy przedsiębiorcy są od wielu lat w dużej
mierze „przypaństwowi”, skupieni na okazyjnych prywatyzacjach, rządowych
kontraktach, powiązani wieloma nićmi ze spółkami Skarbu Państwa. Dlatego znają
swoje miejsce i są pokorni, co było widać w zeszłym roku podczas tzw. hołdu
krynickiego złożonego wobec Jarosława Kaczyńskiego. Ale i całkiem niedawno,
kiedy to przedstawiciele banków stawili się karnie na wezwanie premier Szydło,
aby włączyć się w akcję 500+.
Dawna elita finansowa zresztą już się rozpada, wchodzi nowe pokolenie,
które Kaczyński może tolerować, zwłaszcza że chce budować nowe środowisko
biznesowe. PiS zawsze promował „małe i średnie przedsiębiorstwa”, które teraz,
przy „narodowym liberalizmie” Mateusza Morawieckiego, będą zapewne wzmacniane
i wspomagane w kontrze do dzisiaj znaczących biznesmenów. Ci będą zapewne
zastraszani, a ostatnimi przykładami tego są badanie prywatyzacji Ciechu czy
zatrzymanie właściciela dużej firmy meblarskiej. Do tego dochodzą plany
powołania komisji, która będzie oceniać indywidualne sprawy podatkowe i
decydować, czy ktoś unika podatków czy nie. PiS wyraźnie chce się oprzeć na lokalnym
kapitale, który będzie dopuszczany do coraz poważniejszych przedsięwzięć. To
będzie nadal, a nawet jeszcze bardziej, biznes uzależniony od państwa, ale już
na warunkach PiS.
Operacja wymiany elit ma
stworzyć wrażenie omnipotencji władzy i jej wpływu na dowolną zmianę kryteriów
awansu, dopuszczenia do stanowisk, bez
względu na stare wymogi, które mogą być w każdej chwili unieważnione. Nowe
elity mają startować z poczuciem, że historia zaczyna się od początku. Będą
nowi urzędnicy, artyści, uczeni, dziennikarze, sędziowie, lekarze i
inżynierowie. PiS, który ma już starszy elektorat, stawia na młodych,
nieznających PiS z poprzedniej odsłony. Dlatego oni raczej wezmą awanse, bo nie
znajdą wystarczającego powodu, aby ich nie wziąć. PiS chce to przedstawiać jako
naturalną walkę zgranych elit z nowym, dynamicznym pokoleniem, dotąd blokowanym
i niedocenianym.
Tak to będzie sprzedawane, a manipulacja może nie być przez
manipulowanych zauważona. Stare elity będą próbowały dowieść, że bronią
obiektywnych standardów, zasad, wymogów doświadczenia, kanonów naukowości,
niezbędnej akceptacji zawodowej i branżowej wspólnoty A PiS będzie to uznawał
za przejaw zmowy, partykularyzmu, znieczulicy wobec bijącego pulsu narodu,
który chce się wyrwać z ograniczeń. Słowo na słowo. Będzie to zatem długa
zacięta walka, toczona na radach uczelnianych wydziałów, przy obronach
doktorskich dysertacji, w zawodowych korporacjach, w sądach, na redakcyjnych
kolegiach, przy ocenach artystycznych osiągnięć, przy zawieraniu biznesowych
kontraktów.
Za PRL wymyślono „marcowych docentów”, naukowców z politycznym wsparciem
PZPR, mianowanych w 1968 r. na mocy ustawy, bez habilitacji, za to wbrew
„starej elicie”, którą w niemałej części wyrzucono z kraju. Ale każdy student,
który przychodził na uczelnię, nawet po latach, od razu był informowany przez
starszych kolegów, kto jest takim docentem. Nie wszyscy z nich byli
beznadziejni, być może zrobiliby kariery normalną drogą. Ale sam fakt, że
zgodzili się skorzystać ze ścieżki na skróty, dali się skusić władzy, wbrew
zwyczajowi i procedurze, okazał się nieusuwalnym stygmatem. Teraz PiS zamierza
„umarcowić” nie tylko uczelnie, ale wiele innych środowisk. Wymiana elit to
najambitniejsza część strategii PiS. Jeśli się powiedzie, partia Kaczyńskiego
przejmie państwo w całości i na bardzo długo. Ale opór rośnie. Poza tym
i tak każdy wie i będzie wiedział, kto jest
„marcowy”.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz