sobota, 21 maja 2016

Na prawo patrz!



Czy Kaczyński rzeczywiście jest ksenofobem, rasistą, szowinistą? Jałowe pytanie ważniejsze jest to, że w walce o władzę wspiera ksenofobię, rasizm, szowinizm

Obserwujemy serię co­raz bardziej jednoznacz­nych gestów Jarosława Kaczyńskiego, Andrzeja Dudy, Beaty Szydło, całe­go obozu PiS skierowanych w stronę na­rodowców, w stronę nacjonalistycznego elektoratu, nacjonalistycznej „wrażli­wości” i języka. Zarazem pomijających większość (bo nie wszystkich) liderów i organizacji reprezentujących narodow­ców politycznie i mogących być konku­rencją dla PiS.
   Te gesty są wykonywane na poziomie polityki historycznej, symbolicznej, ale też jak najbardziej konkretnej, doraź­nej - począwszy od promocji różnych elementów nacjonalistycznej tradycji, dotacji dla narodowych pism i inicja­tyw, poprzez próbę całkowitego przeję­cia i upaństwowienia tradycji żołnierzy wyklętych, aż po likwidację lub deza­wuowanie instytucji i osób zajmujących się monitorowaniem czy przeciwdzia­łaniem nienawiści motywowanej anty­semityzmem, islamofobią, niechęcią do Ukraińców...
   Mamy zatem promocyjny spot Ka­czyńskiego, skoncentrowany po raz kolejny na budzeniu lęku przed imigran­tami, w którym KOD i opozycja atakowa­ni są jako ludzie, którzy rzekomo „chcieli nam narzucić przymusowe przyjęcie imi­grantów”. Mamy zlikwidowanie przez premier Beatę Szydło społeczno-rządowej Rady ds. Przeciwdziałania Dys­kryminacji Rasowej i Ksenofobii, Mamy - najbardziej kontrowersyjne - działa­nia ministra sprawiedliwości zmierza­jące do uwolnienia od kary narodowców i kiboli oskarżanych o ciężkie przestęp­stwa kryminalne, w tym o przemoc wobec funkcjonariuszy policji. Zbigniew Ziobro zbagatelizował nawet protest policyjnych związkowców w tej sprawie. Liczy, że szef MSW skutecznie policjantów zastraszy, a dla PiS priorytetem jest dziś kupienie poparcia narodowców i kiboli dla rządu.
   Mamy wreszcie wystąpienie Kaczyń­skiego, który wyklucza jakiekolwiek działania przeciwko mowie nienawi­ści i obiecuje obronić Polskę przed po­lityczną poprawnością ograniczającą wolność liberalnego Zachodu. Przed­ stawienie takich priorytetów zagrożeń byłoby może zrozumiałe w jakimś ame­rykańskim kampusie, gdzie nadmiernie zideologizowana polityczna poprawność faktycznie jest czasem zmorą. Ale kom­promituje Kaczyńskiego jako polity­ka z kraju, w którym ksenofobiczny hejt przejął już praktycznie internet i zdomi­nował sferę publiczną, a pobicia „kolo­rowych” czy Ukraińców (niegdyś polska prawica miała przecież tworzyć z Ukra­ińcami sojusz przeciwko Rosji Putina!) stają się codziennością.
   W przejętym przez partię Kaczyńskie­go publicznym Radiu Lublin skrajny na­rodowiec Marian Kowalski (traktowany w mediach PiS jak gwiazda, a więc nie- korygowany przez dziennikarza prze­prowadzającego z nim wywiad), nazywa „idiotą w sutannie” ojca Ludwika Wiś­niewskiego, jednego z najbardziej zasłużonych polskich kapłanów, kiedyś 3 przeciwstawiającego się komunizmowi, 5 dziś broniącego polskiego katolicyzmu | przed nacjonalistyczną herezją.
   Mamy też wywieszony przez narodowych kiboli w czasie meczu Legii Warszawa transparent obiecujący szu­bienice KOD-owi, Nowoczesnej, „Ga­zecie Wyborczej”, Tomaszowi Lisowi i Monice Olejnik. Kierowana ręcznie przez Zbigniewa Ziobrę prokuratura nie wszczyna w tej sprawie postępowania z urzędu, doniesienie o przestępstwie składają Nowoczesna i KOD. W dodatku dwaj prawicowi posłowie, jeden z klubu Kukiz’15, a drugi z klubu Prawa i Spra­wiedliwości, przyłączają się do apelu o wieszanie zdrajców. Później poseł klu­bu Kukiz’15 za swoje zachowanie prze­prasza, a poseł partii rządzącej już nie.

KACZYŃSKI IDZIE DALEJ NIŻ ORBAN
Często porównuje się Kaczyńskiego do Orbana, który gra Jobbikiem (skraj­nie nacjonalistyczną partią węgierską), aby móc kreować się na centrystę. Jed­nak Fidesz Orbana jest zdeklarowanym politycznym przeciwnikiem i konkuren­tem nacjonalistów węgierskich - co na przykład sprawia, że w konserwatyw­nych węgierskich środowiskach ży­dowskich wiele osób uważa Orbana za jedynego skutecznego obrońcę przed antysemityzmem i narodowym populi­zmem Jobbiku.
   Kaczyński w latach 90. też przed­stawiał się jako człowiek, który tema­ty populistyczne czy nacjonalistyczne podejmuje w sposób umiarkowany, aby „wyjąć” elektorat prawdziwym populi­stom i narodowcom. W rzeczywistości nie miał jednak hamulców przed taką radykalizacją języka i politycznej prak­tyki, która by go w oczach populistów i narodowców uwiarygodniała. W prze­ciwieństwie do Orbana Kaczyński nie zamierza bowiem wykorzystywać kiboli i narodowców jako zewnętrznego alibi dla własnej polityki. Chce ich wchłonąć do własnej formacji, tak jak wcześniej chciał wchłonąć Samoobronę (i w dużej mierze mu się udało).
   Zawsze tak było - wszelkie antypań­stwowe populizmy Kaczyński chciał zawsze mieć w swej partii, pod swoją kontrolą Jako polityczne narzędzie, któ­rego będzie mógł użyć przeciwko pań­stwu (kiedy tym państwem nie rządzi) albo przeciwko opozycji (gdy państwo ma w ręku). Za każdym razem rozbi­jając struktury polityczne, przejmując język i elektorat partii bardziej radykal­nych od siebie, za cenę zmiany tożsamo­ści własnej formacji. Tę cenę        Kaczyński płacił zaskakująco chętnie jak na żoliborskiego konserwatystę, którego lubił odgrywać na scence zbudowanej dla pra­wicowej inteligencji.
   Kaczyński dawno już odrzucił te wszystkie inteligenckie maski: chadeka, konserwatywnego modernizatora, żoliborskiego konserwatysty, które zakładał jeszcze w latach 90. Jego postępowa­niem kieruje trauma człowieka nieskoń­czenie pysznego i ambitnego, którego wielokrotnie ograli politycznie ludzie, których uważał za durniów.
   Jeszcze w 1990 roku Kaczyńskiemu wydawało się, że kieruje Wałęsą i rozsta­wia po kątach postsolidarnościowe elity. Ale wtedy najpierw kopniakiem odpra­wił go Lechu, a później z prawej flanki wypchnęło go ZChN - Niesiołowski, Ju­rek, których Kaczyński nigdy intelektu­alnie nie cenił. Wreszcie Jan Olszewski i Antoni Macierewicz (prywatne wypo­wiedzi Jarosława Kaczyńskiego na te­mat tych dwóch zawsze były więcej niż obraźliwe) stworzyli ROP, który zagra­żał ówczesnej formacji braci Kaczyń­skich, Porozumieniu Centrum, jako formacja bardziej antykomunistyczna ilustracyjna.
   Z tej traumy Kaczyńskiego wzięła się jego podstawowa polityczna zasada: nic na prawo od nas, zajmujemy całą prze­strzeń przy prawej ścianie, choćbyśmy się mieli do tej prawej ściany przytulić, choćbyśmy się mieli po niej wspinać, licy­tując się z najbrutalniejszymi populista­mi, narodowcami i fundamentalistami religijnymi. Byleby w końcu zniszczyć ich reprezentacje polityczne, zlikwido­wać ich liderów, wchłonąć ich elektorat, tożsamość i język, samemu w ten sposób stając się nie do pobicia.
   Tę zasadę Kaczyński po raz pierwszy realizuje - w dużym stopniu skutecznie - podczas swych rządów z lat 2006/2007. Wprowadził wówczas populistów z Sa­moobrony i narodowców z Młodzieży Wszechpolskiej do rządu i mediów, od początku planując zniszczenie ich struk­tur politycznych, skompromitowa­nie liderów i wchłonięcie elektoratów. Mariusz Kamiński rozpoczął przygo­towywanie afery gruntowej i innych pro­wokacji wobec koalicjantów, a politycy PiS od początku istnienia koalicji skła­dali propozycje korupcyjne poszczegól­nym politykom Samoobrony i LPR.
   Roman Giertych wie o tym doskona­le, dlatego z owej koalicji wyszedł jako najbardziej radykalny przeciwnik Ka­czyńskiego. W kluczowym momencie prezesowi PiS udało się rozbić obie par­tie koalicyjne, przejąć część ich posłów, a w wyborach 2007 roku także większą część ich elektoratów. Pozwoliło to Ka­czyńskiemu politycznie przetrwać, kie­dy Tusk wypchnął go z centrum.

NARODOWCY STAJĄ SIĘ MAINSTREAMEM
Czy to jednak Kaczyński ostatecz­nie ograł narodowców, czy też oni wykorzystali Kaczyńskiego? Zanim Ja­rosław Kaczyński zaprosił ich do rządu i mediów publicznych, byli grupą o wyjąt­kowo niskim kapitale społecznym, chao­tyczną zbieraniną skinów, ONR-owców i wszechpolaków zamawiających piwo rzymskim pozdrowieniem (czyli hejlujących, kiedy sądzili, że nikt postronny ich nie widzi) i gotowych przy pierwszej kłótni zanieść kompromitujące zdjęcia ze swoich wewnętrznych imprez do me­diów, żeby nawzajem się wykańczać.
   Jeszcze pod koniec lat 90. narodowcy byli w Polsce cywilizacyjną i kulturową niszą. Bycie skinem było kompromitu­jące - co przekładało się na ograniczoną skuteczność werbunku ONR czy Mło­dzieży Wszechpolskiej w środowiskach studenckich i licealnych. Jednak w latach 2006/2007 młodzi narodowcy wpuszcze­ni przez Kaczyńskiego do ministerstw i publicznych mediów stali się w oczach wielu innych młodych Polaków wzorcem. Dzisiejsze marsze ONR, wizyty narodow­ców w szkołach, rosnąca popularność najbardziej skrajnych organizacji wśród młodzieży i dzieci - to pierwszy brunatny ślad „pragmatycznej” strategii Kaczyń­skiego, która jeszcze mu służy, ale może się kiedyś obrócić przeciwko niemu.

NARODOWA PRZEMOC POTRZEBNA OD ZARAZ
Dziś Kaczyński potrzebuje naro­dowców - oczywiście wprowadzonych do wnętrza swojej formacji - do rzeczy jeszcze ważniejszych. Po pierwsze, jako rezerwę elektoratu, która w przypad­ku rozbicia formacji Kukiza w kolejnych wyborach pozwoli mu zebrać większość konstytucyjną. Ale po drugie, potrzebu­je narodowych kiboli jako rezerwy prze­mocy, którą w przypadku „kryterium ulicznego” będzie można wykorzystać przeciwko liberalnej opozycji. Szczegól­nie że Kaczyński, Błaszczak czy Maciere­wicz wcale nie są pewni lojalności służb mundurowych, gdyby chciano ich użyć do rozprawy z opozycją, próbującą budować jakąś formę polskiego Majdanu.
   Dla Kaczyńskiego i PiS kibole są patrio­tami od czasu, gdy Przemysławowi Wiplerowi i jego Fundacji Republikańskiej udało się z nich uczynić antyplatformerską pięść. Wipler co prawda później z PiS wypadł, ale jego „republikanie” otrzy­mują dziś nagrody w postaci stanowisk w kolejnych ministerstwach i spółkach skarbu państwa. Skoro kibole atakowali tuskobusy w czasie kampanii wyborczej 2011 roku, skoro rozbijali wiece wybor­cze PO, skandując: „Tusk, matole, twój rząd obalą kibole!”, można im było wyba­czyć przemoc na stadionach, rozwiązy­wanie sporów za pomocą maczet, handel narkotykami, dostarczanie „żołnierzy” dla najbardziej brutalnych gangów.
   Dla Kaczyńskiego sięgnięcie po naro­dowców i nacjonalistycznych kiboli to jednak nie jest żadna ideologia, nawet narodowa, ale specyficznie pojęty po­lityczny pragmatyzm, szukanie brutal­nych narzędzi, które mogą się przydać w walce o władzę. Nawet jeśli Kaczyński odejdzie już na polityczną emeryturę czy zostanie odsunięty od władzy, zostanie po nim brunatny przemocowy ślad w sa­mym centrum polskiej sfery publicznej. Polska z tego piętna będzie się oczysz­czać długo i bardzo boleśnie.
Cezary Michalski
ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz