Czy Kaczyński
rzeczywiście jest ksenofobem, rasistą, szowinistą? Jałowe pytanie ważniejsze
jest to, że w walce o władzę wspiera ksenofobię, rasizm, szowinizm
Obserwujemy serię coraz bardziej jednoznacznych gestów Jarosława
Kaczyńskiego, Andrzeja Dudy, Beaty Szydło, całego obozu PiS skierowanych w
stronę narodowców, w stronę nacjonalistycznego elektoratu, nacjonalistycznej
„wrażliwości” i języka. Zarazem pomijających większość (bo nie wszystkich)
liderów i organizacji reprezentujących narodowców politycznie i mogących być
konkurencją dla PiS.
Te gesty są wykonywane na poziomie polityki historycznej, symbolicznej,
ale też jak najbardziej konkretnej, doraźnej - począwszy od promocji różnych
elementów nacjonalistycznej tradycji, dotacji dla narodowych pism i inicjatyw,
poprzez próbę całkowitego przejęcia i upaństwowienia tradycji żołnierzy
wyklętych, aż po likwidację lub dezawuowanie instytucji i osób zajmujących się
monitorowaniem czy przeciwdziałaniem nienawiści motywowanej antysemityzmem,
islamofobią, niechęcią do Ukraińców...
Mamy zatem promocyjny spot Kaczyńskiego, skoncentrowany po raz kolejny
na budzeniu lęku przed imigrantami, w którym KOD i opozycja atakowani są jako
ludzie, którzy rzekomo „chcieli nam narzucić przymusowe przyjęcie imigrantów”.
Mamy zlikwidowanie przez premier Beatę Szydło społeczno-rządowej Rady ds.
Przeciwdziałania Dyskryminacji Rasowej i Ksenofobii, Mamy - najbardziej kontrowersyjne - działania ministra
sprawiedliwości zmierzające do uwolnienia od kary narodowców i kiboli
oskarżanych o ciężkie przestępstwa kryminalne, w tym o przemoc wobec
funkcjonariuszy policji. Zbigniew Ziobro zbagatelizował nawet protest
policyjnych związkowców w tej sprawie. Liczy, że szef MSW skutecznie
policjantów zastraszy, a dla PiS priorytetem jest dziś kupienie poparcia
narodowców i kiboli dla rządu.
Mamy wreszcie wystąpienie Kaczyńskiego, który wyklucza jakiekolwiek
działania przeciwko mowie nienawiści i obiecuje obronić Polskę przed polityczną
poprawnością ograniczającą wolność liberalnego Zachodu. Przed stawienie takich priorytetów
zagrożeń byłoby może zrozumiałe w jakimś amerykańskim kampusie, gdzie
nadmiernie zideologizowana polityczna poprawność faktycznie jest czasem zmorą.
Ale kompromituje Kaczyńskiego jako polityka z kraju, w którym ksenofobiczny
hejt przejął już praktycznie internet i zdominował sferę publiczną, a pobicia
„kolorowych” czy Ukraińców (niegdyś polska prawica miała przecież tworzyć z
Ukraińcami sojusz przeciwko Rosji Putina!) stają się codziennością.
W przejętym przez partię Kaczyńskiego publicznym Radiu Lublin skrajny
narodowiec Marian Kowalski (traktowany w mediach PiS jak gwiazda, a więc nie-
korygowany przez dziennikarza przeprowadzającego z nim wywiad), nazywa „idiotą
w sutannie” ojca Ludwika Wiśniewskiego, jednego z najbardziej zasłużonych
polskich kapłanów, kiedyś 3 przeciwstawiającego się komunizmowi, 5 dziś
broniącego polskiego katolicyzmu | przed nacjonalistyczną herezją.
Mamy też wywieszony przez narodowych kiboli w czasie meczu Legii
Warszawa transparent obiecujący szubienice KOD-owi, Nowoczesnej, „Gazecie
Wyborczej”, Tomaszowi Lisowi i Monice Olejnik. Kierowana ręcznie przez
Zbigniewa Ziobrę prokuratura nie wszczyna w tej sprawie postępowania z urzędu,
doniesienie o przestępstwie składają Nowoczesna i KOD. W dodatku dwaj prawicowi
posłowie, jeden z klubu Kukiz’15, a drugi z klubu Prawa i Sprawiedliwości,
przyłączają się do apelu o wieszanie zdrajców.
Później poseł klubu Kukiz’15 za swoje zachowanie przeprasza, a poseł partii
rządzącej już nie.
KACZYŃSKI IDZIE DALEJ
NIŻ ORBAN
Często porównuje się Kaczyńskiego do Orbana, który gra Jobbikiem (skrajnie
nacjonalistyczną partią węgierską), aby móc kreować się na centrystę. Jednak
Fidesz Orbana jest zdeklarowanym politycznym przeciwnikiem i konkurentem
nacjonalistów węgierskich - co na przykład sprawia, że w konserwatywnych
węgierskich środowiskach żydowskich wiele osób uważa Orbana za jedynego
skutecznego obrońcę przed antysemityzmem i narodowym
populizmem Jobbiku.
Kaczyński w latach 90. też przedstawiał się jako człowiek, który tematy
populistyczne czy nacjonalistyczne podejmuje w sposób umiarkowany, aby „wyjąć”
elektorat prawdziwym populistom i narodowcom. W rzeczywistości nie miał jednak
hamulców przed taką radykalizacją języka i politycznej praktyki, która by go w
oczach populistów i narodowców uwiarygodniała. W
przeciwieństwie do Orbana Kaczyński nie zamierza bowiem wykorzystywać kiboli i
narodowców jako zewnętrznego alibi dla własnej polityki. Chce ich wchłonąć do
własnej formacji, tak jak wcześniej chciał wchłonąć Samoobronę (i w dużej
mierze mu się udało).
Zawsze tak było - wszelkie antypaństwowe populizmy Kaczyński chciał
zawsze mieć w swej partii, pod swoją kontrolą Jako polityczne narzędzie, którego
będzie mógł użyć przeciwko państwu (kiedy tym państwem nie rządzi) albo
przeciwko opozycji (gdy państwo ma w ręku). Za każdym razem rozbijając
struktury polityczne, przejmując język i elektorat partii bardziej radykalnych
od siebie, za cenę zmiany tożsamości własnej formacji. Tę cenę Kaczyński
płacił zaskakująco chętnie jak na żoliborskiego konserwatystę, którego lubił
odgrywać na scence zbudowanej dla prawicowej inteligencji.
Kaczyński dawno już odrzucił te wszystkie inteligenckie maski: chadeka,
konserwatywnego modernizatora, żoliborskiego konserwatysty, które zakładał
jeszcze w latach 90. Jego postępowaniem kieruje trauma człowieka
nieskończenie pysznego i ambitnego, którego wielokrotnie ograli politycznie
ludzie, których uważał za durniów.
Jeszcze w 1990 roku Kaczyńskiemu wydawało się, że kieruje Wałęsą i
rozstawia po kątach postsolidarnościowe elity. Ale wtedy najpierw kopniakiem
odprawił go Lechu, a później z prawej flanki wypchnęło go ZChN - Niesiołowski,
Jurek, których Kaczyński nigdy intelektualnie nie cenił. Wreszcie Jan
Olszewski i Antoni Macierewicz (prywatne wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego na
temat tych dwóch zawsze były więcej niż obraźliwe) stworzyli ROP, który zagrażał
ówczesnej formacji braci Kaczyńskich, Porozumieniu Centrum, jako formacja
bardziej antykomunistyczna ilustracyjna.
Z tej traumy Kaczyńskiego wzięła się jego podstawowa polityczna zasada:
nic na prawo od nas, zajmujemy całą przestrzeń przy prawej ścianie, choćbyśmy
się mieli do tej prawej ściany przytulić, choćbyśmy się mieli po niej wspinać,
licytując się z najbrutalniejszymi populistami, narodowcami i
fundamentalistami religijnymi. Byleby w końcu zniszczyć ich reprezentacje polityczne,
zlikwidować ich liderów, wchłonąć ich elektorat, tożsamość i język, samemu w
ten sposób stając się nie do pobicia.
Tę zasadę Kaczyński po raz pierwszy realizuje - w dużym stopniu
skutecznie - podczas swych rządów z lat
2006/2007. Wprowadził wówczas populistów z Samoobrony i narodowców z Młodzieży
Wszechpolskiej do rządu i mediów, od początku planując zniszczenie ich struktur
politycznych, skompromitowanie liderów i wchłonięcie elektoratów. Mariusz
Kamiński rozpoczął przygotowywanie afery gruntowej i innych prowokacji wobec
koalicjantów, a politycy PiS od początku istnienia koalicji składali
propozycje korupcyjne poszczególnym politykom Samoobrony i LPR.
Roman Giertych wie o tym doskonale, dlatego z owej koalicji wyszedł
jako najbardziej radykalny przeciwnik Kaczyńskiego. W kluczowym momencie prezesowi PiS udało się rozbić
obie partie koalicyjne, przejąć część ich posłów, a w wyborach 2007 roku także
większą część ich elektoratów. Pozwoliło to Kaczyńskiemu politycznie
przetrwać, kiedy Tusk wypchnął go z centrum.
NARODOWCY STAJĄ SIĘ
MAINSTREAMEM
Czy to jednak Kaczyński ostatecznie ograł narodowców, czy
też oni wykorzystali Kaczyńskiego? Zanim Jarosław Kaczyński zaprosił ich do
rządu i mediów publicznych, byli grupą o wyjątkowo niskim kapitale społecznym,
chaotyczną zbieraniną skinów, ONR-owców i wszechpolaków
zamawiających piwo rzymskim pozdrowieniem (czyli hejlujących, kiedy sądzili, że
nikt postronny ich nie widzi) i gotowych przy pierwszej kłótni zanieść
kompromitujące zdjęcia ze swoich wewnętrznych imprez do mediów, żeby nawzajem
się wykańczać.
Jeszcze pod koniec lat 90. narodowcy byli w Polsce cywilizacyjną i
kulturową niszą. Bycie skinem było kompromitujące - co przekładało się na
ograniczoną skuteczność werbunku ONR czy Młodzieży Wszechpolskiej w
środowiskach studenckich i licealnych. Jednak w latach 2006/2007 młodzi
narodowcy wpuszczeni przez Kaczyńskiego do ministerstw i publicznych mediów stali się w oczach wielu innych młodych
Polaków wzorcem. Dzisiejsze marsze ONR, wizyty narodowców w szkołach, rosnąca
popularność najbardziej skrajnych organizacji wśród młodzieży i dzieci - to
pierwszy brunatny ślad „pragmatycznej” strategii Kaczyńskiego, która jeszcze
mu służy, ale może się kiedyś obrócić przeciwko niemu.
NARODOWA PRZEMOC POTRZEBNA OD ZARAZ
Dziś Kaczyński potrzebuje narodowców -
oczywiście wprowadzonych do wnętrza swojej formacji - do rzeczy jeszcze
ważniejszych. Po pierwsze, jako rezerwę elektoratu, która w przypadku rozbicia
formacji Kukiza w kolejnych wyborach pozwoli mu zebrać większość konstytucyjną.
Ale po drugie, potrzebuje narodowych kiboli jako rezerwy przemocy, którą w
przypadku „kryterium ulicznego” będzie można wykorzystać przeciwko liberalnej
opozycji. Szczególnie że Kaczyński, Błaszczak czy Macierewicz wcale nie są
pewni lojalności służb mundurowych, gdyby chciano ich użyć do rozprawy z
opozycją, próbującą budować jakąś formę polskiego Majdanu.
Dla Kaczyńskiego i PiS kibole są patriotami od czasu, gdy Przemysławowi
Wiplerowi i jego Fundacji Republikańskiej udało się z nich uczynić
antyplatformerską pięść. Wipler co prawda później z PiS wypadł, ale jego
„republikanie” otrzymują dziś nagrody w postaci stanowisk w kolejnych
ministerstwach i spółkach skarbu państwa. Skoro kibole atakowali tuskobusy w
czasie kampanii wyborczej 2011 roku, skoro rozbijali wiece wyborcze PO,
skandując: „Tusk, matole, twój rząd obalą kibole!”, można im było wybaczyć
przemoc na stadionach, rozwiązywanie sporów za pomocą maczet, handel
narkotykami, dostarczanie „żołnierzy” dla najbardziej brutalnych gangów.
Dla Kaczyńskiego sięgnięcie po narodowców i nacjonalistycznych kiboli
to jednak nie jest żadna ideologia, nawet narodowa, ale specyficznie pojęty polityczny
pragmatyzm, szukanie brutalnych narzędzi, które mogą się przydać w walce o
władzę. Nawet jeśli Kaczyński odejdzie już na polityczną emeryturę czy zostanie
odsunięty od władzy, zostanie po nim brunatny przemocowy ślad w samym centrum
polskiej sfery publicznej. Polska z tego piętna będzie się oczyszczać długo i
bardzo boleśnie.
Cezary Michalski
ŹRÓDŁO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz