wtorek, 3 maja 2016

Książę



Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł przekazał Naczelnej Izbie Lekarskiej wielomilionową dotację z budżetu państwa. W tym samym czasie Izba bez konkursu zlecała remonty jego szwagrowi

Michał Krzymowski, Wojciech Cieśla

Konstanty Radziwiłł w poważnej polityce jest od kilku miesięcy. Trafił do niej prosto z władz Naczelnej Izby Lekarskiej, w któ­rej przez 18 lat piastował funkcje sekretarza, prezesa, wiceprezesa i znów sekretarza.
Od chwili objęcia stanowiska w rządzie Radziwiłł formalnie jest poza samorządem, ale cały czas pozostaje w jego orbicie. Izbą kieruje dziś jego wie­loletni współpracownik i dobry znajomy Maciej Hamankiewicz. Ludzie Izby obejmują ważne stanowiska w resorcie zdrowia: dy­rektora departamentu prawnego, doradcy w gabinecie poli­tycznym, rzecznika prasowego. A finansowana przez samorząd „Gazeta Lekarska” od kilku miesięcy basuje nowemu ministrowi.
   Interes jest tu obopólny: Izba czerpie z państwowego źródełka na niespotykaną do tej pory skalę, a minister trzyma Izbę w kie­szeni. Przy okazji do rodziny Radziwiłła płyną zlecenia z Izby.

MINISTER SYPIE SAMORZĄDOWI
Konstanty Radziwiłł potrafi zrobić wrażenie. Kiedy w listo­padzie ubiegłego roku Jarosław Kaczyński przyjmuje w swoim gabinecie kandydatów na ministrów, Radziwiłł jako jedyny przy­jeżdża pod siedzibę PiS motocyklem. Na kawasaki vulcan prezen­tuje się młodzieżowo: czarna kurtka, skórzane sakwy, lśniący bak. Jeden z branżowych portali napisze później, że Radziwiłł zrobił wejście w stylu Jamesa Bonda, a inny - że jako członek rządu bę­dzie szybki jak jego motocykl.
   Jedną z pierwszych decyzji ministra Radziwiłła jest przyzna­nie Naczelnej Izbie Lekarskiej (NIL) rekordowej dotacji (w su­mie chodzi o 16 min zł). Kiedy na początku stycznia dopytuje o to przewodniczący sejmowej komisji zdrowia Bartosz Arłukowicz, resort Radziwiłła odpisuje, że pieniądze Izbie się należą, bo samo­rząd wyręcza państwo w takich sprawach jak przyznawanie prawa do wykonywania zawodu czy prowadzenie rejestru lekarzy. Wy­jaśnia, że sześć milionów to pieniądze na bieżącą działalność Izby, a dziesięć - zaległa refundacja za poprzednie lata. I przypomina, że samorząd wygrał już w tej sprawie z ministerstwem kilka razy w sądzie. Ale pytany przez Arłukowicza przyznaje: do tej pory ża­den minister nie miał wobec Izby takiego gestu.
   Dla porównania za kadencji pięciu poprzedników Radziwiłła izby lekarskie dostawały średnio 2,7 min zł rocznie.
   Samorząd pielęgniarski, który działa na podobnych zasadach, do dziś nie wie, jaką dotację dostanie w tym roku z budżetu. - Mie­liśmy z ministerstwem dopiero jedno spotkanie i nadal niewierny, na czym stoimy. 16 milionów? Dla nas to abstrakcja, zazwyczaj do­stawaliśmy koło półtora miliona złotych - mówi „Newsweekowi” jedna z pielęgniarek działających w samorządzie.

KTO USTAWIA KRZESŁA NOCĄ?
Gdy w ministerialnych dokumentach pojawia się zapis do­tyczący dotacji dla lekarzy, w Izbie ruszają przygotowania do przebudowy siedziby. 18 grudnia prezydium NIL decyduje o wy­najęciu firmy, która zaprojektuje przebudowę pomieszczenia so­cjalnego i węzła sanitarnego. Zlecenie nie jest drogie - w sumie sześć tysięcy złotych. W styczniu tego roku zapadają dwie kolejne uchwały, tym razem dotyczące aranżacji i remontu sali znajdują­cej się na parterze. Koszt - 28 tys. złotych. Oba zlecenia, w sumie na 34 tys. złotych, trafiają do mało znanej firmy OAK Projekt. W Izbie mówi się jednak, że przebudowę w rzeczywistości ma projektować nie OAK, ale Joanna Radziwiłł, żona ministra.
   „Newsweek” dotarł do nagrania z posiedzenia prezydium sa­morządu, z którego wynika, że w zlecenie angażuje się nie tylko Joanna Radziwiłł, z wykształcenia architekt, ale też sam minister. 18 marca, w czasie dyskusji na temat remontu, głos zabiera prezes Maciej Hamankiewicz. Z trudem powstrzymuje się od śmiechu:
- Według pewnej anegdoty wyjdzie sytuacja, w której pani archi­tekt przyjeżdża wraz z mężem, czyli ministrem zdrowia, układają krzesła i patrzą, jak to fizycznie w tej małej sali poukładać. Między drugą a trzecią w nocy minister z żoną układają nam krzesła na małej sali. Cha, cha, cha!

RADZIWIŁŁOWIE NIE CHODZĄ PO JAŁMUŻNĘ
Czy urzędujący minister przyjeżdża nocą do byłego praco­dawcy i razem z żoną przestawia meble? Nasz rozmówca, który był na nagranej naradzie, przekonuje, że prezes Izby opowiadał o realnej wizycie. Hamankiewicz, którego o to pytamy, milczy. Rzeczniczka Radziwiłła, najpierw przekazuje, że minister nie chce się odnosić do wypowiedzi ze spotkania, w którym nie brał udziału. A nazajutrz stwierdza: „Taka sytuacja nie miała miejsca”.
   Próbujemy się czegoś dowiedzieć o firmie, która oficjalnie projektuje przebudowę. Biuro prasowe Izby w e-mailu prze­słanym do „Newsweeka” zapewnia, że „wybór wykonawcy prac koncepcyjnych i remontu był poddawany szczegółowe analizie” i przyznaje, że żona ministra zajmuje się zleceniem jako współ­pracownica OAK Projekt. A rzeczniczka resortu wyjaśnia: „Żona ministra zdrowia nie otrzymała wynagrodzenia od Naczelnej Izby Lekarskiej. Wspierała natomiast - nie pobierając wynagrodzenia - swojego mieszkającego poza Warszawą brata, którego praca po­legała na projektowaniu aranżacji pomieszczeń NIL już po obję­ciu przez Konstantego Radziwiłła stanowiska ministra zdrowia”.
   To, w jaki sposób Naczelna Izba trafiła do szwagra ministra, po­zostaje zagadką, bo OAK Projekt to firma niezwykle trudna do odnalezienia: nie ma strony internetowej, profilu na Facebooku, ogólnodostępne bazy przedsiębiorców nie podają jej telefonu ani adresu mejlowego. Strzępy informacji można odnaleźć jedynie w wyszukiwarce Centralnej Ewidencji Działalności Gospodar­cze: firma jest nowa, została zarejestrowana w kwietniu ubiegłego roku przez Grzegorza Dąbrowskiego (Dąbrowska to panieńskie nazwisko żony ministra). Mieści się w mieszkaniu na Ursynowie, półtora kilometra od domu Radziwiłłów. Według dokumentów jej działalność to „produkcja wyrobów z drewna, korka, słomy i ma­teriałów używanych do wyplatania”.
   O dorobku zawodowym Joanny Radziwiłł też wiadomo niewie­le. Żona ministra nie prowadzi własnego biura, ojej usługach nie ma też śladu na portalach społecznościowych. Sprawdzamy do­stępną w internecie krajową listę czynnych architektów: Joanny Radziwiłł na niej nie ma i nie było. W Izbie Architektów też o niej nie słyszano. Nazwisko Joanna Radziwiłł pojawia się za to w arty­kułach poświęconych rodzinom wielodzietnym. „Konstanty Ra­dziwiłł wraz ze swoją żoną Joanną wychowują ośmioro dzieci. Nie uskarżają się. Nie proszą państwa o jałmużnę” - pisze w 2006 r. tygodnik „Niedziela”. W innym tekście Radziwiłłowie opowiada­ją, jakim wyzwaniem jest zorganizowanie wakacji dla tylu osób. Gdy dzieci było siedmioro, walizki pakowało się do przyczepy, a rodzina mieściła się w dziewięcioosobowym busie. Ale gdy na świat przyszła Basia, trzeba było zacząć podróżowanie na dwa sa­mochody. Sama Joanna Radziwiłł w artykułach przedstawia się jako osoba, która na pierwszym miejscu stawia dom. „Społecznie prezesuję małej spółdzielni mieszkaniowej, do której należymy, ale i na to czasem szkoda czasu” - mówi. Nawet gdy dzieci podros­ną, nie otworzy własnego biura. Będzie prowadzić na Ursynowie prywatną przychodnię założoną przez męża i noszącą jego imię.
   W samorządzie lekarskim Joanna Radziwiłł niezmiennie obja­wia się jednak jako architekt. Kiedy w 2007 r. Konstanty piastuje urząd prezesa NIL, ona projektuje adap­tację sali posiedzeń. A siedem lat później przyjmuje zlecenie na aranżację pomiesz­czeń w Okręgowej Izbie Lekarskiej w War­szawie, Dostaje za to siedem tysięcy.
   Minister zapewnia dziś „Newsweek”, że nie miał wpływu na zatrudnienie żony.
Twierdzi, że w tamtym czasie pełnił jedy­nie funkcję we władzach centralnych sa­morządu. Ale zapomina dodać, że od lat działał też w izbie warszawskiej, a w 2014 r. - czyli w czasie, gdy żona dostawała od niej zlecenie - został nawet jej wiceprezesem.

RADZIWIŁŁ POKONUJE GIERTYCHA
Jesienią 2015 r., tuż przed objęciem przez Radziwiłła ministerialnej funk­cji, „Gość Niedzielny” publikuje por­tret rodzinnego klanu, w którym właśnie zachodzą zmiany: syn Michał słyszy boże wezwanie do kapłaństwa i porzuca man­dat radnego, senior rodu rozstaje się z samorządem lekarskim i wchodzi do dużej polityki. „Zawsze starałem się postępować jak państwowiec - tłumaczy Konstanty Radziwiłł. - Wpraw­dzie nie należę do żadnej partii, ale nie ukrywam, że program PiS jest najbliższy tym wartościom, które chcę reprezentować w życiu publicznym”.
   Polityczną inicjację Radziwiłł senior przechodzi kilka miesięcy wcześniej. Dzięki rekomendacji Polski Razem Jarosława Gowina zostaje kandydatem PiS do Senatu w tzw. obwarzanku podwar­szawskim, gdzie ma stoczyć prestiżowy pojedynek z Romanem Giertychem. O mandat jest niełatwo, Giertych nie szczędzi pie­niędzy na billboardy i stosuje kampanijne sztuczki. Z jednej stro­ny ma ciche wsparcie Platformy, a z drugiej - dla zmylenia mniej zorientowanych wyborców rozprowadza pod kościołami ulotki, w których przedstawia się jako „były wicepremier w rządzie Jaro­sława Kaczyńskiego”. Radziwiłł w porównaniu z Giertychem jest nowicjuszem. Brakuje mu politycznego doświadczenia, całą kam­panię opiera na planie przygotowanym przez należącego do PiS zięcia. Mimo to wyraźnie pokonuje Giertycha.
   Wspomina polityk PiS: - W kampanii pozytywnie nas zasko­czył. Chętnie współpracował z partyjnymi strukturami, był pra­cowity, umiał wykorzystać nazwisko. No i przede wszystkim wykręcił prawie sto tysięcy głosów.
   Zaraz po wyborach na Nowogrodzkiej rusza formowanie rządu. Obsada Ministerstwa Zdrowia okazuje się kłopotliwa, uważany za faworyta Stanisław Karczewski w ostatniej chwili odmawia. Ław­ka chętnych do objęcia trudnego resortu jest krótka, wybór pada na Radziwiłła. - Jakie ma dziś notowania? Nie ma go na czarnej li­ście prezesa i samo to jest osiągnięciem. Kaczyński wiesza psy na wielu ministrach, ale jeszcze nie słyszałem, by miał o coś preten­sje do Radziwiłła. Chyba docenia, że jego resort nie dostarcza partii dodatkowych kłopotów - twierdzi nasz rozmówca z PiS.
    Ludzie ze środowiska lekarskiego są przekonani, że praca w rządzie to tylko epizod, po którym Radziwiłł będzie chciał wró­cić do NIL. - Kostek nigdy nie zrobił ka­riery jako specjalista, całe życie pracował jako lekarz rodzinny. Typ wiecznego dzia­łacza, któremu najlepiej w samorządzie lekarskim - twierdzi jeden z jego znajo­mych. Rozmówca z Izby dodaje: - To ksią­żę. Nie tylko ze względu na urodzenie, ale też sposób, w jaki tu działał. Nie da się ukryć, że życie w Naczelnej jest wygodne. Począwszy od prestiżu i zarobków, a skoń­czywszy na takich drobiazgach jak egzo­tyczne podróże i wybieranie dzieł sztuki dla Izby.
   Lekarze do dziś opowiadają sobie o tym, jak Izba kilka lat temu kupiła za 20 tys. zł rozmówca z PiS obraz „Portret lekarza”. Wisi na piętrze, zaraz obok zabytkowego fotela dentystycz­nego, kolejnego nabytku z ostatnich lat. Niektórzy robią sobie z eksponatami zdjęcie - żeby pokazać kole­gom, na co idą ich składki (Izba utrzymuje się z dotacji budżetowej i składek lekarzy, każdy z nich musi płacić 60 zł miesięcznie). Roz­mach działaczy zwrócił uwagę Komisji Rewizyjnej Izby: w 2014 r. wytknęli Radziwiłłowi i Hamankiewiczowi służbowe wyjazdy do Kapsztadu, Tokio, Montevideo, Bangkoku i Erewania. Zarobki osób zasiadających we władzach Naczelnej Izby są niejawne, ale nieoficjalnie wiadomo, że prezes miesięcznie zarabia ok. 17 tys. zł. Jego zastępcy i sekretarz - niewiele mniej.
    Mówi pracownik resortu zdrowia: - Dziwię się Radziwiłło­wi. Pamiętam czasy pierwszego PiS i głośną historię dr. G roz­pętaną przez Zbigniewa Ziobrę, Radziwiłł jako przedstawiciel samorządu protestował przeciwko nadaniu kryptonimu „Mengele” operacji CBA. Mówił, że lekarze oczekują przyzwoitości, wyciągnięcia konsekwencji wobec winnych z CBA i zwykłego „przepraszam”. Nic takiego nie nastąpiło. Dziś obaj z Ziobrą jak­by nigdy nic serdecznie ściskają sobie dłonie na posiedzeniach rządu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz