Nikt na Zachodzie nie
postrzega dziś Polski jako kraju, który mógłby coś wnieść do debaty w
zasadniczych kwestiach politycznych – mówi Matthew Kamiński szef Politico
Europe
Rozmawia Jacek Pawlicki
NEWSWEEK: Kiedy rozmawiałem
z panem pierwszy raz w 1999 roku, Polska weszła właśnie do NATO i negocjowała
członkostwo w Unii; wysiłek kolejnych rządów skupiał się na integracji z
Zachodem. Dziś politycy PiS przebąkują, że jak Bruksela będzie krytyczna wobec
zmian w Polsce, to ogłoszą referendum w sprawie wyjścia z UE. Nastąpił zwrot o
180 stopni. Co właściwie się stało?
MATTHEW KAMIŃSKI: Lata 90. pamiętam nieco inaczej niż większość Polaków.
Wtedy w Brukseli i Waszyngtonie panowało przekonanie, że to Węgry i Czechy są
bardziej nowoczesne i zaawansowane w reformach, więc nie będzie z nimi
większych kłopotów w NATO czy potem w UE. A Polska jawiła się jako kraj
problematyczny, mocno podzielony politycznie, może za bardzo katolicki i
nacjonalistyczny. Mówiło się, że Polacy są gotowi umrzeć za ojczyznę, ale nie
są gotowi pracować dla jej dobra. Węgrzy, Czesi i Słoweńcy apelowali, żeby nie
opóźniać rozszerzenia Unii z powodu Warszawy. Po 2004 roku to wszystko się
zmieniło: wyprzedziliście Węgry i Czechy, które przestały się rozwijać
gospodarczo i nigdy nie osiągnęły mocnej pozycji w Unii. Polska niejako z dnia
na dzień stała się liderem Europy Środkowej - kluczem do stabilności na
wschodzie Europy, dowodem na to, że rozszerzenie NATO i UE było słuszne. To
było 15 lat chwały Polski! W latach 90. nikomu nie przyszłoby do głowy, że
będziecie ważniejszym partnerem w Unii niż bogatsza Hiszpania, a przecież tak
właśnie się stało. Ale teraz historia zatoczyła koło i w Brukseli znów mówi
się o Polsce w tym samym tonie co 20 lat temu...
A może za rządów Donalda Tuska
i Radosława Sikorskiego Polska boksowała w Unii powyżej swej wagi, a teraz
spadła kilka kategorii niżej, z wagi półciężkiej do piórkowej?
- Sami zasłużyliście sobie na
wyższą wagę. Byliście jedynym krajem w Europie, który po kryzysie 2008 roku nie
stoczył się w recesję, i jedynym w regionie, który miał jasną wizję tego, jak
powinny wyglądać stosunki Unii i NATO ze wschodnimi sąsiadami. Warszawa
opowiadała się za silną Unią i silnym Sojuszem Północnoatlantyckim, ułożyła
sobie świetnie partnerskie relacje z Berlinem. Wykorzystaliście sukces w
transformacji kraju do wzmocnienia swej pozycji w Europie.
A potem wystarczyło sześć
miesięcy, żeby zszargać reputację Polski. To chyba mistrzostwo Europy -
Orbanowi zajęło to sześć lat.
- (śmiech) Wiadomo, że dobrą reputację bardzo łatwo stracić, a trudno
odzyskać. Ale chodzi o coś więcej: przez lata Polska potrafiła wyjść poza
własne podwórko i dyskutować o ważniejszych kwestiach. Kształtowaliście
europejską debatę o Ukrainie i
o polityce bezpieczeństwa w NATO.
Dziś nikt nie postrzega Polski
jako kraju, który mógłby coś wnieść w tych zasadniczych kwestiach. Nawet
gdyby rząd PiS chciał włączyć się w debatę o Europie, byłoby to niemożliwe.
Co więcej, kiedy dziś rozmawia się
w Brukseli o Polsce, zawsze pojawiają się pytania o niezależność Trybunału
Konstytucyjnego, o przejęcie mediów publicznych, o demonstracje itd. Orban
stara się jakoś naprawić reputację Węgier, zaś Polska z kategorii kraju, który
odniósł supersukces, spadła do kategorii państwa będącego superproblemem - dla
Zachodu, dla Europy i dla samego siebie. Jeszcze rok temu największym
pesymistom nie przyszłoby to do głowy!
W rankingu wolności prasy
organizacji Reporterzy bez Granic Polska spadła z 18. na 47. miejsce.
Wyprzedziły nas takie kraje jak Burkina Faso,
Botswana czy Trynidad i Tobago. To jakaś miara tego, jak Polska jest oceniana.
Ale czy rządzący muszą się tym przejmować?
- To, jak postrzegany jest dany
kraj na zewnątrz, jest szalenie ważne. Weźmy na przykład debatę o przedłużeniu
unijnych sankcji wobec Rosji. Decyzja w tej kwestii ma zapaść w czerwcu, ale
Polska nie będzie miała zbyt wiele do powiedzenia, bo nie ma już w UE tak
dobrej pozycji jak choćby rok temu. A na ile liczył będzie się głos Polski,
jeśli dojdzie do negocjacji w sprawie warunków wyjścia Wielkiej Brytanii z
Unii? Trzeba będzie przecież rozstrzygnąć los prawie miliona Polaków żyjących
i pracujących na Wyspach! W Brukseli dominuje przekonanie, że Polska jest
izolowana i że nie ma sojuszników, z wyjątkiem może premiera Węgier Viktora Orbana. No, i jest jeszcze coś poważniejszego: kiedy
politycy z UE spotykają się z premier Beatą Szydło czy prezydentem Andrzejem
Dudą, to wcale nie są przekonani, że to właśnie oni są prawdziwymi przywódcami
Polski. Ludzie w Brukseli zastanawiają się, kto tak naprawdę u was rządzi?
Jak to kto? Prezes Jarosław
Kaczyński!
- W żadnym bodaj innym państwie na
świecie nie ma podobnej sytuacji. Jak to się stało, że najważniejszy człowiek
w kraju nie ma formalnej pozycji w rządzie ani nie ponosi odpowiedzialności
prawnej czy konstytucyjnej za swoje decyzje? W dodatku ów człowiek nie
przyjeżdża do Brukseli czy do Waszyngtonu, nie rozmawia z szefem Komisji Jeanem-Claude’em Junckerem, nie spotyka się z kanclerz Merkel czy prezydentem Obamą. Z kim politycy europejscy mają się
dogadywać w ważnych kwestiach dotyczących przyszłości Europy czy NATO? Z
premier Szydło czy z Jarosławem Kaczyńskim?
To różni Kaczyńskiego od
Orbana, który sam bierze wszystko na klatę. Kiedy trzeba, to walczy w Parlamencie
Europejskim, nie boi się zachodnich mediów.
- Orban jest zarówno premierem,
jak i szefem partii rządzącej. Co do Jarosława Kaczyńskiego, to chętnie
porozmawiałbym z nim o Polsce, ale on powiada, że jest tylko posłem i prezesem
partii i nie ma wiele do powiedzenia w rządzie. Taka postawa podważa pozycję
premier Szydło i prezydenta Dudy. W Brukseli panuje przekonanie, że za to, co
robią, nie odpowiadają przed całym społeczeństwem, tylko przed jednym
człowiekiem...
Mówi pan o reakcjach Brukseli,
ale czy zmiany w Polsce to nie jest też europejska porażka USA?
- Oczywiście w Waszyngtonie panuje
spore zaniepokojenie sytuacją w Polsce, ale pamiętajmy, że w Stanach, podobnie
jak w Wielkiej Brytanii, wszyscy koncentrują się dziś na polityce wewnętrznej,
Mamy kampanię wyborczą, A też jest tak, że Europa nie jest już tak ważna dla
Ameryki jak 10 lat temu. Politycy w Waszyngtonie sądzili długo, że USA mogą
sobie pozwolić na wycofanie się z Europy, bo w Berlinie rządzi silna pani
kanclerz, a Polska jest ważnym i przewidywalnym sojusznikiem w NATO. Ale dziś
taka polityka jest niebezpieczna, bo Europa ma masę problemów, z którymi sama
sobie nie radzi. Lista kryzysów jest długa: zadłużenie Grecji, groźba Brexitu,
agresywna polityka Putina
i napływ uchodźców. Do tego doszedł jeszcze
kryzys w Polsce. To wszystko bardzo osłabia Europę.
Przygotowując się do rozmowy,
przejrzałem artykuły o Polsce w zachodnich mediach. Dobiły mnie nagłówki w
rodzaju: „Zły zwrot w Polsce”, „Polska
demokracja popada w ruinę”, „Polska nowym bólem głowy Europy”.
- To rzeczywiście przygnębiające,
zwłaszcza jak się spojrzy na te nagłówki z perspektywy współczesnej historii
Polski: masakry robotników w Gdańsku w grudniu 1970 roku, walki z komuną, stanu
wojennego, pierwszych częściowo wolnych wyborów w 1989 r., okupionego ogromnym
kosztem sukcesu, jakim był plan Balcerowicza itd. Od sierpnia 1980 r. Polska
była postrzegana jako wzór siły moralnej, kraj Solidarności. Samo pojęcie
solidarności - polski w końcu wynalazek - znalazło się w sercu projektu europejskiego.
Polska uchodziła za kraj dynamiczny, otwarty, rozwijający się. A teraz? Z
punktu widzenia PR nie znam na świecie innego przykładu tak radykalnej zmiany
na gorsze.
W latach 90, w Wielkiej Brytanii
ruszyła kampania „Cool
Britannia”. Tony Blair starał się zmienić
wizerunek Anglii postrzeganej jako kraj staroświecki i podzielony klasowo.
Chciał udowodnić, że stara Anglia się zmieniła, że jest otwarta, nowoczesna,
dynamiczna. To się udało, a symbolem sukcesu „Cool Britannia” jest dzisiejszy
Londyn. Przytaczam ten przykład, bo to, co stało się w Polsce w ciągu ostatnich
20-30 lat, to była taka „Cool Polonia”.
Tyle że bez żadnej kampanii
reklamowej.
- Bo opinię kształtowali zwyczajni
ludzie, którzy przyjeżdżali do Polski. Do Krakowa zaczęły latać tanie linie
lotnicze i szybko okazało się, że to takie fajne i piękne miasto. Ci, którzy
byli w Polsce, mówili, że Warszawa może nie jest tak piękna jak np. Kraków, ale
za to dynamiczna i tętniąca życiem.
No i piwo jest tanie.
- Nie o piwo chodziło, ale o
niezwykłą atmosferę, pozytywną energię, którą trudno było znaleźć gdzie indziej
na Starym Kontynencie. O to coś, czego nie ma już w Paryżu, Rzymie czy Madrycie.
Dla hipsterów z całej Europy Warszawa stała się nagle siostrą Berlina, miastem
dla ludzi kreatywnych, miejscem do robienia biznesu. Ale tamta Polska nie
patrzyła wstecz, tylko zerkała w przyszłość. I nagle to wszystko się skończyło.
Europejczykom i Amerykanom trudno jest zrozumieć, dlaczego znów dyskutujecie o
„grubej kresce” albo o tym, co w latach 70. robił agent „Bolek”? Nie są w
stanie pojąć, dlaczego wróciły historyczne obsesje, ta mania patrzenia w
przeszłość, którą ogarnięte były pokolenia żyjące w trudnych dla Polski
czasach? Przecież czasy są dobre; Polska nigdy nie była tak bezpieczna i bogata
jak teraz!
„Polonia” przestała być „cool”,
bo Polakom znudziła się PO.
- Rozumiem, że w ostatnich latach
rządów Platforma straciła impet, że ludzie się znudzili tą partią. Zastanawia
mnie jednak, czy ci, którzy zagłosowali na PiS, domagali się aż takiej
rewolucji, jaką zafundował Polsce Jarosław Kaczyński? Czy raczej chcieli po
prostu zmiany tabliczki na drzwiach?
Nie sądzę, by ktokolwiek przy
zdrowych zmysłach głosował za osłabieniem pozycji swego kraju, do czego
doprowadziło pół roku rządów PiS.
- Dla mnie, patrzącego na to z zewnątrz,
szczególnie paradoksalne wydaje się, że PiS utrzymuje, iż lepiej broni
interesu narodowego niż PO, ale swoją polityką wewnętrzną sprawia, że dużo
trudniej jest go bronić. Rządy PiS doprowadziły do izolacji kraju i to w
trudnym momencie. Na wschodzie Putin prowadzi agresywną politykę,
Unię trapią wewnętrzne kryzysy, a w Waszyngtonie jest coraz mniej ludzi
wierzących w NATO. Kraj tak zależny od sytuacji międzynarodowej jak Polska
powinien boksować powyżej swej wagi. Polska powinna walczyć o Sojusz
Północnoatlantycki, ale rząd PiS nie jest w stanie tego robić skutecznie.
Radosław Sikorski ujął to
dosadnie, mówiąc, że znaleźliśmy się w grupie krajów „desperados”.
- Żeby mieć wpływy, trzeba mieć
pozycję. A Polska ją właśnie utraciła.
Matthew Kaminski (ur. 1971r.)
jest redaktorem naczelnym europejskiego wydania portalu Politico. Wcześniej
pracował dla „Financial Timesa” na Ukrainie i w Rosji, był korespondentem „The
Wall Street Journal” w Brukseli, potem kierował działem opinii europejskiego wydania
tego dziennika w Paryżu, a następnie był członkiem rady redakcji „WSJ” w Nowym
Jorku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz