Felietonu nie będzie
Szanowna
Redakcjo!
Otóż
oświadczam, że felietonu do bieżącego numeru nie napiszę, i co mi zrobicie? W
nosie mam wasze terminy rodem z III RP. Właśnie wstałem z kolan, zrywając
okowy postkomuszej redakcyjnej opresji, przy okazji waląc solidnie głową w
parapet, więc jestem co prawda bardzo dumny i wzmożony, ale trochę zamroczony.
Mam prawo do suwerennej autodestrukcji i żadne resortowe paniczyki nie będą mi
mówić, co mam robić. To po pierwsze primo.
Po drugie, jak słusznie zauważyła profesor Pawłowicz, obecna opozycja
jest faszystowska, a ja dodam, że najbardziej faszystowskie są opozycyjne
media, w których nazistowską palmę pierwszeństwa dzierżycie wy tam w
„Newsweeku”. Kto to widział, żeby z powodu długiego weekendu przyspieszać
terminy o dobę z okładem? Jeśli to nie jest faszyzm, to ja już naprawdę nie
wiem, co nim jest. Żeby choć to przyspieszenie wynikało z pragnienia całej
redakcji wysłuchania w należnym skupieniu mowy Pana Prezydenta z okazji 3
Maja, w której to mowie na pewno znajdziemy wiele oryginalnych myśli o
budowaniu wspólnoty dla tych godnych budowania wspólnoty. Ale nie. Już ja was
dobrze znam, wam w tych animalnych móżdżkach roi się jak najdłuższe
świętowanie komunistyczno-złodziejskiego święta pogardy, czyli 1 Maja. Na to
mojej zgody, zespole kolesi i kolesianek, nie będzie.
W dodatku wraz z dwójką dynamicznego potomstwa zostałem porzucony przez
małżonkę pisarkę. Nad piękno życia rodzinnego budującego przyszłość i
szczęście naszej odzyskującej godność Ojczyzny wybrała spotkanie z
czytelniczym gorszym sortem w Zielonej Górze, mieście, które wydało z siebie
waszego naczelnego, Tomasza Lisa. Przypadek? Nie sądzę.
No i potomstwo, które na co dzień, a zwłaszcza w weekend, lubi obudzić
się sporo przed siódmą, wskakując z rozbiegu do łóżka rodziców, dzisiaj
zapewne śniło błogo o Wielkiej Polsce Katolickiej. Tak przynajmniej
interpretuję ich rozanielone buźki, w chwili kiedy w panice zorientowałem się,
że minęła ósma, a nikt po mnie nie skacze, zaś do mojego bardzo ważnego
spotkania służbowego pozostało 45 minut.
Zaraz wybuchła pierwsza afera, bo nie mogłem znaleźć kubka z „Kung Fu
Panda 3”, a
syn Gustaw oświadczył, że z innego pić nie będzie, uparty jak ten koleś
Rzepliński. Z rąk leciało mi wszystko, kiedy przetrząsałem szafki, dźgając się
przy okazji nożem do chleba. Córka Barbara zażądała jajecznicy, której spożycia
następnie odmówiła, zaś Gucio poprosił o jajko na twardo i nie przyjmował
wyjaśnień, że nie mamy niezbędnych 15 minut. Szlochem zaatakował ojca, który
sam miał wielką ochotę poszlochać. Jednak w wyniku negocjacji panowie ustalili,
że brak jaja na twardo zrekompensujemy lekturą ulubionej obecnie książki
młodego, czyli „Super zwierzaków”. Co skłoniło do protestów pannę Basię,
niezainteresowaną popularyzacją nauki, za to domagającą się włączenia „Maszy i
Niedźwiedzia”. OK, zarządzanie porannym kryzysem to moje drugie imię, to
krótkie bajeczki są, siedem minut da radę, ale jak sięgnąłem po płytę,
zaprotestował Gucio, że w takim razie on chce „Hotel Transylwania”. „Dwójka,
tatusiu, dwójka jest najlepszej sza”. „Nie, synku, nie ma czasu na Transylwanię, nawet dwójkę, mogę ci poczytać
jeszcze o meduzach i delfinach”. No i
ryk, i wracamy do punktu zero. Wiem, że wy tam w „Newsweeku” gardzicie
wartościami rodzinnymi, jak wszystkim, co bliskie polskiej duszy, ale może mi
powiecie, jak miałem w opisanych okolicznościach ten cholerny felieton
napisać?
No i jest jeszcze jeden problem.
Ja oczywiście gorąco popieram Dobrą Zmianę, ale momentami gubię się w niej
twórczo. Otóż jak zapewne wiecie, pisząc felietony, starałem się
przejaskrawiać rzeczywistość ku domniemanej radości czytelników. Tymczasem owa
rzeczywistość ostatnio oczywiście wypiękniała i wy- szlachetniała, ale
momentami tak się wyjaskrawia, że brakuje mi wyobraźni do jej podkręcenia.
Trochę tak, jakbyśmy na proszonej kolacji żartowali sobie, co by było, gdyby
któryś z nas nagle puścił głośnego bąka. Atu nagle wpada kilku niespodziewanych
dżentelmenów, wskakują na stół, defekują do wazy z zupą, smarkają na szarlotkę
i krzyczą, że złamaliśmy przepisy o gościnności, które wprowadzili, kiedy
wbiegali klatką schodową, zanim wyłamali nam drzwi.
Więc sami widzicie, nie idzie pisać.
Marcin Meller
Siła bezsilnych
Wśród
oczywistych oczywistości jest oczywistość najoczywistsza, niekwestionowana
przez nikogo - opozycja w Polsce jest słaba.
To zgłaszam głos odrębny: tak silnej opozycji po 1989 r. w Polsce jeszcze nie
było.
Opozycja jest słaba i podzielona,
powtarzają codziennie tzw. „Wiadomości”, kiedyś - co sugeruje nazwa - program
informacyjny. Podzielona? Owszem. Ale wcale nie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Trudno wymagać, by różne partie, w naturalny sposób ze sobą rywalizujące, nie
były podzielone. Ale jednocześnie jest opozycja zjednoczona jak nigdy
wcześniej. Wystarczająco zjednoczona, by wspólnie i głośno artykułować to, co
najważniejsze - nie ma zgody na PiS-owski autorytaryzm, nie ma zgody na
niszczenie fundamentów państwa prawa, chcemy być w Europie, a nie na
marginesie; na Zachodzie, a nie na Wschodzie. Mało jak na wspólnotę? W sam raz.
Opozycja jest w Sejmie bezradna, słyszymy. Aktora wcześniej taka nie była? W
kraju, w którym kultura dialogu i kompromisu jest rachityczna, opozycja zawsze
jest przegłosowywana. Fakt, że w czasie „dobrej zmiany” to wrażenie jest
szczególnie dojmujące. Ale nie jest tak dlatego, że opozycja jest słabsza niż
wcześniej. Po prostu PiS-owska władza uczyniła modus operandi z prostackiej
ostentacji, której celem jest nie tylko przegłosowywanie, ale i pognębianie
oponentów.
Skoro bezradność można zarzucić opozycji parlamentarnej, to trzeba by
ją zarzucić także opozycji obywatelskiej. Marsz za marszem, protest za
protestem, pikieta za pikietą, oświadczenie za oświadczeniem. I nic. Ejże,
naprawdę nic? Oczekiwanie, że przeciwnicy tej władzy, a w każdym razie
przeciwnicy sposobu, w jaki obecna ekipa władzę sprawuje, osiągną cokolwiek za
chwilę albo za kilka chwil, jest nonsensem. To da rezultaty na dłuższą metę.
Trzeba po prostu determinacji i cierpliwości.
No dobrze, na razie co najwyżej polemizuję z tezami o słabości
opozycji. Ale gdzie znajduję oznaki jej realnej siły? Otóż twierdzę, że nigdy
wcześniej za opozycją, we wszelkich jej odmianach, nie stała tak autentyczna,
na dodatek coraz silniejsza społeczna emocja. Czują to zachowujący się godnie
sędziowie Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego. Czują to szeregowi
sędziowie, czuje wielu prokuratorów, czują niezliczeni samorządowcy i bardzo
liczni dziennikarze. A przede wszystkim czują to wielkie rzesze obywateli.
Łatwość mobilizowania dziesiątków tysięcy ludzi, a wkrótce pewnie i
setek tysięcy, by brali udział w demonstracjach przeciw tej władzy, jest
absolutnie nadzwyczajna. Po 1989 r. nigdy z czymś takim nie mieliśmy do
czynienia. To fenomen. Być może to jedyna rzeczywista dobra zmiana w ramach nieszczęsnej
„dobrej zmiany”. W porządku, trzeba oddać prezesowi co jego. Bez jego i jego
totumfackich arogancji, tupetu i bezczelności obywatelskie pobudzenie nie
byłoby pewnie tak silne. Ale cóż, w dobrej sprawie każde źródło energii jest
bezcenne.
Wskazując na autentyczną energię i siłę naszej „drugiej Solidarności”,
trudno oczywiście nie widzieć po stronie opozycji ułomności i defektów.
Nowoczesna ma słabe struktury w terenie, Platforma z kolei ma z tymi
strukturami problemy. KOD jest może nie do końca usystematyzowany, ale taka
jego uroda, społeczno-obywatelskiej, wielobarwnej struktury poziomej. Nie
utyskiwałbym specjalnie, co jest niemal normą w publicystycznych rozważaniach,
prywatnych rozmowach i publicznych wypowiedziach ważnych osób, choćby takich
jak Władysław Frasyniuk, na deficyt charyzmy wśród opozycyjnych,
parlamentarno-KOD-owskich liderów. Tyle o nas wiemy, ile nas sprawdzono, jak
mądrze sugerowała poetka. Charyzma może być uśpiona i kiedyś się przebudzić,
może się ujawnić w tych albo w innych. Z całym szacunkiem, dziś to sprawa
drugorzędna - najważniejsza jest, rzekłbym, obywatelska potencja. Trzeba ją
pielęgnować. A już na marginesie, gdyby ta opozycja była aż tak słaba, wielka
machina PiS-owskiej propagandy nie musiałaby jej non stop dezawuować, serwując swoiste character assassination wszystkim, którzy władzy głośno mówią „nie”.
Kilka dni temu ważne słowa pod
adresem Polaków wypowiedział prezydent Obama. Wezwał nas do odrzucenia nacjonalizmu
i nietolerancji. Przestrzegł przed „fałszywym komfortem sprzyjającym zamykaniu
się we własnym plemieniu, we własnej sekcie”. „Może potrzebujecie kogoś z
zewnątrz - mówił Obama - kto nie jest Europejczykiem, by przypomnieć wam, jak
wiele osiągnęliście”. W porządku, precyzyjnie rzecz ujmując, Obama mówił to w
Niemczech do wszystkich Europejczyków. Czyli do nas także, prawda? „Mówię więc
wam, Europejczykom, nie zapominajcie, kim jesteście. Jesteście potomkami tych,
którzy walczyli o wolność”. Nikt nie ma większego prawa do uznania się za adresatów
tego przesłania niż my, Polacy. Nikt nie ma większego obowiązku niż my, by te słowa wziąć sobie do serca.
Tomasz Lis
Zazieleniła się kiełbasa
Od
pewnego czasu przed zaśnięciem zaczynam marzyć, że wszystko, co się dzieje
wokół, to nieprawda. Może apokryf polityczny ktoś pisze?
A może to inscenizowany dokument
filmowy na temat, co by było, gdyby po 26 latach znów wygrali bolszewicy
uważający się za jedynych prawdziwych właścicieli i strażników pieczęci „Bóg,
honor, Ojczyzna”? A może jestem już w innym wymiarze i robimy ze Staszkiem
Bareją nową komedię? W roli głównej generalissimusa, który sam sobie stawia
pomniki - niezawodny Jurek Dobrowolski. Widzę go, jak stoi na taborecie i
dumnie ogłasza: „Tej wiosny, wcześniej niż zwykle, zazieleniła się kiełbasa”.
Tak, to film.
O! Właśnie trwają zdjęcia z dorzynania Puszczy Białowieskiej. Minister
środowiska tłumaczy dziennikarzom, że ta gnijąca gęstwina drzew to chorobliwa
narośl na zdrowym ciele biało-czerwonej: „Polak zawsze mieszkał na polach, stąd
nazwa. I on chce widzieć ojczyznę po horyzont, cieszyć oko rozgwieżdżonym nad
sobą niebem i mieć z tego powodu nie jakieś tam prawo moralne jak ten Niemiec
Kant. Polak chce mieć Boga w sercu i dlatego wycinamy ten śmietnik".
Stojący obok minister obrony dodaje: „Tylko tchórze kryją się w puszczy. 15
sierpnia napadniemy na Rosję i Niemcy. Dlaczego właśnie na te dwa? Bo są
najbliżej i dla naszej armii będzie najtaniej”. Tu szefowi MON przerywa
Jarosław Gowin, który z powodu imienia ma takie prawo: „Pamiętajmy, że w polskim
wojsku zarządzono bezwzględne przestrzeganie Dekalogu, dlatego we wszystkich
karabinach co druga kula jest gumowa. Słowem, polski żołnierz strzela, Pan Bóg
kulę nosi”. Stop! Następne ujęcie z czterech kamer!
Pojawia się limuzyna. To Andrzej Duda przestał śledzić na Twitterze
życie leśnych wydr, bo dowiedział się, że tu właśnie występują w naturze. Chce
im osobiście przekazać pozdrowienia oraz zapewnić, że dotrzyma słowa i obniży
im wiek emerytalny. W tym momencie, roztrącając ekipę filmową, która otaczała
najważniejszą głowę w państwie, na plan wjechał na ostatnim koniu ze stadniny w
Janowie minister rolnictwa. „Mam, mam... - z trudem łapał powietrze, chwytając
wpół Andrzeja Dudę - wiem, co trzeba zrobić.
Otóż wielką betonową tamą przegrodzimy Cieśninę Gibraltarską. W ten sposób ani
jedna kropla wody z rzek wpadających do Morza Śródziemnego nie dostanie się do
Atlantyku. Niech poziom morza podniesie się o metr i już całą Wenecję szlag
trafi. Sprawa naszego Trybunału przejdzie do historii dinozaurów. Proste?”.
„Skąd ja nagle tyle betonu wezmę?” - spytał jak zwykle zatroskany losami
państwa Andrzej Duda.
Tu
przerywam, bo zastanawiam się, czy komedia o dzisiejszych czasach kogoś jeszcze
mogłaby bawić. Mało kto chyba się spodziewał, że coś tak przeraźliwie ponurego
będzie nam każdego ranka mówiło „dzień dobry”. Że jakaś pani, która składała
przysięgę poselską, nazwie Sąd Najwyższy oraz wybitnych profesorów prawa
zespołem kolesiów. Że pierwszy premier odrodzonej RP Tadeusz Mazowiecki
zostanie uznany przez radnych PiS w Gdańsku za postać niegodną i
kontrowersyjną. Że obchody 30-lecia Trybunału Konstytucyjnego nie odbędą się,
bo-jak mówi Marek Suski - na takie balangi szkoda pieniędzy. Że tylu
prokuratorów (w tym ten, który swego czasu zażądał 3 lat więzienia dla szefa
CBA Mariusza Kamińskiego) zostanie zdegradowanych przez Ziobrę w ramach
życzliwej zemsty. Że wiceminister edukacji zaproponuje segregację dzieci w
szkołach, by odseparować niepełnosprawne od zdrowych. Że wiceprokurator
generalny Święczkowski zapewni delegację Komisji Weneckiej o poparciu
wszystkich Polaków dla ustawy inwigilacyjnej. Że spadek wartości złotówki do
najniższego poziomu w tym tysiącleciu to wina donosów „rozhisteryzowanej”
(premier Szydło) opozycji do wrogiej nam Unii. I wreszcie, że liczba
przestępstw z nienawiści etnicznej, wyznaniowej i światopoglądowej - o czym
pisze Tomasz Piątek w „GW” - wzrosła w ostatnich latach 32-krotnie, zaś
wykrywalność sprawców tych czynów wyraźnie spadła.
Dalszy ciąg każdy może sobie dopisać w nieograniczonej, niestety,
objętości. A ja, wspominając raz jeszcze Jurka Dobrowolskiego, przypomnę: „Nie
ma nic gorszego, niż człowiek wykształcony ponad własną inteligencję”.
Stanisław Tym
Ponad prawem
Puknij się w czoło - radzą tak
zwani ludzie rozsądni, kiedy słyszą porównania dzisiejszej Polski do
Republiki Weimarskiej i ostrzeżenia przed elementami faszyzmu. Ale nawet
najpoważniejsza choroba zaczyna się od zwykłej wysypki. Kiedy prof. Roman Kuźniar, były doradca prezydenta, pyta, czy grozi
nam noc kryształowa - inni czytają to z pobłażliwym uśmiechem, mówiąc, że to
tylko prowokacja intelektualna. Kiedy antropolog prof. Tokarska-Bakir tłumaczy, że w Polsce wszelkie objawy faszyzmu
poza przemocą już są- mało kto bierze to poważnie. PiS jest partią
demokratyczną, bracia Kaczyńscy nigdy nie dostarczyli powodów do oskarżeń
o antysemityzm lub że są zwolennikami przemocy. Gdzie
Weimar, gdzie Warszawa, gdzie Wielki Kryzys, gdzie reparacje wojenne narzucone
Niemcom po pierwszej wojnie? A przede wszystkim jesteśmy po wielkiej
kompromitacji totalitaryzmów - brunatnego i czerwonego.
Kto w tej dyskusji ma rację - czas pokaże. Co do mnie, to kiedy słyszę
słowo „faszyzm”, sięgam do książki prof. Franciszka Ryszki „Państwo stanu
wyjątkowego”, która dla mojego pokolenia była lekturą obowiązkową. Prof. Ryszka pisywał zresztą do POLITYKI, był naszym autorem i
kolegą z Saskiej Kępy. Kiedy czytam jego książkę, nie muszę doszukiwać się
pewnych (podkreślam: pewnych, ale ważnych) podobieństw pomiędzy nami a
„Weimarem”. Kiedy na przykład marszałek Kornel Morawiecki (nie jakiś
Korwin-Mikke, ale marszałek senior, aktywny polityk, którego syn jest już
wicepremierem, a to dopiero początek) mówi, że prawo nie jest najważniejsze, bo
ponad nim jest wola ludu (czytaj: Sejm, czyli w obecnej konfiguracji PiS), to
przypominam, co pisał prof. Ryszka o państwie stanu
wyjątkowego. „Prawo w tym systemie - ustępuje na rzecz decyzji organu władzy,
nie skrępowanego niczym innym niż własnym uznaniem na samej górze, im niżej zaś
- poleceniem płynącym z góry. W państwie, które nastawione było na walkę z
wrogiem, uzurpując sobie najpierw moc zdefiniowania wroga, i które wyznaczyło
sobie cel posiadający walor najwyższy, najefektywniejsza miała stać się zasada
permanentnego stanu wyjątkowego, całkowitego zdominowania prawa - a więc
ochrony prawnej i bezpieczeństwa prawnego - przez decyzje”. „Państwo normatywne”
(czyli oparte na normach prawa) ściera się z „państwem decyzjonistycznym”, czy
jak kto woli z „państwem stanu wyjątkowego”.
Ta dwutorowość, która zaczyna się teraz w Polsce, to obawa, że sądy i
administracja będą coraz mniej kierować się normami prawnymi, a coraz bardziej
decyzjami zwierzchnictwa - to jest właśnie to, co każe myśleć o Republice
Weimarskiej.
Przykład drugi to podział społeczeństwa na obywateli lepszych i na drugi
sort. „Zbiorowość - pisał Ryszka - jest zhierarchizowana i posegmentowana; z
góry wiadomo, że są lepsi i gorsi. Es gibt Glueckpilze und Pechvoegel (są szczęściarze i pechowcy, w wolnym tłumaczeniu) -
ta cyniczna maksyma jest cichą dyrektywą władzy”. Są
tacy, co nam są wierni, tacy, co nam służą, i tacy, o których od razu wiadomo,
że są mało warci. (Np. „ci panowie”, jak mówi premier Szydło o byłych
prezydentach, czy „komuniści i złodzieje” w języku prezesa Kaczyńskiego i
marszałka Brudzińskiego).
„Nikt nie może czuć się bezpiecznie” - odpowiedział niedawno prezes
PiS, zapytany przez dziennikarzy o Jacka Kurskiego na stanowisku prezesa TVP. W podobnym duchu opisywał Ryszka państwo stanu
wyjątkowego: „Każdy jednak ma lub może mieć coś na sumieniu. Skuteczność
systemu to założenie nieograniczonej liczby zagrożeń i stopniowanie
dolegliwości”. Wszechobecna atmosfera strachu to kwintesencja „politycznego
sadyzmu”.
Inna sprawa to stosunek władzy do sędziów i do prawa. Hitler - czytamy
u Ryszki - żywił „psychopatyczną wprost nienawiść” do prawników starej daty,
wychowanych na tradycji prawa rzymskiego i w pozytywistycznym formalizmie
cesarstwa. Nienawiść, której dawał często i dobitnie
wyraz, przenosiła się na wszystkich „jurystów”, co w ustach fiihrera równało
się niemal obeldze. „W gruncie rzeczy cała nauka prawa jest jedną wielką
systematyką zwalania odpowiedzialności” - mówił Hitler. A na marginesie
procesu „podpalaczy” Reichstagu sformułował inną głęboką myśl: „Juryści są tak
samo międzynarodową grupą jak przestępcy” (znów ta „międzynarodowa grupa”).
Podobnie nienawidził prawników Himmler - fanatyczny, ale zwykle opanowany
morderca milionów, kiedy przyszło mu mówić o tradycjach prawniczych i o prawnikach,
tracił swoje opanowanie. Prawo rzymskie było dla niego „schorzeniem toczącym
jak rak zdrowe ciało narodu niemieckiego”. Szef SS widział w prawnikach
„uznanych przez ustawy złodziejów, oszustowi wyzyskiwaczy”. To zawód
„aspołeczny”, który zginie po wojnie. Proces ten nie oszczędzi sędziów. Po
zwycięstwie miejsce znienawidzonych „jurystów” zajmą „mężowie prawotwórczy,
wybrani z poszczególnych stanów” (czyli warstw społecznych - D.P) i stosujący „prawo germańskie”. Z chwilą wybuchu wojny
sądownictwo zostaje poddane nowym zabiegom, mającym na celu kontrolę resortu i
wprowadzenie nadzwyczajnych środków mających na celu rewizję wyroków. Trudno o
tym nie myśleć, kiedy czyta się projekty zwiększenia roli czynnika ludowego w
orzekaniu, a także większej kontroli i dyscyplinowania sędziów.
W
konflikcie pomiędzy państwem decyzyjnym a państwem prawnym dochodziło do
nieustannych starć, których jedynym możliwym skutkiem była zupełna klęska
dawnej szkoły myślenia prawniczego i opartego na niej wymiaru sprawiedliwości.
Filarami dawnej szkoły były: praworządność, niezależność stanu sędziowskiego w
granicach obowiązujących ustaw i działanie prawa jako systemu norm powiązanych
logicznie i hierarchicznie. Przeciwko takiemu rozumieniu prawa występowała
NSDAP Kierowała się ona zasadą „Prawem jest to, co służy interesom narodu
niemieckiego”. Musiało to doprowadzić do całkowitej relatywizacji prawa i
zburzenia państwa prawnego - konkluduje Ryszka. Aktualne czy nie, warto czytać
„Państwo stanu wyjątkowego”.
Daniel Passent
Uparty opór
Też
jestem pod wrażeniem „kolesiów" z Sądu Najwyższego.
Rzeczniczka klubu parlamentarnnego
PiS Beata Mazurek, besztając 86 sędziów SN za uchwałę nakazującą sądom
powszechnym respektowanie orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, chyba właśnie
wygrała ubiegłotygodniową gonitwę o Laur Prezesa. Sądząc z reakcji kolegów
partyjnych, wyprzedziła inną panią, Beatę Kempę („ci panowie", o liście
trzech byłych prezydentów w obronie demokracji). Kolejna Dama PiS, Krystyna
Pawłowicz, w tym tygodniu dość słabo: „Niech zjeżdżają do Niemiec!"
- to do członków Komisji Weneckiej Rady Europy,
którzy przyjechali badać naruszenia praw obywatelskich w tzw. ustawie
inwigilacyjnej. W następnym tygodniu ranking Kto Bardziej Zbluzga Przeciwników
może być już inny i nie tak zdominowany przez panie.
Pisolodzy
twierdzą, że te - nomen omen - popisy przed prezesem wynikają z „zasugerowanej
zapowiedzi", że nikt, łącznie z Panią Premier, nie może być pewien ani
stanowiska, ani aprobaty. Prezes, podobno, zrobił się kapryśny,
zniecierpliwiony i zły. Uparty opór środowiska sędziowskiego (po TK i SN, także
Naczelny Sąd Administracyjny opowiedział się za respektowaniem konstytucji)
stawia bowiem rządy PiS w kłopotliwej sytuacji. Wchodzimy rzeczywiście w stan
dwuprawia. Będzie to pewnie wyglądało tak: samorządy, gdzie PiS nie ma większości,
będą podejmowały decyzje zgodnie z orzeczeniami TK, decyzje te będą uchylane
przez wojewodów, na co pójdą skargi do sądów, które zapewne uchylą decyzje
administracji, których to wyroków władza nie będzie wykonywać, co pewnie
spowoduje roszczenia wobec Skarbu Państwa, na co władza odpowie zastraszaniem
skarżących, ustawowymi sankcjami wobec sędziów i urzędników, które zostaną
zaskarżone do Trybunału Konstytucyjnego, którego wyroków itd. Czy Państwo też
mają poczucie, że to nie może się dziać naprawdę?
Wszyscy
obserwatorzy mówią, że Prezesa nic nie powstrzyma, nawet wizja rozpadu państwa,
że jest w stanie jakiejś gorączkowej euforii i poczucia Mocy. Nie ukrywa też
specjalnie, jak zamierza łamać ogniska oporu, bo schemat taktyczny jest wciąż
ten sam. Na przykładzie środowiska sędziowskiego widać to zresztą znakomicie.
A więc atak propagandowy, przypisywanie sędziom najniższych osobistych,
korporacyjnych czy politycznych pobudek. Za tym ataki personalne, indywidualne,
zgodnie z regułą wypowiedzianą przez posła Jacka Sasina, że„nie ma żadnych
niezależnych instytucji, są tylko konkretni ludzie", a każdy ma przecież
jakąś biografię, rodzinę, znajomych, ot, np. taki sędzia Łączewski.
Można się założyć, że służby specjalne oraz właśnie odzyskany IPN
otrzymają zadania szukania haków na prominentne postaci środowiska. Potem
pogróżki: nowa ustawa o ustroju sądów może nałożyć na sędziów finansowe sankcje
dyscyplinarne, da także Zbigniewowi Ziobrze liczne instrumenty szykanowania
pracowników wymiaru sprawiedliwości. Jest, a jakże, i propozycja marchewkowa:
mogą być podwyżki, premie i awanse, jak w już przejętej prokuraturze.
Nie
ulega wątpliwości, że po sędziach, czy też równolegle, pójdzie atak na inne
środowiska, mające własny etos, pozycję, zakres kompetencji, niezależność.
Zaraz się zabiorą za nauczycieli, bo ZNP zamierza uczestniczyć w marszach
protestu, a w edukacji administracja państwowa ma spore wpływy. Media publiczne
czeka po wejściu tzw. dużej ustawy weryfikacja kadr na skalę stanu wojennego. Prokuratorzy
jeszcze nie zostali złamani, ale niektórzy już się zameldowali do usług. Trudny
okres nadchodzi dla środowisk akademickich, także w związku z wyborami nowych
władz i nowymi budżetami uczelni. Wielu naukowców oczekuje nominacji
na„belwederskich profesorów i zapewne się nie doczekają, bo prezydent Duda w
tej sprawie postępuje jak w każdej innej. Wojsko pod ministrem Macierewiczem
przechodzi rewolucję młodszych oficerów, którym za lojalność obiecuje się
przyspieszone awanse. A co ze środowiskami biznesowymi, zwłaszcza tymi
przedsiębiorcami, którzy prowadzą jakieś interesy z państwem? Będą
się„dogadywać"? A co z policją, jeśli np. padnie rozkaz pałowania
demonstracji? Znajdą się buntownicy, którzy powiedzą nie?
Przykład
sędziów jest optymistyczny i poruszający. Społeczeństwo obywatelskie nie ma
zbyt wielu instrumentów samoobrony przed brutalną, napastliwą, autorytarną
władzą. Same manifestacje uliczne, choć ważne i podnoszące na duchu, to za
mało. Ale już opór i solidarność środowiskowa są niesłychanie trudne do
przełamania. Wobec takich „kolesiowskich" postaw każda władza staje się
słaba, wyalienowana, coraz bardziej śmieszna i znerwicowana. Praktykowaliśmy to
na dużą skalę w PRL, więc jest się do czego odwołać. Choć to w sumie okropne,
że wróciły tamte klimaty i dylematy.
Jerzy Baczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz